Ekspozycja zwłok (fragment)
W kostnicy były egzemplarze ciał dzieci w wieku szkolnym rozerwane w wybuchach samochodów-pułapek, spalone na jednym z targów lub poćwiartowane od bomb zrzuconych na domy. Ostatecznie Gwóźdź wybrał ciało dziecka, którego głowę, wraz z głowami członków jego rodziny, odcięto w zajściu na tle sektariańskim. Ciało było czyste, a cięcie na szyi wyglądało jak obszarpany brzeg kartki. Gwóźdź pomyślał, żeby wyeksponować to ciało w restauracji, a oczy członków rodziny poukładać na stole i serwować w talerzach jak zupę. Być może pomysł był piękny, ale przede wszystkim było to fałszerstwo i zdrada. Gdyby odciął głowę dziecka samodzielnie, byłoby to oryginalne dzieło sztuki. Ale kradzież z kostnicy i to okropne postępowanie oznaczało jednocześnie hańbę i tchórzostwo. Gwóźdź nie rozumiał, że dzisiejszy świat jest wzajemnie powiązany więcej niż jednym tunelem i korytarzem. To pracownik kostnicy złapał Gwoździa, zanim ten zdołał oszukać biedną publikę. Pracownik kostnicy przekroczył sześćdziesiątkę i był rosłym mężczyzną. Jego praca w kostnicy kwitła, po tym, jak zwiększyła się liczba okaleczonych ciał w kraju. Ludzie przychodzili do niego, by poskładał ciała ich dzieci i bliskich, które zostały porozrywane w wybuchach i przypadkowych morderstwach. Sporo płacili, by przywrócił ich dzieciom dawny wygląd, taki jaki pamiętali. Pracownik kostnicy był doprawdy wielkim artystą. Pracował z cierpliwością i ogromnym poświęceniem. Tamtej nocy zaprowadził Gwoździa do bocznego pokoiku w kostnicy i zamknął za nim drzwi, po tym, jak wstrzyknął mu narkotyk, który uczynił go niezdolnym do ruchu, ale bez utraty przytomności. Ułożył go na stole do sekcji zwłok, związał mu ręce i nogi oraz zatkał usta. Przygotowując stół do pracy, nucił swoim dziwnym, zniewieściałym głosem miłą piosenkę dla dzieci. Była to piosenka o dziecku, które polowało na żaby w małym jezior-ku krwi. Od czasu do czasu gładził z czułością włosy Gwoździa i szeptał mu do ucha:
- O mój drogi, o mój przyjacielu, jest coś bardziej dziwnego niż śmierć – to patrzenie na świat, który patrzy na ciebie, ale bez najmniejszego gestu zrozumienia czy nawet celu. Jakbyście ty i świat byli zjednoczeni w ślepocie, jak cisza i samotność. Jest coś trochę dziwniejszego niż śmierć: mężczyzna i kobieta zabawiający się w łóżku. A potem przychodzisz ty, nikt inny, tylko ty. Ty, który zawsze piszesz historię swojego życia z błędami.
Pracownik kostnicy skończył swoją pracę wczesnym rankiem.
Przed drzwiami Ministerstwa Sprawiedliwości znajdował się postument, taki, na którym stoją pomniki w mieście, wzniesiony z masy ciała i kości. Na szczycie postumentu wznosiła się kolumna z brązu, z której zwisała skóra Gwoździa, w całości zdjęta z wielką wprawą i powiewająca jak flaga zwycięstwa. Na przedniej części postumentu można było wyraźnie dostrzec lewe oko Gwoździa, przymocowane do masy ciała. Spojrzenie pozbawione było wy-razu, tak jak teraz twoje. Czy wiesz, kim był pracownik kostnicy?
