książki / POEZJE

W państwie środka

Krzysztof Siwczyk

Fragmenty książki Krzysztofa Siwczyka W państwie środka.

Biuro Literackie

W państwie środka

W słoń­cu zna­leź­li wresz­cie wytchnie­nie, jak widać na załą­czo­nym obraz­ku.
Tu ich suszy­my. Po całych wie­kach cier­pień nad­szedł raj ste­ry­li­za­cji.
Obcią­gnię­ta skó­rą, histo­rycz­na gwar­dia tonie w morzu waszych domy­słów.

Tym­cza­sem teraz cho­dzi o zdro­wie i eko­lo­gię, nie o śmiesz­ne resen­ty­men­ty.
Ta sta­rość przy­się­ga wam wier­ność aż do koń­ca, sta­ra się
nadą­żyć za waszy­mi wizja­mi, jest dosko­na­le mobil­na.

Jej nagość prze­sta­ła się liczyć z opi­nią arbi­tral­nej este­ty­ki,
w jakiej przy­szło wzra­stać przy­szłym rekru­tom. Tak uczą źró­dła.
Posta­wi­ła na seku­la­ry­za­cję w dobrym tonie, na styl
przej­rzy­sty i lek­ki, pozba­wio­ny bala­stu pie­kiel­nej sym­bo­li­ki.

Nic nie sta­ra się być bar­dziej wymow­ne niż jest.
Zmur­sza­ła kobie­ta pyta, jak to się nazy­wa w waszym języ­ku.
W pań­stwie jej środ­ka rodzi się wła­śnie
ter­mi­nal­na mło­dość.


Okazjonalne obserwacje

Czy­nio­ne przez cie­bie oka­zjo­nal­ne obser­wa­cje mają szan­sę uło­żyć się
w mitycz­ny wzór. Kie­dyś wszyst­ko legal­nie spo­twor­nie­je i sta­nie się
począt­kiem zupeł­nie innej kome­dii. Teraz pomyśl o wydmach,
któ­re mie­rzą twój czas, nie­ru­cho­mie­jąc w szczę­śli­wych oczach.

Ląd ury­wa się mia­ro­wo, pod­czas gdy grunt usu­wa się spod stóp
przy każ­dym poże­gna­niu, zwłasz­cza przy roz­sta­niu z tytu­lar­nym dobrem,
o jakim opo­wia­da­ją tutej­sze legen­dy i pomni­ki ku czci tyta­nów.

Zmy­sły bez pre­dys­po­zy­cji reje­stru­ją tyl­ko butwie­ją­ce bur­ty
Melan­cho­lii. Mniej wię­cej tak rodzi się tkli­wość i przy­wią­za­nie
do hospi­ta­li­za­cji cie­ni, do spo­koj­ne­go byto­wa­nia we wła­snym świe­cie,
gdy świat i wła­sność sta­no­wią desy­gna­ty zuni­fi­ko­wa­ne­go gro­bu.

Na razie obo­wią­zu­je cię jed­nak sło­necz­ny dzień, w któ­rym pro­my kur­su­ją
w hory­zon­tal­nej sza­rów­ce, a z wer­ty­kal­nej mgły ktoś wypro­wa­dza cię
obron­ną ręką.


Oni

To oni. Fak­tycz­na abs­trak­cja. Kolek­tyw­ny śmiech budzi cię w popie­le.
Odtąd nic nie ucho­dzi ich uwa­dze. Rusza festyn docie­kli­wo­ści.
Dla­te­go myjesz się na okrą­gło. Urnę płu­czesz wodą, pod­czas gdy stan
obiek­cji to potop słów, któ­ry­mi oznaj­miasz sens dal­szej zaba­wy.

Sto­isko z ostat­nią posłu­gą pro­wa­dzisz wzo­ro­wo, jak przy­sta­ło na ludzi.
Zupeł­ny odpust. Maski i twa­rze. Wszyst­ko, co mar­twe upra­wia dys­cy­pli­nę
roz­ko­szy, spe­ku­la­cji i spad­ku. Nie ma staw­ki. Jest gra orga­nów i elo­kwen­cji.

