książki / PROZA

Teksty odzyskane

Tadeusz Różewicz

Fragment książki Teksty odzyskane Tadeusza Różewicza, która ukazała się w Biurze Literackim 18 kwietnia 2022 roku.

Biuro Literackie

 Borem, lasem…

Oddział posu­wał się szyb­kim mar­szem. Chmu­ra kurzu zasnu­ła masze­ru­ją­cych i tyl­ko mia­ro­wy odgłos świad­czył o tym, że peł­za­ją­cy obłok ma sto kil­ka­dzie­siąt pod­ku­tych gwoź­dzia­mi koń­czyn. Znu­żo­na, splą­ta­na dro­ga roz­wi­ja­ła się mozol­nie pod noga­mi pie­chu­rów. Wie­lo­go­dzin­ny marsz osia­dał oło­wiem w całym cie­le, usztyw­nio­ne nogi grze­ba­ły w syp­kim, miał­kim pia­chu i mie­si­ły go na cia­sto. Ludzie masze­ro­wa­li przy­gar­bie­ni, na grzbie­tach nie­śli ple­ca­ki, tor­ni­stry albo zgo­ła zwy­kłe par­cia­ne wor­ki, na poślad­kach kole­ba­ły się chle­ba­ki, tor­by z amu­ni­cją, kwi­li­ły meta­licz­nie manier­ki, brzę­cza­ły łopat­ki, bagne­ty. Słoń­ce na nie­bie roz­pa­la­ło się coraz moc­niej, jak­by ktoś pod­rzu­cał nie­zmor­do­wa­nie pali­wa. Od fali gorą­ca spły­wa­ją­cej z nie­ba schła zie­mia, tra­wy mdla­ły i kła­dły się czar­ne w przy­droż­nych rowach. Po dro­dze nie było wsi, spa­lo­ne­go kra­jo­bra­zu nie prze­ci­nał żaden stru­mień, świat czuć było w ustach jak garść miał­kie­go, suche­go i gorz­kie­go pie­przu.

– Łączyć… Łączyć… Maru­de­rzy! Łączyć do czo­ła!

– Do cho­le­ry!… Ćwierć nie­sie­cie w por­t­kach?

Kapral Kozio­łek krzy­czał ochry­płym, przy­tłu­mio­nym gło­sem i dyr­dał od czo­ła na koniec oddzia­łu.

– Łączyć… Łączyć… Porzą­dek musi być… – Prze­bie­rał krót­ki­mi nóż­ka­mi, wier­cił wypię­tym kuper­kiem i popę­dzał swój oddzia­łek jak owcza­rek sta­do.

Roz­krę­co­ny oddział pod gło­sem kapral­skim znów się skrę­cał, ście­śniał, łączył do czo­ła i masze­ro­wał, masze­ro­wał. Nagle pła­ski krąg pól zamknął się przed zmę­czo­ny­mi ocza­mi w czar­ną klam­rę lasów. Ta czar­na fala zbli­ża­ła się i szedł od niej słod­ki cień i chłód. Oddział zanu­rzył we wnę­trzu tajem­nym czuj­ne, dłu­gie mac­ki szpe­ra­czy i dopie­ro na znak umó­wio­ny ruszył w kie­run­ku skra­ju lasu. Teraz mac­ki szpe­ra­czy skur­czy­ły się i przy­war­ły do czo­ła i boków oddzia­łu. Oddział zanu­rzył się głę­biej w las, a lek­kim nagle nogom zaczę­ła tward­nieć leśna sze­ro­ka ścież­ka.

Słoń­ce scho­dzi­ło na dru­gą poło­wę nie­ba, sko­śne dłu­gie pro­mie­nie prze­bi­ja­ły gęstą, zie­lo­ną chmu­rę nad gło­wa­mi masze­ru­ją­cych i fru­nę­ły jak lek­kie, świe­tli­ste moty­le, przy­sia­da­jąc na mchach i czer­wo­nych pniach sosen. Z gęstej porę­by, z ciem­ne­go, nie­zgłę­bio­ne­go łona, z pach­ną­cych żywi­cą pier­si lasu, zaczę­ła się sączyć przej­rzy­stą, czy­stą stru­gą nuta jakie­goś leśne­go pta­ka. Śpiew to wzbi­jał się wyso­ko, to znów opa­dał jak cudow­na srebr­na sieć na gło­wy, drżał na gałąz­kach smu­kłych jasnych brzó­zek, wsią­kał w zie­mię.

Chłop­cy przy­sia­da­li w mar­szu na mgnie­nie i szyb­ki­mi pal­ca­mi dar­li czar­ne jago­dy i czer­wo­ne kwa­śne borów­ki.

– Łączyć… Łączyć… – leciał od czo­ła głos Kozioł­ka.

Dowód­ca dał znak: „Oddział stój”. Odpo­czy­nek.

– Siad, siad! Odpo­czy­wej­ta! Tyl­ko jed­nym pół­dup­kiem sie­dzieć, bo „wil­ka” któ­ry zła­pie – krzy­czał Kozio­łek.

Ale ludzie nie słu­cha­li, wali­li się na zie­mię jak cięż­kie kło­dy drze­wa. Śnię­ci, zasy­pa­ni sza­rym kurzem leże­li w peł­nym opo­rzą­dze­niu z kara­bi­nem w dło­ni, jak mar­twe, prze­wró­co­ne na grzbiet chra­bąsz­cze. Z miej­sca zasy­pia­li, Gustaw pod­ło­żył chra­pią­ce­mu Heń­ko­wi zro­lo­wa­ny koc pod gło­wę i usiadł pod krze­wem jakimś, gęstym, peł­nym jak naczy­nie chłod­ne­go cie­nia, wsa­dził sobie pod tyłek chle­bak przed „wil­kiem” i zabrał się do opa­try­wa­nia nóg. Buci­ska miał wiel­kie, o dwa albo trzy nume­ry za duże, poła­ta­ne z wierz­chu przy­szczyp­ka­mi, zelów­ki nale­ża­ły do świet­nej prze­szło­ści. Gustaw szyb­ko ścią­gnął kamasz­ki i onu­ce i zaczął tro­skli­wie oglą­dać zmal­tre­to­wa­ne nogi, ten „skarb pie­chu­ra”, jak mawiał Kozio­łek. Wiatr roz­wie­wał śmier­dzą­cy pot i chło­dził cudow­nie spa­rzo­ną skó­rę. Pod pal­ca­mi powy­ska­ki­wa­ły bia­łe, mięk­kie bąble, peł­ne wody.

– Na tydzień nogi do d…y – zakon­klu­do­wał Gustaw.

– Może posto­imy tu dłu­żej, trze­ba poprze­ci­nać i zajo­dy­no­wać.

Wyrzu­cił z kamasz­ków prze­po­co­ne i star­te na siecz­kę wie­chet­ki sło­my. W sło­mie noga ma sucho i nie lata po całym bucie. Zawsze Gustaw nosił te wie­chet­ki w chle­ba­ku, na zapas.

– Te! Hra­bia – mówi­li chłop­cy – koniom owies wędzi, a babom sło­mę z sien­ni­ka wycią­ga.