Targ opowieści (fragment)
Przechadzając się wokół targu i obserwując tutejszy chaos, który rzadko kiedy bywał ujmowany w karby porządku, myślał o tym, że powinien powrócić do pisania opowieści o pomarańczach, którą zostawił przed tygodniem, zamiast rozpraszać swój umysł poszukiwaniem nowej. Być może myślenie o liczbach nie pozwalało mu skoncentrować się na zdobywaniu nowych materiałów do opowiadań. Muszę wam wyjaśnić, że jego opowiadania nie były zbyt interesujące dla większości czytelników. A nawet dla tych, którzy uważali się, zwłaszcza po upadku dyktatora, za nową elitę kulturalną pisarzy i artystów. Ponieważ literatura w tym kraju podlega podziałowi na okresy, od upadku Saddama Husajna nieustannie wzywa się do tego, by pisać w sposób zrozumiały, realistyczny, w oparciu o fakty i pragmatykę. Ubolewa się nad brakiem czytelników. Podobnie uważa się, że to wcześniejsi pisarze sprawili, że czytelnicy odeszli, podczas gdy od setek lat nie było w tym kraju czytelników, w szerokim tego słowa znaczeniu. Byli tylko głodujący, mordercy, analfabeci, żołnierze, wieśniacy, ludzie modlący się, zagubieni i uciskani. Wydawało się, że nasi pisarze znudzili się pisaniem dla samych siebie. Ostatni okres panowania dyktatora obarczano także odpowiedzialnością za rozpowszechnienie niejasności i nadmierne stosowanie eksperymentów. Jak gdyby niejasność i eksperymenty były zarzutem lub baasistowskim wynalazkiem. Byli to ci urzędnicy państwowi szukający dla siebie nowej roli w nowym okresie, „pisarze okresowi” chcący dziś przejąć dla siebie wszystkie role. Utrzymują, że są budowniczymi, którzy odbudują to, co zniszczyła wojna. Że są politykami, intelektualistami, ekonomistami oraz chirurgami, specjalistami od katastrof, ikonoklastami występującymi przeciw idolom i przesądom. Natomiast Hamrani był z tych, którzy nie rozumieją, co oznaczają okresy. Tym, co się dla niego liczyło, jak twierdził, była istota człowieczeństwa, której prawdy nie mogły wypaczyć czy zmienić żadne okresy. Dlatego opowiadania Hamraniego, według klasyfikacji bohaterów nowego okresu, były eksperymentalne i niejasne. Weźmy dla przykładu jego opowiadanie „Imię pomarańczy”. Hamrani wychwycił je, gdy przyglądał się na targu młodej dziewczynie w czarnej abai [1], trzymającej torbę z pomarańczami, która rozerwała się i owoce potoczyły się w błoto. Prawdą jest, że z początku zakładał, że młoda kobieta jest terrorystką, która zamierza wysadzić się w powietrze na targu, co wzmaga zrazu ciekawość czytelnika. Zwłaszcza dlatego, że w wyobraźni i sercach mężczyzn nie jest ona niczym więcej niż organem rozrodczym – tyłkiem i cyckami, kawałkiem apetycznego ciała, przeznaczonym do pieprzenia i gotowania. I dlatego takie samobójstwo mogłoby być obrazą dla ich męskości, mimo że rozerwane ciało kobiety służy nawet w żartach do pobudzania członka. Pewnego dnia Hamrani usłyszał potworny żart od sprzedawcy słodyczy. Sprzedawca słodyczy opowiadał, że jego przyjaciel, który sprzedawał ryby na innym targu, znalazł pomiędzy rybami pizdę samobójczyni, która tego dnia wysadziła się w powietrze przy pomocy pasa z ładunkami wybuchowymi. W rzeczywistości to żona sprzedawcy ryb znalazła srom, gdy mężczyzna wrócił z towarami do domu. Żona poprosiła go o logiczne wytłumaczenie, dlaczego pomiędzy rybami znajduje się pizda młodej kobiety. To rodzaj ludowych bredni, które mają swoje źródła w długiej historii przemocy, ciemiężenia i separacji, a nie ekspresywna ironia mieszkańców nowoczesnego miasta. Prymitywne brednie plemienne, które próbują się skryć za krwawym i niesmacznym śmiechem.
