książki / ROZMOWY

W cztery strony naraz

Joanna Roszak

Fragment książki W cztery strony naraz. Portrety Karpowicza przygotowanej przez Joannę Roszak, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 2 lipca 2010 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Krystyna Miłobędzka i Andrzej Falkiewicz

Oglą­dam listy, któ­re pań­stwo otrzy­ma­li od Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza. Nie pisał na maszy­nie?

K.M.: Tyl­ko Maryl­ka, jego żona, pisa­ła na maszy­nie, on pisał ręcz­nie. Im póź­niej­sze lata, tym listów jest mniej. Czę­ściej do sie­bie tele­fo­no­wa­li­śmy. Od 2000 roku, gdy odwie­dził nas po raz pierw­szy w Pusz­czy­ko­wie, już wła­ści­wie nie pisa­li­śmy.

Kie­dy ta zna­jo­mość zaczę­ła być tak inten­syw­na?

K.M.: Od cza­su jego wyjaz­du, choć kore­spon­den­cja toczy­ła się z róż­ny­mi prze­rwa­mi, raz na parę mie­się­cy, a cza­sa­mi na pół roku. A potem znów się odzy­wa­li­śmy: „Dla­cze­go Pań­stwo nie piszą?”, „Dla­cze­go Pan nie pisze?”. Na „ty” prze­szli­śmy pod­czas jego ostat­niej byt­no­ści. Po śmier­ci Mary­li Tymek już nie tele­fo­no­wał. Sie­dział na górze w poko­ju, tele­fon miał w kuch­ni na dole.

Czy wie­dział, że poja­wi­li się w Pol­sce jego wyznaw­cy?

A.F.: Pisa­łem do Kar­po­wi­cza tyle­kroć, ile­kroć mogłem mu o tym napi­sać. Nama­wia­li­śmy go przez całe lata, żeby wra­cał. A jak wresz­cie Pol­ska sta­ła się wol­na, naci­ska­li­śmy, żeby koniecz­nie przy­je­chał.

K.M.: W Chi­ca­go były jego zapi­sy, papie­ry, wycin­ki. Cały świat tek­stów. Jak to spa­ko­wać? Wszyst­ko zosta­wić? Wsiąść do samo­lo­tu? To nie on! Radzi­li­śmy mu część zosta­wić na uni­wer­sy­te­cie sta­no­wym, w któ­rym przez lata wykła­dał pol­ską lite­ra­tu­rę, że prze­cież znaj­dzie się ktoś, kto po nie przy­je­dzie. Zawsze bał się o ręko­pi­sy. Odsu­wał tę decy­zję.

Cyce­ron rozu­miał list jako roz­mo­wę nie­obec­nych przy­ja­ciół. Pań­stwa listy są świa­dec­twem inten­syw­nej przy­jaź­ni.

A.F.: Pierw­szy list Kar­po­wi­cza, jaki dotarł do nas z zagra­ni­cy, ma datę „marzec 1975 roku” i zaczy­na się tak: „Dro­dzy Pań­stwo, wyglą­da na to, że nie wszyst­kie moje listy docho­dzą do moich zna­jo­mych i przy­ja­ciół z Pol­ski”. Następ­ny wysłał w maju 1975 z Mona­chium. Póź­niej listy przy­cho­dzi­ły już z Chi­ca­go. „Dro­gi Panie Tymo­te­uszu, oczy­wi­ście, jak Pan pro­po­nu­je, napi­szę przed­mo­wę mówią­cą mię­dzy inny­mi o nie­go­to­wo­ści zbio­ru, bra­ku autor­skiej pie­czę­ci…”. Inny list, znów mój: „Na rok 88, dobry rok, dwa razy 44, zakle­pu­ję okien­ko wydaw­ni­cze dla autor­skiej wer­sji Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni. W osta­tecz­no­ści może być inny ter­min, ale trze­ba go wcią­gnąć do pla­nu, bo u nas wciąż gospo­da­ru­je­my pla­no­wo”. O, a tutaj list Kar­po­wi­cza z 7 paź­dzier­ni­ka 1988: „Kocha­ni Przy­ja­cie­le, zawsze jest coś ze świec­kiej komu­nii, kie­dy przy­cho­dzi list od Pań­stwa”.

Czy on czę­sto pytał o pani i pań­stwa pisa­nie?

K.M.: Posła­łam Kar­po­wi­czo­wi Przed wier­szem, mój wów­czas kom­plet­ny zbiór wier­szy, dopie­ro wte­dy, gdy popro­sił o wszyst­ko, co napi­sa­łam, bo przy­go­to­wy­wał wów­czas szkic o moich tek­stach. Nie chcia­łam, żeby zaj­mo­wał się jaki­miś inny­mi rze­cza­mi, jeże­li sam ma pisać. Cały czas mówi­łam: „Pan – pan ma robić swo­je”. Wte­dy wysła­łam wszyst­kie recen­zje w strasz­nym pośpie­chu, pocz­tą lot­ni­czą, broń Boże morzem… I w szki­cu „Meta­fo­ra otwar­ta” dobrze mnie tra­fił. On innym ludziom poświę­cał bar­dzo dużo uwa­gi. Choć­by do Mir­ka Spy­chal­skie­go, któ­ry był w 1989 roku w Nowym Jor­ku, tele­fo­no­wał z praw­dzi­wym zain­te­re­so­wa­niem. Mirek i Jarek Szo­da poje­cha­li, by poroz­ma­wiać z Kar­po­wi­cza­mi. Nakrę­ci­li też jedy­ny film o nich. A prze­cież do ich domu przy­jeż­dża­ło spo­ro ludzi z Pol­ski, choć­by pod­czas orga­ni­zo­wa­nych przez nie­go sesji. Ale sesja się odby­ła, a roz­mo­wa z Kar­po­wi­czem, kom­plet zdjęć, nakrę­ce­nie fil­mu jakoś się nie zda­rzy­ły. To dziw­na dziu­ra. A po sesjach zosta­wa­ły Kar­po­wi­czo­wi dłu­gi, któ­re spła­cał z wła­snej pen­sji. Gdy widzie­li­śmy się ostat­ni raz, mówił, że naj­waż­niej­sze, by skoń­czył pisać o Nor­wi­dzie. Pytał tak­że, czy war­to jesz­cze po latach wra­cać do sta­rych, nie­do­koń­czo­nych wier­szy. Miał je sfisz­ko­wa­ne. Mówi­li­śmy mu, że oczy­wi­ście, że tak.

A.F.: (cały czas prze­glą­da listy) Tu roz­mo­wa listo­wa Tym­ka z tobą o two­jej twór­czo­ści: „Dość wyraź­nie okre­śli­ła Pani swo­je powi­no­wac­twa we współ­cze­snej poezji pol­skiej. Chciał­bym, by spoj­rza­ła Pani na awan­gar­do­wą tra­dy­cję poezji XX wie­ku: futu­ryzm, ima­gi­nizm, nad­re­alizm, poezja kon­kret­na z jej wysił­kiem odno­wy poetyc­kie­go sło­wa, i okre­śli­ła miej­sce inspi­ru­ją­co żywe i odpy­cha­ją­co mar­twe, w tym, co jest, co będzie Pani”. Odpo­wiedź Miło­będz­kiej: „Podzi­wiam dada­istów, wyra­fi­no­wa­ne dzie­ci, za two­rze­nie wła­snych chwi­lo­wych języ­ków, za zda­nie się na przy­pa­dek, na widzi­mi­się, za syn­chro­nicz­ne odczu­wa­nie świa­ta, brak związ­ków przy­czy­no­wych. Podzi­wiam też poezję kon­kret­ną two­rzą­cą przed­mio­ty ze słów, za postę­po­wa­nie ze sło­wa­mi jak z przed­mio­ta­mi, roz­bi­ja­nie ich na kawał­ki. I dada, i poezja kon­kret­na coś robią z języ­kiem, ze sło­wa­mi, a nie tyl­ko zesta­wia­ją obok sie­bie goto­we kli­sze”.

K.M.: To poka­zu­je, jak odpo­wie­dzial­nie Tymek zabie­rał się do każ­de­go tek­stu. Pisał też o poecie Zdzi­sła­wie Mar­ku z Austra­lii, któ­ry żeglo­wał do pobli­skich wysp. Bar­dzo go cenił, nawet mi trud­no dociec, co go tak ude­rza­ło w tej twór­czo­ści. Kar­po­wicz napi­sał wte­dy esej o wyspach poezji.

Był uro­dzo­nym ese­istą. Dostrze­gał to każ­dy, kto prze­czy­tał frag­ment jego pra­cy „Sztu­ka jako ryzy­ko” albo „Sztu­kę nie­moż­li­wą”. Wal­ter Hils­be­cher w „Ese­ju o ese­ju” wią­zał esej z odwa­gą i ryzy­kiem oraz poku­są ogar­nię­cia cało­ści: „Abso­lut to nie­ustan­na poku­sa ese­isty” – to prze­cież o Kar­po­wi­czu. Kie­dyś wspo­mi­nał mi pan, że miał ocho­tę namó­wić Kar­po­wi­cza na dłu­gą roz­mo­wę, któ­rą by pano­wie spi­sa­li. War­to było dla niej sta­rać się o wizę i udać się przez Wiel­ką Wodę do Chi­ca­go, do Dębo­we­go Par­ku. Ale krót­ko przed roz­mo­wą Kar­po­wicz przy­słał listę zagad­nień filo­zo­ficz­nych, nauko­wych. A nie na takim mode­lu roz­mo­wy panu zale­ża­ło.

A.F.: Bałem się wyszpa­no­wa­nej roz­mo­wy w czte­ry oczy. Napi­sa­łem mu to w liście, któ­ry był reak­cją na jego list z zagad­nie­nia­mi do roz­mo­wy: „Dro­gi Panie Tymo­te­uszu, wyglą­da na to, że ‘tema­tów do roz­mów w Dębo­wym Par­ku nam nie zabrak­nie’. Wiem, że nie zabrak­nie, ale nie chcę się zna­leźć w sytu­acji stu­den­ta na egza­mi­nie lub ame­ry­kań­skie­go pro­fe­so­ra udzie­la­ją­ce­go wywia­du w tele­wi­zji. O cokol­wiek go spy­ta­li, mówi z prze­ko­na­niem: ‘Tak, to bar­dzo dobre pyta­nie’. Po czym gorącz­ko­wo szu­ka strzę­pu myśli, koja­rzy sło­wa w nadziei, że znaj­dzie coś, co – zwłasz­cza dla laików – będzie mogło ujść za odpo­wiedź. Pań­skie pyta­nia są zdra­dli­we i do łatwych nie nale­żą. Nie był­bym w sta­nie odpo­wia­dać na żywo nad krę­cą­cy­mi się szpu­la­mi magne­to­fo­nu. Pro­po­nu­ję, żeby­śmy naj­pierw poroz­ma­wia­li listow­nie, nie tyle ‘wyzna­czy­li pole’, co oczy­ści­li przed­po­le naszej roz­mo­wy i stop­nio­wo doszli do tego, o czym dwóch star­szych panów od kil­ku­dzie­się­ciu lat para­ją­cych się pió­rem mogło­by poroz­ma­wiać w Dębo­wym Par­ku twa­rzą w twarz. Pody­sku­tuj­my o filo­zo­fii, fizy­ce, teatrze – zgo­da, to będzie na pew­no cie­ka­we. Ale bądź­my też świa­do­mi fak­tu, że nasze życie i nasze dzie­ło tak­że filo­zo­fu­ją za nas i bez nas, i zazwy­czaj przy­no­szą takie odpo­wie­dzi, jakich mię­dzy sobą w aka­de­mic­kich dys­ku­sjach nie znaj­du­je­my, odpo­wie­dzi, któ­re prze­są­dza­ją to, co w dys­kur­sie musi być nie­roz­strzy­gnię­te. Po te odpo­wie­dzi war­to mi prze­kro­czyć wiel­ką wodę i spo­tkać się w czte­ry oczy z Tymo­te­uszem Kar­po­wi­czem. Jeśli o mnie cho­dzi, jest Pan jed­nym z nie­wie­lu twór­ców zasłu­gu­ją­cych na takie zabie­gi i taką podróż”.

I dalej ten mój list: „Wspól­ne nam jest ści­ga­nie poten­cjal­no­ści rze­czy­wi­sto­ści. Zga­dzam się z tym. To Pana i mój pod­sta­wo­wy wybór. I czy w ogó­le wybór? Czy opcja tak ele­men­tar­na zale­ży od nasze­go wybo­ru? W myśle­niu czę­sto myli­łem się. Pra­ca kry­ty­ka to raczej pomył­ki niż ugła­dzo­ne, bez­spor­ne doko­na­nia. Podob­nie jak Pan nie­chęt­nie sta­wa­łem w sze­re­gu z naj­więk­szy­mi. Wola­łem raczej znaj­do­wać się sam na czub­ku ostrza. Wiem, że świat, byt, każ­da cząst­ka bytu są wie­lo­moż­li­we, do wszyst­kie­go zdol­ne. Jako myślą­ce­mu nic mi zatem nie zosta­wa­ło do zro­bie­nia, jak myląc się, na pew­no myląc, wypró­bo­wy­wać moż­li­wo­ści świa­ta. Doty­ka­my tu deli­kat­nej spra­wy, impe­ria­li­zmu pew­nych dzie­dzin kul­tu­ry. Każ­da chce zawłasz­czyć całą rację, uczy­nić sie­bie ostat­nią instan­cją. Tego, cze­go nie ma w aktu­al­nej nauce, nie ma w świe­cie. I bia­da nam zabo­bon­nym. Mor­der­cze­go i palą­ce­go impe­ria­li­zmu reli­gii doświad­cza­no nie­gdyś. W cza­sach Faulk­ne­ra i pierw­szej poło­wie XX wie­ku doświad­cza­no tak­że. Dale­kie echo tam­te­go impe­ria­li­zmu odnaj­du­ję w Pana liście. Ale mia­łem mówić o sobie. Czy­li o impe­ria­li­zmie filo­zo­fii – wleźć na tak wyso­ką górę, by nie dostrzec tych spraw, któ­re są dla ludzi waż­ne. Bo w grun­cie rze­czy cho­dzi nie tyle o prze­ko­na­nie bliź­nich, ile o podziw innych filo­zo­fów. Zawsze naj­le­piej sprze­da­wa­li się ci arty­ści, któ­rzy swe bal­sa­my przy­go­to­wy­wa­li według już daw­no wypró­bo­wa­nych recept. Filo­zo­fia i nauka się uar­ty­stycz­nia­ją. Dziś jest łatwiej myśleć niż kil­ka­dzie­siąt lat temu. To są dobre cza­sy dla buszu­ją­cych w zbo­żu i w biblio­te­kach”.

Z jakie­go cza­su pocho­dzi ten pana list do Kar­po­wi­cza, kie­dy mia­ła się odbyć ta roz­mo­wa dwóch rabi­nów?

A.F.: Lata 1995–1998, w tym prze­dzia­le. Wyma­rzy­łem sobie wła­śnie, że to będzie taka roz­mo­wa. Spo­tka­ło się dwóch rabi­nów, usia­dło naprze­ciw sie­bie i sie­dzia­ło w mil­cze­niu. A ucznio­wie i wyznaw­cy na to patrzy­li. W koń­cu spy­ta­li: „Dla­cze­go nic nie mówi­cie?”. „Bo on wie wszyst­ko i ja wiem wszyst­ko. To o czym będzie­my mówić?”. A Kar­po­wi­czo­wie już się na mój przy­lot szy­ko­wa­li. Mary­la pyta­ła, co jadam. Więc było tro­chę przy­kro…

O sztu­ce nie­moż­li­wej pisał pan pole­mi­ki z Tymo­te­uszem Kar­po­wi­czem. Jego nie­moż­li­we było pana moż­li­wym.

A.F.: Sło­wo „poten­cjal­ność” naj­le­piej odda­je mój stan ducha i sta­tus świa­ta. Nie ma rze­czy nowych, nie­by­łych, ale są dla nas rze­czy nie­zna­ne. Według Tym­ka liczą się tyl­ko rze­czy nie­zna­ne, czy­li nie­moż­li­we – ale udo­wad­niał, że jed­nak moż­li­we, bo upra­wiał poezję nie­moż­li­wą i ją dru­ko­wał.

Pana zna­jo­mość z Kar­po­wi­czem zaczę­ła się od teatru.

A.F.: Byłem od nie­go młod­szy, ale szu­kał u mnie uzna­nia dla swo­ich dra­ma­tów. Two­rzył dra­ma­tur­gię bez świa­ta, ude­rza­ła mnie nie­moż­li­wość wyobra­że­nia sobie tego, co te dra­ma­ty mia­ły wska­zać. Pudeł­ko­wy model teatru to uczu­cie dez­in­te­gra­cji jesz­cze potę­go­wał.


Frank Kujawinski

Jestem Ame­ry­ka­ni­nem. Z Tymo­te­uszem Kar­po­wi­czem łączy­ła mnie nowa prze­strzeń, odda­la­ją­ca go fizycz­nie i psy­chicz­nie od Pol­ski. Tłu­ma­cze­nie jego wier­szy na angiel­ski to akt kre­acji, egzy­sto­wa­li­śmy w języ­ko­wym kró­le­stwie poza pol­ską prze­szło­ścią, z któ­rej Kar­po­wicz się wydo­stał. Pro­szę mnie jed­nak źle nie zro­zu­mieć. Kar­po­wicz głę­bo­ko anga­żo­wał się w spra­wy doty­czą­ce Pol­ski, nadal uwa­żał je za pod­sta­wo­we, istot­ne.

Czę­sto pytał mnie po zaję­ciach, po naszych dys­ku­sjach lite­rac­kich lub po pra­cy nad tłu­ma­cze­nia­mi, czy czer­pa­łem inte­lek­tu­al­ną satys­fak­cję ze spo­tka­nia z nim. Ta jego wąt­pli­wość for­mo­wa­ła pod­sta­wę naszej zna­jo­mo­ści. Fun­da­men­tem wię­zi było ćwi­cze­nie inte­lek­tu – jądra jego poezji. Ponie­waż znam wie­lu auto­rów, któ­rych cyto­wał (a czy­tał po fran­cu­sku i łaci­nie tak bie­gle jak po pol­sku) i mogłem podą­żać za mean­drycz­nym tokiem jego myśle­nia, łączą­ce nas wię­zi sta­wa­ły się z cza­sem coraz sil­niej­sze i napraw­dę przy­ja­ciel­skie. Mimo że byłem Ame­ry­ka­ni­nem żyją­cym w Chi­ca­go, poza pol­skim wymia­rem cza­su, zbli­ża­łem się do źró­deł euro­pej­skiej, zachod­niej cywi­li­za­cji.

Trze­ci filar naszej rela­cji to język. Zaczą­łem czy­tać wier­sze Kar­po­wi­cza z tomu Trud­ny las pod­czas poby­tu w Pozna­niu (1975–1977). Mia­łem do nich dostęp w biblio­te­ce Uni­wer­sy­te­tu im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza. Mój pry­wat­ny gust grał w tej mate­rii prze­ogrom­ną rolę. Prze­czy­ta­łem tomy pol­skich poetów, wie­lu mnie urze­kło, czę­sto dostrze­ga­łem w ich wier­szach tor­tu­rę języ­ko­wą. Ude­rzy­ła mnie ich potrze­ba, by mówić sło­wa­mi, któ­re nie­omal roz­dzie­ra­ją język. Może prze­moc powo­jen­ne­go świa­ta, spra­wa żela­znej kur­ty­ny mia­ły wpływ na to, że pol­scy pisa­rze musie­li znisz­czyć porzą­dek, by wyra­zić praw­dę ich doświad­cze­nia. Czy­ta­łem Róże­wi­cza i Her­ber­ta, z młod­sze­go poko­le­nia Barań­cza­ka, Kry­nic­kie­go, Bie­re­zi­na, Zaga­jew­skie­go i przy­bli­ża­łem się do języ­ko­wych prawd, o któ­re z suk­ce­sem wal­czy­li. Dzię­ki nim odna­la­złem moją dro­gę do Trud­ne­go lasu Kar­po­wi­cza. Przy­go­to­wa­łem brud­no­pi­sy tłu­ma­czeń jego wier­szy. Wró­ci­łem z nimi do Chi­ca­go, gdzie wte­dy uczył. Zosta­łem wpro­wa­dzo­ny do świa­ta now­szych wier­szy Tym­ka, kie­dy zosta­łem jego stu­den­tem na Uni­ver­si­ty Illi­no­is w Chi­ca­go. To języ­ko­we pokre­wień­stwo budo­wa­ło trze­ci filar naszej rela­cji. Kom­bi­na­cja trzech ogniw – ame­ry­kań­sko­ści, inte­lek­tu­ali­zmu, języ­ka – ufor­mo­wa­ła pod­sta­wę mojej pozy­cji jako stu­den­ta, tłu­ma­cza i przy­ja­cie­la. Nie wie­rzę, że bez tych trzech ele­men­tów był­by moż­li­wy nasz dłu­go­let­ni kon­takt.

Kar­po­wicz jako nauczy­ciel

Kar­po­wicz nie miał żył­ki nauczy­ciel­skiej. Mówię to zarów­no jako jego stu­dent, jak i nauczy­ciel aka­de­mic­ki. Czę­sto powta­rzał tę samą fra­zę, że uczy tyl­ko dla­te­go, że to pozwa­la mu na życio­wą rów­no­wa­gę, że zde­cy­do­wał się na ucze­nie pod przy­mu­sem, z sil­nym wewnętrz­nym opo­rem. Rze­czy­wi­ście, wcie­lo­na w jego poezję nie­zdol­ność do wyja­śnia­nia myśli, idei i wizji w pro­stych ter­mi­nach powo­do­wa­ła w nim, jak sądzę, wiel­kie cier­pie­nie. Do takie­go stop­nia, że porzu­cił nadzie­ję na efek­tyw­ne naucza­nie.

Jed­ne­go wie­czo­ru na zaję­ciach oma­wia­li­śmy wiersz Bole­sła­wa Leśmia­na „Stru­mień”. Leśmian kre­ował wyobraź­nio­wą rze­kę, rze­kę-do-tego-cza­su-nie­ist­nie­ją­cą, któ­ra teraz, dzię­ki jego kre­acji, uro­dzi­ła się w myśli i pły­nę­ła nie­mal tak nama­cal­nie jak Wisła pły­nie przez War­sza­wę. To Kar­po­wicz naj­wy­żej cenił – zdol­ność kre­acji. Dla­te­go wybrał Leśmia­na na obiekt stu­diów, dyser­ta­cji i wresz­cie książ­ki Poezja nie­moż­li­wa. Pozwo­lił mi na napi­sa­nie krót­kiej inter­pre­ta­cji wier­sza. Mimo czy­nio­nych prze­ze mnie błę­dów gra­ma­tycz­nych, zachę­cał mnie do kon­ty­nu­owa­nia poszu­ki­wań wła­ści­we­go sło­wa. To sym­bo­li­zo­wa­ło naszą rela­cję. Podob­nie jak on, zna­łem i rozu­mia­łem zdol­ność poezji do kre­owa­nia nowej wie­dzy. Takie chwi­le rzad­ko zda­rza­ły się na jego zaję­ciach. Czuł się zobli­go­wa­ny, by przed­sta­wić listę nazwisk, uka­zać związ­ki bio­gra­ficz­ne. Myślał, że prze­ka­za­nie szcze­gó­łów histo­rii lite­ra­tu­ry to część jego powin­no­ści. Z przy­go­to­wa­nych pod­czas let­niej prze­rwy nota­tek czy­tał nam na zaję­ciach nazwi­ska, daty, miej­sca, wymie­niał dzie­ła, przy­ta­czał cyta­ty. Rzad­ko odcho­dził od tych szcze­gó­łów. Rozu­miał ucze­nie jako etycz­ne zobli­go­wa­nie, chciał asy­sto­wać, być poli­tycz­nie albo spo­łecz­nie aktyw­nym. Myślał, że uczy kosz­tem jego wła­snej pra­cy albo roz­wo­ju wła­snej oso­bo­wo­ści. Jestem pewien, że godzi­ny, któ­re spę­dził na przy­go­to­wy­wa­niu zajęć, uwa­żał za stra­co­ne, że czy­nił to tyl­ko z obo­wiąz­ku. Jego praw­dzi­wy dom znaj­do­wał się w języ­ku: dom-wię­zie­nie języ­ka – napi­sał ame­ry­kań­ski kry­tyk Fre­dric Jame­son. Kar­po­wicz usi­ło­wał w swo­ich wier­szach uwol­nić się z tego wię­zie­nia. Naucza­nie nie dawa­ło mu inte­lek­tu­al­nej satys­fak­cji i sta­no­wi­ło wąt­pli­wą stra­wę ducho­wą.

Jego sto­su­nek do zdo­by­wa­nia wie­dzy prze­kła­dał się na sto­su­nek do stu­den­tów. Sko­ro chciał poznaw­czej eks­plo­ra­cji, ocze­ki­wał tego same­go od nich. Ale czę­sto byli nie­zdol­ni do takie­go zadość­uczy­nie­nia. Kar­po­wicz poświę­cał się dla stu­den­tów. Wie­dział, że dzie­li się z nimi swo­im inte­lek­tu­al­nym powo­ła­niem. Ata­ko­wał nie­wie­dzę. Jed­nak jego stu­den­ci naj­czę­ściej nie robi­li nawet przy­mia­rek, by rozu­mieć sub­tel­no­ści jego myśle­nia, nie chcie­li roz­wi­jać wie­dzy dzię­ki poezji. I tak Kar­po­wicz zre­du­ko­wał sie­bie do dostar­czy­cie­la pod­sta­wo­wych bio­gra­ficz­nych i lite­rac­kich fak­tów, wystę­po­wał przed stu­den­ta­mi raczej jako histo­ryk lite­ra­tu­ry niż kre­ator. Jeden z jego uni­wer­sy­tec­kich kole­gów powie­dział mi kie­dyś, że Kar­po­wicz zmar­no­wał się na uni­wer­sy­te­cie. Piel­grzy­mo­wał w kie­run­ku nie­wia­do­me­go, nie­zba­da­ne­go świa­ta, więc czas spę­dzo­ny na naucza­niu odwra­cał go od uko­cha­nej aktyw­no­ści pisa­nia.

Poezja

To z poetyc­kie­go dzie­ła czer­pał poczu­cie prze­zna­cze­nia i sen­su. Nie jestem pewien, co przy­wio­dło go do ołta­rza poezji: te ini­cjal­ne sznu­recz­ki poetyc­kie­go prze­zna­cze­nia nale­żą do oso­bi­stej histo­rii Tym­ka, do któ­rej nie mia­łem wstę­pu. Moja wie­dza o Kar­po­wi­czu gro­ma­dzi się od cza­su, gdy go spo­tka­łem. By egzy­sto­wać jako czło­wiek, by egzy­sto­wać w ogó­le, musiał speł­niać się jako poeta. To, zda­je mi się, wyja­śnia zarów­no jego wewnętrz­ną siłę przez dłu­gie lata, jak i jego umie­ra­nie pod koniec życia. Zmarł samot­nie, ponie­waż nie mógł już dłu­żej być poetą.

Na ścia­nie w poko­ju uni­wer­sy­tec­kim, na pra­wo od biur­ka, vis-à-vis krze­sła dla kogoś, kto do nie­go przy­cho­dził, Tymek umie­ścił cytat z Karo­la Irzy­kow­skie­go (widocz­ny zarów­no dla nie­go, jak i dla gościa): „Mów praw­dę, poeto”. Kar­po­wicz – świa­dek tego cyta­tu – poezję trak­to­wał jak dro­gę do praw­dy, i w jego wła­snym dzie­le, i w dzie­łach innych, Nor­wi­da, Przy­bo­sia i Leśmia­na. Nie tyl­ko do praw­dy spo­łecz­nej, poli­tycz­nej, este­tycz­nej, ale Praw­dy, któ­ra nad­bu­do­wy­wa­ła i pod­bu­do­wy­wa­ła ludz­ką egzy­sten­cję, twór­czej Praw­dy, esen­cji tego, co ludz­kie. Czę­sto cyto­wał łaciń­ską sen­ten­cję Teren­cju­sza: „Homo sum: huma­ni nihil a me alie­num puto”. Jego poezja wypły­wa­ła ze źró­dła tego, co ludz­kie.

Ponie­waż uni­kał form i dogma­tów eks­pre­sji reli­gij­nej, miał tyle siły, by przy­jąć wagę moral­no­ści. Nie mógł zale­żeć od eks­pre­sji innych ani od moral­nych wyro­ków prze­ka­zy­wa­nych przez hie­rar­chię; uniósł na wła­snych bar­kach jarz­mo moral­nej ana­li­zy i wyro­ku. A ponie­waż czuł, rozu­miał, dostrze­gał w zacho­wa­niu ludzi nawet niu­an­se dobra i zła, jego moral­na psy­che cier­pia­ła z powo­du ludz­kie­go fia­ska. Wszyst­ko to wyda­je mi się waż­ne, bo przy­bli­ża jego poezję, pra­cę ze sło­wa­mi, któ­ra nie była jak prze­pi­sy­wa­nie tra­dy­cyj­nej praw­dy, jak afo­ry­zmy, wska­zów­ki. Musiał ucie­kać w dziw­ne i nie­zna­ne for­my opa­sa­ny tyl­ko wła­sny­mi moral­ny­mi nor­ma­mi i z bro­nią języ­ka. Odwa­gę miał za moty­wa­cję, zaś wie­dzę za cel. Uwa­żał sie­bie za piel­grzy­ma do nowych poznaw­czych lądów. Na chwi­lę zosta­wił na boku poezję, by zro­bić wyciecz­kę w filo­zo­fię (pre­zen­tu­jąc tekst na jed­nej z sesji Anny-Tere­sy Tymie­niec­kiej, „Ana­lec­ta Hus­ser­lia­na”). Jądro jego poszu­ki­wań to nie­ist­nie­ją­cy język pozna­nia.

Poezja Kar­po­wi­cza nie jest trud­na, jeśli roz­po­zna się ją jako nowy wysi­łek mówie­nia, nowy, więc pry­mi­tyw­ny – jak zwy­kle w począt­kach ludz­kiej eks­pre­sji, sprze­nie­wie­rza­ją­cy się gra­ma­tycz­nym i myślo­wym sza­blo­nom prze­szło­ści. Kar­po­wicz roz­cią­gał język, by wydo­być nowe. Este­ty­ka i moral­ność – dwa ostrza jego języ­ko­wych noży­czek – cię­ły tka­ni­nę sta­re­go. Oczy­wi­ście, Kar­po­wicz wędro­wał i wypeł­niał luki prze­strze­nią albo inny­mi poznaw­czy­mi kon­cep­ta­mi: to ucie­kał, to powra­cał i rezy­gno­wał, zda­rza­ły mu się fal­star­ty albo zabrnię­cia w śle­pe ulicz­ki, cul-de-sac (zwał wcze­sne wier­sze mumia­mi i nie pozwa­lał do nich wra­cać). Zna­lazł wła­ści­wą dro­gę do Odwró­co­ne­go świa­tła, Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni i do impo­nu­ją­ce­go cyklu W dro­dze do Troi. W tych utwo­rach kon­struk­cja zaczę­ła pozwa­lać mu na wol­ność – póź­niej sta­ła się moral­ną eks­pre­sją, modli­twą nowej este­ty­ki. Pod­czas gdy jego wcze­śniej­sze wier­sze są kru­che, niczym archi­tek­tu­ra, póź­niej­sze dzie­ła są głęb­sze, niczym miąższ. Kar­po­wicz-poeta doj­rze­wał jak wytraw­ne wino, przy­by­wał do źró­dła wędrów­ki. W tym momen­cie jego życia Mary­la zacho­ro­wa­ła, musia­ła porzu­cić pra­cę i zaan­ga­żo­wać myśli i ener­gię w wal­kę z rakiem. A Kar­po­wicz – czło­wiek, poeta – wkro­czył w ten kon­flikt z prze­świad­cze­niem, że zwy­cię­żą nad rakiem tyl­ko wte­dy, gdy sto­czą cał­ko­wi­tą wal­kę. Dążył do wyle­cze­nia żony z taką deter­mi­na­cją i zacię­to­ścią, że nazna­czy­ły one jego poetyc­kie poszu­ki­wa­nia.


Jan Stolarczyk

Przez sie­dem lat miesz­kał pan w domu Kar­po­wi­czów z pięk­nym ogro­dem przy uli­cy Krzyc­kiej. Ina­czej niż inni znał ich pan, bo był pan złą­czo­ny wspól­no­tą przez obec­ność w ich domu.

W roku 1993 kom­bi­no­wa­łem, jak prze­wieźć kozę, kapu­stę i wil­ka na dru­gą stro­nę rze­ki, czy­li gdzie chwi­lo­wo szu­kać dachu, kie­dy sprze­dam miesz­ka­nie wła­sno­ścio­we, aby roz­po­cząć budo­wę domu. Pan Kar­po­wicz nie­spo­dzia­nie wyku­pił par­ter wil­li, w któ­rej był już wła­ści­cie­lem pię­tra, i pytał o dobre­go gospo­da­rza. Może znam kogoś, a może sam zechcę? No, to było jak spa­dek z Ame­ry­ki. Mogłem teraz sprze­dać miesz­ka­nie i zacząć budo­wę.

A dom na Krzyc­kiej to obszer­na sute­re­na, par­ter, pię­tro, dwu­po­zio­mo­wy strych, pięć tara­sów i 14 arów ogro­du. Część mebli i sprzę­tów domo­wych pan Tymek zapro­jek­to­wał i wyko­nał sam. Pre­cy­zyj­nie, pra­wą ręką! Kre­ował swo­je śro­do­wi­sko, pano­wał nad nim.

Ten chłop­ski syn na natu­rę patrzył prak­tycz­nym okiem. Do dziś żału­ję dorod­nej koso­drze­wi­ny, któ­rą ściął sie­kie­rą w 2001 roku, tuż przed odlo­tem do Chi­ca­go: „Zakwa­sza gle­bę”.

Kie­dyś pani Maria, mał­żon­ka poety, patrząc na moje malow­ni­cze koł­ki i pali­ki, na któ­rych wspie­ra­ły się pomi­do­ry, powie­dzia­ła: „Tymek by się pew­nie roz­pła­kał, gdy­by to zoba­czył”. Koł­ki, jak to koł­ki, nie trzy­ma­ły się linii pro­stej, były wyż­sze i niż­sze. Pan Tymek dobie­rał wyłącz­nie pro­ste, tej samej gru­bo­ści, wbi­jał je na tę samą głę­bo­kość, w sta­łej odle­gło­ści od sie­bie. Syme­tria, oś, linia pro­sta, żad­nej przy­pad­ko­wo­ści! Czy tak dale­ko stąd do jego wier­szy?

W sute­re­nie mie­ścił się warsz­tat, a w nim były wszel­kie kla­mo­ty, któ­re rze­mieśl­ni­ko­wi (ponie­kąd słusz­nie) mogły się przy­dać. Miał mnó­stwo róż­no­rod­nych narzę­dzi, znał się dobrze na facho­wych robo­tach. W jed­nym z poko­jów sute­re­ny znaj­do­wa­ła się część biblio­te­ki i archi­wum, z któ­rych upo­rząd­ko­wa­niem zma­ga­łem się przez kil­ka mie­się­cy. Pew­ne­go wio­sen­ne­go popo­łu­dnia wśród ster­ty maku­la­tu­ry, gazet z lat 60. odna­la­złem tu gru­by zeszyt z mło­dzień­czy­mi ręko­pi­sa­mi wier­szy z okre­su woj­ny.

Żyłem w opusz­czo­nym matecz­ni­ku poety: spa­łem w jego łóż­ku, czy­ta­łem i pisa­łem przy jego biur­ku, uży­wa­łem rze­czy, któ­re on wyko­nał, bądź sam ich uży­wał. W dzie­ciń­stwie wycho­wy­wa­łem się w ponie­miec­kim domu, pośród słu­żeb­nych mi przed­mio­tów, zosta­wio­nych przez obcych ludzi. Znów, po latach, mia­łem to poczu­cie towa­rzy­szą­ce­go mi cie­nia, czy­jejś dotkli­wej nie-obec­no­ści.

Po sied­miu latach wypro­wa­dzi­łem się z Krzyc­kiej do swo­je­go domu, ale zobo­wią­za­łem się opie­ko­wać sche­dą pań­stwa Kar­po­wi­czów. Teraz miesz­kam w odle­gło­ści pół­to­ra kilo­me­tra. Czę­sto przy­cho­dzę, sia­dam w ogro­dzie albo w gabi­ne­cie, poczy­tam, popa­trzę na ogród. Tu naj­peł­niej jestem u sie­bie.

Czy Kar­po­wicz opo­wia­dał panu o cza­sach wileń­skich?

Sam nie pyta­łem, a on nie był skłon­ny do zwie­rzeń. Kor­ci­ło mnie pyta­nie o wie­le spraw, np. o praw­dzi­wą oko­licz­ność utra­ty lewej dło­ni, o rodzi­nę i szko­łę, współ­pra­cę z AK, pierw­szą żonę, z któ­rą przy­je­chał do Pol­ski w 1946 roku… Sam Kar­po­wicz poda­wał dwie wer­sje utra­ty dło­ni: 1) w siecz­kar­ni, 2) odcię­ły ją pło­zy sań prze­jeż­dża­ją­ce­go dzie­dzi­ca. Ta dru­ga wyda­je mi się być pochod­ną skry­wa­ne­go głę­bo­kie­go poczu­cia krzyw­dy dzie­ciń­stwa, jego pry­wat­nym mitem pańsz­czyź­nia­nym. Nie­kie­dy kon­fa­bu­lo­wał, z ura­zów two­rzył potrzeb­ny mu psy­cho­lo­gicz­nie obraz sie­bie jako czło­wie­ka pokrzyw­dzo­ne­go, odrzu­co­ne­go.

Opo­wia­dał mi kie­dyś, że był łobu­zem zawsze sko­rym do psot, np. w Wil­nie na tar­gu pod roz­ło­ży­ste spód­ni­ce sie­dzą­cych prze­ku­pek wrzu­cał gło­śno wybu­cha­ją­ce kor­ki.

Jesie­nią 2000 roku zapy­ta­łem, czy Wro­cław i ten dom są dla nie­go miej­sca­mi, o któ­rych może powie­dzieć „moje”. Usły­sza­łem: „Od cza­su, jak wygna­li mnie z Wil­na, jest mi zupeł­nie obo­jęt­ne, gdzie miesz­kam”. Nie przy­wią­zy­wał się do miejsc zamiesz­ka­nia, a jed­no­cze­śnie potrze­bo­wał domu z ogro­dem i skrzęt­nie gospo­da­rzył. Może w ten spo­sób ujaw­nia­ła się jego chłop­ska potrze­ba skraw­ka zie­mi („zie­mi poję­tej ornie”, jak napi­sał Przy­boś, też chłop) i swe­go „miej­sca w ist­nie­niu”? Przy­mie­rzem z kon­kre­tem natu­ry rów­no­wa­żył abs­trak­cję myśle­nia? Śla­dów tego dopa­try­wał­bym się w takich okre­śle­niach, jak „trud­ny las” czy „kamien­na muzy­ka”.

Wyda­rze­nia z dzie­ciń­stwa na pew­no wytwo­rzy­ły w nim sil­ną wolę.

Musiał prze­ła­mać swo­ją sła­bość, spro­stać zdro­wym męż­czy­znom. Wie­dział, że jego docie­kli­wy umysł i nie­spraw­na ręka eli­mi­nu­ją go z wiej­skiej gro­ma­dy, że na wsi cze­ka go cięż­kie życie. Uczył się wie­czo­ro­wo, miał sobie wia­do­my wyso­ki cel.

