książki / PROZA

Szaleniec z Placu Wolności

Agnieszka Piotrowska

Hasan Blasim

Fragmenty książki Hasana Blasima Szaleniec z Placu Wolności w przekładzie Agnieszki Piotrowskiej, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Proza" 31 stycznia 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Ekspozycja zwłok (fragment)

W kost­ni­cy były egzem­pla­rze ciał dzie­ci w wie­ku szkol­nym roze­rwa­ne w wybu­chach samo­cho­dów-puła­pek, spa­lo­ne na jed­nym z tar­gów lub poćwiar­to­wa­ne od bomb zrzu­co­nych na domy. Osta­tecz­nie Gwóźdź wybrał cia­ło dziec­ka, któ­re­go gło­wę, wraz z gło­wa­mi człon­ków jego rodzi­ny, odcię­to w zaj­ściu na tle sek­ta­riań­skim. Cia­ło było czy­ste, a cię­cie na szyi wyglą­da­ło jak obszar­pa­ny brzeg kart­ki. Gwóźdź pomy­ślał, żeby wyeks­po­no­wać to cia­ło w restau­ra­cji, a oczy człon­ków rodzi­ny poukła­dać na sto­le i ser­wo­wać w taler­zach jak zupę. Być może pomysł był pięk­ny, ale przede wszyst­kim było to fał­szer­stwo i zdra­da. Gdy­by odciął gło­wę dziec­ka samo­dziel­nie, było­by to ory­gi­nal­ne dzie­ło sztu­ki. Ale kra­dzież z kost­ni­cy i to okrop­ne postę­po­wa­nie ozna­cza­ło jed­no­cze­śnie hań­bę i tchó­rzo­stwo. Gwóźdź nie rozu­miał, że dzi­siej­szy świat jest wza­jem­nie powią­za­ny wię­cej niż jed­nym tune­lem i kory­ta­rzem. To pra­cow­nik kost­ni­cy zła­pał Gwoź­dzia, zanim ten zdo­łał oszu­kać bied­ną publi­kę. Pra­cow­nik kost­ni­cy prze­kro­czył sześć­dzie­siąt­kę i był rosłym męż­czy­zną. Jego pra­ca w kost­ni­cy kwi­tła, po tym, jak zwięk­szy­ła się licz­ba oka­le­czo­nych ciał w kra­ju. Ludzie przy­cho­dzi­li do nie­go, by poskła­dał cia­ła ich dzie­ci i bli­skich, któ­re zosta­ły poroz­ry­wa­ne w wybu­chach i przy­pad­ko­wych mor­der­stwach. Spo­ro pła­ci­li, by przy­wró­cił ich dzie­ciom daw­ny wygląd, taki jaki pamię­ta­li. Pra­cow­nik kost­ni­cy był dopraw­dy wiel­kim arty­stą. Pra­co­wał z cier­pli­wo­ścią i ogrom­nym poświę­ce­niem. Tam­tej nocy zapro­wa­dził Gwoź­dzia do bocz­ne­go poko­iku w kost­ni­cy i zamknął za nim drzwi, po tym, jak wstrzyk­nął mu nar­ko­tyk, któ­ry uczy­nił go nie­zdol­nym do ruchu, ale bez utra­ty przy­tom­no­ści. Uło­żył go na sto­le do sek­cji zwłok, zwią­zał mu ręce i nogi oraz zatkał usta. Przy­go­to­wu­jąc stół do pra­cy, nucił swo­im dziw­nym, znie­wie­ścia­łym gło­sem miłą pio­sen­kę dla dzie­ci. Była to pio­sen­ka o dziec­ku, któ­re polo­wa­ło na żaby w małym jezior-ku krwi. Od cza­su do cza­su gła­dził z czu­ło­ścią wło­sy Gwoź­dzia i szep­tał mu do ucha:

- O mój dro­gi, o mój przy­ja­cie­lu, jest coś bar­dziej dziw­ne­go niż śmierć – to patrze­nie na świat, któ­ry patrzy na cie­bie, ale bez naj­mniej­sze­go gestu zro­zu­mie­nia czy nawet celu. Jak­by­ście ty i świat byli zjed­no­cze­ni w śle­po­cie, jak cisza i samot­ność. Jest coś tro­chę dziw­niej­sze­go niż śmierć: męż­czy­zna i kobie­ta zaba­wia­ją­cy się w łóż­ku. A potem przy­cho­dzisz ty, nikt inny, tyl­ko ty. Ty, któ­ry zawsze piszesz histo­rię swo­je­go życia z błę­da­mi.