Zanu­rzył pło­ną­cą gło­wę w chłod­ny krzak, któ­ry przy­jął go drżą­cą piesz­czo­tą tysią­ca list­ków.

– Masze­ro­wać! Masze­ro­wać!

Kozio­łek latał już od grup­ki do grup­ki, od drze­wa do drze­wa – i krzy­czał. Ludzie zry­wa­li się i usta­wia­li, nie­któ­rzy klę­li i maru­dzi­li, kil­ku chra­pa­ło.

– Wsta­waj! Wsta­waj, byku! Widzi­cie go, jak się roz­wa­lił. No dalej, jesz­cze sto metrów.

Ale trzech czy czte­rech nie ruszy­ło się wca­le.

– Cho­le­ra z nimi, zabrać tyl­ko kara­bi­ny i jaz­da, jutro dołą­czą sami.

Oddział prze­cią­gnął się przez wiel­ki las i zanu­rzył w sosno­wą porę­bę. Ogar­nę­ła ludzi chmu­ra kłu­ją­ca, roz­pa­lo­na, gęsta, gałąz­ki biły po oczach i twa­rzy, na gło­wy opa­da­ły srebr­ne, dłu­gie nici paję­czyn i sypał z góry pył sosno­wy zmie­sza­ny z zapa­chem zło­ci­stym słoń­ca. Zie­mia zaplą­ta­na w krze­wy i wrzo­sy zaczę­ła opa­dać ku doło­wi. Sosny roz­bie­ga­ły się, prze­pla­ta­ne teraz bia­ły­mi brzo­za­mi i olcha­mi sza­ro­zie­lo­ny­mi. Wresz­cie oczy ujrza­ły wiel­ką, zie­lo­ną pola­nę; w zie­le­ni błysz­cza­ły dwa sta­wy, jak nie­spo­dzie­wa­ne na zie­mi zja­wi­sko, peł­ne obło­ków i nie­ba.

Oddział roz­ło­żył się w porę­bie. Na skra­ju, od stro­ny wiel­kie­go boru wysta­wio­no poste­run­ki alar­mo­we.

– Kto chce jaj­ka prze­płu­kać, jaz­da do wody! – krzy­czał Kozio­łek.

– Cygan, konie wyprzę­gaj, żeby mi bydlę­ta nie cier­pia­ły, bo ja cie­bie zacznę sia­nem kar­mić, boża krów­ko! Te, Kostrze­wa, gdzie lecisz, widzie­li go, jak się roz­bry­kał! Dalej, dru­ży­nę służ­bo­wą i do kuch­ni, galo­pem! Oj służ­ba, służ­ba! – mru­czał i ocie­rał ręka­wem czo­ło.

Żoł­nie­rze zwa­la­li z ple­ców gar­by; te wszyst­kie ple­ca­ki, tor­ni­stry, chle­ba­ki, koce, wor­ki, tor­by i sto innych nie­zbęd­nych rze­czy i lecie­li swo­bod­nie nad wodę. Sta­tecz­ni leże­li pod drze­wa­mi i pali­li. Wia­do­mo, woda nie zając. Gustaw pobiegł z inny­mi nad sta­wy. Zanu­rzo­ny w zie­lo­ny szum szu­wa­rów bro­dził w płyt­kiej, cie­płej wodzie i szu­kał miej­sca, wresz­cie usiadł na jakiejś such­szej kępie, jak ptak na gnieź­dzie.

Słoń­ce scho­dzi­ło coraz niżej ku dru­gie­mu sta­wo­wi, roz­pusz­cza­jąc różo­we smu­gi po nie­bie. Na dłu­gich sito­wiach koły­sa­ły się waż­ki, jak­by waży­ły swój zni­kli­wy, ulot­ny cię­żar, w zie­lo­nej przy­brzeż­nej wodzie grze­ba­ły się żaby z nadę­ty­mi gar­dła­mi i płu­ka­ły różo­wy zachód swym mono­ton­nym recho­tem.

Gustaw zdjął szyb­ko mun­dur i bie­li­znę. Potem zabrał się z nie­zwy­kłą pil­no­ścią do prze­glą­du swej „jado­wi­tej” gar­de­ro­by. Jak dzię­cioł, docie­rał do wszyst­kich zaka­mar­ków ubra­nia i wybie­rał wszy. Dużo tego było, małe i wiel­kie, czar­ne i żół­te. Wybie­rał to złe nasie­nie ziarn­ko po ziarn­ku i pusz­czał nie­dba­łym ruchem na wodę, pły­wa­ły sobie gęsto jak żół­te jagły. Jaja i gni­dy trza­ska­ły pod paznok­cia­mi. Inni też prze­trzą­sa­li z zapa­łem swo­je „ciu­chy” w poszu­ki­wa­niu „czoł­gów”. Nadzy, mie­dzia­ni i różo­wi w zacho­dzą­cym słoń­cu powie­wa­li koszu­la­mi i gacia­mi jak sztan­da­ra­mi. Po dru­giej stro­nie gro­bli tabo­ry­ci pła­wi­li konie. Brzeg tam był pła­ski, od wrzo­sów kwit­ną­cych lilio­wy, tam i sam wystrze­la­ły zie­lo­ne wodo­try­ski trzcin. Na tę lilio­wą płasz­czy­znę wypa­dły nagle z gęstej ciem­nej porę­by roz­tań­czo­ne cen­tau­ry. Od tyłu zad koń­ski wra­stał w bia­ły, ludz­ki tors, cen­tau­ry uskrzy­dlo­ne srebr­ny­mi bry­zga­mi wody nio­sły się tanecz­nie po pła­skim brze­gu i zapa­da­ły nagle z kwi­kiem i śmie­chem w czar­ną toń. Wycią­gnię­te w górę ramio­na wień­czy­ły zie­lo­ny­mi gałę­zia­mi kra­jo­braz, przez wzbu­rzo­ną falę pły­nę­ły mie­dzia­no-różo­we tor­sy cen­tau­rów.

– Jaz­da, chło­pa­ki, koniec zaba­wy! – krzy­czał służ­bo­wo Kozio­łek. Cen­tau­ry od tabo­rów, jak­by wywo­ła­ne gło­sem kapra­la, wynu­rza­ły się z fali i prze­stra­szo­ne galo­po­wa­ły dzi­ko po bło­niu, aż wresz­cie ginę­ły w gore­ją­cym na wid­no­krę­gu słoń­cu, jak w ogni­stej cze­lu­ści pie­ca. Za nimi wszy­scy ruszy­li do obo­zu, na prze­łaj.

Las roz­ta­piał w sobie coraz wię­cej wie­czor­nej bar­wy mro­ku, zie­leń zmierz­cha­ła. Sosny scho­dzi­ły, sku­pia­ły i zbi­ja­ły się w czar­ną, nie­prze­nik­nio­ną masę. Mała porę­ba była cicha, mrocz­na; pło­nął w niej nie­wiel­ki, przy­ga­szo­ny ogień, jak­by czer­wo­ne jądro w smo­li­stej masie pla­zmy. Od ognia pły­nął zni­kli­wy blask i oświe­tlał swym chwiej­nym, nie­pew­nym skrzy­dłem gru­pę żoł­nie­rzy. Kucharz Mały krę­cił się w tym jasno­ru­dym, przy­ćmio­nym pło­mie­niu jak dia­beł z dzie­cin­nej baj­ki.

