książki / PROZA

Świerzb

Fríða Ísberg

Jacek Godek

Fragmenty książki Świerzb Fríðy Ísberg w tłumaczeniu Jacka Godka, wydanej w Biurze Literackim 23 stycznia 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pal­ce (frag­ment)

(…)

Valur, musisz sku­mać, że ja zawsze byłam nie­co nie­uf­na w sto­sun­ku do innych. Nigdy nie mia­łam narze­czo­ne­go.

To brzmi jesz­cze gorzej.

Valur, musisz sku­mać, że nigdy nie byłam w poważ­nym związ­ku. Jeśli cho­dzi o moje rela­cje z inny­mi ludź­mi, to cza­sem opo­wia­dam o teo­rii cho­mi­ków. Nazwa pocho­dzi od dwóch cho­mi­ków kar­ło­wa­tych, Fjo­li i Fin­nu­ra, któ­re mia­łam kie­dyś. Fjo­lę dosta­łam na dwu­na­ste uro­dzi­ny, była brą­zo­wa z bia­łą prę­gą na grzbie­cie, a pół roku póź­niej za zaosz­czę­dzo­ne pie­nią­dze w kwo­cie tysią­ca koron pozwo­lo­no mi kupić dla niej sam­czy­ka. Fin­nur był bia­ły, z brą­zo­wą prę­gą na grzbie­cie. Jak tyl­ko wsa­dzi­li­śmy go do klat­ki, Fjo­la od razu się na nie­go rzu­ci­ła, gry­zła go i gry­zła, a Fin­nur tyl­ko popi­ski­wał z roz­pa­czy. Skoń­czy­ło się więc tak, że tata przy­niósł deli­kat­ną dru­cia­ną siat­kę z gara­żu, zain­sta­lo­wał pośrod­ku kar­to­nu i po obu jej stro­nach ulo­ko­wa­li­śmy cho­mi­ki, tak żeby mogły się w sto­sow­nej odle­gło­ści do sie­bie przy­zwy­cza­ić. Moją rolą było czu­wa­nie przy nich przez cały dzień. Wie­czo­rem pod­nie­śli­śmy siat­kę, zwie­rza­ki się ostroż­nie obwą­cha­ły, pro­blem został roz­wią­za­ny. Docze­ka­li się wie­le dzie­siąt­ków mło­dych, któ­re odda­łam do skle­pu zoo­lo­gicz­ne­go w komis. Pięć­set koron za mło­de.

Inny­mi sło­wy: taka jestem. Chcę tyl­ko, nie, muszę się przy­zwy­cza­ić do czy­je­goś zapa­chu, zanim się przed nim otwo­rzę.

Do two­je­go zapa­chu nie potra­fię się przy­zwy­cza­ić.

Nie, okei, spo­koj­nie.

Inny­mi sło­wy: taka jestem. Muszę się przy­zwy­cza­ić do czy­je­goś zapa­chu, zanim cał­kiem się przed nim otwo­rzę. I jesz­cze to, że nigdy nie byłam w poważ­nym związ­ku. Na pew­no jesteś w sta­nie posta­wić się na moim miej­scu, choć oczy­wi­ście wła­śnie zakoń­czy­łeś dość dłu­gi okres wspól­ne­go poży­cia – w każ­dym razie trzy lata to w mojej ska­li dłu­go – ale ja się czu­ję tro­chę, jak­bym pró­bo­wa­ła cią­gnąć to mię­dzy nami na kom­plet­nie popa­pra­nych zało­że­niach. Mia­no­wi­cie na takich zało­że­niach, że muszę wyjść. Trud­no mieć dwa­dzie­ścia dzie­więć lat i od zawsze być sin­giel­ką. Smut­ne to. Poża­ło­wa­nia god­ne. A nie jest faj­nie pozwa­lać się żało­wać. Nie za to. Może być faj­nie pozwa­lać się żało­wać, ale wte­dy czło­wiek musi coś z tego mieć. Uzna­nie, współ­czu­cie, zachwyt, sło­dy­cze i colę.