Pra­cow­nik kost­ni­cy skoń­czył swo­ją pra­cę wcze­snym ran­kiem.

Przed drzwia­mi Mini­ster­stwa Spra­wie­dli­wo­ści znaj­do­wał się postu­ment, taki, na któ­rym sto­ją pomni­ki w mie­ście, wznie­sio­ny z masy cia­ła i kości. Na szczy­cie postu­men­tu wzno­si­ła się kolum­na z brą­zu, z któ­rej zwi­sa­ła skó­ra Gwoź­dzia, w cało­ści zdję­ta z wiel­ką wpra­wą i powie­wa­ją­ca jak fla­ga zwy­cię­stwa. Na przed­niej czę­ści postu­men­tu moż­na było wyraź­nie dostrzec lewe oko Gwoź­dzia, przy­mo­co­wa­ne do masy cia­ła. Spoj­rze­nie pozba­wio­ne było wy-razu, tak jak teraz two­je. Czy wiesz, kim był pra­cow­nik kost­ni­cy?


Targ opowieści (fragment)

Prze­cha­dza­jąc się wokół tar­gu i obser­wu­jąc tutej­szy cha­os, któ­ry rzad­ko kie­dy bywał ujmo­wa­ny w kar­by porząd­ku, myślał o tym, że powi­nien powró­cić do pisa­nia opo­wie­ści o poma­rań­czach, któ­rą zosta­wił przed tygo­dniem, zamiast roz­pra­szać swój umysł poszu­ki­wa­niem nowej. Być może myśle­nie o licz­bach nie pozwa­la­ło mu skon­cen­tro­wać się na zdo­by­wa­niu nowych mate­ria­łów do opo­wia­dań. Muszę wam wyja­śnić, że jego opo­wia­da­nia nie były zbyt inte­re­su­ją­ce dla więk­szo­ści czy­tel­ni­ków. A nawet dla tych, któ­rzy uwa­ża­li się, zwłasz­cza po upad­ku dyk­ta­to­ra, za nową eli­tę kul­tu­ral­ną pisa­rzy i arty­stów. Ponie­waż lite­ra­tu­ra w tym kra­ju pod­le­ga podzia­ło­wi na okre­sy, od upad­ku Sad­da­ma Husaj­na nie­ustan­nie wzy­wa się do tego, by pisać w spo­sób zro­zu­mia­ły, reali­stycz­ny, w opar­ciu o fak­ty i prag­ma­ty­kę. Ubo­le­wa się nad bra­kiem czy­tel­ni­ków. Podob­nie uwa­ża się, że to wcze­śniej­si pisa­rze spra­wi­li, że czy­tel­ni­cy ode­szli, pod­czas gdy od setek lat nie było w tym kra­ju czy­tel­ni­ków, w sze­ro­kim tego sło­wa zna­cze­niu. Byli tyl­ko gło­du­ją­cy, mor­der­cy, anal­fa­be­ci, żoł­nie­rze, wie­śnia­cy, ludzie modlą­cy się, zagu­bie­ni i uci­ska­ni. Wyda­wa­ło się, że nasi pisa­rze znu­dzi­li się pisa­niem dla samych sie­bie. Ostat­ni okres pano­wa­nia dyk­ta­to­ra obar­cza­no tak­że odpo­wie­dzial­no­ścią za roz­po­wszech­nie­nie nie­ja­sno­ści i nad­mier­ne sto­so­wa­nie eks­pe­ry­men­tów. Jak gdy­by nie­ja­sność i eks­pe­ry­men­ty były zarzu­tem lub baasi­stow­skim wyna­laz­kiem. Byli to ci urzęd­ni­cy pań­stwo­wi szu­ka­ją­cy dla sie­bie nowej roli w nowym okre­sie, „pisa­rze okre­so­wi” chcą­cy dziś prze­jąć dla sie­bie wszyst­kie role. Utrzy­mu­ją, że są budow­ni­czy­mi, któ­rzy odbu­du­ją to, co znisz­czy­ła woj­na. Że są poli­ty­ka­mi, inte­lek­tu­ali­sta­mi, eko­no­mi­sta­mi oraz chi­rur­ga­mi, spe­cja­li­sta­mi od kata­strof, iko­no­kla­sta­mi wystę­pu­ją­cy­mi prze­ciw ido­lom i prze­są­dom. Nato­miast Ham­ra­ni był z tych, któ­rzy nie rozu­mie­ją, co ozna­cza­ją okre­sy. Tym, co się dla nie­go liczy­ło, jak