– Te, kucharz, co tak dłu­go? Może pode­szwy gotu­jesz? A może szysz­ki będzie­my gryź­li, świń­ski cyc­ku! – doga­dy­wa­li zgłod­nia­li chłop­cy.

Mały mil­czał i ćmił faj­kę, w czer­wo­nym bla­sku faj­ki wscho­dzi­ła jego okrą­gła, tłu­sta twarz jak różo­wy księ­życ i znów tonę­ła w mro­ku. Wresz­cie zaczął gadać.

– Te, Niedź­wiedź, jużeś tu jest, a men­dy wszyst­kie cho­ciaż uto­pi­łeś, co? Kola­cja! Już pro­szę pań­stwa jadzie, już sie nakry­wa! Sie­ro­ty zapie­przo­ne! Kola­cje! Małe wam jesz­cze jaja wsta­wi­li, prze­cie her­ba­te moż­na by zago­to­wać!

– Jaz­da, usta­wiać się w kolej­ce! – krzyk­nął wresz­cie i sta­nął nad kotłem jak kapłan przy ołta­rzu. Ludzie sior­pa­li gorą­cą kawę z misek, manie­rek, gar­nusz­ków pozbie­ra­nych tu i tam, parzy­li sobie war­gi i język. Gustaw wypił kawę, rzu­cił miskę pod jakiś krzak i rozej­rzał się za noc­le­giem. Zna­lazł zagłę­bie­nie w zie­mi, mię­dzy dwie­ma sosen­ka­mi, wygar­nął paty­ki i kamie­nie i uło­żył się tam do snu. Pod gło­wę wsa­dził chle­bak, żeby było wyżej, zwi­nął się i leżał w ciem­no­ściach nocy, w szu­mią­cym łagod­nie łonie lasu. Było mu coraz cie­plej, ale zaczę­ła swę­dzieć i piec skó­ra, naj­pierw pod pacha­mi, a potem na udach, brzu­chu i poślad­kach. To świerzb. Wier­cił się i prze­wra­cał z boku na bok, wresz­cie odrzu­cił koc i leżał pogrą­żo­ny w chłod­nej fali wia­tru. Ugnia­ta­ło go coś w gło­wę.

– Pew­nie znów ten Król-Duch – pomy­ślał – trze­ba go wsa­dzić pod szma­ty, cięż­kie to i twar­de, i tyle z tego pożyt­ku! Wyso­ko się lata­ło, niby do obo­zu nio­sło się w ple­ca­ku Kró­la-Ducha i Sło­wo o ban­do­sie. Król-Duch leżał przez kil­ka mie­się­cy mię­dzy paku­ła­mi, onu­ca­mi i wie­chet­ka­mi do butów – trze­ba go wyrzu­cić, tyl­ko cię­ży w mar­szu. Przez te kil­ka mie­się­cy par­ty­zant­ki te wszyst­kie gór­ne i chmur­ne rze­czy tak tward­nia­ły, zamie­nia­ły się w cię­żar nie­po­trzeb­ny, trza było cią­gle coś odrzu­cać.

Gustaw leżał i myślał, że to wszyst­ko jest teraz takie sza­re i zwy­czaj­ne, że opi­sze kie­dyś wszyst­ko i będzie z tego dłu­ga i nie­cie­ka­wa histo­ria. Tak jak było, nie moż­na pisać, będą o tym róż­nie pisa­li i róż­ne histo­rie z tego powy­cho­dzą, „pier­dół­ki inte­li­genc­kie”, jak mówił szef.

W oddzia­le nikt nie uży­wał wiel­kich słów, jak­by nie ist­nia­ły. Nie było tu boha­te­rów, pola chwa­ły, obo­wiąz­ku oby­wa­tel­skie­go, zaszczyt­nej służ­by, bra­kło ołta­rza ojczy­zny – jeśli ktoś zaczy­nał w ten deseń, brac­two robi­ło „śmi­chu­jasz­ki”, a Kozio­łek, jeśli był w pobli­żu, mówił: – Ale bo, dupe­re­le, dupe­re­le! Może słusz­nie. Bo jakie tu i boha­ter­stwo! Marsz, marsz, marsz, tro­chę strze­la­ni­ny i kogoś tam zabi­ją. Czy­ści się kara­bin, obie­ra kar­to­fle, goni się Niem­ców, gnie­cie wszy, pie­rze gacie, gubi się świerz­ba, masze­ru­je się, strze­la, żre świ­ni­nę – to jak­by już wszyst­ko, boha­ter­stwo, a może to wła­śnie! A ojczy­zna taka ogrom­na i jest wszę­dzie, nie myśli się o niej i nie nazy­wa…

Gustaw owi­nął się w koc, zro­bi­ło mu się znów cie­pło. Wko­ło chra­pa­li i świ­sta­li śpią­cy, nie­kie­dy ktoś krzyk­nął ostrym, obcym gło­sem przez sen i znów zapa­dał w mrok, nie­wie­dzę. Zie­mia roz­grza­na słoń­cem tchnę­ła z sie­bie teraz cie­płym odde­chem, pły­nę­ła i falo­wa­ła pod zmę­czo­nym cia­łem jak żywy, ruchli­wy brzuch kobie­cy; cia­ło nie­sio­ne tą falą spły­wa­ło w gęst­nie­ją­cą ciszę, lecia­ło w otchłań.

Z nie­ba sypał sre­brzy­sty pach­ną­cy miał gwiezd­ny na oczy, usta i myśli, wiatr grał na czar­nych pisz­czał­kach sosen jakieś melo­die sen­ne, zie­mia kole­ba­ła na swym łonie do snu. Gustaw pode­rwał się sprę­żo­ny, spę­ta­ny trwo­gą i po chwi­li już chra­pał z inny­mi… Otwo­rzył oczy…

Fala jasne­go dra­pież­ne­go świa­tła roz­dar­ła powie­ki. Bola­ły go krę­gi, szy­ja i wszyst­kie kości… Obok, na kocu sie­dział Heniek i czy­ścił „pepe­szę”. Gustaw obej­rzał się fra­so­bli­wie na swo­ją „luśnię” zawie­szo­ną na sęku, nad gło­wą.

– Trze­ba będzie prze­czy­ścić lufę, bo świa­ta boże­go nie widać – mruk­nął. Heniek pod­niósł gło­wę.

– Gutek, masz obia­dek, przy­nio­słem ci, stoi pod krzacz­kiem, gro­chów­ka gęsta, ale za to podasz se w „gnyk” kawał świń­skie­go tru­po­sza. – Gustaw prze­tarł oczy i zabrał się do jedze­nia. Kozio­łek przy­sta­nął z boku i zaczął się kiwać jak szka­pa doroż­kar­ska.

– Widzi­ta go! Oczę­ta prze­tarł, Heniuś mu papu przy­niósł. Patrz­ta no, jak pogłę­bia kul­tu­rę ducho­wą, redak­tor!

Gustaw wypluł jakiś twar­dy groch i zwró­cił się uprzej­mie do kapra­la:

– Odskocz pępek, bo oplu­je!

