książki / POEZJE

Symetria

Dariusz Sośnicki

Premiera książki Symetria Dariusza Sośnickiego, wydanej w Biurze Literackim 20 września 2002 roku.

Biuro Literackie

Z parteru

Ktoś od nie­chce­nia napie­ra na poręcz,
czy­jaś powło­ka cie­le­sna, bo resz­ta
jest jesz­cze we śnie o czymś wyjąt­ko­wo
nie z tego świa­ta porę­czy i scho­dów;
no więc powłó­cząc cięż­ki­mi noga­mi
scho­dzi ten ktoś. Pod­czas gdy kto inny,
kogo się raczej nie uda zoba­czyć,
bo jego pro­gram trwa zale­d­wie mgnie­nie,
dziur­ku­je ciszę, jak­by był dzię­cio­łem,
po pniu tej ciszy posu­wa się szyb­ko
i rzą­dek śla­dów za każ­dym z dwóch dzio­bów
ostrych jak szpil­ki zosta­wia na chwi­lę.
Co pią­te kro­ki brzmią nie­wia­ry­god­nie
krzy­wo, nie­wpraw­nie, w koń­cu nie­bez­piecz­nie:
gdy się pomy­śli o sile cią­że­nia,
twar­dej posadz­ce, wyso­ko­ści scho­dów
i tar­ciu, któ­re zmniej­sza nie­bez­piecz­nie
kolo­nia pia­sku, a pia­sek jest wszę­dzie,
gdy się pamię­ta o kru­cho­ści kości,
to przede wszyst­kim wła­śnie nie­bez­piecz­nie.
A bar­dzo rzad­ko, cho­ciaż nie chcę zaraz
mówić „od świę­ta”, „od wiel­kie­go dzwo­nu”,
bo to zna­czy­ło­by, że raczej nigdy,
albo że, z dru­giej stro­ny, sta­le;
więc bar­dzo rzad­ko sły­chać, jak ktoś scho­dzi
i jak­by chciał się koniecz­nie wyróż­nić,
nie zni­ka nagle, lecz swo­je­mu zej­ściu
dosztu­ko­wu­je nogaw­ki w piw­ni­cy,
doda­je echo. Będzie z tego kom­pot.
Więc takie mamy typy zejść ze scho­dów:
zej­ście leni­we, jak­byś cią­gnął włó­kę,
zej­ście w pod­sko­kach, nazy­wa­ne pta­sim,
i nie­bez­piecz­ne zej­ście pija­ne­go
oraz podwój­ne dla nie­chęt­nych świa­tu.
I wśród pod­ty­pów, któ­rych są tysią­ce,
wie­le jest bar­dzo inte­re­su­ją­cych.


Nie chodzi mi o mnie, ja jestem szczęśliwa

Miesz­ka­ła na tyłach pocz­ty.
Pra­co­wa­ła w kinie.
A on zaczy­nał tak wcze­śnie,
że tam­ten pole­co­ny opra­wi­li w ram­kę
razem z bile­tem na Szczę­ki,
któ­ry mu według naszych obli­czeń
wła­sno­ręcz­nie przedar­łam.
A teraz ta nie­po­ko­ją­ca wia­do­mość
o elek­tro­nicz­nym pod­pi­sie. Czy to moż­li­we?


Trzy wiersze akustyczne

1.

Gdy­by tak wszyst­ko,
co cały dzień i więk­szą część nocy
opu­ku­je pudło nasze­go miesz­ka­nia,
ocie­ra się o nie,
bęb­ni w nie pal­ca­mi
i wier­ci mu szkla­nym wier­tłem
dziu­rę w sty­ro­pia­no­wym brzu­chu,
huk­nę­ło jed­no­cze­śnie!

Karet­ka pogo­to­wia
wezwa­na przez sąsia­dów
po kon­sul­ta­cji z naszym leka­rzem rodzin­nym
była­by czczą for­mal­no­ścią.
Nie­przy­zwo­itą w obli­czu praw­dzi­we­go dra­ma­tu,
śmiesz­ną przy naj­praw­dziw­szym hor­ro­rze,
w któ­rym krew leje się stru­mie­nia­mi,
a prze­ra­że­nie ści­na biał­ko w oczach boha­te­rów:

zdmuch­nię­ta mem­bra­na bęben­ków w tę stro­nę
i dziu­ra we wzmac­nia­czu gło­wy z powro­tem;
brze­gi tej dziu­ry wywi­nię­te na zewnątrz,
jak­by wystrze­lił z niej Obcy -
ósmy pasa­żer Nostro­mo.

2.

- Lewan­dow­skie­mu pod­rzu­ci­li wnu­ka.
– A już myśla­łam, że śmierć do nas puka.

3.

Zatycz­ki do uszu,
dwa okrą­głe lata.
Bywa­ły tygo­dnie,
że i przy kola­cji.
Seria zabie­gów
prze­ciw cha­otycz­nym
pod­po­wie­dziom świa­ta.

Zatycz­ki do uszu,
fał­szy­wa pul­sa­cja
wewnętrz­nych orga­nów
i pół­świa­tek myśli.


W dół

Mia­sto w rece­sji.
Mia­sto samo­bój­ców,
jeśli tak dalej pój­dzie.
Komó­rek w pustych miesz­ka­niach.
Tego nie robi się ope­ra­to­rom sie­ci.

Na most, a potem w dół
rze­ki. Wałem, bo woda pod­nio­sła się
i ścież­ka w dole jest grzą­ska,
nie­pew­na jak nowy pra­cow­nik.
Na dru­gim brze­gu, pod bal­da­chi­mem gałę­zi,
balo­nik wypeł­nio­ny helem zdra­dza
nie­dziel­ną osa­dę. Dym­ki gril­la.
Par­ko­wa musz­la, z któ­rej dobie­ga teraz
głos kon­fe­ran­sje­ra, na razie na pró­bę.
Oswo­jo­ne zwie­rzę­ta. Dzie­ci wpa­trzo­ne
w ojców, szczę­śli­wych posia­da­czy noża,
wyra­bia­ją­cych oszcze­py i łuki.

Któ­re­goś dnia
nie poja­wią się w pra­cy.
Doja­dą tram­wa­ja­mi do pętli,
zosta­wią auta w poprzek śle­pej dro­gi
i pój­dą – naj­pierw ścież­ką, w dół,
potem w coraz wyż­szej tra­wie,
wśród drzew, owo­co­wych i zwy­kłych,
z zapa­sem wody mine­ral­nej
i książ­ką w mięk­kiej okład­ce,
z kil­ko­ma narzę­dzia­mi.


Imago

Spa­lo­ne dow­ci­py,
splo­ty głupstw,
kłam­stwa na krót­kich nogach -
nie ma dla nich miej­sca pośrod­ku poko­ju.

Snu­ją się wzdłuż ścian,
wpeł­za­ją w zaku­rzo­ne kąty,
tak cia­sne, że docie­ra do nich tyl­ko
kot.

Bokiem do świa­ta,
z pochy­lo­nym łbem
mię­dzy rega­łem a kalo­ry­fe­rem,
kot – jak zahip­no­ty­zo­wa­ny.

Cza­sem mruk­nię­cie
i gwał­tow­ny ruch wstecz -
szarp­nię­cie cia­łem
bez odry­wa­nia ugię­tych łap od pod­ło­gi.

I zaraz z powro­tem.

Ale ruch już zosta­je,
zia­ren­ko eks­cy­ta­cji,
któ­re budzi nas w środ­ku dnia
i zapo­wia­da nadej­ście
ima­ga.

O autorze

Dariusz Sośnicki

Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.

Powiązania