książki / POEZJE

Sylwetki i cienie

Andrzej Sosnowski

Fragment książki Sylwetki i cienie Andrzeja Sosnowskiego, która ukazała się w Biurze Literackim 6 grudnia 2012 roku, a w wersji elektronicznej 24 października 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Nadzieja

Kie­dy w nie­bie mówi się o lite­ra­tu­rze, de Man roz­ma­wia z Panem. Kto wie, może w koń­cu zmie­ni się usta­wo­daw­stwo tego świa­ta. Nie od razu pięk­ne sza­fi­ro­we tabli­ce czy inne zdu­mie­wa­ją­ce nowi­ny, lecz może coś nie­po­zor­ne­go – coś, co spra­wi­ło­by ulgę naszym męż­czy­znom i kobie­tom.

Jaką ulgę? Ach, nie pro­ro­dzin­ną.

Prze­strzeń z cza­sem robi się zaraz iro­nicz­na. Ludzie się prze­wra­ca­ją w śli­skich miej­scach. To jasne, że te miej­sca poza cza­sem (ani żad­ne inne) nie były­by moż­li­we. Jed­nak grom­ki śmiech panu­je wła­ści­wie nie­po­dziel­nie i tak chy­ba nie powin­no być.

Z miej­sca jest błąd, gdy od razu musi być iro­nia. I choć przy­tom­ny wgląd w kamien­ne pust­ko­wie ludz­kiej nie­do­li zasad­ni­czo nie pod­le­ga kwe­stii, tak­że cichy śmiech jest na porząd­ku dzien­nym i noc­nym.

(Wszyst­ko się krztu­si, trzę­sie, dusi, tarza i dzia­ła jak młyn na wodę – szy­der­ców).

Duchem świę­tym wszel­kich trójc i triad zawsze jest iro­nia. Mówi­my o tym samym duchu, któ­ry nie­stru­dze­nie oscy­lu­je nad woda­mi. Choć­by w tej chwi­li spójrz­my na morza i rze­ki, na jezio­ra i oce­any. Oscy­lu­je? Oscy­lu­je.

Ludzie dow­cip­ne­go ser­ca potra­fią nawet się opa­lać przy tych opa­li­zu­ją­cych oscy­la­cjach.

Sło­wo Panu zawi­ro­wa­ło, zatań­czy­ło, zaczę­ło figu­ro­wać i maja­czyć nad woda­mi. Stąd mowa, lecz nie ma sub­stan­cji; żyją bez isto­ty kocha­ją­cy i bez­u­stan­nie upa­da­ją w dziw­nych miej­scach.

Gdy­by tak powie­dzieć, że sło­wo zakrę­ci­ło ramio­na­mi jak dziec­ko, jak pal­trak, i zro­zu­mia­ły to cho­rą­giew­ki i kogut­ki wszyst­kich dzwon­nic w lśnie­niu nagłej ule­wy z gra­dem. To też zosta­ło zapi­sa­ne. W pro­sto­cie uprzej­me­go ser­ca.

Aber­ra­cja.
Lubi­my podwój­ne „r”. Cóż powie­my o Erro­sie?

Błąd do dru­giej potę­gi. Lubi­my każ­dą potę­gę, c’est la vision des nom­bres. To jest widze­nie liczb. Nous allons à l’E­sprit. Zdą­ża­my do Ducha.

Cof­nąć ducha, a wszyst­ko samo z sie­bie poto­czy się dalej bez har­mo­nii, bez melo­dii. Point de can­ti­qu­es. Żad­nych kan­ty­czek. Koniec też tłu­ma­czeń, prze­kła­da­nia.

Czy de Man osta­nie się w krzy­żo­wym ogniu kolej­nych baśni Pana? Czy Pan poka­że de Mano­wi Behe­mo­ta?

Czy de Man zni­we­czy Panu Behe­mo­ta, wydo­by­wa­jąc kości jako rury mie­dzia­ne, żebra jako żela­zne drą­gi? Prze­ko­na­my się w następ­nym odcin­ku.


Dominoes (Domino)

Jesteś w kano­nie moich zaćmień, Domi­ni­ko.
Ten sen zawie­ra tre­ści od part­ne­ra EMI.
Nie jest on już dostęp­ny w Two­im kra­ju.
Szu­kam boskiej EMI, nie szu­kam part­ne­ra.
Gasnąc w obło­kach, tra­cąc opar­cie w róży
wia­trów (ona nie jest różą), co myślisz?
Sek­su pomię­dzy nami nie da się wyświe­tlić.
Sek­su pomię­dzy nami nie da się wyklu­czyć
.
It’s just as well. We thri­ve on disa­sters.
Mówi­my­gło­śno: We thri­ve on disa­sters.

Kie­dyś uczy­łem w szko­le, nie bez „powo­dze­nia”.
W sen­sie, że co, kole­go? W sen­sie, że nic, kole­go.
Dzi­siaj jak noco­świe­tlik nio­sę się po morzach.
Dreszcz syre­nich fal przej­mu­je mnie bla­skiem,
sza­fi­ro­wa poświa­ta błysz­czy jak gwiaz­do­zbiór
sto sąż­ni w dół. War­kocz Bere­ni­ki, pod­wod­na
sce­na z Das Mäd­chen­mit den Schwe­fel­höl­zern,
tchnie­nie fine­zji w mor­skiej pożo­dze, gehen­na?
Jeden los? Dwa fris­sons. Czy jakieś inne ope­ry?
Pro­gres raka? Poma­rań­cze? Ja to sobie tań­czę.

A jestem jak wyraz, któ­ry wycho­dzi z uży­cia.
A ten wycho­dzi z życia pięć­dzie­siąt trzy lata
i jesz­cze nie wyszedł? To jest takie smut­ne.
Ma stos numi­no­ty­ków, żeby wejść do nie­ba.
Coś weź­mie przed snem, naj­le­piej w kąpie­li
zło­ty psalm albo zło­ty strzał i na skrzy­deł­ko
obwo­lu­ty lub okład­ki. One-size-fits-all, tyle
mie­li­śmy przejść i tyle prze­żyć. I róż nic a
nic? Kamie­nie domi­na i cie­płe kamie­nie.
Wid­ma jako syl­wet­ki. Syl­wet­ki i cie­nie.

Będzie ład­na pożo­ga mórz i oce­anów.
Będzie też ryba wiel­ka, któ­ra zja­da noc.
Lecz nicze­go nie moż­na stu­dio­wać prócz
nie­szczę­ścia; szczę­śli­wi nie­zmien­nie ina­czej,
mes filles!mes reines! Nie krzycz. Jest też
w kano­nie two­ich olśnień Domi­ni­ka.

I w ten spo­sób wra­ca­my do począt­ku
a podróż nawet się jesz­cze nie skoń­czy­ła.
A ponoć w raju naj­lep­szy absynt dają, nic ponad­to.
A to też może być jakaś mor­dę­ga, bez dwóch zdań.
O schöner Sche­in, we love you.
O schöner Sche­in, we lose you.

O autorze

Andrzej Sosnowski

Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania