książki / POEZJE

Śnieg w kwietniową niedzielę. 44 wiersze

Jacek Dehnel

Philip Larkin

Fragmenty zapowiadające książkę Śnieg w kwietniową niedzielę. 44 wiersze Philipa Larkina w tłumaczeniu Jacka Dehnela, wydanej w Biurze Literackim 8 sierpnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

[Od tego śniegu w kwietniową niedzielę]

Od tego śnie­gu w kwiet­nio­wą nie­dzie­lę
Kwia­ty na śli­wach robią się zie­lo­ne
Z bia­łych. Godzin­ka, może dwie – stop­nie­je.
Dziw­ne, że spę­dzam ją, prze­no­sząc sło­je

Two­je­go dże­mu z tych wła­śnie śliw, mię­dzy
Szaf­ką a szaf­ką. Pięć razy obra­cam,
Będzie z pięć­dzie­siąt kilo, może wię­cej –
Nad­to na wszyst­kie pod­wie­czor­ki lata,

Któ­rych już nie zjesz, przy któ­rych nie sią­dziesz.
Stoi za szy­bą i za celo­fa­nem,
Two­je ostat­nie lato – takie słod­kie
I bez­sen­sow­ne, i nie­po­wta­rzal­ne.


Wysokie okna

Gdy widzę parę dzie­cia­ków i wiem, że
Ona spi­ra­lę nosi albo bie­rze
Jakieś glo­bul­ki, a on ją posu­wa,
Myślę: to wła­śnie jest ten raj, o któ­rym

Wszy­scy­śmy, sta­rzy, marzy­li – for­mu­ły,
Gesty i wię­zi zepchnię­te na stro­nę
Jak prze­sta­rza­łe kom­baj­ny i każ­dy,
Kto mło­dy, zjeż­dża dłu­gim, śli­skim torem

Ku szczę­śli­wo­ści, bez koń­ca. Cie­ka­we,
Czy ktoś tak na mnie czter­dzie­ści lat temu
Patrzył i myślał: Ten będzie miał kla­we
Życie; żad­ne­go tam Boga, żad­ne­go

Potu w ciem­no­ściach na myśl o tym wszyst­kim
I pie­kle, powie, co zechce, o księ­żach:
On i podob­ni jemu dłu­gim, śli­skim
Torem w dół zja­dą jak swo­bod­ne, cięż­ka

Cho­le­ra, pta­ki. I od razu zamiast
Słów, myśl się zja­wia o wyso­kich oknach:
Gdzieś za szy­ba­mi zala­ny­mi słoń­cem
Głę­bo­ki błę­kit powie­trza obja­wia
Nic, któ­re nigdzie jest – i jest bez koń­ca.


XXVI

Oto i pierw­sza rzecz,
Któ­rą poją­łem: czas
To echo sie­kie­ry,
Idą­ce w las.


Wesela w Zielone Świątki

W tam­te Zie­lo­ne Świąt­ki ucie­ka­łem tro­chę
Póź­niej; dopie­ro
O pierw­szej dzie­więt­na­ście, w sło­necz­ną sobo­tę
Pociąg, w trzech czwar­tych pusty, opusz­czał swój peron:
Wszyst­kie okna otwar­te, podusz­ki gorą­ce,
Całe poczu­cie, że się spóź­ni­łem – dale­kie.
Jechał na tyłach domów, przez uli­cę, peł­ną
Lśnią­cych szyb aut, przez doki, ryba­mi cuch­ną­ce,
Aż tam, gdzie ponad zmien­ną sze­ro­ko­ścią rze­ki
Spo­ty­ka­ją się woda, Lin­coln­shi­re i nie­bo.

Skwar drze­mał w głę­bi lądu; całe popo­łu­dnie
Bra­li­śmy dłu­gi zakręt,
Powo­li, z przy­stan­ka­mi, jadąc na połu­dnie.
Mija­li­śmy krów krót­kie cie­nie, wiel­ką far­mę,
Kana­ły z kożu­cha­mi prze­my­sło­wej pia­ny,
Z rzad­ka zalśni­ła szklar­nia: żywo­płot to wzra­stał,
To znów opa­dał; smro­dek piko­wa­nych obić
Ustę­po­wał nie­kie­dy zapa­cho­wi tra­wy;
I już kolej­ne, nowe, byle jakie mia­sto
Zbli­ża­ło się akra­mi wra­ków i zło­mo­wisk.