Ale Hamrani, poprzez obrazy, które pojawiały się w jego opowiadaniach, szybko przenosił swojego czytelnika do innego świata, aby zmienić bieg narracji i samego języka. To właśnie wprawiało w konfuzję czytelników i zwracało przeciwko niemu krytyków obecnego okresu. Na przykład w opowiadaniu o pomarańczach mówi, że młoda samobójczyni ubrana w czarną abaję zanim dotarła na targ, szła pustą, zakurzoną drogą, kompletnie naga, niosąc na swych plecach jak krzyż drzewo pomarańczy. Mówi, że skóra nagiej dziewczyny nosiła ślady bata. Dziwne jest to, że następnie Hamrani, niczym malarz impresjonista, przywołuje w szczegółach palce kobiety, gdy wybierała rozrzucone pomarańcze z błota. Być może krytycy Hamraniego mają rację, że także on przez okrągły rok opowiada brednie.
Ten złowieszczy uśmiech (fragment)
Gdy wszedłem do podejrzanie zatłoczonego baru, poczułem ścisk w żołądku. Finowie zaczynają pić wcześnie. Moje wejście wywołało falę uśmiechów, ale te stopniowo znikały i przechodziły w śmiech i sporadyczne komentarze, które były w zasadzie obelgami. Z początku nie zrozumiałem, dlaczego barman zawahał się, gdy poprosiłem o piwo. Potem powiedział:
– Powinieneś szybko wypić swoje piwo i wyjść.
Z powodu tego niemiłego przyjęcia spojrzałem gniewnie w stronę klientów.
– Co to za bar? – powiedziałem głośno, ale, jak wiecie, wciąż, wbrew sobie, uśmiechałem się.
Być może wyobrażali sobie, że jestem po prostu oswojonym zwierzęciem, które ma wyjątkowego pecha. Byli to czterej młodzi mężczyźni z ogolonymi głowami, w czarnych skórzanych płaszczach. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to bar dla neonazistów. Naigrywali się z mojej śmiałości czy też głupoty, spoglądając w moją stronę pomiędzy jednym a drugim kuflem, i żartując oraz obrażając mnie w okropny sposób. Następnie jeden z nich wstał, wyjął swojego fiuta i zamachał mi nim przed oczami. Wszyscy, łącznie z kelnerem, wybuchli śmiechem. Pomyślałem, że nie stracę nad sobą kontroli, wypiję szybko piwo i wymknę się z tej obrzydliwej zasadzki. Ale byłem głupi. Udawałem odważnego i obojętnego. Siedziałem tam uśmiechnięty niczym kapitan na swoim statku. Ale barman, ten sukinsyn, zażądał, w obawie przed problemami, że mam natychmiast opuścić to miejsce. Naturalnie ucieszyłem się, że mnie wyrzuca. W ten sposób, jak przestraszona mysz, wydostałem się z baru dla neonazistów. Była niedziela, ale ja myślałem, że jest poniedziałek. Na szczęście sobie przypomniałem i pomyślałem, że moja żona będzie zła, kiedy odsłucha i odczyta moje wiadomości. Jakie sklepy są otwarte w niedzielę? I jakie inne kłamstwo mógłbym wymyślić, żeby zamaskować to pierwsze? Pomyślałem, żeby wrócić do domu i wyznać wszystko mojej żonie. Uśmiech będzie dowodem na to, że mówię prawdę. Ale miałem sprzeczne uczucia. Potem wszedłem do małego sklepu, kupiłem sześć butelek piwa i poszedłem do parku. Czy naprawdę mam pecha? Czy też urodziłem się przez pomyłkę?
Ulice były puste. Panoszył się po nich wiatr i robił mnóstwo hałasu, jak gdyby się z nimi przekomarzał, chcąc je porwać z miejsca. Przewrócił stojak z cenami stojący w pobliżu restauracji. Potem przywiał duże kartonowe pudło, które latało wokół jak poćwiartowany fragment ciała. Puste pudełka od papierosów brały udział we wspólnym wyścigu. Bezwiednie zanuciłem melodię. Chciałem zaśpiewać, ale nie wiedziałem, jaką piosenkę mam wybrać. Nie miałem w głowie żadnego tekstu piosenki. Ogarnął mnie nagle lekki niepokój – czy do tego stopnia słowa piosenek wyparowały z mojej pamięci? Mogłem jedynie wymyślić kilka krótkich melodii. Nie przestawałem nucić w nadziei, że za chwilę znajdę jakieś słowa. Ale zamiast słów, popłynęły głupie łzy. Wiatr przywiał białą, pustą torebkę, która przemknęła koło mojego ucha i zagłuszyła melodię. To mnie przeraziło. Torebka wykonała salto na skrzyżowaniu, jakby chciała wybrać kierunek, w którym wyruszy dalej. Na chwilę wzniosła się niepewnie, by kołysząc się, opaść na asfalt. Tym razem wbrew jej samej wiatr zwiał ją na ziemię i porzucił obok śmieci, które zgromadziły się przy wylocie ulicznej studzienki.