twier­dził, była isto­ta czło­wie­czeń­stwa, któ­rej praw­dy nie mogły wypa­czyć czy zmie­nić żad­ne okre­sy. Dla­te­go opo­wia­da­nia Ham­ra­nie­go, według kla­sy­fi­ka­cji boha­te­rów nowe­go okre­su, były eks­pe­ry­men­tal­ne i nie­ja­sne. Weź­my dla przy­kła­du jego opo­wia­da­nie „Imię poma­rań­czy”. Ham­ra­ni wychwy­cił je, gdy przy­glą­dał się na tar­gu mło­dej dziew­czy­nie w czar­nej abai [1], trzy­ma­ją­cej tor­bę z poma­rań­cza­mi, któ­ra roze­rwa­ła się i owo­ce poto­czy­ły się w bło­to. Praw­dą jest, że z począt­ku zakła­dał, że mło­da kobie­ta jest ter­ro­ryst­ką, któ­ra zamie­rza wysa­dzić się w powie­trze na tar­gu, co wzma­ga zra­zu cie­ka­wość czy­tel­ni­ka. Zwłasz­cza dla­te­go, że w wyobraź­ni i ser­cach męż­czyzn nie jest ona niczym wię­cej niż orga­nem roz­rod­czym – tył­kiem i cyc­ka­mi, kawał­kiem ape­tycz­ne­go cia­ła, prze­zna­czo­nym do pie­prze­nia i goto­wa­nia. I dla­te­go takie samo­bój­stwo mogło­by być obra­zą dla ich męsko­ści, mimo że roze­rwa­ne cia­ło kobie­ty słu­ży nawet w żar­tach do pobu­dza­nia człon­ka. Pew­ne­go dnia Ham­ra­ni usły­szał potwor­ny żart od sprze­daw­cy sło­dy­czy. Sprze­daw­ca sło­dy­czy opo­wia­dał, że jego przy­ja­ciel, któ­ry sprze­da­wał ryby na innym tar­gu, zna­lazł pomię­dzy ryba­mi piz­dę samo­bój­czy­ni, któ­ra tego dnia wysa­dzi­ła się w powie­trze przy pomo­cy pasa z ładun­ka­mi wybu­cho­wy­mi. W rze­czy­wi­sto­ści to żona sprze­daw­cy ryb zna­la­zła srom, gdy męż­czy­zna wró­cił z towa­ra­mi do domu. Żona popro­si­ła go o logicz­ne wytłu­ma­cze­nie, dla­cze­go pomię­dzy ryba­mi znaj­du­je się piz­da mło­dej kobie­ty. To rodzaj ludo­wych bred­ni, któ­re mają swo­je źró­dła w dłu­giej histo­rii prze­mo­cy, cie­mię­że­nia i sepa­ra­cji, a nie eks­pre­syw­na iro­nia miesz­kań­ców nowo­cze­sne­go mia­sta. Pry­mi­tyw­ne bred­nie ple­mien­ne, któ­re pró­bu­ją się skryć za krwa­wym i nie­smacz­nym śmie­chem.
Ale Ham­ra­ni, poprzez obra­zy, któ­re poja­wia­ły się w jego opo­wia­da­niach, szyb­ko prze­no­sił swo­je­go czy­tel­ni­ka do inne­go świa­ta, aby zmie­nić bieg nar­ra­cji i same­go języ­ka. To wła­śnie wpra­wia­ło w kon­fu­zję czy­tel­ni­ków i zwra­ca­ło prze­ciw­ko nie­mu kry­ty­ków obec­ne­go okre­su. Na przy­kład w opo­wia­da­niu o poma­rań­czach mówi, że mło­da samo­bój­czy­ni ubra­na w czar­ną aba­ję zanim dotar­ła na targ, szła pustą, zaku­rzo­ną dro­gą, kom­plet­nie naga, nio­sąc na swych ple­cach jak krzyż drze­wo poma­rań­czy. Mówi, że skó­ra nagiej dziew­czy­ny nosi­ła śla­dy bata. Dziw­ne jest to, że następ­nie Ham­ra­ni, niczym malarz impre­sjo­ni­sta, przy­wo­łu­je w szcze­gó­łach pal­ce kobie­ty, gdy wybie­ra­ła roz­rzu­co­ne poma­rań­cze z bło­ta. Być może kry­ty­cy Ham­ra­nie­go mają rację, że tak­że on przez okrą­gły rok opo­wia­da bred­nie.