Opo­wiem pani pew­ną histo­rię z wio­sny 2000 roku. Pan Tymek przy­le­ciał (po 27 latach) z Chi­ca­go. Kil­ka­na­ście godzin w podró­ży, popo­łu­dnio­wy upał. Zabra­łem go z wro­cław­skie­go lot­ni­ska. Nie spodo­ba­ło mu się, że w ogro­dzie wyro­sła buj­na łąka, że nie koszę tra­wy. Odpo­czął może godzi­nę i upo­mniał się o kosę. Spraw­dził ostrze, a że było tępa­we, zdjął z kosi­ska i na tzw. bab­ce wykle­pał. Zało­żył je, przy­gar­nął kiku­tem kosi­sko, pra­wą ręką zła­pał uchwyt i pocią­gnął po tra­wie. Dał mi w kość! Skoń­czył kosić po ciem­ku i powie­dział: „Teraz pod­le­wa­my grząd­ki”. Na swo­ich wło­ściach wpro­wa­dzał gospo­dar­skie porząd­ki. Wszyst­ko robił grun­tow­nie, sys­te­mo­wo – sil­na wola upar­te­go Litwi­na.

Potrze­bo­wał zie­mi, był zmy­sło­wy.

Ale nie spon­ta­nicz­ny, stąd pozba­wio­ny był odru­cho­we­go poczu­cia humo­ru. Dzie­ciń­stwo i mło­dość spę­dzo­ne w buj­nej natu­rze – sfe­ra zmy­sło­wo­ści – są jed­nym z tro­pów jego umi­ło­wa­nia Leśmia­na. Wła­śnie Leśmian, Nor­wid, Przy­boś, Ril­ke to jego naj­ob­fit­sze dorze­cza; bada­jąc je, roz­po­zna­wał głę­biej sie­bie same­go. Kon­ty­nu­ował tra­dy­cję pol­skiej poezji awan­gar­do­wej w zupeł­nie wła­snej trans­kryp­cji. To kie­ru­nek roz­wo­ju jego sztu­ki i napór ciem­niej­szej stro­ny psy­che, uwa­żam, wymu­si­ły na nim wyjazd z kra­ju. PRL była dlań moc­no dokucz­li­wa, ale pre­sja poli­tycz­na jak­by prze­peł­ni­ła „cza­rę gory­czy”. Wyda­je mi się, że Kar­po­wicz zbyt jed­no­znacz­nie wska­zu­je na uwa­run­ko­wa­nia poli­tycz­ne swej emi­gra­cji. Wyje­chał, bo się zapę­tlił życio­wo i arty­stycz­nie, potrze­bo­wał zie­mi dzie­wi­czej dla nowe­go samo­okre­śle­nia, bo był egzy­sten­cjal­nym (dum­nym i kor­nym zara­zem) piel­grzy­mem-wygnań­cem zdo­by­wa­ją­cym (kreu­ją­cym) „nie­moż­li­we” (nowe) tery­to­ria życia i sztu­ki.

Mówił pan już, jak waż­ny był dla nie­go wysi­łek fizycz­ny. Wie­lu ludzi wspo­mi­na jego nad­zwy­czaj­ną wytrwa­łość fizycz­ną i nie­by­wa­łą siłę woli.

W Pol­sce odby­wał licz­ne i trud­ne wędrów­ki po górach. Na Krzyc­kiej zosta­ły buty tury­stycz­ne, ple­cak, drob­ny sprzęt, mapy, prze­wod­ni­ki, beret baskij­ski. To był piel­grzym i poeta doctus. Potrze­ba poko­ny­wa­nia prze­strze­ni, tru­du była w nim bar­dzo sil­na. Zbie­rał punk­ty na gór­skie odzna­ki tury­stycz­ne. W archi­wum jest kil­ka jego i pani Marii ksią­że­czek gór­skich. Obo­je zdo­by­li odzna­ki GOT (Gór­ska Odzna­ka Tury­stycz­na) wszyst­kich stop­ni. Mając sie­dem­dzie­siąt dzie­więć lat (2000 r.) poszedł ze mną na Śnież­kę. Naj­pierw szli­śmy żół­tym szla­kiem z Wil­czej Porę­by, dalej czer­wo­nym, wzdłuż Łom­nicz­ki. On tę wyciecz­kę wymy­ślił, chciał powtó­rzyć jed­ną z daw­nych wypraw. Szedł jak czołg. Ple­cak mu cią­żył, tramp­ki otar­ły sto­py, sta­wał co jakiś czas, brał kil­ka głę­bo­kich odde­chów i ruszał dalej. Na szczy­cie wiel­ką roz­kosz spra­wił mu roz­le­gły widok, ukry­wał wzru­sze­nie. Pod­czas tej wędrów­ki Kar­po­wicz powie­dział: „Musi­my poje­chać w moje kocha­ne Biesz­cza­dy”. Obie­ca­łem, że gdy wró­ci do Pol­ski, to przej­dzie­my Poło­ni­nę Caryń­ską i Wetliń­ską. W roz­mo­wach tele­fo­nicz­nych wra­cał do tego tema­tu, dopó­ki jesz­cze odbie­rał tele­fo­ny. Po śmier­ci Marii zapadł się w sobie, tele­fo­nów nie przyj­mo­wał, a jeśli już, to mówił cicho i mono­sy­la­ba­mi, krót­ko.

Świa­dec­twem lite­rac­kim jego tury­stycz­nej pasji są dwa utwo­ry pro­za­tor­skie dru­ko­wa­ne w zbio­rze Opo­wia­da­nia tury­stycz­ne (War­sza­wa 1966). W roku 1963 i 1964 otrzy­mał za nie dwu­krot­nie I miej­sce w kon­kur­sie „Świa­to­wi­da”. Pan Tymek miał wła­sne teo­rie odży­wia­nia się, ubie­ra­nia: dbał rów­no o cia­ło i umysł.

Nie mogę nie popro­sić o całą praw­dę o „cudzie pod Śnież­ką”…

W maju 2000 roku zapy­ta­łem pana Tym­ka i Tade­usza Róże­wi­cza, czy mają ocho­tę się spo­tkać. Obie wyso­kie stro­ny skwi­to­wa­ły pro­po­zy­cję uśmie­chem. No cóż, to odle­głe pla­ne­ty poezji – do spo­tka­nia we Wro­cła­wiu nie doszło. W cza­sie naszej wyciecz­ki na Śnież­kę (31.06–1.07) Róże­wicz prze­by­wał w Kar­pa­czu. Z Wil­czej Porę­by wędro­wa­li­śmy kil­ka godzin w górę trud­nym dla star­szej oso­by szla­kiem, a następ­ne­go dnia scho­dzi­li­śmy nie­bie­skim z powro­tem do Kar­pa­cza. Po śnia­da­niu pan Tymek jak kot prze­cią­gał się w słoń­cu na deskach sto­łu przed schro­ni­skiem „Samot­nia”, zeszli­śmy nad staw. Potem wró­ci­li­śmy do schro­ni­ska. Scho­dzi­my z ple­ca­ka­mi, otwie­ram drzwi, a tam stoi… Tade­usz Róże­wicz.

Sło­wo hono­ru, że nie usta­wia­łem tego spo­tka­nia „góry z górą” pod Śnież­ką. Cóż, obaj zgod­nie stwier­dzi­li, że to moja kom­bi­na­cja. Tade­usz Róże­wicz do dziś jest o tym prze­ko­na­ny. A to był nie­sły­cha­ny zbieg oko­licz­no­ści, czy­li „cud pod Śnież­ką”. Róże­wicz miał jechać do źró­deł Łaby, ale się roz­my­ślił, czy też zapo­mniał wziąć pasz­port, więc przy­je­chał pospa­ce­ro­wać nad Małym Sta­wem. Gdy­by­śmy wyszli ze schro­ni­ska kil­ka minut wcze­śniej, „cud” by się nie zda­rzył.

Dla­cze­go tak dłu­go Kar­po­wicz zwle­kał z publi­ka­cją Sło­jów zadrzew­nych?

O nowy tom Kar­po­wi­cza sta­ra­łem się od 1988 roku. Pisa­łem listy, dzwo­ni­łem, prze­ko­ny­wa­łem, cier­pli­wie cze­ka­łem. Dzie­ło wciąż dąży­ło ku (nie)skończoności.

Po dzie­się­ciu latach odbie­ram jeden z tele­fo­nów. Powol­ny głos pana Tym­ka zapo­wia­da przy­lot do Wro­cła­wia pani Mary­li: ze Sło­ja­mi zadrzew­ny­mi. Od razu zastrze­ga, że nie ma prze­ko­na­nia, czy dobrze robi, bo rzecz nie jest dopra­co­wa­na, nie prze­my­ślał jesz­cze nowych odkryć bio­che­mii itd. Znam te śpie­wy histo­rycz­ne pana Tym­ka. Per­fek­cjo­ni­sta, pedant, któ­ry nie może zerwać pępo­wi­ny z dzie­łem. Pan Tymek przed­sta­wił wła­sną kon­cep­cję gra­ficz­ną tego ory­gi­nal­ne­go tomu, któ­rą uzu­peł­ni­łem. Papier powi­nien być lep­szej kla­sy, ale bra­kło pie­nię­dzy. Po latach kru­sze­je, druk wyblakł.

Muszę uczci­wie uzu­peł­nić, że zabie­ra­ją­ca bez­li­to­śnie wol­ny czas pra­ca aka­de­mic­ka, przy­go­to­wa­nie sesji przy­bo­siow­skiej, wiel­kie kło­po­ty oboj­ga ze zdro­wiem i pra­cą pani Mary­li ogra­ni­czy­ły swo­bo­dę twór­czą do mini­mum. Dla­te­go na książ­kę cze­ka­łem całe dzie­się­cio­le­cie.

Ten zamach na Wszyst­ko nie łączył się u twór­cy poezji nie­moż­li­wej z zaro­zu­mial­stwem?

Nie, ten samot­nik ufał sobie, ale nie był zadu­fa­ny. Rzecz jasna wyso­kie wyobra­że­nie o sobie i swej sztu­ce miał, ale nigdy nie usły­sza­łem od Kar­po­wi­cza (i nie prze­czy­ta­łem w jego książ­kach) nic, co zaro­zu­mial­stwem by trą­ci­ło. Ten ostat­ni wiel­ki moder­ni­sta kon­se­kwent­nie grał o Wszyst­ko – w życiu i sztu­ce. Dość obcy dzi­siej­sze­mu świa­tu był ten „Tymek”… pięk­nie zakrę­co­ny czło­wiek, któ­re­go ludzie rani­li, ale go do nich cią­gnę­ło, oka­zy­wał im dobroć, pomoc.