Kozio­łek poki­wał jesz­cze gło­wą i koły­sząc się god­nie jak kaczor, poniósł dalej swój krą­gły, wypię­ty służ­bo­wo kupe­rek.

Gustaw skoń­czył obiad, zła­pał chle­bak i pobiegł do wody. Umył się i wyczy­ścił zęby, o zęby bar­dzo dbał, bo mu się tu w obo­zie kie­dyś zaczę­ły ruszać w gębie, obluź­nio­ne z osła­bie­nia czy cze­goś tam, pamię­tał, że mu mat­ka cią­gle mówi­ła o zębach, bo miał ślicz­ne, bia­łe, czy­ścił pil­nie rano i wie­czór, choć chłop­cy mówi­li: „I tak do zie­mi, i tak do zie­mi!”.

Wyprał potem raz-dwa try­ko­to­wą koszu­lę, wykrę­cił i pobiegł z powro­tem do obo­zu. Roz­ło­żył koc koło Heń­ko­we­go i wywa­lił z ple­ca­ka i chle­ba­ka wszyst­kie wnętrz­no­ści. Z desz­czem meta­lo­wych, zło­ci­stych łusek, mię­dzy brud­ny­mi onu­ca­mi i tłu­sty­mi szmat­ka­mi do czysz­cze­nia bro­ni, wypa­dła książ­ka śred­nie­go for­ma­tu, w brą­zo­wej twar­dej okład­ce z wytło­czo­nym czar­nym tytu­łem: Król-Duch. Gustaw wziął książ­kę i ważył ją w dło­ni, jak­by obli­czał cię­żar, wresz­cie wstał i poszedł w stro­nę kuch­ni. W popie­le tli­ły jesz­cze rude głow­nie. Obok ognia stał z ron­del­kiem Oset. Gustaw otwo­rzył książ­kę i wydarł dwa­na­ście kart pierw­sze­go rap­so­du.

– Co tam tak liczysz i medy­tu­jesz, Gustaw!

– A nic! Bo to tyl­ko zawa­dza…

– Daj no, bra­cie, tro­chę tego papie­ru, jak ci zawa­dza, prze­cie i d…ie sprzy­krzy­ło się to ucie­ra­nie list­ka­mi i ściół­ką!

Gustaw się nie ode­zwał, Z roz­ma­chem cisnął w ogni­sko książ­kę; pole­cia­ła jak ptak, roz­kła­da­jąc w locie brą­zo­we okład­ki. Za chwi­lę z popio­łu buch­nął jasny, weso­ły pło­mień. Oset kuc­nął przy ogniu z ron­del­kiem, wbił trzy jaja i zaczął mie­szać łyż­ką jajecz­ni­cę, przy­śpie­wu­jąc:

Sta­ry dzia­duś
z siwą bród­ką
wlazł na kozę
trzę­sie d…ą…

– posu­nął książ­kę dalej w ogień, kar­ty zwi­ja­ły się, skrę­ca­ły czar­ne i roz­pa­da­ły. Oset pod­niósł gło­wę do góry.

– Ech, Gustaw, bra­cie, znasz, to: „Nie czas żało­wać róż, kie­dy pło­ną lasy”?… To też – Jego.

Po chwi­li znów pod­śpie­wy­wał i mie­szał jajecz­ni­cę. Z popio­łu strze­lał w górę jasny, rado­sny pło­mień.

 [„Odro­dze­nie” 1945, nr 43 (23 wrze­śnia 1945), s. 3; prze­druk – z licz­ny­mi skró­ta­mi, pod tytu­łem Cię­żar – w: T. Róże­wicz, Opa­dły liście z drzew, War­sza­wa 1955, PIW, s. 15–21].


Gąb­ka i kamień 

(notat­ka z czerw­ca 1965)

Tym razem czy­tam nie tyl­ko goły tekst Ham­le­ta, ale i „aneks”. W „anek­sie” obok Goethe­go, Wyspiań­skie­go, Matla­kow­skie­go znaj­du­ją się frag­men­ty z recen­zji Jana Kot­ta dru­ko­wa­nej w roku 1959 po przed­sta­wie­niu w Teatrze Powszech­nym. W prze­ci­wień­stwie do innych wypo­wie­dzi Kot­ta, ta recen­zja jest raczej banal­na i nie­efek­tow­na. Jed­nak myśli Jana Kot­ta inte­re­su­ją mnie dziś bar­dziej (może tyl­ko dziś) niż tam­tych. Może dla­te­go, że jest moim współ­cze­snym. Chciał­bym się przy­cze­pić do jed­ne­go powie­dze­nia Kot­ta, a raczej do stwier­dze­nia: „Ham­let jest jak gąb­ka. Jeśli go tyl­ko nie sty­li­zo­wać i nie grać anty­kwa­rycz­nie, wchła­nia w sie­bie od razu całą współ­cze­sność”.

Ham­let jest jak gąb­ka? Być może. Ale to nie­bez­piecz­na suge­stia dla naszych reży­se­rów, akto­rów, a nawet… recen­zen­tów i widzów. Gąb­ka może napęcz­nieć do kary­ka­tu­ral­nych roz­mia­rów, wchła­nia­jąc w sie­bie zbyt wie­le aktu­al­nych kon­cep­cji i prze­my­śleń, zbyt wie­le pseu­do­fi­lo­zo­ficz­nej wody. Oto mamy akto­ra, któ­ry zagra Ham­le­ta z kawiar­ni war­szaw­skiej (z jakie­goś „Spa­ti­fu”), inny znów zagra Ham­le­ta z kawiar­ni kra­kow­skiej (a prze­cież mamy też kawiar­nie i w Pozna­niu, i Zie­lo­nej Górze, i w Szcze­ci­nie). Jakiś reży­ser napoi gąb­kę tre­ścia­mi zwią­za­ny­mi z okre­sem „kul­tu jed­nost­ki”, a inny tre­ścia­mi zaczerp­nię­ty­mi z wła­snej bio­gra­fii. Stwo­rzy Ham­le­ta, któ­ry będzie mru­gał do oso­bi­sto­ści sie­dzą­cych w pierw­szym rzę­dzie, albo takie­go, co będzie mru­gał do osób sie­dzą­cych w ostat­nich rzę­dach. Gąb­ką taką moż­na zama­zy­wać nie tyl­ko „filo­zo­fię”, ale i treść Ham­le­ta. Tym­cza­sem Ham­let (Szek­spir) mówi wyraź­nie do Pierw­sze­go Akto­ra: „Zasto­suj akcję do słów, a sło­wa do akcji, mając przede wszyst­kim to na wzglę­dzie, abyś nie prze­kro­czył gra­nic natu­ry; wszyst­ko bowiem, co prze­sa­dzo­ne, prze­ciw­ne jest inten­cjom teatru…”.