Ten złowieszczy uśmiech (fragment)

Gdy wsze­dłem do podej­rza­nie zatło­czo­ne­go baru, poczu­łem ścisk w żołąd­ku. Fino­wie zaczy­na­ją pić wcze­śnie. Moje wej­ście wywo­ła­ło falę uśmie­chów, ale te stop­nio­wo zni­ka­ły i prze­cho­dzi­ły w śmiech i spo­ra­dycz­ne komen­ta­rze, któ­re były w zasa­dzie obe­lga­mi. Z począt­ku nie zro­zu­mia­łem, dla­cze­go bar­man zawa­hał się, gdy popro­si­łem o piwo. Potem powie­dział:
– Powi­nie­neś szyb­ko wypić swo­je piwo i wyjść.
Z powo­du tego nie­mi­łe­go przy­ję­cia spoj­rza­łem gniew­nie w stro­nę klien­tów.
– Co to za bar? – powie­dzia­łem gło­śno, ale, jak wie­cie, wciąż, wbrew sobie, uśmie­cha­łem się.
Być może wyobra­ża­li sobie, że jestem po pro­stu oswo­jo­nym zwie­rzę­ciem, któ­re ma wyjąt­ko­we­go pecha. Byli to czte­rej mło­dzi męż­czyź­ni z ogo­lo­ny­mi gło­wa­mi, w czar­nych skó­rza­nych płasz­czach. Dopie­ro wte­dy uświa­do­mi­łem sobie, że to bar dla neo­na­zi­stów. Naigry­wa­li się z mojej śmia­ło­ści czy też głu­po­ty, spo­glą­da­jąc w moją stro­nę pomię­dzy jed­nym a dru­gim kuflem, i żar­tu­jąc oraz obra­ża­jąc mnie w okrop­ny spo­sób. Następ­nie jeden z nich wstał, wyjął swo­je­go fiu­ta i zama­chał mi nim przed ocza­mi. Wszy­scy, łącz­nie z kel­ne­rem, wybu­chli śmie­chem. Pomy­śla­łem, że nie stra­cę nad sobą kon­tro­li, wypi­ję szyb­ko piwo i wymknę się z tej obrzy­dli­wej zasadz­ki. Ale byłem głu­pi. Uda­wa­łem odważ­ne­go i obo­jęt­ne­go. Sie­dzia­łem tam uśmiech­nię­ty niczym kapi­tan na swo­im stat­ku. Ale bar­man, ten sukin­syn, zażą­dał, w oba­wie przed pro­ble­ma­mi, że mam natych­miast opu­ścić to miej­sce. Natu­ral­nie ucie­szy­łem się, że mnie wyrzu­ca. W ten spo­sób, jak prze­stra­szo­na mysz, wydo­sta­łem się z baru dla neo­na­zi­stów. Była nie­dzie­la, ale ja myśla­łem, że jest ponie­dzia­łek. Na szczę­ście sobie przy­po­mnia­łem i pomy­śla­łem, że moja żona będzie zła, kie­dy odsłu­cha i odczy­ta moje wia­do­mo­ści. Jakie skle­py są otwar­te w nie­dzie­lę? I jakie inne kłam­stwo mógł­bym wymy­ślić, żeby zama­sko­wać to pierw­sze? Pomy­śla­łem, żeby wró­cić do domu i wyznać wszyst­ko mojej żonie. Uśmiech będzie dowo­dem na to, że mówię praw­dę. Ale mia­łem sprzecz­ne uczu­cia. Potem wsze­dłem do małe­go skle­pu, kupi­łem sześć bute­lek piwa i posze­dłem do par­ku. Czy napraw­dę mam pecha? Czy też uro­dzi­łem się przez pomył­kę?