Kie­dy spo­ty­kam się z moja roz­le­głą rodzi­ną, bez wyjąt­ku zawsze pyta­ją mnie, czy jest w grze jakiś facet, i kie­dy odpo­wia­dam prze­czą­co, ich reak­cja zawsze jest okrop­na, jak na przy­kład: „Jesteś taką ład­ną mło­dą kobie­tą!” albo: „Może chłop­cy się po pro­stu cie­bie boją?”.

Pozna­łeś Steb­bie­go?

To weź mnie po pro­stu omiń, bara­nie jeden.

Dla­cze­go wyma­chu­jesz łap­ska­mi?

No co, uwa­żasz że to najs na kogoś trą­bić?

Może nie powin­nam wspo­mi­nać o Steb­bim.

Może nie­zręcz­nie o tym wspo­mi­nać, ale myślę, że to tłu­ma­czy roz­pacz, jaka chwy­ci­ła mnie jesie­nią, nie­dłu­go zanim spo­tka­li­śmy się na melan­żu przy Sti­gah­lid. Nie powie­dzia­ła­bym, że Steb­bi jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, nie obda­ro­wy­wa­li­śmy się pod cho­in­kę, ale dobrzy z nas kum­ple jesz­cze od liceum i regu­lar­nie się spo­ty­ka­my. W ostat­nich latach sta­wa­li­śmy się sobie coraz bar­dziej bliż­si i bliż­si – nie, chy­ba coraz bar­dziej bli­scy i bli­scy? – i jest na to pro­ste wytłu­ma­cze­nie: obo­je jeste­śmy fore­ver alo­ne.

Skup­my się na pra­cy. Wyre­mon­tuj­my nasze nowo zaku­pio­ne miesz­ka­nia. Idź­my na imprę i idź­my na ran­kę. Obo­je utknę­li­śmy w tym nud­nym sche­ma­cie ruty­no­we­go zako­cha­nia w kimś, kto ma nas w dupie, i potem tra­ci­my zain­te­re­so­wa­nie ludź­mi, któ­rzy actu­al­ly się w nas kocha­ją. I powód, dla któ­re­go przy­szedł mi do gło­wy Steb­bi, jest ten, że on już tak bar­dzo miał dość tego mole­sto­wa­nia pyta­nia­mi, że napi­sał na fej­sie, że jest w związ­ku, okła­mał swo­ją rodzi­nę, że ma narze­czo­ną miesz­ka­ją­cą w Zachod­nich Fior­dach. Nie trwa­ło to spe­cjal­nie dłu­go, bo tro­chę mu było trud­no prze­ko­nać dziew­czy­ny, że tak napraw­dę to on nie pró­bu­je zdra­dzać swo­jej face­bo­oko­wej narze­czo­nej. Ale wte­dy latem to napraw­dę zaczę­ło mnie męczyć, nabra­łam pew­no­ści, że coś ze mną nie tak, i nagle zapra­gnę­łam tyl­ko mieć męża i dzie­ci.

Nic nie dzia­ła­ło. Ani Tin­der, ani impre­zo­wa­nie – bez uprze­dze­nia uma­wia­łam się z chło­pa­ka­mi, cza­sem w jeden week­end mia­łam dwie rand­ki, z Island­czy­ka­mi i obco­kra­jow­ca­mi. A potem któ­re­goś piąt­ko­we­go wie­czo­ru zapro­sił mnie Steb­bi do sie­bie na kola­cję i wino, i po dwóch flasz­kach czer­wo­ne­go opo­wie­dzia­łam mu o tym obcia­chu, a on na to, że powin­ni­śmy spró­bo­wać razem. No i to, co się dzie­je, to, że pró­bu­je­my ze sobą spać, to oczy­wi­ście obrzy­dli­wie nie­zręcz­ne jest, i poca­łun­ki, i to, że nie uda­ło mu się pod­nieść, i kie­dy wresz­cie się uda­ło, to ja nie byłam dość wil­got­na i skoń­czy­li­śmy spra­wę, że no trud­no, i ubra­li­śmy się z powro­tem, i ja poszłam do domu. A zaraz potem spo­tka­łam cie­bie na melan­żu przy Sti­gah­lid i od tego cza­su nie byli­śmy ze Steb­bim w spe­cjal­nym kon­tak­cie, co zro­zu­mia­łe.