Tym­cza­sem nasi akto­rzy, reży­se­rzy, a nawet sce­no­gra­fo­wie są jak­by opę­ta­ni jed­ną myślą: wszyst­ko nale­ży zak­tu­ali­zo­wać, wzbo­ga­cić, zin­ter­pre­to­wać, pogłę­bić…, czy­li, jak to się mówi potocz­nie, „odczy­tać na nowo”. A jak już brak­nie kon­cep­tu, bodaj trze­ba udziw­nić. Jeśli nie przy pomo­cy mon­ta­żu, to przy pomo­cy kostiu­mów, deko­ra­cji i muzy­ki. Co tam (sobie) autor myślał w roku pań­skim 1602, to jego spra­wa pry­wat­na – powia­da reży­ser – waż­ne jest to, co ja myślę w roku 1949, 1956 albo co będę myślał w roku 1968. Rów­nie waż­ne jest, co będą myśleć recen­zen­ci o tym, co ja myślę na temat tej sztu­ki. Mamy całą kome­dię pomy­łek współ­cze­sne­go teatru pol­skie­go. Trze­ba pamię­tać, że Szek­spir to nie Wyspiań­ski. „Mniej u nie­go wer­ba­li­zmu, wię­cej rze­czy­wi­sto­ści” – powie­dział o Szek­spi­rze T.S. Eliot.

Tym­cza­sem nasi spe­cja­li­ści od „nowe­go odczy­ty­wa­nia” (nie tyl­ko Szek­spi­ra, ale rów­nież Bałuc­kie­go) mają w swo­im reper­tu­arze nie­zli­czo­ną licz­bę kom­bi­na­cji, a wszyst­kie one zwią­za­ne są z aktu­al­ną sytu­acją poli­tycz­ną w Danii, Pol­sce, Ame­ry­ce, Cze­cho­sło­wa­cji itd. itp. Gorzej, czę­sto są one zwią­za­ne z aktu­al­ną sytu­acją towa­rzy­ską dane­go reży­se­ra. „Hamlet jest jak gąb­ka”. A więc moż­na go napo­ić każ­dą alu­zją, każ­dą bzdu­rą, któ­ra wylę­gnie się z piąt­ku na sobo­tę w gło­wie jakie­goś Pana. Ponie­waż Ham­let jest jak gąb­ka, w związ­ku z tym mamy moż­ność oglą­dać wąt­pli­wo­ści „filo­zo­ficz­ne” i „poli­tycz­ne” panów X, Y, Z…, ale, nie­ste­ty, jeste­śmy pozba­wie­ni obra­zu i cier­pień Ham­le­ta Szek­spi­ra. Nie wie­rzę bły­sko­tli­we­mu kry­ty­ko­wi. Ham­let nie jest jak gąb­ka. Zapa­no­wa­ła w naszych sto­łecz­nych (a nawet powia­to­wych) teatrach moda na trak­to­wa­nie sztuk i posta­ci, jak­by to były gąb­ki. Oglą­da­my Ham­le­ta, w któ­rym Ofe­lia ma cechy Anto­nie­go Sło­nim­skie­go, a For­tyn­bras Brat­ne­go, gdzie Polo­niusz zacho­wu­je się jak Wło­dzi­mierz Sokor­ski, a Kró­lo­wa jak Jaro­sław Iwasz­kie­wicz. Oczy­wi­ście porów­na­nia te są przy­pad­ko­we, żar­to­bli­we. Wszyst­ko może być odwrot­nie. Moż­na zagrać Zemstę, jak­by to była sztu­ka roz­ra­chun­ko­wa z minio­nym okre­sem w budow­nic­twie komu­nal­nym. Moż­na wszyst­ko. Ale nie trze­ba. Lepiej jed­nak słu­chać Ham­le­ta, a nie Kot­ta: „Tym zaś, co u was gra­ją bła­znów, zakaż­cie jak naj­su­ro­wiej pra­wić co bądź wię­cej nad to, co stoi w ich roli…”. Nasi „bła­zno­wie” oczy­wi­ście nie pra­wią „wię­cej nad to, co stoi w ich roli”, ale za to gra­ją z takim olbrzy­mim domia­rem wła­snych prze­my­śleń i inwen­cji (pseu­do­fi­lo­zo­ficz­nej), że po dro­dze gubią albo zama­zu­ją rolę. Oczy­wi­ście robią to czę­sto z dobrej woli i z oba­wy, że autor (i jego posta­cie sce­nicz­ne) są zbyt płyt­kie, pry­mi­tyw­ne, ubo­gie jak na wyma­ga­nia recen­zen­tów i publicz­no­ści z roku 1965. Czę­sto więc widzi­my na sce­nie pana X, Y, Z, któ­ry tyl­ko przy­pad­ko­wo zna­lazł się w roli Ham­le­ta – a któ­ry tak na serio to odkry­wa przed zdu­mio­ną publicz­no­ścią i zachwy­co­ny­mi recen­zen­ta­mi swój wła­sny mini-dra­mat. Pano­wie ci (w sto­li­cy i na pro­win­cji) tak dłu­go kopią, wier­cą, dłu­bią w tek­ście, tak „aran­żu­ją” ten tekst, że wresz­cie bla­skiem swej indy­wi­du­al­no­ści zaćmie­wa­ją i zasła­nia­ją posta­cie sztuk.

Nie cho­dzi tu o jakiś poszcze­gól­ny przy­pa­dek, ale o zja­wi­sko dość powszech­ne w naszym teatrze. W ten spo­sób widzi­my czę­sto, jak z talen­tem cier­pi pan X, ale nie widzi­my, jak cier­pi g r a n y p r z e z  n i e g o  b o h a t e r. A pan X cier­pi jesz­cze głę­biej niż Ham­let, Kon­rad, Kor­dian, bo cier­pi aktu­al­nie. I dopraw­dy czło­wiek cie­szy się, że pan X chce jesz­cze mówić tekst sztu­ki. Czło­wiek widząc „aran­ża­cję” tek­stu, cze­ka, że pan X za chwi­lę zacznie impro­wi­zo­wać. Jesz­cze chwi­la, a obok „dzieł autor­skich” nasze­go fil­mu będzie­my mie­li sztu­ki teatral­ne. Jesz­cze chwi­la, a jakieś panie zaczną pisać sztu­ki „osnu­te na pomy­słach” Szek­spi­ra, Dosto­jew­skie­go, Cze­cho­wa… – trud­niej będzie z Wit­ka­cym. On się ubez­pie­czył od takich wypad­ków.