Uli­ce były puste. Pano­szył się po nich wiatr i robił mnó­stwo hała­su, jak gdy­by się z nimi prze­ko­ma­rzał, chcąc je porwać z miej­sca. Prze­wró­cił sto­jak z cena­mi sto­ją­cy w pobli­żu restau­ra­cji. Potem przy­wiał duże kar­to­no­we pudło, któ­re lata­ło wokół jak poćwiar­to­wa­ny frag­ment cia­ła. Puste pudeł­ka od papie­ro­sów bra­ły udział we wspól­nym wyści­gu. Bez­wied­nie zanu­ci­łem melo­dię. Chcia­łem zaśpie­wać, ale nie wie­dzia­łem, jaką pio­sen­kę mam wybrać. Nie mia­łem w gło­wie żad­ne­go tek­stu pio­sen­ki. Ogar­nął mnie nagle lek­ki nie­po­kój – czy do tego stop­nia sło­wa pio­se­nek wypa­ro­wa­ły z mojej pamię­ci? Mogłem jedy­nie wymy­ślić kil­ka krót­kich melo­dii. Nie prze­sta­wa­łem nucić w nadziei, że za chwi­lę znaj­dę jakieś sło­wa. Ale zamiast słów, popły­nę­ły głu­pie łzy. Wiatr przy­wiał bia­łą, pustą toreb­kę, któ­ra prze­mknę­ła koło moje­go ucha i zagłu­szy­ła melo­dię. To mnie prze­ra­zi­ło. Toreb­ka wyko­na­ła sal­to na skrzy­żo­wa­niu, jak­by chcia­ła wybrać kie­ru­nek, w któ­rym wyru­szy dalej. Na chwi­lę wznio­sła się nie­pew­nie, by koły­sząc się, opaść na asfalt. Tym razem wbrew jej samej wiatr zwiał ją na zie­mię i porzu­cił obok śmie­ci, któ­re zgro­ma­dzi­ły się przy wylo­cie ulicz­nej stu­dzien­ki.

Dotar­łem do ogro­du, myśląc o tym, jak okła­ma­łem swo­ją żonę. Z pew­no­ścią będzie prze­ko­na­na, że umó­wi­łem się z kobie­tą. Pew­nie kipi teraz wście­kło­ścią i upy­cha moje ubra­nia do wali­zek, przy­go­to­wu­jąc się do wyrzu­ce­nia mnie z domu.

Gdy spoj­rza­łem po raz pierw­szy przez gęste drze­wa, wyda­wa­ło mi się, że tym razem wiatr przy­wiał czar­ną toreb­kę. Ale w rze­czy­wi­sto­ści przy­wiał tych czte­rech mło­dych męż­czyzn z ogo­lo­ny­mi gło­wa­mi. Instynk­tow­nie wyczu­łem nie­bez­pie­czeń­stwo. Poczu­łem ich zapach, kie­dy się zbli­ży­li. Bez powo­du zatrzy­ma­łem się za wiel­kim drze­wem i zaczą­łem sikać. Dwaj z nich oto­czy­li mnie z pra­wej, a pozo­sta­li z lewej. Wyglą­da­li jak anio­ło­wie stró­że. Wycią­gnę­li swo­je kuta­sy i wszy­scy zaczę­li odle­wać się z taką mocą, jak osły, jak­by nie lali od lat. Sika­jąc, spo­glą­da­li na mnie chłod­no i z drwi­ną, ponie­waż mój penis ze stra­chu nie wyci­snął z sie­bie ani kro­pli. Byłem łatwą i tchórz­li­wą ofia­rą. Gło­śny dźwięk ich sza­lo­nych stru­mie­ni wypeł­niał prze­strzeń jak huk wodo­spa­du w ciem­no­ści. Wiatr uspo­ko­ił się lub też ustą­pił miej­sca sym­fo­nii ich szczyn, a ich zapach, jak gaz para­li­żu­ją­cy, prze­do­sta­wał się do moje­go mózgu. A może wiatr pra­gnął poda­ro­wać nie­bu dar­mo­we show.

