
Inne Państwa
dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Sośnicki Jacek Gutorow Julia FiedorczukZapis całego spotkania z udziałem Julii Fiedorczuk, Jacka Gutorowa i Dariusza Sośnickiego podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejFragmenty książki Spóźniony owoc radiofonizacji Dariusza Sośnickiego, wydanej w Biurze Literackim 3 listopada 2014 roku.
Musi być duże, tak duże, żeby cię nie było widać,
gdy staniesz z nim do wspólnego zdjęcia.
I musi być nocą, tak jasną, żeby cię tym bardziej nie było widać
w morzu świateł. Kroplo ciemności. Duszyczko.
W małym, w miasteczku, za dnia, wpadasz ciągle
na sąsiadów oraz znajomych. Tutaj wszyscy robią zakupy
w tym samym sklepiku, w tej samej pralni
piorą brudne rzeczy. Tu zgłębiasz swe uwikłanie w obyczaj.
Na wsi, w krytej strzechą chacie albo w dworku
zbudowanym w standardzie pasywnym,
u boku prawdziwego mężczyzny albo prawdziwej kobiety,
widzisz się od stóp do głów, zawsze rozpoznajesz
swój majestatyczny kontur na tle pozbawionym
innych konturów i w pastoralnej ciszy
wydobywasz prawdę ze swych rzekomych głębin
albo klepiesz po pijaku słodkie banały. Na pustyni stajesz się
pustelniczką, tam czyhają na ciebie demony.
A zatem tylko miasto, miasto dla ciebie. Duszyczko.
Błękitne niebo, turkusowe wody, piaszczyste skarpy
z kołnierzami traw, plakat „Otwarty horyzont” w ośrodku zdrowia.
W ośrodku myśli. Śmiertelnie jałowy, mam sobie pomyśleć,
że zawsze jest jakieś wyjście? Coś się musiało nie udać,
drukarz źle dobrał kolory, pan Bóg podłączył odwrotnie
rurę odkurzacza,
i przez otwarty horyzont wpadają tu dziwne sprawy,
coraz większe. Mam stać z opuszczonymi rękami w kącie,
tyłem do klasy, i myśleć o nich bez przerwy, dzwonek mnie nie wybawi,
odłączono go dawno temu. Kątem oka widzę podwórze,
nauczycielski drób za plastikową siatką i czarno-białą bramkę;
z poprzeczki zwisa łobuz, głową w dół, brak deklaracji
chroni przed otwartą wojną, ale strach jest realny
i wszyscy patrzą na te opuszczone ręce z dwuznacznym uśmieszkiem.
W kącie drugiego oka ktoś do mnie macha, przyjaźnie.
Córko karuzelnika, nikt nie wie którego, ostrzegano mnie,
bym z tobą nie przestawał, więc w końcu nie przyszedłem.
Raz ominąłem wasz tabor, lecz ciągle cię widziałem,
wchodziłaś pod wóz gabinetu luster z jakimś innym chłopcem.
Więc ominąłem znowu, szerszym łukiem, bez zazdrości i poczucia straty,
z obłudnym spokojem.
Jadą z Białegostoku, tata w marynarce,
syn pod ścisłą kontrolą, córka nad córkami,
mama o wszystko pyta, lecz chyba przez grzeczność.
Jadą do Poznania. I przez rurkę z kremem
tato przeciąga słowa, zaraz z nich ulepi
jedyną odpowiedź. A życie? Czy jest obok?
Czy spokojnie czeka? W prześwitach i na stykach?
Chwilowo niedostępne, w cieniu słów i słów?
Tak, tak, chwilowo – nie byłoby źle.
Gdybym zostawił na tydzień mieszkanie,
po powrocie byłbym sublokatorem,
człowiekiem przy rodzinie gołębi, dwa plus dwa,
osiem razy w roku, na małej stercie
bezładnie ułożonych gałązek, jak podpowiada internet;
politycznie poprawny, nawet się nie zająknie
o wielkiej stercie odchodów i roju oszołomionych much,
które ze szczęścia też chyba robią pod siebie.
Gdyby zostawił na tydzień mieszkanie,
wydałbym pieniądze, stracił czas i nagadał głupstw,
jak mawiała matka Andrzeja Wajdy;
spłynąłbym rzeką dni, coraz bardziej żółtą,
a ja, to biedne ja, pozbawione łupinki,
wydane na pastwę żywiołów, miałoby do mnie
jak najsłuszniej żal. I znów bym nie umiał tego wybaczyć
ani jemu, ani tym bardziej sobie.
Bałwany męczą się w upale.
Ja się nie męczę. Styropianem
mur obłożony izoluje
w obu kierunkach. To się czuje.
Lecz mimo wszystko wychodzimy.
Drzewa, a za drzewami trzciny.
Wilgotno. Z doświadczenia Pawła
wynika, że tu były bagna.
Pod skórą Warty czyha ryba.
Wiatr skórę marszczy. Wszystko spływa.
Pies nadszedł ścieżką i tak patrzy,
jakby na szczytach był rozpaczy.
Marianka pyta, gdzie Agnieszka.
Czekamy chwilę. Tamta ścieżka
działała zawsze w obie strony.
Żal to tasiemiec uzbrojony.
Może wyniknąć mały kłopot,
gdy go to nasze oko w oko
bardziej przywiąże do natury.
Pies na uwięzi. Czarne chmury.
Opada mewa. I co robić?
Przywołać dach frazeologii,
pod którym pies w superlatywie
razem z człowiekiem zgodnie żyje?
Łatwo nam mówić o przyjaźni,
lecz nikt nie kwapi się, by sprawdzić
w praktyce, czy to straszne zwierzę
darzy szacunkiem ludzką wiedzę.
No, jest Agnieszka. I na szczęście
zrobiła taką dziwną pętlę,
że mamy ją po swojej stronie.
Więc odwrót. I pomyślny koniec.
Być może w sercu bulteriera
nadzieja nigdy nie umiera.
Miłość jest ślepa, także wiara.
O przyjaźń trzeba się postarać.
Chmury, dymy i smogi,
rozwiejcie się, a wy, granice,
wyjedźcie za granicę.
Odkryjcie nowe jaskinie
oraz ich stalaktyty,
odwieczni speleolodzy:
kropla buduje skałę
minerał za minerałem;
dlaczego ja, na Boga,
miałbym się tym ekscytować?
Emblemat cierpliwości?
Alegoria przy kości?
Spowolnienie żywiołu?
Żelazna logika wołu?
Martwe z martwym
do spółki z pustką
w pustyni i w puszczy?
Logika mrówek żelazna.
Żelazne ich tarcze i groty ich włóczni
bardzo niekiedy kamienne.
Żelazne mrówek zasady.
Planu ich dnia ima się tylko rdza,
nie zburzy go żaden mrówczy burzyciel.
Plan ich roku nie z inspiracji proroków.
Skrzydła mrówek na wietrze.
I słychać tętent koni, i zaraz mrówcza husaria.
Hola, czy ktoś się tutaj nie zagalopował?
Mrówka w locie samotna.
Obłęd w jej piwnych oczach.
Z tej miłości wszystko jej jedno.
Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.