Dla­cze­go tak się roz­pi­sa­łem na temat raczej luź­no zwią­za­ny z recen­zją Jana Kot­ta? Bo nie cho­dzi mi o recen­zję, ale o pew­ne ogól­niej­sze zja­wi­ska. Nie dość, że okrop­nie „aran­żu­ją” pio­sen­ki, to zaczy­na­ją aran­żo­wać poezję. Mamy wąt­pli­wą przy­jem­ność oglą­da­nia pro­gra­mów poetyc­kich w „aran­ża­cji” pana X lub pani Z. Przy­po­mi­na­ją mi się żywo moje cza­sy gim­na­zjal­ne, kie­dy do naszej szko­ły przy­jeż­dża­ła z „kon­cer­tem” zasłu­żo­na Kazi­mie­ra Rich­te­rów­na. Przy­po­mnij­my sobie sło­wa Ham­le­ta do Pierw­sze­go Akto­ra: „wszyst­ko bowiem, co prze­sa­dzo­ne, prze­ciw­ne jest inten­cjom teatru”. A prze­cież pra­wie cały nasz zawo­do­wy teatr jest „prze­sa­dzo­ny”. (Piszę: pra­wie). Nie tyl­ko teatr, ale i film. Cała tzw. szko­ła pol­ska to szko­ła „prze­sa­dy”, czę­sto świad­czą­ca tyl­ko o złym sma­ku, a nie o fał­szy­wych ide­ach arty­stycz­nych. Zły smak mie­li sami twór­cy, a fał­szy­wych i głu­pich idei dostar­cza­li im recen­zen­ci fil­mo­wi. Prze­sa­dza­li przez całe lata sce­no­gra­fo­wie i nie chcie­li słu­chać nie­licz­nych gło­sów nawo­łu­ją­cych ich do umia­ru i rze­czo­wo­ści. Kry­ty­cy i recen­zen­ci zachwy­ca­li się oczy­wi­ście nie­by­wa­ły­mi osią­gnię­cia­mi rodzi­mej sce­no­gra­fii, któ­ra zaczę­ła poże­rać teatr. Być może, że sama w sobie była wspa­nia­ła, ale zaczę­ła zasła­niać na sce­nie sztu­kę i akto­ra. Zamie­ni­ła się na naszych oczach we wspa­nia­ły balast. Ale tego nasi recen­zen­ci nie widzie­li. Tak kadzo­no naszym deko­ra­to­rom, że ci zapo­mnie­li o tym, że pra­cu­ją dla teatru, a nie dla wła­snej chwa­ły. Prze­sa­dzi­li. Nie tyl­ko pro­fe­so­ro­wie, ale byle dzie­wu­cha sta­wia­ła albo wie­sza­ła na sce­nie „byle co”, opa­tru­jąc to „byle co” filo­zo­ficz­nym komen­ta­rzem.

Ta „prze­sa­da” dotknę­ła rów­nież nasz afisz. Nie­gdyś rze­czo­wy, czy­tel­ny, dyna­micz­ny, teraz niby to lirycz­ny i malar­ski, ale w rze­czy­wi­sto­ści męt­ny, zama­za­ny, nie­czy­tel­ny. Ta sama cho­ro­ba dotknę­ła poezję lirycz­ną, ale to już osob­ny wiel­ki roz­dział. Zbyt dale­ko odsze­dłem od Ham­le­ta i Kot­ta.

Czas więc wró­cić. Kusi mnie jed­nak, aby na zakoń­cze­nie powie­dzieć, że Ham­let to nie gąb­ka – Ham­let to kamień, któ­ry co jakiś czas ludzie teatru i fil­mu ciska­ją do sto­ją­cej wody.

Inny jest efekt, kie­dy do wody ciska­my kamień, a inny, kie­dy gąb­kę.

[„Odra” 1968, nr 11, s. 83–84]


Sta­re mło­de ser­ce 

Po dro­dze jesteś dziec­kiem mło­dzień­cem doj­rza­łym czło­wie­kiem sta­rym czło­wie­kiem… Na wid­no­krę­gu nic nie widzisz… cho­ciaż cza­sem?

Rano posze­dłem na spa­cer. Idę brze­giem morza po wil­got­nym pia­sku, morze jest sza­re, roz­mi­go­ta­ne srebr­ną łuską, przy­sta­ję obra­cam twarz do słoń­ca uśmie­cham się do sie­bie otwie­ram oczy! w moją stro­nę idzie mło­da kobie­ta. Ciem­ne wło­sy, przy­cze­sa­ne gład­ko, uśmie­cha się do mnie przy­jaź­nie, patrzy mi w oczy, mówi „dzień dobry” i prze­cho­dzi dalej sprę­ży­stym kro­kiem… odpo­wia­dam, oglą­dam się za nią. Patrzę na jej kształt­ną gło­wę, moc­ne ramio­na… przez chwi­lę zda­wa­ło mi się, że to zna­jo­ma twarz. Ale nie mogłem sobie przy­po­mnieć, skąd ją znam. Może z teatru, może z tele­wi­zji. Odda­la­ła się, ciem­nia­ła. Sze­dłem powo­li, zatrzy­my­wa­łem się. Spo­glą­da­łem na syl­wet­ki stat­ków i kutrów, przy­sta­wa­łem, przy­glą­da­łem się muszel­kom, pia­sko­wi, wodo­ro­stom, odpry­skom roz­bi­tych (przez mło­dych dzi­ku­sów) bute­lek… Nagle zbu­dzi­ła się we mnie tęsk­no­ta… do tej kobie­ty, któ­ra minę­ła mnie, ode­zwa­ła się do mnie, spoj­rza­ła mi w oczy i powie­dzia­ła „dzień dobry” przy­spie­szy­łem kro­ku, gdzieś w zako­lu zato­ki zerwa­ły się mewy, chcia­łem ją dogo­nić i… powie­dzieć… chcia­łem się zapy­tać, czy mogę z nią iść, czy mogę iść obok niej i czy mogę ją zapy­tać, jak ma na imię, jak się nazy­wa… widzia­łem ją jesz­cze: ciem­ną male­ją­cą figur­kę na jasnym pia­sku, może się pochy­li­ła, chy­ba tak, zatrzy­ma­ła się, zdję­ła san­da­ły i szła boso… zwal­nia­łem kro­ku, zatrzy­ma­łem się, sta­łem, mija­łem, mówi­łem do niej, że jestem sam, że chciał­bym z nią poroz­ma­wiać, usiąść na ław­ce, tam na brze­gu, wśród buków, kasz­ta­nów, chcia­łem z nią mówić, chcia­łem do niej mówić, uśmie­chać się, byłem smut­ny, przy­cho­dzi­łem po cho­ro­bie do sił, ale kobie­ty już nie było… w odda­li małe figur­ki ludzi… ona szła dalej, tęsk­no­ta rosła we mnie, cze­mu nie pod­sze­dłem do niej, kie­dy uśmie­cha­jąc się, wypo­wie­dzia­ła do mnie dwa sło­wa… teraz bym za nią pobiegł i wytłu­ma­czył, jak bar­dzo chcę z nią iść roz­ma­wiać, a może tyl­ko uśmie­chać się i mil­czeć… ser­ce biło mi coraz moc­niej… wie­dzia­łem, że odcho­dzi na zawsze… smu­tek ogar­nął całą moją isto­tę… więc nigdy się nie spo­tka­my. Nigdy. Tu na nią pocze­kam. Usią­dę na tej ław­ce i będę cze­kał, może będzie wra­ca­ła, prze­pro­szę ją i powiem, że czu­ję się samot­ny, że chcę z nią poroz­ma­wiać, a jeśli nie ma ocho­ty na roz­mo­wę, może­my posie­dzieć na ław­ce… ser­ce bije mi coraz moc­niej „wali mło­tem”, tak było w mło­do­ści kie­dy sze­dłem na umó­wio­ne spo­tka­nie z dziew­czy­ną tyl­ko wte­dy zna­łem imię a teraz nie wiem nic poza tym uśmie­chem jesz­cze nie wszyst­ko stra­co­ne dogo­nię ją ale idę coraz wol­niej już jej nie widzę i nigdy nie zoba­czę szan­sa jed­na na milion sto milio­nów Boże miły zawsze byłem gapą zawsze mia­łem ten spóź­nio­ny „refleks” już jej nie dogo­nię i nic nie powiem może będzie wra­ca­ła górą ścież­ką mię­dzy buka­mi i brzo­za­mi sta­rze­ję się ale nie jestem sta­ry ser­ce mi tak bije muszę tu pocze­kać ludzie idą­cy brze­giem morza pra­wie zawsze wra­ca­ją jeśli mie­li słoń­ce na ple­cach w dro­dze powrot­nej chcą iść z twa­rzą w słoń­cu cze­mu nie pod­sze­dłem wiem to się bie­rze z sza­cun­ku dla ludz­kiej samot­no­ści i oso­by /może naj­więk­szą dla niej rado­ścią był wła­śnie samot­ny spa­cer idąc myśla­ła uśmie­cha­ła się do kogoś/ nie opusz­czaj mnie nie zosta­wiaj same­go na tym brze­gu zapo­mi­nam idąc rysy two­jej twa­rzy wiesz to jest bar­dzo naiw­ne uczniow­skie może śmiesz­ne ale cze­mu mi się chce pła­kać wca­le nie jesteś obcą kobie­tą obcym czło­wie­kiem jesteś mi bar­dzo bli­ska tak odda­la­jąc się i zni­ka­jąc tyle więc musia­ło minąć lat miast drzew chmur fil­mów obra­zów muzy­ki żebym zro­zu­miał? ale co ja zro­zu­mia­łem? zda­je mi się że zro­zu­mia­łem czym może być uśmiech kobie­ty któ­ra nas mija odcho­dzi – zatrzy­ma­łem się patrzę na sto­ją­ce i prze­pły­wa­ją­ce stat­ki teraz kie­dy jestem u sie­bie w poko­ju jesz­cze napeł­nio­ny teraz budzi się reflek­sja try­wial­na i bar­dzo reali­stycz­na budzi się w zwie­rzę­cej natu­rze poety ale spra­wia mi tym razem ból nie mogę się z tym zgo­dzić że jestem zwy­czaj­nie wygło­dzo­ny spra­gnio­ny kobie­ty nie zga­dzam się z tym gło­sem któ­ry pod­no­si się do moje­go ser­ca gar­dła i ust. Będę bro­nił obro­nię to śmiesz­ne uczu­cie… tam bar­dzo dale­ko gdzie zie­mia łączy się z morzem widać było łabę­dzie a może bia­łe pia­ny przy­sia­dłem na pniu drze­wa i nie myśla­łem /przecież nie myśli się całą powierzch­nią cia­ła cze­mu nie pobie­głem? prze­cież ona nie jest obca/: jest wie­czór słu­cham muzy­ki i myślę że muzy­ka jest w swo­jej isto­cie bli­ska kobie­cie któ­ra odcho­dzi w obce dla nas stro­ny…