Wszyst­ko bły­ska­wicz­nie się skoń­czy­ło. W kil­ka minut dali upust swo­im zwie­rzę­cym instynk­tom i spu­ści­li mi baty. Następ­nie ucie­kli, jak­by uniósł ich wiatr i ukrył w fał­dach swo­jej dostoj­nej pele­ry­ny, a póź­niej wró­cił do pra­cy, zaraz po tym, jak mło­dzi ludzie dobrze wyko­na­li swo­je zada­nie. Krew cie­kła mi z ucha, nosa, zębów i oczu, a tak­że z zapcha­ne­go noz­drza mojej duszy. Pró­bo­wa­łem się pod­nieść. Chcia­łem, żeby ten wiatr, śle­py i posłusz­ny nie­wol­nik nie­ba, zabrał tak­że i mnie. Ale tego nie zro­bił. Pory­wał wszyst­ko za wyjąt­kiem moje­go puste­go cia­ła, któ­re nie prze­sta­wa­ło krwa­wić, jak gdy­by to, co się wyda­rzy­ło, było czę­ścią śmiesz­nej histo­ryj­ki, peł­nej banal­nych pery­pe­tii. Widzia­łem puste toreb­ki we wszyst­kich kolo­rach i kształ­tach. Krą­ży­ły nade mną z sza­lo­ną pręd­ko­ścią, jak­by ofe­ro­wa­ły mi pry­wat­ny pokaz z resz­tek świet­no­ści, cza­sów i miejsc. Wyda­wa­ło się, że nie były szczę­śli­we z moje­go powo­du, podob­nie jak i siła, któ­ra je napę­dza­ła. Prze­le­cia­ła porwa­na, gra­fi­to­wa toreb­ka i uświa­do­mi­łem sobie, że to aba­ja mojej mat­ki. Prze­le­ciał spa­lo­ny mózg na olbrzy­mich skrzy­dłach. Prze­le­cia­ła ławi­ca ryb, nio­sąc frag­men­ty cia­ła małej dziew­czyn­ki. Prze­le­cia­ły lata­ją­ce żmi­je sank­cji eko­no­micz­nych, z ludź­mi i sna­mi owi­nię­ty­mi wokół ich poży­wie­nia. Prze­le­cia­ła cała bie­li­zna mojej żony, jed­na sztu­ka ocie­ka­ła krwią, dru­ga sper­mą, kolej­na atra­men­tem, i tak dalej. Prze­le­cia­ły moje sta­re zeszy­ty, klasz­cząc okład­ka­mi. Skor­pio­ny w butel­ce prze­le­cia­ły, moje let­nie koszu­le, prze­ter­mi­no­wa­ne leki i kar­to­ny z mle­kiem dla nie­mow­ląt. Chleb prze­le­ciał na skrzy­dłach z gów­na. Prze­le­cia­ły wier­sze, sika­jąc na sie­bie jak upo­śle­dzo­ne dzie­ci. Ze swo­imi wście­kły­mi psa­mi prze­le­cie­li żoł­nie­rze strze­gą­cy gra­ni­cy, któ­rą prze­kro­czy­łem. Mój zezo­wa­ty brat ubra­ny w tur­ban ima­ma. Prze­le­cia­ły moje odcię­te i krwa­wią­ce pal­ce. Prze­le­cia­ła w wóz­ku moja cór­ka Mariam, znie­kształ­co­na od nad­mia­ru mojej miło­ści. Prze­le­cia­ła moja żona gra­ją­ca na huczą­cej jak sowa trąb­ce.

Prze­le­cia­ło całe moje życie, stro­ni­ca po stro­ni­cy, wszyst­kie opre­sje, w któ­rych się zna­la­złem, stro­ni­ca po stro­ni­cy. Nawet gdy zamkną­łem oczy, nie prze­sta­wa­ły prze­la­ty­wać. Ból i zawro­ty gło­wy mia­ły mnie we wła­da­niu. Stro­ny prze­la­ty­wa­ły w ciem­no­ści, bia­ła stro­na po stro­nie.


Szaleniec z Placu Wolności (fragment)