Z począt­ku nie spo­strze­głem, jaki robią raban
Te wese­la na każ­dej
Sta­cji, gdzie­śmy sta­wa­li: cóż, słoń­ce osła­bia
Zain­te­re­so­wa­nie tym, co się wyda­rza
W cie­niu. Piski i krzy­ki na dłu­gich i chłod­nych
Pero­nach bra­łem zra­zu za figle pocz­tow­ców,
Więc spo­koj­nie czy­ta­łem. Lecz za któ­rymś razem
Mignę­ły mi dziew­czy­ny, te paro­die mody,
Szpil­ki, welo­ny, miny, poma­dy do wło­sów,
Wszyst­kie w nie­pew­nych pozach, zer­ka­ją­ce cza­sem

Na rusza­ją­cy pociąg, jak­by po skoń­czo­nej
Cere­mo­nii żegna­ły
Coś, co z niej oca­la­ło cudem. Zasko­czo­ny,
Następ­nym razem chęt­niej, cie­ka­wiej zer­ka­łem
I widzia­łem to wszyst­ko zupeł­nie ina­czej:
Ojców zmarsz­czo­ne czo­ła i sze­ro­kie pasy
Pod smo­kin­ga­mi; mat­ki krzy­kli­we i gru­be;
Wujasz­ka zbe­reź­ni­ka; trwa­łe ondu­la­cje,
Ręka­wicz­ki z nylo­nu, sub­sty­tu­ty, sztra­sy,
Żół­cie, ochry, fio­le­ty i pur­pu­ry, któ­re

Dziw­nie wyod­ręb­nia­ły z tłu­mu pan­ny mło­de.
Tak, to w kawia­ren­kach,
Knaj­pach, domach wesel­nych, na podwó­rzach, w zdob­nych
Kar­bo­wa­ną bibuł­ką remi­zach dobie­gał
Koń­ca dłu­gi dzień ślu­bów. I wzdłuż całej tra­sy
Pary się gra­mo­li­ły do pocią­gu; wko­ło
Sta­ła resz­ta; sypa­ły się ostat­nie rady
I con­fet­ti, a kie­dy rusza­li­śmy, każ­dy
Wyra­żał to, co widział: marsz­czy­ły się czo­ła
Znu­dzo­nych dzie­ci; ojcom nigdy nie był zna­ny

Suk­ces naraz tak wiel­ki i tak bli­ski far­sy,
Kobie­ty się dzie­li­ły
Sekre­tem jak rado­snym pogrze­bem; zaś pan­ny,
Coraz moc­niej ści­ska­jąc toreb­ki, śle­dzi­ły
Wzro­kiem obrzęd ranie­nia. Potem, zno­wu wol­ni,
Obar­cze­ni tym wszyst­kim, co kto widział, wresz­cie
Ruszy­li­śmy na Lon­dyn w kłę­bach gęstej pary.
Pola, dalej par­ce­le. I cie­nie topo­li
Leżą­ce w poprzek jezd­ni. Mniej wię­cej czter­dzie­ści
Minut, któ­re się kie­dyś będą wyda­wa­ły

Chwi­lą na tyle krót­ką, by lepiej uło­żyć
Kape­lusz i powie­dzieć:
Led­wo żyję – zaczę­ło się dwa­na­ście pożyć.
Patrzy­li na kra­jo­braz, sie­dząc obok sie­bie –
Minę­li­śmy Ode­on, potem wie­żę ciśnień,
Kogoś, kto biegł na krę­gle – żad­ne nie myśla­ło
O pozo­sta­łych, któ­rych nie spo­tka­ją nigdy,
Lub o tym, jak ich życie wchło­nie tę godzi­nę.
Ja myśla­łem o mie­ście, co w słoń­cu leża­ło,
O rejo­nach pocz­to­wych jak polach psze­ni­cy,