Cześć, mamo, pro­wa­dzę samo­chód. Może­my poga­dać póź­niej?

Tak, obie­cu­ję.

Nara.

Nie, okei. Pomiń­my Steb­bie­go. Może po pro­stu: „Pozna­łeś Steb­bie­go?”. Jego histo­ria jest podob­na. Czy­li nie jestem jedy­ną, któ­ra czu­je to ciśnie­nie.

Czy­li że. Wczo­raj oprzy­tom­nia­łam i sku­ma­łam, dla­cze­go chcę, żeby­śmy to cią­gnę­li, cho­ciaż mię­dzy nami brak jakiejś spe­cjal­nej che­mii, jak słusz­nie zauwa­ży­łeś. Byłam u mamy na kawie, a ona zła­pa­ła mnie za ręce i powie­dzia­ła, żebym prze­sta­ła się dra­pać. Znie­cier­pli­wio­na spoj­rza­łam na nią, a potem na ręce, i zauwa­ży­łam, że mam dwa pal­ce czer­wo­ne i podra­pa­ne. Lewy ser­decz­ny i pra­wy środ­ko­wy. Pozo­sta­łe były bia­łe i w porzo. Mama obcię­ła liść swo­je­go alo­esu, poda­ła mi, poszła po pla­stry na pal­ce, żebym wię­cej nie mogła ich roz­ba­bry­wać.

Nie jestem oso­bą prze­sąd­ną. Nie mam pro­ble­mu z prze­ła­że­niem pod dra­bi­ną czy czar­ny­mi kota­mi czy, no wiesz. Mam mało cier­pli­wo­ści dla mamy, któ­ra uwiel­bia wró­żyć z fusów i nie cału­je mnie na powi­ta­nie, dopó­ki nie wej­dę za próg. Ale jak tak sie­dzia­łam przy sto­le w kuch­ni i pozwa­la­łam jej okle­jać pla­stra­mi moje pal­ce – tak, tak, mamin­có­ru­sia – dotar­ło do mnie, co to za pal­ce. Mał­żeń­ski i fak ju.

Prze­sąd to nie jest wła­ści­we sło­wo. To kwe­stia pod­świa­do­mo­ści. To nauko­wo udo­wod­nio­ne cho­ler­stwo.

Swę­dzia­ły mnie pal­ce, bo ona chcia­ła mi coś powie­dzieć.

Pod­świa­do­mość po pro­stu mówi­ła: „Hej, ty musisz coś wybrać. Albo mał­żeń­stwo, albo fak ju”.

W tym sen­sie, że fak ju to odejdź w piz­du, a nie, no wiesz, w sen­sie sek­su­al­nym.

I praw­dę mówiąc, jak teraz to roz­k­mi­niam, to może to być rów­nież fak ju dla mał­żeń­stwa. A że jestem pra­wo­ręcz­na, to fak ju ma pierw­szeń­stwo.

Cześć, Valur, jestem na zewnątrz. Wła­śnie wysia­dam z auta.

Okej, ha, ha.

Do zo za minut­kę.

Musisz sku­mać jed­no, Valur, że ja zawsze żywi­łam podej­rze­nia wobec innych ludzi. Jestem tro­chę taka, jak w tym angiel­skim powie­dze­niu, a tough nut to crack. Ale kie­dy pęk­nie moja sko­rup­ka, to uśmie­cham się od ucha do ucha. Potrze­bu­ję tyl­ko cza­su, żeby się dosto­so­wać, kumasz? I myśla­łam, że my nie funk­cjo­nu­je­my dla­te­go, że jesz­cze przy tobie nie jestem samą sobą, i że kie­dy już będę mogła być sobą i poznasz mnie napraw­dę, wte­dy może będzie­my mogli zostać parą, ale tu oczy­wi­ście masz rację. To po pro­stu nie dzia­ła.


