
Hotel, Makijaż, Piosenki
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Mariusza Grzebalskiego, Jerzego Jarniewicza i Bartłomieja Majzla podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty książki Mariusza Grzebalskiego Słynne i świetne.
Liść opada na maskę samochodu,
mgła wzdycha nad asfaltem i świetlny pot
roi się na chodniku obmytym przez deszcz.
Uśmiechając się idzie przez miasto,
powielany w witrynach sklepów, w szybach banków.
Był jak człowiek chciwie wypatrujący
zdarzeń w książce czytanej na werandzie domu
zwanego tęsknotą. Tęsknił, nie wiedząc za czym.
Dla samej przyjemności, o ile można tak powiedzieć.
Teraz wiatr uprząta liście, słońce nakłuwa chmury -
nie znajdującą wyrazu formę. Czyjeś palce
przewracają kartki jego historii, słyszy śmiech
z rozstrzygnięcia, które dawno zapadło.
Jeśli bez przerwy wzywa się
Jezusa Chrystusa i tatusia
zmarłego pięćdziesiąt lat temu,
trudno przejść przez to bezboleśnie.
Suchą stopą, jak powiedziałby
kiedyś. Nie ma kiedyś.
Jest portrecik rodziców rozbity
uderzeniem głowy, pęknięte okulary,
poszwa podarta na strzępy.
Jej oczy nie znajdują oparcia
w przedmiotach, szczęka dygoce,
jakby chciała zerwać się z uwięzi ścięgien.
Szarpie kapę na wersalce, szuka w powietrzu:
„Jasiu, ja już dłużej nie zniosę być sama!”
Podnosi ręce, trze twarzą o ścianę,
szuka okna. Jej pan ma skrzydła.
Zabierze ją do matki i ojca.
Na przykład wieczory jak dziś,
kiedy wszystkie znaki zapytania
stawiają się w jednym miejscu
przykładne jak harcerki.
Jakby miało się w końcu spełnić
coś na co wszyscy czekali,
nie wiedząc, że chodzi właśnie o to.
Nieszkodliwe wariactwo za pięć dwunasta.
Krystaliczna czystość intencji
pod rękę z precyzją wykonań
oraz podobne bzdury
plus klasyka taniej intymności dla mas.
Nagle tak wielu śpiewa do rzeczy,
tak wielu prowadzi głos serca.
Skrucha jednym gestem
zwycięża podłostki charakteru,
który nie dawał szans na fajerwerki
w istnej lawinie szczęścia,
która przetacza się u stóp.
Ona jest jeszcze taka młoda,
a już widzi jak wiele w tym bujdy.
Lepiej mylić się, nie wierząc,
powtarzać zapiekłe nie,
niż uwierzyć za wcześnie i skończyć
jako makulaturowy papier.
Tak mówi. Nowa treść na wierzchu
i niezmącony zarys tamtych liter,
gdzieś w niewyczuwalnym środku.
Gałęzie wierzb przycięte, ale w pniach sok huczy
jak skrzydła ptaków, których powrót zapowiada coś,
co znam, ale nie potrafię nazwać.
To jak zbliżanie twarzy do szyby,
kiedy chcesz posiąść, co za nią,
ale po chwili spłoszona dłoń cofa się
i tylko gładzi zroszone szkło.
Coś, jest tam. Mówię jak dziecko
i nigdy nie dorastam, kiedy to rośnie.
Wychodzą ku mnie krzewy, błoto mlaszcze,
torf rozmiękł, siwa trawa ściele się jak włosy kogoś,
kto odszedł. Niebo nad żwirową drogą matowieje,
kiedy spuszczamy się w dół, łykając wiatr i śmiech pociągu.
Wydawało się, że mam coś, a tkwię w twardniejących objęciach.
Najbardziej lubię wyprawy w niedzielne przedpołudnia,
kiedy nic się nie klei i wciąż gubimy drogę,
brnąc przez kolejny gąszcz, zmęczeni ale szczęśliwi.
Nikt nie woła, można jechać lub stać,
milcząc do woli, bez obaw, że znajdzie się ktoś,
kto bez oglądania się na okoliczności,
zada pytanie, które nieproszone
wniknie w głąb duszy jak sonda.
Moją duszę prowadzą dwa konie, biały i czarny.
Puściłem lejce i bat czeka w kolejce
na miejsce w biurze rzeczy znalezionych.
Prowadzą mnie słowa. Jestem jak lalka,
czekająca na zmartwychwstanie lalek.
Przysypiam na parapecie, patrząc na pola,
które jak okiem sięgnąć toną w upale lub deszczu.
Moja misja, moja misja, moja bardzo wielka misja.
K.J.
Seks na kolei – tak mogliby to nazwać teraz.
W zaciemnionym przedziale, kiedy koła pociągu
wystukiwały powolniejący rytm.
Niedomknięta toaleta też była dobra.
Przepołowiony księżyc za oknem,
laski czerwonego światła wrośnięte w świt.
Te dwie stary kobiety, próbujące usiąść,
i ja plujący na wolne siedzenia, żeby sobie poszły.
Wybacz, nie wiem, co mnie naszło…
Chyba po prostu jestem ciekawy, co u ciebie.
Jak tam twoje słoneczko: zdrowa, uczy się?
Otwarta czy zamknięta w sobie? Recytuje Mickiewicza,
robiąc stójkę na rękach, jak jej matka?
To jednak dość osobliwe, odnajdywać siebie samych,
po drugiej stronie, nie sądzisz? „Piwo czy obiad?” -
pamiętasz, co wybrałaś?
nawet martwa trawa nad brzegiem
pręży się i gnie w nieustannym di da da!
Słoneczne światło
rojbruje w skutej lodem zatoce,
za grosz powagi w zielonomlecznym Dunaju!
Stroszy łuski niewielkich fal,
jak wesoła rozwódka loki w lusterku,
kiedy wreszcie rzuciła precz bronę codziennego kieratu.
Wszyscy wszystkim życzą szczęścia,
istne szaleństwo!
Przespałem cały ten cyrk,
postękiwanie petard od za pięć dwunasta,
zakopany pod kołdrą jak bóbr w żeremiach -
nie dla mnie ten fikuśny kapelusik z piórkiem.
Podpisano: Człowiek,
uskarżający się na brak gotówki,
który z roztargnieniem spogląda przez okno.
Urodzony w 1969 roku w Łodzi. Poeta, prozaik, redaktor. Studiował polonistykę i filozofię w Poznaniu. Były redaktor naczelny Ogólnopolskiego Dwutygodnika Literackiego „Nowy Nurt”. Obecnie redaktor w Wydawnictwie WBPiCAK. Laureat m.in. nagrody literackiej im. Kazimiery Iłłakowiczówny (za Negatyw, 1994), nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (za Ulicę Gnostycką, 1997), nagrody Ericha Burdy (2002). Mieszka w Dąbrówce koło Poznania.