Warkocz Bereniki
Muszę się pospieszyć i w końcu sfotografować te okna
zakurzone, naprzeciwko, w brudnej kamienicy, pustostan
Nikt tam nie mieszka od lat, spadek, zaniedbane sprawy
Muszę sfotografować te szklane klisze, szarość, ich urodzaj
Jest w ramie aluminiowa żaluzja-gilotyna, są tam też stelle
Przyklejone do szyby papierowe gwiazdy i czarny płomień
Po przekątnej trzy, obok też trzy (kto by mi uwierzył)
różne zakończenia, wielkości, światłoczułe wycinanki
W drugim oknie są trzy kolejne, jest też lusterko na sznurku
kto wiesza takie w oknie? (zupełnie niezrozumiały przekaz?)
I zawiązuje się hałas, zaczynają generalny remont kamienicy
Robotnicy piętro wyżej już zaczęli, ostatnie porządki, widzę ich
znudzeni plują gdzie popadnie, przychodzą strażnicy, dozorcy
Wiem, znajdą je, i za chwilę wyrzucą stare okna na śmietnik
a z nimi mój kawałek nieba, naprzeciw wychodzę z nie-pokoju
i znikam w ciemni wywołując w tobie początek wiersza
Hydra/canto 7
(Canto dopo usita dell‘arca)
Pieśń dla wszystkich? Każde z żywych jest wolne
i gdy tylko znajdowało drogę ucieczki z arki
zadziwiająco szybko odchodziło do życia
Et nous y dormirions jusqu‘a la fin du monde
To jest pieśń śpiewana jednym, cichym głosem
mlaskamy ozorem, płetwami, wiosłujemy kością
by łódź nie rozbiła się o ciągle martwy brzeg
Koziorożec
The Sumpter Valley Dredge
Gdy nad sadzawką w Sumpter Valley siedzimy śnięci
pijani razem żujemy gałązki dzikiego pasternaku
Przypominasz mi, że zostaniemy właściwie pominięci
Widzimy bankructwo, czmychnęli niewolnicy przeklęci?
Złoto sprzedano, trumnę powleczono warstwą szelaku
gdy nad sadzawką w Sumpter Valley siedzimy śnięci
Suhur-mash-ha-podaj trochę wina z ust krawędzi
Nie przyniesiemy zysku, za daleko zboczyliśmy ze szlaku
przypominasz mi, że zostaniemy właściwie pominięci
My, zbzikowane dzieciaki, wiemy, co się tutaj święci
Joego wystraszyliśmy tak, że dostał jeszcze raz ataku
gdy nad sadzawką w Sumpter Valley siedzimy śnięci
Złomiarze rozbierają blaszaki, jesteśmy wniebowzięci
striptiz trupa Maszyny, nagość mitycznego wraku
Szepczesz mi, że zostaniemy właściwie pominięci
Nie liczymy się, będziemy wpatrywać się bez pamięci
w wyjście w nas, w rdzawym krajobrazie głodu-braku
Gdy nad sadzawką w Sumpter Valley siedzimy śnięci
szepczesz mi, że zaraz będziemy tylko sobą zajęci
Mały pies (modlitwa wieczorna)
Jestem niczym w twoich rękach
Rufa (Argo)
Sine piersi z marmuru nabrzmiały krwią sowicie
Wyschnięty żeglarz to ja, skwierczę trawiona głodem
piskiem żałobnych pieszczot, co nic z dotyku nie mają
O głowę, burtę, śmiało! Parszywe zdroje pod ziemią!
Martwi, szukają plaży, lusterkami wskazują drogę
Widzę ich z daleka, kruche latarnie morskie, lonty
Strugajcie kością dla mnie miejsce cumowania na noc
Ale czy te stukające progi nie są dla wielkich dam?
A ja mam cygańskie zwyczaje, brudne oczy i skórę
i żuję modrzewiową żywicę łupaną prosto z kolumny
(podtrzymywała splendor podwodnych, leśnych świątyń)
Oj, mam dość ciężarów przybrzeżnych (słowa i towary)
Jesionowa łajba zwrotna jest i dzika, nie ustoi w miejscu
choćbym nawoływała ją do posłusznej nawigacji
to prędzej się rozpadnie niż do brzegu ust dobije
Słodkiego pucharu brzeg lśniący? Tylko sól dławiąca
co strawi te twarde dechy, obawiam się najlepszego
Bliźnięta
Żużel gorzki lub słodkie szyszki
Wywijając słowami, łapami
to w górę niech drżą wazony
to w dół leczenie wdów, dzieci
Przypadłem do boku skalnego
prosząc o podwójny dzban ciała
Potraktowano znów moją prośbę
jako bełkot dziwaka – kowala!