Do domu

Decy­du­jesz się iść na pie­cho­tę. Pogo­da nie­zła, lip­co­wa noc, dopie­ro zaczy­na sza­rzeć. Spo­glą­dasz na swój tele­fon. Jest 3:14. Ana­li­zu­jesz stra­ty tego wie­czo­ru. Może mia­łaś rozum i prze­sta­łaś pić po trze­cim drin­ku. Może prze­sta­łaś pić o pierw­szej. Może jutro pra­cu­jesz. Wyglą­dasz jak­byś jesz­cze była w tym wie­ku, w któ­rym pra­cu­je się w usłu­gach w co dru­gi week­end. Może wła­śnie skoń­czy­łaś dudlić ostat­nie z wie­lu piw – nie jesteś laską, któ­ra zmar­no­wa­ła­by pół piwa, choć­by twoi kum­ple już się zbie­ra­li do domu albo choć­by twój impre­zo­wy part­ner zna­lazł sobie sto­sow­ną prze­lot­ną zna­jo­mość.

Znów lukasz na tele­fon i cho­wasz go z powro­tem do kie­sze­ni. Chwy­tasz za bre­lo­czek w dru­giej kie­sze­ni, prze­kła­dasz klu­cze mię­dzy pal­ca­mi i zaci­skasz pięść. Teraz masz pod pro­chow­cem nie­du­żą maczu­gę w goto­wo­ści. Poczu­łaś się bez­piecz­niej, choć, praw­dę powie­dziaw­szy, nie potra­fisz się bić. Ude­rzysz napast­ni­ka pro­stym w twarz czy wal­niesz pię­ścią łukiem z góry jak kot wysu­wa­ją­cy pazur­ki? Wbi­jasz sobie do łba, żeby spy­tać o to YouTu­ba kie­dy wró­cisz do domu.

Do domu. Jak dale­ko masz do domu? Mapu­jesz w myślach dro­gę, z góry wybie­rasz tra­sę, ana­li­zu­jąc któ­re uli­ce są wąskie i pogrą­żo­ne w cie­niu o brza­sku, a któ­re dobrze oświe­tlo­ne, sze­ro­kie, i gdzie panu­je naj­więk­szy ruch. W pew­nym momen­cie będziesz musia­ła skrę­cić w mało uczęsz­cza­ną ulicz­kę z wyso­ki­mi krza­ka­mi. To tam młod­sza sio­stra two­jej naj­lep­szej przy­ja­ciół­ki zosta­ła napad­nię­ta. A może two­ja naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka? Tą ulicz­ką w nocy nigdy nie pój­dziesz. Tą dru­gą, któ­ra tak napraw­dę jest naj­prost­szą dro­gą do domu, też nie, zwłasz­cza po tym, jak dowie­dzia­łaś się, że dwa lata temu zaata­ko­wa­no tam dziew­czy­nę. Mówi­li w wia­do­mo­ściach. Napast­nik dopchnął ją do ścia­ny i zdarł z niej spodnie, ale zaczę­ła krzy­czeć i uciekł. Nie masz pew­no­ści, jak gło­śno potra­fisz wrza­snąć. Czy w ogó­le jesteś w sta­nie. Może dobrze by było kie­dyś poćwi­czyć. Znów się­gasz po tele­fon, kor­ci cię, żeby zadzwo­nić. Żału­jesz, że nie masz narze­czo­ne­go, któ­ry mógł­by cię ode­brać, gdy wró­cisz do domu, zresz­tą może masz narze­czo­ne­go, ale on aku­rat śpi w domu, w łóż­ku, więc nie masz ocho­ty budzić go z powo­du takiej pier­do­ły. Zasta­na­wiasz się, czy two­im zio­ma­lom chcia­ło­by się gadać z tobą przez tele­fon po dro­dze, bo prze­cież kuma­li­ście się cały wie­czór. Kum­pe­la, któ­ra poszła na szme­gas vegas, oczy­wi­ście odpa­da.

