
Inne Państwa
dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Sośnicki Jacek Gutorow Julia FiedorczukZapis całego spotkania z udziałem Julii Fiedorczuk, Jacka Gutorowa i Dariusza Sośnickiego podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejFragmenty książki O rzeczach i ludziach (1991-2010) Dariusza Sośnickiego, wydanej w Biurze Literackim 20 stycznia 2011 roku.
(główny, dwa liniowe)
zajęły szczyt niedokończonej
budowy i mówią:
folia schodzi płatami
z grzbietu tego zwierzęcia w dole,
wiatr je podrzuca jak uszy spaniela w biegu
i widzimy żebra;
niech świat nie udaje Greka!
Każdy ma w sobie kościotrupa,
a śnieg to skrzep,
a nie cukier puder.
Na czerwonej tacy, na której mu podano
kurczaka w warzywach, ryż i pepsi-colę,
znalazł nową ofertę. Nie jest zaskoczony,
słyszał o dziwactwach orientalnych kuchni.
Kogut był w dzieciństwie prawdziwym wyzwaniem,
jedyny wojownik; wolał go omijać,
przechodząc przez podwórze bez hełmu z koszyka
i kija od szczotki. Jako przywiązany
pies się raczej nie liczył. Nie mówiąc o świni
uwięzionej w chlewie. Gardzi takim rewanżem.
Czytał Naszą szkapę i Łyska z pokładu Idy,
tyle razy obejrzał serial o Karino –
żaden wąż go nie skusi do zjedzenia konia.
Owca powinna stanowczo pozostać przy życiu
i zmazać grzech zaniedbania swojej starszej siostry,
biorąc na grzbiet zająca, który ma kłopoty.
Kto chce mieć małpi rozum, niech je wołowinę.
Tygrysa nie ruszy przez wzgląd na swego kota,
szczur nie chce mu przejść przez usta nawet w tamtą stronę,
ale smok? Jak najbardziej! Smoka by spróbował.
Cała orkiestra w T‑shirtach,
studio w ciepłych kolorach obrazów Hockneya.
Kilkanaście Byków Pabla Picassa,
każdy trochę inny – na tym polega wariacja.
Sonata to trzy klocki w kształcie budynków,
przez pierwszy przechodzą schody,
po nich melodia się wspina do drugiego tematu.
W drugim budynku jest wiele schodów,
prowadzą w różnych kierunkach,
krzyżują się – to przetworzenie.
Wstajecie rano, jecie śniadanie,
potem w południe obiad
i kolację wieczorem.
Następnego dnia to samo
i kolejnego – to jest forma.
W szkole
macie te same lekcje w każdy poniedziałek,
we wtorek inne niż w poniedziałek,
ale za tydzień we wtorek znów wtorkowe.
Wszystko następuje po sobie
w ustalonym porządku – to jest forma.
Rodzicie się,
dorastacie,
wypełniacie formę swoich ciał,
macie dzieci. A potem w tył zwrot,
dzieci was opuszczają,
umierają wasi rodzice.
A wszystko przy dźwiękach muzyki,
która staje się coraz dziksza,
choć poznaliście także dodekafonię i aleatoryzm
i nic was nie powinno zaskoczyć.
Ale ona jest dzika,
wystaje zewsząd,
zarasta wszystko.
Nawet największe
stado byków
nie umie jej przerobić.
Z południa na północ,
ze wschodu na zachód, i tak dalej.
Właściwie w każdym kierunku. Wszystko
się przemieszcza, jedno w dzień, drugie w nocy.
Zaczęło się niewinnie,
a potem nielegalny owoc i pierwsze
pakowanie walizek. Przejście przez Morze Czerwone,
wędrówki ludów, w świetle, pod osłoną.
Go west, young man i One way ticket.
Diariusz podróżny, powieść drogi.
W końcu tanie linie –
lotnicze i kolejowe.
A oni? Siedzą ciągle na tyłku
jakby przykuci do skały – latarnie morskie,
którym odcięto prąd
za niepłacenie rachunków.
Żółtaczka typu C zagląda do nich przez okno
telewizora i wskazuje palcem wątrobę.
We wrześniu walą się jak dwie wieże,
bo ich przygniotła szkoła. Albo biegają
z pokoju do kuchni, i z powrotem,
on do niej, ona do niego. I czegoś od siebie chcą,
ale nie biorą wszystkiego,
by było po co wracać.
Którędy po oświęcimiu,
gdzie przez błotniste drogi,
zajazdy o złej sławie,
pod chmury i pod gwiazdy.
Przez miasta, co na jawie
przysiadły, lecz znów idą,
by paść się w słonej ciszy,
żeby posłużyć sprawie.
Którędy na berdyczów,
jak do zarwańskiej ulicy,
jak w polsce, czyli nigdzie,
napełnić bak, wypić kawę,
rozłożyć się obozem
i umrzeć w imię boże.
Jak często do paryża
północy i nad ranem
jak nie przyjmować chłodu
do cudzej wiadomości,
jak nie jeść z drugiej ręki,
nie spuszczać pcheł ze smyczy,
nie słyszeć, kiedy woła
ostatni sprawiedliwy
na przedostatniej prostej,
za którą śmierć w wenecji
sięga za wąskie plecy,
by sypnąć nam sól do baku:
uwiodłeś swoją matkę,
zabijesz mego wołu,
to będzie kwestia smaku.