Tym razem mło­dy męż­czy­zna wró­cił, nio­sąc worek z gło­wa­mi, któ­ry zabra­li z karet­ki. Wszy­scy zatka­li nosy z powo­du smro­du z wor­ka. Gru­by męż­czy­zna popro­sił mnie, żebym usiadł przed czar­nym trans­pa­ren­tem. Poczu­łem, że moje nogi ogar­nął para­liż, ale gru­by męż­czy­zna pocią­gnął mnie gwał­tow­nie za koł­nierz koszu­li. Wte­dy wszedł inny męż­czy­zna – jed­no­oki i przy­sa­dzi­sty. Roz­ka­zał gru­be­mu, żeby zosta­wił mnie w spo­ko­ju. Miał w ręce woj­sko­wy mun­dur. Jed­no­oki męż­czy­zna usiadł obok, ramię w ramię, jak przy­ja­ciel, i kazał mi się uspo­ko­ić. Powie­dział, że mnie nie zamor­du­ją, jeśli będę miły i zechcę współ­pra­co­wać. Nie zro­zu­mia­łem dobrze, co miał na myśli, mówiąc „miły”. Zapew­nił, że spra­wa nie potrwa dłu­żej niż kil­ka minut. Jed­no­oki męż­czy­zna wyjął z kie­sze­ni małą kart­kę i popro­sił, żebym ją odczy­tał. W tym cza­sie gru­by męż­czy­zna wyj­mo­wał gło­wy i ukła­dał je przede mną w jed­nym rzę­dzie. Na kart­ce było napi­sa­ne, że jestem ofi­ce­rem woj­ska irac­kie­go, a to są gło­wy innych ofi­ce­rów. Że wraz z tymi ofi­ce­ra­mi napa­da­łem na domy, gwał­ci­łem kobie­ty i tor­tu­ro­wa­łem nie­win­nych cywi­lów, i że dosta­wa­li­śmy roz­ka­zy od star­szych ofi­ce­rów armii ame­ry­kań­skiej, by mor­do­wać w zamian za duże sumy pie­nię­dzy, któ­re otrzy­my­wa­li­śmy. Jed­no­oki męż­czy­zna kazał mi zało­żyć mun­dur woj­sko­wy, a ope­ra­tor popro­sił, aby wszy­scy cof­nę­li się za kame­rę. Potem pod­szedł do mnie i jak fry­zjer zaczął usta­wiać mi gło­wę. Następ­nie wyrów­nał rząd głów, wró­cił za kame­rę i krzyk­nął:
– Akcja!


Prawda i rejestr

Porwa­li mnie w tam­tą zim­ną, prze­klę­tą noc. Na począt­ku zimy 2006 roku. Poin­stru­owa­no nas, żeby­śmy kie­ro­wa­li się w stro­nę rze­ki Tygrys. To był pierw­szy raz, kie­dy otrzy­ma­li­śmy roz­ka­zy bez­po­śred­nio od dyrek­to­ra szpi­tal­ne­go oddzia­łu pogo­to­wia. Na brze­gu rze­ki, wokół sze­ściu ciał bez głów, sta­li poli­cjan­ci. Gło­wy leża­ły przed nimi, w pustych wor­kach na mąkę. Poli­cjan­ci przy­pusz­cza­li, że są to cia­ła duchow­nych. Spóź­ni­li­śmy się przez ule­wę. Poli­cjan­ci uło­ży­li cia­ła w karet­ce, któ­rą pro­wa­dził mój kole­ga Abu Salim, a ja zno­si­łem do swo­jej wor­ki z gło­wa­mi. Uli­ce były puste i jedy­nym dźwię­kiem prze­ry­wa­ją­cym ciszę w opu­sto­sza­łym Bag­da­dzie był odgłos roz­le­ga­ją­cych się z odda­li wystrza­łów i ame­ry­kań­skie­go heli­kop­te­ra patro­lu­ją­ce­go Zie­lo­ną Stre­fę.


Walizka Alego

Zanim w Istam­bu­le nasta­ła naj­zim­niej­sza pora roku, Ali doga­dał się ze szmu­gle­rem, że prze­kro­czy z nim turec­ko-grec­ką gra­ni­cę. Zima jest naj­lep­szą porą na prze­cho­dze­nie przez gra­ni­cę, ponie­waż straż­ni­cy gra­nicz­ni są zbyt leni­wi, by odby­wać codzien­ne patro­le. Ali oba­wiał się prze­pra­wy przez rze­kę, ale szmu­gler uspo­ko­ił go i zapew­nił, że prze­pły­ną ją łodzią, w któ­rej star­czy miej­sca dla wszyst­kich, ponie­waż pły­wa­nie w zim­nej wodzie jest nie­moż­li­we. Mimo to Ali kupił kil­ka pla­sti­ko­wych tore­bek i owi­nął nimi kości mat­ki.