[„Odra” 1994, nr 3, s. 56–57]


Cho­dzę i zbie­ram kasz­ta­ny

Lau­re­at tego­rocz­nej Nagro­dy Nike[1] Tade­usz Róże­wicz spę­dza jesień z mał­żon­ką Wie­sła­wą w sana­to­rium na Dol­nym Ślą­sku.

Nie zdra­dzi­my w któ­rym, bo pro­sił, by mu nie prze­szka­dzać.

Co robię? Cho­dzę na spa­ce­ry, takie mam hob­by, ponie­waż nie jeż­dżę kon­no ani samo­cho­dem i nie wio­słu­ję. Naj­bar­dziej lubię spa­ce­ry na małych odcin­kach, od punk­tu do punk­tu, tam i z powro­tem robię kil­ka kilo­me­trów. Cza­sem ludzie cho­dzą tak od ścia­ny do ścia­ny, sześć kro­ków w jed­ną, sześć w dru­gą stro­nę, ale niech pani nie pisze, że czu­ję się jak ci zamknię­ci w celi, bo zaraz ktoś wymy­śli jakąś nad­in­ter­pre­ta­cję.

Ja po pro­stu cho­dzę, bo to mi spra­wia radość. Idę i zbie­ram kasz­ta­ny i żołę­dzie, jesie­nią nie mogę się oprzeć cza­ro­wi kasz­ta­nów. Może to ata­wizm z dzie­ciń­stwa, gdy z kasz­ta­nów i żołę­dzi robi­ło się zabaw­ki, usta­wia­ło się jak sze­re­gi woj­ska.

Co jesz­cze spra­wia mi radość? Cie­szę się, gdy ktoś coś dobrze napi­sze. Powie­dzia­łem przy­ja­cie­lo­wi z Nie­miec: „Dobre wier­sze są wła­sno­ścią wszyst­kich. Jeśli napi­szesz dobry wiersz – to jest on tak­że moim wier­szem”. Gdy czy­tam ulu­bio­ne utwo­ry Kocha­now­skie­go, Mic­kie­wi­cza, Nor­wi­da – one są moje. Wier­sze banal­ne, epi­goń­skie i złe są tyl­ko wła­sno­ścią tego, kto je napi­sał.

Moim jed­nym z pierw­szych nauczy­cie­li lite­rac­kich był Bole­sław Prus, kocha­łem Żerom­skie­go w mło­do­ści, ale czy­tam tak­że Nie­tz­sche­go, co nie zna­czy, że wyzna­ję jego poglą­dy raso­we. I jak czy­tam Dosto­jew­skie­go, wca­le nie czu­ję się Raskol­ni­ko­wem i nie noszę sie­kie­ry na sta­rusz­ki. Pro­szę mi nie przy­le­piać ety­kiet, dobrze?

Wysłu­cha­ła Anna Żebrow­ska

[„Gaze­ta Wybor­cza” 2000, nr 231, s. 1]


Przy­pi­sy:
[1] W roku 2000 nagro­dzo­no tom Mat­ka odcho­dzi Tade­usza Róże­wi­cza.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry – pań­stwo­we­go fun­du­szu celo­we­go

O autorze

Tadeusz Różewicz

Urodzony 9 października 1921 roku w Radomsku. Poeta, prozaik, dramaturg. Laureat wielu nagród literackich zagranicznych i polskich, m.in. Nagrody Polskiego PEN-Clubu (1997), Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1997), Śląskiego Wawrzynu Literackiego (1999), Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury (2000), Nagrody Literackiej Nike (2000), "Złotego Berła" (2006), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości (2008). Odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (1996). Zmarł 24 kwietnia 2014 we Wrocławiu.

Powiązania

Wiersze ostatnie (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty książ­ki Tade­usza Róże­wi­cza Wier­sze ostat­nie, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 15 kwiet­nia 2024 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Odwrócona strefa

nagrania / stacja Literatura Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Czy­ta­nie z książ­ki Odwró­co­na stre­fa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

O „młodości poetyckiej”

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Różewicz

Autor­ski komen­tarz Tade­usza Róże­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze jego książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Odwrócona strefa (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Odwró­co­na stre­fa, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Wiersze odzyskane

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Wier­sze odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Zmyślony człowiek, Credo, Prawdziwe życie bohatera

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Zmy­ślo­ny czło­wiek Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza i Praw­dzi­we życie boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka z udzia­łem Joan­ny Roszak, Jana Sto­lar­czy­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Poeta po końcu świata

wywiady / o pisaniu Stanisław Bereś Tadeusz Różewicz

Roz­mo­wa Sta­ni­sła­wa Bere­sia z Tade­uszem Róże­wi­czem, towa­rzy­szą­ca nowe­mu wyda­niu książ­ki Ostat­nia wol­ność, któ­re uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 kwiet­nia 2021 roku.