Jest pan prze­ko­na­ny, że gdy­by po śmier­ci żony wró­cił do Wro­cła­wia, żył­by do tej pory?

Wie­rzy­łem w to nie­za­chwia­nie, ale kie­dy bli­żej pozna­łem ostat­ni rok jego życia, zwąt­pi­łem. Sam fakt prze­ko­na­nia go do powro­tu był­by już zna­kiem woli życia. Po śmier­ci pani Mary­li ta wola w Kar­po­wi­czu szyb­ko gasła. Gdy Andrzej Fal­kie­wicz któ­re­goś dnia dodzwo­nił się do nie­go – tele­fon miał pan Tymek w kuch­ni na par­te­rze, a prze­by­wał pra­wie sta­le na pię­trze – i spy­tał: „Tymek, co robisz?”, usły­szał: „Trwam”. Cze­kał, aż reszt­ka ener­gii zetli się w nim. Myśla­łem: tu we Wro­cła­wiu byli­by­śmy za bli­sko, by pozwo­lić mu tyl­ko na trwa­nie. Prze­ko­na­li­by­śmy go, jak wie­le zna­czy dla mło­dych poetów, licz­nych czy­tel­ni­ków, jeź­dzi­li­by­śmy z nim w góry, upra­wiał­by ogród… Ale co tu gdy­bać. Sta­ło się.

A zresz­tą, czy zechciał­by wró­cić? Dał­by się prze­ko­nać? Zawiódł się głę­bo­ko bra­kiem kry­tycz­nej recep­cji Sło­jów zadrzew­nych. Spo­dzie­wał się poważ­nej dys­ku­sji, a otrzy­mał kil­ka recen­zji. Uprze­dza­łem go, że w Pol­sce nie czas na tak zasad­ni­cze deba­ty o poezji i sztu­ce jak przed laty – aktu­al­ne spra­wy poli­tycz­ne wyczer­pu­ją emo­cje, uwa­ga sku­pio­na jest na prze­trwa­niu. Nie dostał Nike, choć Sło­je zadrzew­ne zna­la­zły się w fina­le tej nagro­dy. Pol­ska też go zawio­dła: męt­na inte­lek­tu­al­nie i poli­tycz­nie, socjal­nie roz­ło­żo­na. To prze­ko­na­nie o mar­nym kra­ju – nało­żo­ne na prze­my­śla­ne daw­no sądy i na uprze­dze­nia – z upo­rem pod­trzy­my­wał. Lubił cier­pieć, a zara­zem pra­gnął ludz­kie­go cie­pła i oznak sza­cun­ku. Pamię­tam, z jakim pod­nie­ce­niem w 2000 roku przy­go­to­wy­wał się na uro­czy­stość z oka­zji 1000-lecia mia­sta na wro­cław­skim ryn­ku. Cie­szy­ło go, a nawet był dum­ny, że pre­zy­dent oso­bi­ście go zapro­sił, że posa­dzo­no go w pierw­szych rzę­dach, doce­nio­no jego obec­ność.

Skąd zatem brał się ambi­wa­lent­ny sto­su­nek Kar­po­wi­cza do Wro­cła­wia?

Uznał, że mimo wszyst­ko mia­sto nie przy­ję­ło go tak, jak na to zasłu­gi­wał, że nie zna­la­zł­by tu dla sie­bie miej­sca. Reak­cją z jego stro­ny było dum­ne ode­pchnię­cie.

Sądzę, że po wie­lu latach poby­tu w Chi­ca­go trud­no było­by mu ponow­nie zado­mo­wić się we Wro­cła­wiu. Zresz­tą od daw­na szył sobie los Nor­wi­da. Wie­rzył w swój mit poli­tycz­ne­go wygnań­ca, nosił w sobie krzyw­dę losu. Pamię­taj­my jed­nak, że był czło­wie­kiem sta­rym i wyczer­pa­nym fizycz­nie, lata­mi pie­lę­gno­wał śmier­tel­nie cho­rą żonę, sam prze­był kil­ka ope­ra­cji.

Ludzie zazwy­czaj mówią wię­cej niż powin­ni. On mówił mało. Był w nim lęk ist­nie­nia, jakiś rys nie­chę­ci do życia, któ­ry dzie­lił z Leonem Szwe­dem – zamiesz­ka­łym we Wro­cła­wiu przy­ja­cie­lem, pisa­rzem litew­sko-pol­skim. Na sprzecz­no­ści to wszyst­ko jest ufun­do­wa­ne, jak para­dok­sy, któ­re tak cenił.

Zapo­mnie­nie dłu­go mu towa­rzy­szy­ło. Jesz­cze kil­ka lat temu w wie­lu anty­kwa­ria­tach szu­ka­łam Kar­po­wi­cza, dosta­wa­łam Kaspro­wi­cza.

Dziś, jeśli pisa­rza nie ma na ryn­ku księ­gar­skim czy na gieł­dzie mediów, to jak­by nie ist­niał. Po wyda­niu Sło­jów zadrzew­nych Kar­po­wicz „prze­mó­wił” do mło­dych lite­ra­tu­ro­znaw­ców i poetów. Nikt inny nie przed­sta­wił im z takim roz­ma­chem kre­ator­skim skro­jo­ne­go dzie­ła, o takim poten­cja­le inte­lek­tu­al­nej wyobraź­ni. Z nie­go mogli czer­pać ener­gię, uwiódł ich pre­cy­zją, gęstą od zna­czeń fra­zą. Choć Odwró­co­ne świa­tło i Sło­je zadrzew­ne moż­na rów­nież uznać za genial­ną poraż­kę arty­sty, któ­ry zbyt wie­le ocze­ku­je od sztu­ki. Ale on, Wiel­ki Syn­te­tyk języ­ka, nowa­tor, dążył do nie­moż­li­wych celów. Wła­śnie za ten stra­ceń­czy poryw war­to Kar­po­wi­cza kochać.


Noc nadchodzi. Dnieje
fragment wspomnień Franka Kujawinskiego

Jestem Ame­ry­ka­ni­nem. Z Tymo­te­uszem Kar­po­wi­czem łączy­ła mnie nowa prze­strzeń, odda­la­ją­ca go fizycz­nie i psy­chicz­nie od Pol­ski. Tłu­ma­cze­nie jego wier­szy na angiel­ski to akt kre­acji, egzy­sto­wa­li­śmy w języ­ko­wym kró­le­stwie poza pol­ską prze­szło­ścią, z któ­rej Kar­po­wicz się wydo­stał. Pro­szę mnie jed­nak źle nie zro­zu­mieć. Kar­po­wicz głę­bo­ko anga­żo­wał się w spra­wy doty­czą­ce Pol­ski, nadal uwa­żał je za pod­sta­wo­we, istot­ne.

Czę­sto pytał mnie po zaję­ciach, po naszych dys­ku­sjach lite­rac­kich lub po pra­cy nad tłu­ma­cze­nia­mi, czy czer­pa­łem inte­lek­tu­al­ną satys­fak­cję ze spo­tka­nia z nim. Ta jego wąt­pli­wość for­mo­wa­ła pod­sta­wę naszej zna­jo­mo­ści. Fun­da­men­tem wię­zi było ćwi­cze­nie inte­lek­tu – jądra jego poezji. Ponie­waż znam wie­lu auto­rów, któ­rych cyto­wał (a czy­tał po fran­cu­sku i łaci­nie tak bie­gle jak po pol­sku) i mogłem podą­żać za mean­drycz­nym tokiem jego myśle­nia, łączą­ce nas wię­zi sta­wa­ły się z cza­sem coraz sil­niej­sze i napraw­dę przy­ja­ciel­skie. Mimo że byłem Ame­ry­ka­ni­nem żyją­cym w Chi­ca­go, poza pol­skim wymia­rem cza­su, zbli­ża­łem się do źró­deł euro­pej­skiej, zachod­niej cywi­li­za­cji.

Trze­ci filar naszej rela­cji to język. Zaczą­łem czy­tać wier­sze Kar­po­wi­cza z tomu Trud­ny las pod­czas poby­tu w Pozna­niu (1975–1977). Mia­łem do nich dostęp w biblio­te­ce Uni­wer­sy­te­tu im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza. Mój pry­wat­ny gust grał w tej mate­rii prze­ogrom­ną rolę. Prze­czy­ta­łem tomy pol­skich poetów, wie­lu mnie urze­kło, czę­sto dostrze­ga­łem w ich wier­szach tor­tu­rę języ­ko­wą. Ude­rzy­ła mnie ich potrze­ba, by mówić sło­wa­mi, któ­re nie­omal roz­dzie­ra­ją język. Może prze­moc powo­jen­ne­go świa­ta, spra­wa żela­znej kur­ty­ny mia­ły wpływ na to, że pol­scy pisa­rze musie­li znisz­czyć porzą­dek, by wyra­zić praw­dę ich doświad­cze­nia. Czy­ta­łem Róże­wi­cza i Her­ber­ta, z młod­sze­go poko­le­nia Barań­cza­ka, Kry­nic­kie­go, Bie­re­zi­na, Zaga­jew­skie­go i przy­bli­ża­łem się do języ­ko­wych prawd, o któ­re z suk­ce­sem wal­czy­li. Dzię­ki nim odna­la­złem moją dro­gę do Trud­ne­go lasu Kar­po­wi­cza. Przy­go­to­wa­łem brud­no­pi­sy tłu­ma­czeń jego wier­szy. Wró­ci­łem z nimi do Chi­ca­go, gdzie wte­dy uczył. Zosta­łem wpro­wa­dzo­ny do świa­ta now­szych wier­szy Tym­ka, kie­dy zosta­łem jego stu­den­tem na Uni­ver­si­ty Illi­no­is w Chi­ca­go. To języ­ko­we pokre­wień­stwo budo­wa­ło trze­ci filar naszej rela­cji. Kom­bi­na­cja trzech ogniw – ame­ry­kań­sko­ści, inte­lek­tu­ali­zmu, języ­ka – ufor­mo­wa­ła pod­sta­wę mojej pozy­cji jako stu­den­ta, tłu­ma­cza i przy­ja­cie­la. Nie wie­rzę, że bez tych trzech ele­men­tów był­by moż­li­wy nasz dłu­go­let­ni kon­takt.