Prze­ło­ży­ła Agniesz­ka Pio­trow­ska

O autorach i autorkach

Agnieszka Piotrowska

Urodzona w 1979 roku. Doktor nauk humanistycznych, tłumaczka. Przełożyła na język polski m.in. Kair, historia pewnej kamienicy Ala’a al-Aswani (2008) i Bejrut jest gdzieś tam Youssefa Rakha (2010). Mieszka w Kairze.

Hasan Blasim

Urodzony w 1973 roku w Bagdadzie. Iracki poeta, prozaik, filmowiec i eseista. Tłumaczony na angielski, fiński, polski i włoski. Mieszka w Finlandii.

Powiązania

Szczeniak

utwory / premiery w sieci Agnieszka Piotrowska Mazen Maarouf

Frag­ment książ­ki Maze­na Maaro­ufa Szczu­ry liżą­ce uszy mistrza kara­te w prze­kła­dzie Agniesz­ki Pio­trow­skiej. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu „Nowe gło­sy z Euro­py”.

Więcej

DNA

utwory / premiery w sieci Agnieszka Piotrowska Mazen Maarouf

Pre­mie­ro­wy zestaw wier­szy Maze­na Maaro­ufa w prze­kła­dzie Agniesz­ki Pio­trow­skiej. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu „Nowe gło­sy z Euro­py”.

Więcej

Literatura źle obecna. Fragment posłowia do książki Szaleniec z Placu Wolności

recenzje / KOMENTARZE Agnieszka Piotrowska

Frag­ment posło­wia Agniesz­ki Pio­trow­skiej do książ­ki Sza­le­niec z Pla­cy Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Kuszące węże zła bez owoców „drzewa wiadomości”, czyli kulturalne szaleństwo.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma, któ­ra uka­za­ła się 28 maja 2013 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Szaleniec z Placu Wolności

recenzje / ESEJE Anka Czytankowa

Recen­zja z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Głos w obronie ojczyzny utraconej

recenzje / ESEJE Monika Długa

Recen­zja Moni­ki Dłu­giej z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Literackie Bękarty wojny

recenzje / ESEJE Justyna Chmielewska

Recen­zja Justy­ny Chmie­lew­skiej z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Recenzja: Szaleniec z Placu Wolności

recenzje / ESEJE Jarosław Czechowicz

Recen­zja Jaro­sła­wa Cze­cho­wi­cza z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

O współczesnej literaturze arabskiej. Iracka narracja i jej rozwój historyczny

recenzje / IMPRESJE Salam Ibrahim

Esej Sala­ma Ibra­hi­ma towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Arabskie sklepy cynamonowe

recenzje / ESEJE Marta Minakowska

Recen­zja Mar­ty Mina­kow­skiej z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Literatura źle obecna. Fragment posłowia do książki Szaleniec z Placu Wolności

recenzje / KOMENTARZE Agnieszka Piotrowska

Frag­ment posło­wia Agniesz­ki Pio­trow­skiej do książ­ki Sza­le­niec z Pla­cy Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Autor opowiadań: Hasan Blasim

recenzje / IMPRESJE Adnan Al-Mubarak

Esej Adna­na Al-Muba­ra­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Kuszące węże zła bez owoców „drzewa wiadomości”, czyli kulturalne szaleństwo.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma, któ­ra uka­za­ła się 28 maja 2013 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Szaleniec z Placu Wolności

recenzje / ESEJE Anka Czytankowa

Recen­zja z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Głos w obronie ojczyzny utraconej

recenzje / ESEJE Monika Długa

Recen­zja Moni­ki Dłu­giej z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Literackie Bękarty wojny

recenzje / ESEJE Justyna Chmielewska

Recen­zja Justy­ny Chmie­lew­skiej z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Recenzja: Szaleniec z Placu Wolności

recenzje / ESEJE Jarosław Czechowicz

Recen­zja Jaro­sła­wa Cze­cho­wi­cza z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

O współczesnej literaturze arabskiej. Iracka narracja i jej rozwój historyczny

recenzje / IMPRESJE Salam Ibrahim

Esej Sala­ma Ibra­hi­ma towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Arabskie sklepy cynamonowe

recenzje / ESEJE Marta Minakowska

Recen­zja Mar­ty Mina­kow­skiej z książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej

Autor opowiadań: Hasan Blasim

recenzje / IMPRESJE Adnan Al-Mubarak

Esej Adna­na Al-Muba­ra­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sza­le­niec z Pla­cu Wol­no­ści Hasa­na Bla­si­ma.

Więcej