To był nasz cel. I kie­dy, mija­jąc pul­ma­ny,
Pomy­ka­li­śmy chy­żo
Przez jasne węzły torów, zbli­ży­ły się ścia­ny
Czar­ne­go mchu i wszyst­ko pra­wie się speł­ni­ło:
Tam­ten kru­chy, podróż­ny układ zda­rzeń. To, co
Zawarł, trwa­ło, goto­we z całą siłą, któ­rą
Może dawać prze­mia­na. Zwol­ni­li­śmy jesz­cze;
W mia­rę jak zaci­ska­ły się hamul­ce, rosło
To wra­że­nie spa­da­nia, jak strzał ciem­na chmu­ra,
Posła­na w nie­do­sięż­ne, by gdzieś stać się desz­czem.


Kosiarka

Kosiar­ka się zacię­ła, raz po raz; uklą­kłem
I zna­la­złem pomię­dzy jej ostrza­mi jeża,
Zabi­te­go. Ukry­wał się w wyso­kiej tra­wie.

Widy­wa­łem go wcze­śniej, raz nawet kar­mi­łem.
A teraz roz­du­si­łem jego mały świa­tek,
Bez­pow­rot­nie. I pogrzeb w niczym tu nie pomógł:

Następ­ne­go dnia rano wsta­łem, a jeż nie wstał.
Ten pierw­szy dzień po śmier­ci, nowa nie­obec­ność
Jest zawsze taka sama; win­ni­śmy się trosz­czyć

O sie­bie, być dla sie­bie nawza­jem ser­decz­ni,
Póki jesz­cze jest czas.


Złudzenia

Oczy­wi­ście czymś mnie odu­rzo­no, i to tak głę­bo­ko, że odzy­ska­łam przy­tom­ność dopie­ro następ­ne­go dnia. Ze zgro­zą odkry­łam, jaką stra­tę ponio­słam, i przez kil­ka dni byłam zupeł­nie nie­po­cie­szo­na, i pła­ka­łam jak dziec­ko, żeby mnie zabi­li, albo ode­sła­li do ciot­ki.

May­hew, Lon­don Labo­ur and the Lon­don Poor

Nawet tak odle­gły, czu­ję tam­tą roz­pacz.
Gorz­ki, nie­ogo­lo­ny był, i cię dła­wił.
Tu i tam nadruk słoń­ca, krót­ka, ostra
Skar­ga kół na uli­cy za oknem,
Gdzie ślub­ny Lon­dyn kło­ni gło­wę w inną stro­nę,
I świa­tło, wyso­kie, sze­ro­kie, któ­re­mu nie moż­na nic odrzec,
Nie daje ule­czyć się bliź­nie i wycią­ga gorycz
Wsty­du z ukry­cia. Przez cały nie­spiesz­ny dzień two­je
Myśli leżą otwar­te jak szu­fla­da noży.

Pogrze­ba­ły cię lata i nędza. Nawet
Gdy­bym mógł, nie śmiał­bym cię pocie­szać. Bo cóż tu
Powie­dzieć, poza tym, że cier­pie­nie jest dokład­ne, ale
Gdy żądza przej­mu­je ste­ry, sens się zaciem­nia?
Bo cie­bie nie obe­szło­by wca­le,
Że to ty byłaś mniej oszu­ka­na, na tam­tym łóż­ku,
Niż on, wbie­ga­ją­cy po scho­dach, w duszą­cym upa­le,
By wypaść na samot­ne pod­da­sze speł­nie­nia.

O autorach i autorkach

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Philip Larkin

Urodzony w 1922 roku. Angielski poeta, pisarz i krytyk jazzowy. Absolwent St. John's College w Oxfordzie. Przez większość życia pracował jako bibliotekarz. Członek Library Association, uhonorowany przez królową Złotym Medalem za Poezję (za tom The Whitsun Weddings). Doktor honoris causa kilku uniwersytetów, m.in. w Belfaście, Leicesterze, Ulsterze i Oxfordzie. W 1975 roku odznaczony tytułem Komandora Orderu Imperium Brytyjskiego oraz nagrodą CBE, zaś w 1976 roku Nagrodą Szekspirowską w Hamburgu. Zmarł w 1985 roku w Londynie.

Powiązania