Kar­po­wicz jako nauczy­ciel

Kar­po­wicz nie miał żył­ki nauczy­ciel­skiej. Mówię to zarów­no jako jego stu­dent, jak i nauczy­ciel aka­de­mic­ki. Czę­sto powta­rzał tę samą fra­zę, że uczy tyl­ko dla­te­go, że to pozwa­la mu na życio­wą rów­no­wa­gę, że zde­cy­do­wał się na ucze­nie pod przy­mu­sem, z sil­nym wewnętrz­nym opo­rem. Rze­czy­wi­ście, wcie­lo­na w jego poezję nie­zdol­ność do wyja­śnia­nia myśli, idei i wizji w pro­stych ter­mi­nach powo­do­wa­ła w nim, jak sądzę, wiel­kie cier­pie­nie. Do takie­go stop­nia, że porzu­cił nadzie­ję na efek­tyw­ne naucza­nie.

Jed­ne­go wie­czo­ru na zaję­ciach oma­wia­li­śmy wiersz Bole­sła­wa Leśmia­na „Stru­mień”. Leśmian kre­ował wyobraź­nio­wą rze­kę, rze­kę-do-tego-cza­su-nie­ist­nie­ją­cą, któ­ra teraz, dzię­ki jego kre­acji, uro­dzi­ła się w myśli i pły­nę­ła nie­mal tak nama­cal­nie jak Wisła pły­nie przez War­sza­wę. To Kar­po­wicz naj­wy­żej cenił – zdol­ność kre­acji. Dla­te­go wybrał Leśmia­na na obiekt stu­diów, dyser­ta­cji i wresz­cie książ­ki Poezja nie­moż­li­wa. Pozwo­lił mi na napi­sa­nie krót­kiej inter­pre­ta­cji wier­sza. Mimo czy­nio­nych prze­ze mnie błę­dów gra­ma­tycz­nych, zachę­cał mnie do kon­ty­nu­owa­nia poszu­ki­wań wła­ści­we­go sło­wa. To sym­bo­li­zo­wa­ło naszą rela­cję. Podob­nie jak on, zna­łem i rozu­mia­łem zdol­ność poezji do kre­owa­nia nowej wie­dzy. Takie chwi­le rzad­ko zda­rza­ły się na jego zaję­ciach. Czuł się zobli­go­wa­ny, by przed­sta­wić listę nazwisk, uka­zać związ­ki bio­gra­ficz­ne. Myślał, że prze­ka­za­nie szcze­gó­łów histo­rii lite­ra­tu­ry to część jego powin­no­ści. Z przy­go­to­wa­nych pod­czas let­niej prze­rwy nota­tek czy­tał nam na zaję­ciach nazwi­ska, daty, miej­sca, wymie­niał dzie­ła, przy­ta­czał cyta­ty. Rzad­ko odcho­dził od tych szcze­gó­łów. Rozu­miał ucze­nie jako etycz­ne zobli­go­wa­nie, chciał asy­sto­wać, być poli­tycz­nie albo spo­łecz­nie aktyw­nym. Myślał, że uczy kosz­tem jego wła­snej pra­cy albo roz­wo­ju wła­snej oso­bo­wo­ści. Jestem pewien, że godzi­ny, któ­re spę­dził na przy­go­to­wy­wa­niu zajęć, uwa­żał za stra­co­ne, że czy­nił to tyl­ko z obo­wiąz­ku. Jego praw­dzi­wy dom znaj­do­wał się w języ­ku: dom-wię­zie­nie języ­ka – napi­sał ame­ry­kań­ski kry­tyk Fre­dric Jame­son. Kar­po­wicz usi­ło­wał w swo­ich wier­szach uwol­nić się z tego wię­zie­nia. Naucza­nie nie dawa­ło mu inte­lek­tu­al­nej satys­fak­cji i sta­no­wi­ło wąt­pli­wą stra­wę ducho­wą.

Jego sto­su­nek do zdo­by­wa­nia wie­dzy prze­kła­dał się na sto­su­nek do stu­den­tów. Sko­ro chciał poznaw­czej eks­plo­ra­cji, ocze­ki­wał tego same­go od nich. Ale czę­sto byli nie­zdol­ni do takie­go zadość­uczy­nie­nia. Kar­po­wicz poświę­cał się dla stu­den­tów. Wie­dział, że dzie­li się z nimi swo­im inte­lek­tu­al­nym powo­ła­niem. Ata­ko­wał nie­wie­dzę. Jed­nak jego stu­den­ci naj­czę­ściej nie robi­li nawet przy­mia­rek, by rozu­mieć sub­tel­no­ści jego myśle­nia, nie chcie­li roz­wi­jać wie­dzy dzię­ki poezji. I tak Kar­po­wicz zre­du­ko­wał sie­bie do dostar­czy­cie­la pod­sta­wo­wych bio­gra­ficz­nych i lite­rac­kich fak­tów, wystę­po­wał przed stu­den­ta­mi raczej jako histo­ryk lite­ra­tu­ry niż kre­ator. Jeden z jego uni­wer­sy­tec­kich kole­gów powie­dział mi kie­dyś, że Kar­po­wicz zmar­no­wał się na uni­wer­sy­te­cie. Piel­grzy­mo­wał w kie­run­ku nie­wia­do­me­go, nie­zba­da­ne­go świa­ta, więc czas spę­dzo­ny na naucza­niu odwra­cał go od uko­cha­nej aktyw­no­ści pisa­nia.

Poezja

To z poetyc­kie­go dzie­ła czer­pał poczu­cie prze­zna­cze­nia i sen­su. Nie jestem pewien, co przy­wio­dło go do ołta­rza poezji: te ini­cjal­ne sznu­recz­ki poetyc­kie­go prze­zna­cze­nia nale­żą do oso­bi­stej histo­rii Tym­ka, do któ­rej nie mia­łem wstę­pu. Moja wie­dza o Kar­po­wi­czu gro­ma­dzi się od cza­su, gdy go spo­tka­łem. By egzy­sto­wać jako czło­wiek, by egzy­sto­wać w ogó­le, musiał speł­niać się jako poeta. To, zda­je mi się, wyja­śnia zarów­no jego wewnętrz­ną siłę przez dłu­gie lata, jak i jego umie­ra­nie pod koniec życia. Zmarł samot­nie, ponie­waż nie mógł już dłu­żej być poetą.

Na ścia­nie w poko­ju uni­wer­sy­tec­kim, na pra­wo od biur­ka, vis-à-vis krze­sła dla kogoś, kto do nie­go przy­cho­dził, Tymek umie­ścił cytat z Karo­la Irzy­kow­skie­go (widocz­ny zarów­no dla nie­go, jak i dla gościa): „Mów praw­dę, poeto”. Kar­po­wicz – świa­dek tego cyta­tu – poezję trak­to­wał jak dro­gę do praw­dy, i w jego wła­snym dzie­le, i w dzie­łach innych, Nor­wi­da, Przy­bo­sia i Leśmia­na. Nie tyl­ko do praw­dy spo­łecz­nej, poli­tycz­nej, este­tycz­nej, ale Praw­dy, któ­ra nad­bu­do­wy­wa­ła i pod­bu­do­wy­wa­ła ludz­ką egzy­sten­cję, twór­czej Praw­dy, esen­cji tego, co ludz­kie. Czę­sto cyto­wał łaciń­ską sen­ten­cję Teren­cju­sza: „Homo sum: huma­ni nihil a me alie­num puto”. Jego poezja wypły­wa­ła ze źró­dła tego, co ludz­kie.

Ponie­waż uni­kał form i dogma­tów eks­pre­sji reli­gij­nej, miał tyle siły, by przy­jąć wagę moral­no­ści. Nie mógł zale­żeć od eks­pre­sji innych ani od moral­nych wyro­ków prze­ka­zy­wa­nych przez hie­rar­chię; uniósł na wła­snych bar­kach jarz­mo moral­nej ana­li­zy i wyro­ku. A ponie­waż czuł, rozu­miał, dostrze­gał w zacho­wa­niu ludzi nawet niu­an­se dobra i zła, jego moral­na psy­che cier­pia­ła z powo­du ludz­kie­go fia­ska. Wszyst­ko to wyda­je mi się waż­ne, bo przy­bli­ża jego poezję, pra­cę ze sło­wa­mi, któ­ra nie była jak prze­pi­sy­wa­nie tra­dy­cyj­nej praw­dy, jak afo­ry­zmy, wska­zów­ki. Musiał ucie­kać w dziw­ne i nie­zna­ne for­my opa­sa­ny tyl­ko wła­sny­mi moral­ny­mi nor­ma­mi i z bro­nią języ­ka. Odwa­gę miał za moty­wa­cję, zaś wie­dzę za cel. Uwa­żał sie­bie za piel­grzy­ma do nowych poznaw­czych lądów. Na chwi­lę zosta­wił na boku poezję, by zro­bić wyciecz­kę w filo­zo­fię (pre­zen­tu­jąc tekst na jed­nej z sesji Anny-Tere­sy Tymie­niec­kiej, „Ana­lec­ta Hus­ser­lia­na”). Jądro jego poszu­ki­wań to nie­ist­nie­ją­cy język pozna­nia.