Skrol­lu­jesz odru­cho­wo książ­kę tele­fo­nicz­ną, po to chy­ba tyl­ko, żeby się sku­pić na czymś innym niż na mija­nych ogród­kach. Tych, w któ­re ktoś mógł­by cię wcią­gnąć. Zatrzy­mu­jesz się przy nume­rze mamy. Sku­ma­ła­by bazę, tyle że już daw­no śpiul­ka. Ona nie lubi, jak melan­żu­jesz sama na mie­ście. Nie­raz pro­si­ła cię, żebyś zadzwo­ni­ła, kie­dy wró­cisz na cha­tę. Jeśli wie, że aku­rat vixu­jesz. A ty zawsze zapew­niasz ją, że nie ma się cze­go oba­wiać, jesteś ostroż­na, nigdy nie wle­wasz w sie­bie bez umia­ru i zwy­kle ktoś cię odpro­wa­dza do domu. Wte­dy ona przy­po­mi­na o nie tak daw­nej napa­ści w śród­mie­ściu. Ile prze­stępstw zgło­szo­no w zeszłym roku i że ich licz­ba z roku na rok rośnie. Ty na to odpo­wia­dasz, że nie przy­by­ło prze­stępstw, lecz zgło­szeń. Dzię­ki powszech­nej deba­cie kobie­ty chęt­niej szu­ka­ją dziś pomo­cy po napa­ści. Cza­sem po pro­stu ury­wasz baje­rę. Wte­dy żegnasz ją w tym samym tonie, w jakim kaza­ła­byś psu waro­wać, zarzu­casz zadba­ne wło­sy za ramię i posta­na­wiasz, że nie będzie poten­cjal­na napaść rzą­dzi­ła two­im życiem. Idziesz na imprę. Z tyłu gło­wy jed­nak kieł­ku­je nasion­ko, któ­re zasia­ła, opo­wia­da­jąc ci swo­ją histo­rię. Z tyłu gło­wy nosisz tajem­ni­cę, któ­rej obie­ca­łaś niko­mu nie zdra­dzić, nigdy. Że ona zosta­ła. Nie­waż­ne, w jakich oko­licz­no­ściach ani w jakim była wte­dy wie­ku. Ale że zosta­ła. Świa­do­mość powo­du­je, że prze­sta­jesz wywra­cać gała­mi. Ostrze­że­nia, zamiast wejść jed­nym uchem i wyjść dru­gim, zado­mo­wi­ły się w tobie.

W odle­gło­ści czter­dzie­stu, pięć­dzie­się­ciu metrów zauwa­żasz ziut­ka. Idzie tą samą stro­ną uli­cy, naprze­ciw­ko cie­bie, dość szyb­ko. Czy bar­dzo szyb­ko? Moc­no ści­skasz klu­cze w pra­wej kie­sze­ni. Prze­su­wasz dłoń w górę i w dół i czu­jesz, że łatwo da się wycią­gnąć pięść. Klu­cze nie zaplą­ta­ją się w pro­cho­wiec. Gość szyb­ko się zbli­ża. Chwy­tasz tele­fon w dru­giej kie­sze­ni. Wycią­gasz go, jak­by ktoś do cie­bie dzwo­nił. Wci­skasz 112, masz go w pogo­to­wiu. Uda­jesz, że odbie­rasz. Pod­no­sisz wzrok i znów spusz­czasz go pod nogi. Już cię zauwa­żył. Dzie­li was dwa­dzie­ścia metrów. Rzu­casz do tele­fo­nu, że za momen­cik będziesz, i tak, zaje­bi­ście się bawi­łaś. Na tyle gło­śno, żeby usły­szał. On skrę­ca na jezd­nię i prze­cho­dzi na dru­gą stro­nę. Śle­dzisz go kątem oka. Kil­ka kro­ków póź­niej szyb­ko zer­kasz przez ramię. Widzisz, że się spo­ro odda­lił; nie zaata­ku­je cie­bie od tyłu. Przy­cho­dzi ci do gło­wy, że prze­szedł na dru­gą stro­nę wła­śnie po to, żebyś się nicze­go nie musia­ła cykać.