Więcej

Tak i Nie

wywiady / o pisaniu Tadeusz Różewicz Witold Zalewski

Roz­mo­wa Witol­da Zalew­skie­go* z Tade­uszem Róże­wi­czem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

Historia wiersza „Zwierciadło”

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Różewicz

Histo­ria wier­sza „Zwier­cia­dło” Tade­usza Róże­wi­cza – od ręko­pi­sów do wer­sji osta­tecz­nej.

Więcej

Credo

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tade­usza Róże­wi­cza Cre­do w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

List do ludożerców

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca II nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi. Film na pod­sta­wie wier­sza pod tym samym tytu­łem.

Więcej

Totentanz – wiersz barokowy

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca II nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tadu­szo­wi Róże­wi­czo­wi. Klip na pod­sta­wie wier­sza pod tym samym tytu­łem.

Więcej

Miasteczko

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca I nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi. Klip na pod­sta­wie wier­sza „Bystrzy­ca Kłodz­ka”.

Więcej

Nauka chodzenia

nagrania / z fortu do portu Tadeusz Różewicz

Cere­mo­nia przy­zna­nia Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi Wro­cław­skiej Nagro­dy Poetyc­kiej Sile­sius 2008 za cało­kształt twór­czo­ści.

Więcej

Kup kota w worku

nagrania / między wierszami Tadeusz Różewicz

Pre­mie­ra książ­ki Kup kota w wor­ku i frag­ment wie­czo­ru autor­skie­go w Zakła­dzie Naro­do­wym im. Osso­liń­skich 10. wrze­śnia 2008 roku. Ani­ma­cja do wier­sza „zabie­ga­na i nomi­no­wa­ny” Tomasz Bro­da i Sam­bor Dudziń­ski.

Więcej

Normalny poeta

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Wiersz Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki Kup kota w wor­ku (wor­ku in pro­gress). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Za kulisami poematu i w środku

recenzje / ESEJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Różewicz nieznany – odsłona druga

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza do książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Za kulisami poematu i w środku

recenzje / ESEJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Różewicz nieznany – odsłona druga

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza do książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Tadeusza Różewicza wiersze fantomowe

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Korekta twarzy

wywiady / o książce Artur Burszta Przemysław Dakowicz

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Prze­my­sła­wem Dako­wi­czem towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Pośmiertne życie poety

recenzje / ESEJE Tomasz Kunz

Recen­zja Toma­sza Kun­za towa­rzy­szą­ca nowe­mu wyda­niu książ­ki Ostat­nia wol­ność, któ­re uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 kwiet­nia 2021 roku.

Więcej

„Nowy” Różewicz: „Trzeba żyć bez Ojca”

recenzje / ESEJE Karol Maliszewski

Recen­zja Karo­la Mali­szew­skie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

Wstęp do Historii…

recenzje / ESEJE Bogusław Michnik

Szkic Bogu­sła­wa Mich­ni­ka opu­bli­ko­wa­ny w cyklu pre­zen­ta­cji naj­cie­kaw­szych archi­wal­nych tek­stów z dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cia festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra.

Więcej

Ostatnia wolność Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Agnieszka Grabowska

Recen­zja Agniesz­ki Gra­bow­skiej z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wszystkie pożegnania Różewicza

recenzje / ESEJE Włodzimierz Jurasz

Recen­zja Wło­dzi­mie­rza Jura­sza z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Pośmiertna maska poezji

recenzje / ESEJE Piotr Bratkowski

Recen­zja Pio­tra Brat­kow­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Don Kiszot z Radomska

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Furtka do realności

recenzje / ESEJE Krystyna Dąbrowska

Recen­zja Kry­sty­ny Dąbrow­skiej z książ­ki to i owo Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

To i owo z Różewicza

recenzje / ESEJE Joanna Lisiewicz

Recen­zja Joan­na Lisie­wicz z książ­ki to i owo Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Ewangeliczny połów

recenzje / KOMENTARZE Jan Stolarczyk

Komen­tarz Jana Sto­lar­czy­ka do wier­sza „Połów” Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki to i owo, któ­ra uka­za­ła się 29 listo­pa­da 2012 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Dedykacje

recenzje / KOMENTARZE Jan Stolarczyk

Dedy­ka­cje Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go i Kazi­mie­rza Wyki z nota­mi Jana Sto­lar­czy­ka.

Więcej

Różewicz z neonem na głowie

recenzje / ESEJE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Twarze Różewicza

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Pięćset stron Wbrew sobie i o sobie

recenzje / ESEJE Jan Stolarczyk

Szkic Jana Sto­lar­czy­ka z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz: możliwość milczenia

recenzje / IMPRESJE Przemysław Dakowicz

Esej Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz 90: Kup kota w worku

recenzje / ESEJE Grzegorz Chojnowski

Recen­zja Grze­go­rza Choj­now­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Bez odwołania

recenzje / ESEJE Mieczysław Orski

Recen­zja Mie­czy­sła­wa Orskie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Stary poeta krytykuje

recenzje / ESEJE Olga Szmidt

Recen­zja Olgi Szmidt z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz złożony i rozrzucony

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Poezja poza wierszem

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Histo­ria pię­ciu wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Na marginesie Różewicza

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Kartoteka w skoroszycie

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Primaaprilisowa kropka Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Zbigniew Solski

Esej Zbi­gnie­wa Sol­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Nauczyciel nowej poezji

recenzje / ESEJE Krzysztof Lisowski

Recen­zja z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różności Rózewicza

recenzje / ESEJE Justyna Sobolewska

Recen­zja Justy­ny Sobo­lew­skiej z książ­ki Mar­gi­nes ale… Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się w 2011 roku na łamach „Poli­ty­ki”.

Więcej

Głosy z marginesu

recenzje / ESEJE Wojciech Browarny

Recen­zja Woj­cie­cha Bro­war­ne­go z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

W teatrze wojny, w teatrze życia. Refleksje z lektury Wycieczki do muzeum

recenzje / ESEJE Marcin Malczewski

Recen­zja Mar­ci­na Mal­czew­skie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Zacząć od końca

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

In progress

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wierszem na odlew

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

O Kup kota w worku

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Tade­usza Nycz­ka, Pio­tra Kępiń­skie­go, Maria­na Sta­li, Andrze­ja Skren­dy i Rober­ta Rybic­kie­go

Więcej

Y=

recenzje / IMPRESJE Adam Poprawa

Recen­zja Ada­ma Popra­wy z książ­ki nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Lekcja Różewicza

recenzje / NOTKI I OPINIE Wojciech Bonowicz

Nota Woj­cie­cha Bono­wi­cza o książ­ce nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Rzutowanie poezji na powierzchnię płaską pokrytą drukiem w porządku określonym przez program AutoCAD 2008/Get 2007

recenzje / IMPRESJE Mirosław Ratajczak

Recen­zja Miro­sła­wa Rataj­cza­ka z książ­ki nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Dlaczego nie mamy dość Różewicza

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki nauka cho­dze­nia Tade­usz Róże­wi­cza.

Więcej