Jak nie zapłacić myta,
nie pobrać frycowego
w niemczech i na bałkanach
jak nie wykręcać siana
ogonem zadłużenia.
To wszystko jest dla ludzi,
nie ma się za co łudzić.
Odtwórco rękodzieła,
konserwatorko latarni,
odrzucam prośbę o narwik.
O złotym ogrodniku,
który się zaszył w pamięci,
jedziemy pisać podanie,
ale nie tędy droga,
kiedy tak słowo do słowa
po równi toczy się ziemia,
po równi on i ona,
rozsądny i szalona.
Nietoperz śpi w pałacowych piwnicach,
a wyżej desant i denaturat w jednym stoją domu.
Piją kawę i mówią, co kto powiedział. Wysyłają po więcej kawy,
a kiedy się wraca, wysyłają na śmierć: walet ścina ci głowę.
Dziadku, drogi dziadku, my nie chcemy jeszcze spać,
zbudzimy nietoperza, znajdziemy czaszkę kota,
zapolujemy na twój pusty portfel. Opuścimy ojczyznę bez ojca
i kościół bez Boga, będziemy się tarzać po opuszczonych cmentarzach.
Założymy kolonię pleśni, tam zamieszkamy z naszymi kobietami,
a gdy się zaczną nudzić, wyhodujemy im piękne pantofelki. Będziemy sławni
na cały komisariat.
Pewnie gnieździ się tutaj kilkadziesiąt gatunków,
a ja mogę być pewny wróbli, szpaków, mazurków.
I sroki, która o pamięć występuje równie
systematycznie, co kogut z sąsiedztwa.
Czasami głos kukułki, choć tutaj o gnieździe
nie może być mowy. Zimą popiskiwania
sikor i spacer mające w ciemnej krwi gawrony,
na chwilę wpadają szczygły żółtym stadem.
Nie mogę przyporządkować żadnej z odmian
drozda, bywającego w koronie jabłoni.
Z gołębi grzywacze i szare sierpówki,
wróble w gołębim rodzie, prawie zawsze w parze,
ich gniazdo najgorzej świadczy o ich charakterze –
pomnik prowizorii. Są ślady po sowie,
widuję rudzika i czasami pliszkę.
Wypada się domyślać na polach za siatką
bażantów i kuropatw. Skowronek jest pewny.
jak posąg chłopca w berecie, z utrąconymi rękami.
Ubiegłoroczna trawa schnie, wzrasta w spętane kolana i
słychać, jak trzeszczą nici rdzawego mundurka. Szczeliny
zielonookie w ulicy, szumy w głębi kanałów; nieco przejęci tkwimy
tutaj, czekając na transmisję, drzwi w kuchni mamy uchylone –
stacja wzmacniania nęcących odgłosów. W tamtą stronę
poszedł dziś transport resztek w worku z folii –
po posiłkach, po rannym rytuale pustym, pełnym woni
pasty do zębów i kawy. Innym, ciągle adresowanym od nowa,
wkrótce będziemy już sami: ty, ja, kilka toreb, pokurczona mowa.
W pawilonie kierowców zdjęto firany z okien
i zaraz tam ucichło. Jak w zarażonym ulu,
trutnie wyjęły papierosy z filtrem,
królowa wdycha tlen zgięta nad aparatem.
Muszą się nas domyślać; w autobusie jest ciemno
i sami się prawie nie widzimy,
jak w kinie. Któryś – nasz! – sięga nagle po wiszącą
bluzę. Kto pali w sadach wysokie ogniska?
babki, skrzypy, powoje –
wyrosłe niecierpliwie pomiędzy szynami
(zastygł ich stukot w rdzę);
ich drętwiejące szyje!
„Dziewięć” i „jedenaście” straszą
w obcych kwartałach jedenasty tydzień,
gnój się wykluwa z nie sprzątanych liści
i mgła wizytuje odcięte przystanki.
Sznur zakonników na ulicy – białe ptactwo –
czerwony „za tramwaj” wypływa zza kiosku z gazetami;
śnieg będzie dobrym tłem dla ciał autobusów?
Świat będzie dobrą sceną dla występków śniegu?
Niedziela w złej dzielnicy, jest ciepło i cicho.
Włączony magnetofon: słucham głosu Pawła,
który nagrywaliśmy u niego przedwczoraj.
Otwieram okno, by deszcz znikający w szybko
puchnącej kałuży też słyszeć. Szare pranie
moknie na dużym balkonie po przeciwnej
stronie podwórza. Odwracam się chyba po to,
by przeoczyć wejście – dziewczynka i chłopiec,
chichoczący głośno, w samych białych majtkach,
szczupli i ruchliwi; on jej „myje plecy”.
Patrzę na nich chwilę, w końcu muszę wyjść
do kuchni, bo czajnik przesłoni świat gwizdem.
Ale tylko odwrócić się zdążę przed błyskiem,
który rozjaśni podwórze i sprowadzi grzmot.
I grzmieć będzie, gdy idąc będę się domyślał,
że nic tu nie da hardość sławetna, widoczna
żywotność; że gdy wrócę – balkon będzie pusty.
I rzeczywiście: gdy wrócę – balkon będzie pusty.
Podbierak jest dyskretny,
lecz jak łomocą w burty pustej wanny!
Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.