Zosta­ło ci jesz­cze dzie­sięć minut do domu. Zaczy­nasz żało­wać, że nie wzię­łaś tak­sy. Tyle że miesz­kasz w takiej kło­po­tli­wej odle­gło­ści, pięt­na­ście minut pie­cho­tą od śród­mie­ścia. Na tyle dale­ko, żebyś chcia­ła zamó­wić tary­fę, ale na tyle bli­sko, że było­by to wła­ści­wie nie­wy­ba­czal­ne. Kie­dy byłaś młod­sza i bied­niej­sza, nawet byś o tym nie pomy­śla­ła. Wspo­mi­nasz wszyst­kie powro­ty do domu w tam­tych cza­sach, jak chla­łaś, byle kto sta­wiał ci drin­ki, jak wra­ca­łaś do domu w samych skar­pet­kach; łatwo­wier­na, nie­ku­ma­ta, nawet w obie noce week­en­du. Zda­jesz sobie spra­wę z tego, że masz szczę­ście, że ci się nic nie sta­ło.

Doszłaś do głów­nej arte­rii. Mija­ją cię poje­dyn­cze tak­sów­ki. Zwal­niasz nie­co. Mimo, że jest mrok, a oko­li­ca nie nale­ży do uczęsz­cza­nych. Przy­go­to­wu­jesz się psy­chicz­nie do ostat­nie­go odcin­ka. Ulicz­ki z krze­wa­mi. Nagle przy­po­mi­na ci się roz­mo­wa z naj­lep­szym kum­plem sprzed kil­ku mie­się­cy. W barze sie­dział ziu­tas, któ­ry przez dłu­gi czas miał cię na oku. Krą­żył wokół cie­bie jak mały księ­życ. Nigdy za bar­dzo się nie zbli­żył. Nie był jed­nym z tych napu­szo­nych, nie­mra­wych gości, któ­rzy pro­po­no­wa­li ci drin­ka, a kie­dy zro­bi­łaś groź­ną minę, odcho­dzi­li z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Ten był wypro­sto­wa­ny, sku­pie­nie w oczach. Dziw­ny. Nie­okrze­sa­ny. Kie­dy wkła­da­łaś kurt­kę, otarł się o cie­bie i spy­tał, czy pój­dziesz z nim do domu. Czu­łaś pogar­dę. Prze­stra­szy­łaś się. Kum­pel był rowe­rem, ty na pie­cho­tę. Popro­si­łaś, żeby pro­wa­dził jed­no­ślad, nad­ro­bił z tobą dro­gi. Było zim­no, czas mię­dzy zimą a wio­sną, miał pew­ne opo­ry, nie cał­kiem kumał cza­czę. Żar­to­wał tro­chę z two­ich uro­jeń. Potem zgo­dził się pójść z tobą. Obie­ca­łaś zapro­sić go na nale­śni­ki następ­ne­go dnia, ale zapo­mnia­łaś. „Nigdy nie czu­jesz się dziw­nie, wra­ca­jąc same­mu do domu?” – spy­ta­łaś, kie­dy­ście już dotar­li do sed­na dziel­ni­cy miesz­kal­nej. „W Rey­kja­vi­ku?” – zapy­tał z nie­do­wie­rza­niem. Spoj­rzał na bez­lud­ną uli­cę jak­by chciał ci uzmy­sło­wić jej nie­win­ność.

Sze­lest liści. Ktoś czai się za two­imi ple­ca­mi. Tuż za tobą. Nagle je sły­szysz. Twar­de, drob­ne kro­ki. Pod­krę­casz tem­po i sły­szysz, że prze­cho­dzień rów­nież przy­śpie­sza. Odwra­ca­jąc się, jesteś przy­go­to­wa­na na atak.