Dotarłem do ogrodu, myśląc o tym, jak okłamałem swoją żonę. Z pewnością będzie przekonana, że umówiłem się z kobietą. Pewnie kipi teraz wściekłością i upycha moje ubrania do walizek, przygotowując się do wyrzucenia mnie z domu.
Gdy spojrzałem po raz pierwszy przez gęste drzewa, wydawało mi się, że tym razem wiatr przywiał czarną torebkę. Ale w rzeczywistości przywiał tych czterech młodych mężczyzn z ogolonymi głowami. Instynktownie wyczułem niebezpieczeństwo. Poczułem ich zapach, kiedy się zbliżyli. Bez powodu zatrzymałem się za wielkim drzewem i zacząłem sikać. Dwaj z nich otoczyli mnie z prawej, a pozostali z lewej. Wyglądali jak aniołowie stróże. Wyciągnęli swoje kutasy i wszyscy zaczęli odlewać się z taką mocą, jak osły, jakby nie lali od lat. Sikając, spoglądali na mnie chłodno i z drwiną, ponieważ mój penis ze strachu nie wycisnął z siebie ani kropli. Byłem łatwą i tchórzliwą ofiarą. Głośny dźwięk ich szalonych strumieni wypełniał przestrzeń jak huk wodospadu w ciemności. Wiatr uspokoił się lub też ustąpił miejsca symfonii ich szczyn, a ich zapach, jak gaz paraliżujący, przedostawał się do mojego mózgu. A może wiatr pragnął podarować niebu darmowe show.
Wszystko błyskawicznie się skończyło. W kilka minut dali upust swoim zwierzęcym instynktom i spuścili mi baty. Następnie uciekli, jakby uniósł ich wiatr i ukrył w fałdach swojej dostojnej peleryny, a później wrócił do pracy, zaraz po tym, jak młodzi ludzie dobrze wykonali swoje zadanie. Krew ciekła mi z ucha, nosa, zębów i oczu, a także z zapchanego nozdrza mojej duszy. Próbowałem się podnieść. Chciałem, żeby ten wiatr, ślepy i posłuszny niewolnik nieba, zabrał także i mnie. Ale tego nie zrobił. Porywał wszystko za wyjątkiem mojego pustego ciała, które nie przestawało krwawić, jak gdyby to, co się wydarzyło, było częścią śmiesznej historyjki, pełnej banalnych perypetii. Widziałem puste torebki we wszystkich kolorach i kształtach. Krążyły nade mną z szaloną prędkością, jakby oferowały mi prywatny pokaz z resztek świetności, czasów i miejsc. Wydawało się, że nie były szczęśliwe z mojego powodu, podobnie jak i siła, która je napędzała. Przeleciała porwana, grafitowa torebka i uświadomiłem sobie, że to abaja mojej matki. Przeleciał spalony mózg na olbrzymich skrzydłach. Przeleciała ławica ryb, niosąc fragmenty ciała małej dziewczynki. Przeleciały latające żmije sankcji ekonomicznych, z ludźmi i snami owiniętymi wokół ich pożywienia. Przeleciała cała bielizna mojej żony, jedna sztuka ociekała krwią, druga spermą, kolejna atramentem, i tak dalej. Przeleciały moje stare zeszyty, klaszcząc okładkami. Skorpiony w butelce przeleciały, moje letnie koszule, przeterminowane leki i kartony z mlekiem dla niemowląt. Chleb przeleciał na skrzydłach z gówna. Przeleciały wiersze, sikając na siebie jak upośledzone dzieci. Ze swoimi wściekłymi psami przelecieli żołnierze strzegący granicy, którą przekroczyłem. Mój zezowaty brat ubrany w turban imama. Przeleciały moje odcięte i krwawiące palce. Przeleciała w wózku moja córka Mariam, zniekształcona od nadmiaru mojej miłości. Przeleciała moja żona grająca na huczącej jak sowa trąbce.