Poezja Kar­po­wi­cza nie jest trud­na, jeśli roz­po­zna się ją jako nowy wysi­łek mówie­nia, nowy, więc pry­mi­tyw­ny – jak zwy­kle w począt­kach ludz­kiej eks­pre­sji, sprze­nie­wie­rza­ją­cy się gra­ma­tycz­nym i myślo­wym sza­blo­nom prze­szło­ści. Kar­po­wicz roz­cią­gał język, by wydo­być nowe. Este­ty­ka i moral­ność – dwa ostrza jego języ­ko­wych noży­czek – cię­ły tka­ni­nę sta­re­go. Oczy­wi­ście, Kar­po­wicz wędro­wał i wypeł­niał luki prze­strze­nią albo inny­mi poznaw­czy­mi kon­cep­ta­mi: to ucie­kał, to powra­cał i rezy­gno­wał, zda­rza­ły mu się fal­star­ty albo zabrnię­cia w śle­pe ulicz­ki, cul-de-sac (zwał wcze­sne wier­sze mumia­mi i nie pozwa­lał do nich wra­cać). Zna­lazł wła­ści­wą dro­gę do Odwró­co­ne­go świa­tła, Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni i do impo­nu­ją­ce­go cyklu W dro­dze do Troi. W tych utwo­rach kon­struk­cja zaczę­ła pozwa­lać mu na wol­ność – póź­niej sta­ła się moral­ną eks­pre­sją, modli­twą nowej este­ty­ki. Pod­czas gdy jego wcze­śniej­sze wier­sze są kru­che, niczym archi­tek­tu­ra, póź­niej­sze dzie­ła są głęb­sze, niczym miąższ. Kar­po­wicz-poeta doj­rze­wał jak wytraw­ne wino, przy­by­wał do źró­dła wędrów­ki. W tym momen­cie jego życia Mary­la zacho­ro­wa­ła, musia­ła porzu­cić pra­cę i zaan­ga­żo­wać myśli i ener­gię w wal­kę z rakiem. A Kar­po­wicz – czło­wiek, poeta – wkro­czył w ten kon­flikt z prze­świad­cze­niem, że zwy­cię­żą nad rakiem tyl­ko wte­dy, gdy sto­czą cał­ko­wi­tą wal­kę. Dążył do wyle­cze­nia żony z taką deter­mi­na­cją i zacię­to­ścią, że nazna­czy­ły one jego poetyc­kie poszu­ki­wa­nia.

O autorze

Joanna Roszak

Urodziła się w 1981 roku. Poetka, badaczka. Pracuje jako profesor w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk oraz jako nauczycielka języka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. Ostatnio wydała: Miejsce i imię. Poeci niemieckojęzyczni żydowskiego pochodzenia, Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej synagogi przy Wronieckiej oraz Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie. Redaktorka wielu książek zbiorowych (poświęconych m.in. Ingeborg Bachmann, Paulowi Celanowi czy Fernandowi Pessoi). Autorka tomów poetyckich: lele, wewe, tego dnia. W Biurze Literackim opublikowała zbiory wierszy: przyszli niedokonani (2018) oraz ploso (2020), a dekadę temu – złożoną z wywiadów (m.in. z Edwardem Balcerzanem, Stanem Borysem, Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Ewą Sułkowską-Bierezin, Janem Stolarczykiem, Marianem Grześczakiem) – książkę W cztery strony naraz. Portrety Tymoteusza Karpowicza. Redagowała także tom esejów Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się w 2019 roku we Wrocławiu.

Powiązania

Nowy europejski kanon literacki: Viola i Niebieski

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Mat­teo Bus­so­li, Kata­rzy­ny Skór­skiej i Joan­ny Roszak w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Głos z ulicy

recenzje / ESEJE Joanna Roszak

Impre­sja Joan­ny Roszak na temat poezji Klau­dy­ny Saczuk, wyróż­nio­nej w ramach pro­jek­tu „Pra­cow­nie otwar­te wier­szem 2023”.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 25 Joanna Roszak

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dwu­dzie­sty pią­ty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

om

nagrania / transPort Literacki Joanna Roszak Resina

Czy­ta­nie z książ­ki om z udzia­łem Joan­ny Roszak w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Rekordy z poezją

wywiady / o książce Joanna Roszak Ola Kołodziejek

Roz­mo­wa Oli Koło­dzie­jek z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Poezja w odcin­kach. Wier­sze w cza­sach Net­fli­xa, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 18 mar­ca 2024 roku.

Więcej

Żywioł opowiadania

recenzje / ESEJE Joanna Roszak

Impre­sja Joan­ny Roszak na temat pro­zy Toma­sza Kra­siń­skie­go, wyróż­nio­ne­go w ramach pro­jek­tu „Pra­cow­nie otwar­te pro­zą 2023”.

Więcej

Poezja w odcinkach. Wiersze w czasach Netflixa

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak

Frag­men­ty książ­ki Poezja w odcin­kach. Wier­sze w cza­sach Net­fli­xa Joan­ny Roszak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 19 lute­go 2024 roku.

Więcej

Historia jednego wiersza: „padahastasana”

recenzje / KOMENTARZE Joanna Roszak

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Roszak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki om, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Pewne formy wolności

wywiady / o książce Joanna Roszak Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki om Joan­ny Roszak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Om (2)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Om Joan­ny Roszak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Niewidka i Zobaczysko – forma obecności

recenzje / ESEJE Joanna Roszak

Recen­zja Joan­ny Roszak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko Joan­ny Muel­ler i Joan­ny Łań­cuc­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 10 lip­ca 2023 roku.

Więcej

Om (1)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Om Joan­ny Roszak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Romantyczność 2022

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Romantyczność. Współczesne ballady i romanse inspirowane twórczością Adama Mickiewicza

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak Miłosz Biedrzycki Piotr Matywiecki

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 5 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Niebo w jeżynach i Magnetyczna góra

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Nie­bo w jeży­nach Nata­šy Kram­ber­ger i Magne­tycz­na Góra Réki Mán-Vár­he­gyi z udzia­łem Agniesz­ki Judyc­kiej, Nata­šy Kram­ber­ger, Réki Mán-Vár­he­gyi, Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go i Joan­ny Roszak w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Zmyślony człowiek, Credo, Prawdziwe życie bohatera

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Zmy­ślo­ny czło­wiek Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza i Praw­dzi­we życie boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka z udzia­łem Joan­ny Roszak, Jana Sto­lar­czy­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Świat w ogniu

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół książ­ki Świat w ogniu Char­le­sa Bern­ste­ina z udzia­łem Char­le­sa Bern­ste­ina, Kac­pra Bart­cza­ka, Jerze­go Jar­nie­wi­cza i Joan­ny Roszak w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Co widzi, czym żyje, co kocha i traci

wywiady / o książce Artur Burszta Joanna Roszak

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza Zmy­ślo­ny czło­wiek, w opra­co­wa­niu Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2020 roku.

Więcej

Lekcje lasu w poezji Tymoteusza Karpowicza

recenzje / ESEJE Joanna Roszak

Szkic Joan­ny Roszak towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza Zmy­ślo­ny czło­wiek, w opra­co­wa­niu Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2020 roku.

Więcej

Stany wyjściowe

wywiady / o książce Joanna Roszak Michał Domagalski

Roz­mo­wa Micha­ła Doma­gal­skie­go z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki plo­so Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 kwiet­nia 2020 roku.

Więcej

jak

recenzje / KOMENTARZE Joanna Roszak

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Roszak, towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki plo­so Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 kwiet­nia 2020 roku.

Więcej

Ploso

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Joan­ny Roszak Plo­so, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 kwiet­nia 2020 roku.

Więcej

Szczeniak

nagrania / stacja Literatura Joanna Roszak Mazen Maarouf

Spo­tka­nie w ramach Sta­cji Lite­ra­tu­ra 23, w któ­rym udział wzię­li Mazen Maaro­uf, Joan­na Roszak i Bar­tosz Kraj­ka.

Więcej

Przyszli niedokonani

nagrania / stacja Literatura Joanna Roszak

Czy­ta­nie z książ­ki Przy­szli nie­do­ko­na­ni z udzia­łem Joan­ny Roszak w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 23.

Więcej

Czynny opór

wywiady / o książce Anna Podczaszy Joanna Roszak

Roz­mo­wa Joan­ny Roszak z Anną Pod­cza­szy, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Gry­ma­sy Anny Pod­cza­szy, z ilu­stra­cja­mi Zuzan­ny Orliń­skiej, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 listo­pa­da 2018 roku.

Więcej

Poczucie łączności

wywiady / o książce Joanna Roszak Roman Honet

Roz­mo­wa Roma­na Hone­ta z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Przy­szli nie­do­ko­na­ni, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 5 lute­go 2018 roku.

Więcej

Przyszli niedokonani (2)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Przy­szli nie­do­ko­na­ni Joan­ny Roszak, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 22 stycz­nia 2018 roku.

Więcej

Przyszli niedokonani (1)

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Przy­szli nie­do­ko­na­ni Joan­ny Roszak, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 22 stycz­nia 2018 roku.

Więcej

Dramat jako sufler. Przypadek Tymoteusza Karpowicza

recenzje / IMPRESJE Joanna Roszak

Esej Joan­ny Roszak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze pia­te­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Małe i duże dramaty Karpowicza

wywiady / o książce Bogusław Kierc Joanna Roszak

Roz­mo­wa Joan­ny Roszak z Bogu­sła­wem Kier­cem towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze pia­te­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Kabalistyczne gęstości języka i poezja cienkiej faktury

wywiady / o pisaniu Joanna Roszak Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim roz­ma­wia­ją Emi­lia Kle­dzik i Joan­na Roszak.

Więcej

Interpretacja interpretacji. Konieczność poezji niemożliwej

recenzje / IMPRESJE Joanna Roszak

Esej Joan­ny Roszak o twór­czo­ści Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Genialny outsider

recenzje / ESEJE Agnieszka Jeżyk

Recen­zja Agniesz­ki Jeżyk z książ­ki W czte­ry stro­ny naraz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się 5 lip­ca 2010 roku na stro­nie czytelnia.onet.pl.

Więcej

Magdalenki od Karpowicza

recenzje / ESEJE Paweł Sarna

Recen­zja Paw­ła Sar­ny z książ­ki W czte­ry stro­ny naraz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza Joan­ny Roszak.

Więcej

432 Hz

recenzje / ESEJE Anita Jarzyna

Recen­zja Ani­ty Jarzy­ny, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki om Joan­ny Roszak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Na końcu tej łąki zaczyna się przyszłość

recenzje / ESEJE Karolina Kurando

Recen­zja Karo­li­ny Kuran­do, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki plo­so Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 kwiet­nia 2020 roku.

Więcej

Genialny outsider

recenzje / ESEJE Agnieszka Jeżyk

Recen­zja Agniesz­ki Jeżyk z książ­ki W czte­ry stro­ny naraz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się 5 lip­ca 2010 roku na stro­nie czytelnia.onet.pl.

Więcej

Magdalenki od Karpowicza

recenzje / ESEJE Paweł Sarna

Recen­zja Paw­ła Sar­ny z książ­ki W czte­ry stro­ny naraz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza Joan­ny Roszak.

Więcej