To jakaś dziew­czy­na. Tro­chę młod­sza od cie­bie. Ubra­na zbyt lek­ko. Wyglą­da na nie­co al den­te. Uśmie­cha się do cie­bie. Oddy­chasz z ulgą. Jest was dwie. Nikt nie zaata­ku­je dwóch dziew­czyn. Odwza­jem­niasz jej uśmiech. Wsty­dzisz się za ser­ce, któ­re wali w pier­siach niczym kowal. Spo­ry kawa­łek idzie­cie nie razem. Potem musisz skrę­cić. Ona idzie dalej pro­sto, ręce skrzy­żo­wa­ne pod pier­sia­mi, bar­ki wyostrzo­ne, sztyw­ne, ukła­da­ją się w wiel­kie M. Spo­ro już przy­spie­szy­ła. Poty­ka się nie­znacz­nie na wysta­ją­cej pły­cie chod­ni­ko­wej, ale zaraz łapie rów­no­wa­gę. Wpa­dasz w furię. Tak się bać. Strach ode­brał wam noc. Kie­dyś w dro­dze do domu słu­cha­łaś muzy­ki. Na cały regu­la­tor, choć słu­chaw­ki trzesz­cza­ły. Wydłu­żasz krok. Weszłaś już w zakrza­czo­ne ulicz­ki, z pod­jaz­da­mi, zauł­ka­mi, wyso­ki­mi drze­wa­mi. Niko­go nie widać. Naj­chęt­niej roze­bra­ła­byś się i resz­tę dro­gi prze­szła nago. Powo­li. Krę­cąc arse­nem naj­sek­sow­niej, jak tyl­ko potra­fisz. Kre­śląc kół­ka wokół sut­ków pal­ca­mi od faków, gdy­by ktoś cię mijał. A potem tymiż pal­ca­mi posła­ła cału­sa.

Jesteś już pra­wie w domu. Dzie­lą cię od nie­go tyl­ko dwie minu­ty. Posta­na­wiasz zapu­ścić się w bocz­ną ulicz­kę, żeby skró­cić dro­gę. Czu­jesz się wła­ści­wie cał­kiem trzeź­wa, ale pew­no nie masz racji. Usi­łu­jesz przy­po­mnieć sobie, co masz w lodów­ce. Zja­dłaś już piz­zę z zamra­żal­ni­ka?

Praw­do­po­dob­nie, ale musisz to sobie przy­po­mnieć. Nie wyglą­dasz na dziew­czy­nę, któ­ra zapo­mi­na, czy ma piz­zę w zamra­żal­ce.

Oto i twój dom. Pro­stu­jesz pal­ce, więc maczu­ga w kie­sze­ni znów sta­je się pękiem klu­czy. Wycią­gasz je. Wybie­rasz klucz od drzwi zewnętrz­nych. Ma fio­le­to­wą lub żół­tą nakład­kę gumo­wą na kra­wę­dzi. A może to ten kla­sycz­ny klucz w kształ­cie tra­pe­zu w zło­tym kolo­rze? Jed­no jest pew­ne, chod­nik przed two­im domem tonie w żwi­rze z pod­jaz­du. Tam są scho­dy do drzwi wej­ścio­wych. Na każ­dym stop­niu stoi jakaś rośli­na lub kwiat w pusz­ce po kon­ser­wie, to sąsiad­ka w imie­niu was obu zde­cy­do­wa­ła, że powin­ny tam stać. Jesteś już pod drzwia­mi. Szyb­ko otwie­rasz i wśli­zgu­jesz się do środ­ka. Zamy­kasz. Chwy­tasz za klam­kę. Zamknię­te. Wzdy­chasz. Jesteś zado­wo­lo­na. Jesteś w domu.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Fríða  Ísberg