Przeleciało całe moje życie, stronica po stronicy, wszystkie opresje, w których się znalazłem, stronica po stronicy. Nawet gdy zamknąłem oczy, nie przestawały przelatywać. Ból i zawroty głowy miały mnie we władaniu. Strony przelatywały w ciemności, biała strona po stronie.
Szaleniec z Placu Wolności (fragment)
Tym razem młody mężczyzna wrócił, niosąc worek z głowami, który zabrali z karetki. Wszyscy zatkali nosy z powodu smrodu z worka. Gruby mężczyzna poprosił mnie, żebym usiadł przed czarnym transparentem. Poczułem, że moje nogi ogarnął paraliż, ale gruby mężczyzna pociągnął mnie gwałtownie za kołnierz koszuli. Wtedy wszedł inny mężczyzna – jednooki i przysadzisty. Rozkazał grubemu, żeby zostawił mnie w spokoju. Miał w ręce wojskowy mundur. Jednooki mężczyzna usiadł obok, ramię w ramię, jak przyjaciel, i kazał mi się uspokoić. Powiedział, że mnie nie zamordują, jeśli będę miły i zechcę współpracować. Nie zrozumiałem dobrze, co miał na myśli, mówiąc „miły”. Zapewnił, że sprawa nie potrwa dłużej niż kilka minut. Jednooki mężczyzna wyjął z kieszeni małą kartkę i poprosił, żebym ją odczytał. W tym czasie gruby mężczyzna wyjmował głowy i układał je przede mną w jednym rzędzie. Na kartce było napisane, że jestem oficerem wojska irackiego, a to są głowy innych oficerów. Że wraz z tymi oficerami napadałem na domy, gwałciłem kobiety i torturowałem niewinnych cywilów, i że dostawaliśmy rozkazy od starszych oficerów armii amerykańskiej, by mordować w zamian za duże sumy pieniędzy, które otrzymywaliśmy. Jednooki mężczyzna kazał mi założyć mundur wojskowy, a operator poprosił, aby wszyscy cofnęli się za kamerę. Potem podszedł do mnie i jak fryzjer zaczął ustawiać mi głowę. Następnie wyrównał rząd głów, wrócił za kamerę i krzyknął:
– Akcja!
Prawda i rejestr
Porwali mnie w tamtą zimną, przeklętą noc. Na początku zimy 2006 roku. Poinstruowano nas, żebyśmy kierowali się w stronę rzeki Tygrys. To był pierwszy raz, kiedy otrzymaliśmy rozkazy bezpośrednio od dyrektora szpitalnego oddziału pogotowia. Na brzegu rzeki, wokół sześciu ciał bez głów, stali policjanci. Głowy leżały przed nimi, w pustych workach na mąkę. Policjanci przypuszczali, że są to ciała duchownych. Spóźniliśmy się przez ulewę. Policjanci ułożyli ciała w karetce, którą prowadził mój kolega Abu Salim, a ja znosiłem do swojej worki z głowami. Ulice były puste i jedynym dźwiękiem przerywającym ciszę w opustoszałym Bagdadzie był odgłos rozlegających się z oddali wystrzałów i amerykańskiego helikoptera patrolującego Zieloną Strefę.
Walizka Alego
Zanim w Istambule nastała najzimniejsza pora roku, Ali dogadał się ze szmuglerem, że przekroczy z nim turecko-grecką granicę. Zima jest najlepszą porą na przechodzenie przez granicę, ponieważ strażnicy graniczni są zbyt leniwi, by odbywać codzienne patrole. Ali obawiał się przeprawy przez rzekę, ale szmugler uspokoił go i zapewnił, że przepłyną ją łodzią, w której starczy miejsca dla wszystkich, ponieważ pływanie w zimnej wodzie jest niemożliwe. Mimo to Ali kupił kilka plastikowych torebek i owinął nimi kości matki.
Przełożyła Agnieszka Piotrowska