Urodziła się w 1992 roku. Islandzka poetka i pisarka. Ukończyła filozofię i kreatywne pisanie. Debiutowała w 2017 roku tomikiem poezji Slitförin (Rozstępy), który od razu wzbudził wielkie zainteresowanie i otrzymał m.in. nagrodę literacką księgarzy oraz nominację do prestiżowej islandzkiej nagrody Fjöruverðlaunin, przyznawanej kobietom w dziedzinie literatury pięknej, naukowej i popularnonaukowej oraz dziecięcej. Wydany dwa lata później tomik Leðurjakkaveður(Pogoda na skórzane kurtki) wzbudził równie duży entuzjazm czytelników i krytyki. W roku 2020 ukazał się zbiór opowiadań Kláði (Świerzb), który obok szeregu lokalnych nagród i wyróżnień przyniósł autorce nominację do Nagrody Literackiej Rady Nordyckiej. Rok później wyszła jej pierwsza powieść Merking (Znak). Autorka wraz z kilkoma innymi młodymi poetkami i pisarkami tworzy grupę poetycką Svikaskáld (Fałszywe poetki). W 2022 roku wydały wspólną powieść zatytułowaną Olía (Oliwa). Ísberg pisuje czasem także recenzje literackie dla Times Literary Supplement.

Jacek Godek

Urodził się w 1958 roku. Tłumacz literatury islandzkiej, aktor i dziennikarz. Dorastał w stolicy Islandii, gdzie w wieku 14 lat dokonał pierwszego publikowanego przekładu wierszy islandzkiego poety romantycznego Jónasa Hallgrímssona. W 1980 roku ukończył Studium Aktorskie przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku i przez niemal 20 lat był aktorem sceny gdańskiej oraz białostockiej. Gościnnie zagrał również w Tangu Mrożka w teatrze Nemendaleikhúsið w Reykjavíku. Pod koniec lat 90. odszedł z zawodu aktora. Zajmował się dziennikarstwem, był korespondentem islandzkiego radia i telewizji. Tłumaczył poezję oraz sztuki teatralne, m.in. tomik Wolność Lindy Vilhjálmsdóttir, Ostatnia próba Svavy Jakobsdóttir, Morze Ólafura Haukura Símonarssona. Pierwszą powieścią, którą przełożył, była Wyspa diabła Einara Kárasona (1997). Tłumaczył m.in. Hallgrímura Helgasona (101 Reykjavik), Sigríður Hagalín Björnsdóttir (Wyspa) czy Sjóna (Skugga Baldur).

Powiązania

Nowy europejski kanon literacki: Trupi bieg, Świerzb, Emily forever

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Bene­de­ka Tot­tha, Fríðy Ísberg, Marii Navar­ro Ska­ran­ger, Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 22 Jacek Godek, Katarzyna Skórska, Elżbieta Sobolewska

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dwu­dzie­sty dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Historia jednego opowiadania: „Niektóre kobiety”

recenzje / KOMENTARZE Fríða Ísberg

Autor­ski komen­tarz Fríðy Ísberg towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Świerzb w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2023 roku.

Więcej

Obciążenie zwrotne

wywiady / o książce Fríða Ísberg Jacek Godek

Roz­mo­wa Jac­ka God­ka z Fríðą Ísberg, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Świerzb Fríðy Ísberg w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2023 roku.

Więcej

Świerzb (1)

utwory / zapowiedzi książek Fríða Ísberg Jacek Godek

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Świerzb Fríðy Ísberg w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 lute­go 2023 roku.

Więcej

Dyskomfort

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Świerzb Fríðy Ísberg w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2023 roku.

Więcej

Historia jednego opowiadania: „Niektóre kobiety”

recenzje / KOMENTARZE Fríða Ísberg

Autor­ski komen­tarz Fríðy Ísberg towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Świerzb w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2023 roku.

Więcej

Obciążenie zwrotne

wywiady / o książce Fríða Ísberg Jacek Godek

Roz­mo­wa Jac­ka God­ka z Fríðą Ísberg, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Świerzb Fríðy Ísberg w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2023 roku.

Więcej

Świerzb (1)

utwory / zapowiedzi książek Fríða Ísberg Jacek Godek

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Świerzb Fríðy Ísberg w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 lute­go 2023 roku.

Więcej

Dyskomfort

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Świerzb Fríðy Ísberg w tłu­ma­cze­niu Jac­ka God­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 stycz­nia 2023 roku.

Więcej