Myślał­by? Kto? Że jesteś tym, czym inni? Widzisz swój oddech na szy­bie,
za któ­rą trwa liba­cja świa­teł, w jakich gasną powo­li cie­nie prze­isto­czeń.
To już nie jest sen, któ­ry moż­na atrak­cyj­nie zre­fe­ro­wać, trzcin­ko.

To oni. Fawo­ry­zo­wa­ni adep­ci sztu­ki zani­ku. Absol­wen­ci jedy­ne­go kie­run­ku.
Gra­tu­lu­ją ci wytrwa­ło­ści, życzą suk­ce­sów na dal­szej dro­dze i żegnaj, isto­to.
Klaun bez świad­ków popra­wia maki­jaż i zmie­nia afi­sze.
Lustro usta­wio­ne jest w two­im kie­run­ku.


Rozkład zabawek

Drob­ne demon­stra­cje natu­ry bie­rzesz za dobry znak. Po nocy
rejon został fan­ta­stycz­nie roz­pro­wa­dzo­ny. Liche kości ptac­twa, szlam i
kamie­nie degra­du­ją spek­takl fał­szerstw jak pro­te­stanc­ka refor­ma.

A jesz­cze wczo­raj byłeś maka­brycz­nie roz­anie­lo­ny.
Sie­bie kano­ni­zo­wa­łeś od zaraz, pod­czas gdy przy­szłość sta­no­wi­li pro­ble­ma­tycz­ni
bli­scy, któ­rych odsu­ną­łeś na póź­niej z czy­stej tro­ski o jutro,
jakie reali­zu­ją wykwa­li­fi­ko­wa­ne zaświa­ty soma­ty­ki i modli­twy.

Roz­kład zaba­wek i powrót do bystrych mora­li­te­tów jest cał­kiem na miej­scu.
Lato i jego reli­kwie, pod­czas dłu­gich spa­ce­rów, wyglą­da­ją nad podziw komicz­nie.
Kie­dyś w tobie speł­nią się wszyst­kie poboż­ne życze­nia.
Masz w ustach pia­sek, a w ręku łopat­kę.

Dozgon­ne wyra­zy wdzięcz­no­ści, to jedy­ne, co wte­dy pcha się na język,
chy­ba że zgo­dzisz się widzieć w tym świe­tle jakąś
zba­wien­ną meto­dę.


Markowe pawilony

Wasz czas minął w mar­ko­wych pawi­lo­nach peł­nych arty­ku­łów wia­ry,
mod­nych bło­go­sła­wieństw i spek­ta­ku­lar­nych obja­wień. Praw­da, a boli?
Koniec ery pro­tek­cji przy­szedł tak nie­spo­dzie­wa­nie, bez sygna­li­za­cji, po pro­stu
nagle spo­czę­li­ście w bio­gra­fii, z twa­rzą w dło­niach, z suchy­mi usta­mi.

Choć wyglą­da­ło na to, że prze­ję­li­ście ini­cja­ty­wę. Po swo­jej stro­nie mie­li­ście tra­dy­cję,
kunsz­tow­nie kle­pa­ne mak­sy­my i zre­la­ty­wi­zo­wa­ny pro­blem cia­ła,
któ­ry tym samym prze­stał być waszym pro­ble­mem, zwłasz­cza w nocy,
kie­dy bli­skość pod­cho­dzi­ła wam do gar­dła, a miłość rele­go­wa­ła przy­kre intu­icje.

Drob­ni kon­su­men­ci klęsk, myśli­my o was z łez­ką w oku. To zupeł­nie natu­ral­ne,
że zda­rza wam się jesz­cze spo­glą­dać w nie­bo tra­gicz­nych alter­na­tyw.
Te i inne gesty doda­ją wam uro­ku, jakie­go zabra­kło waszym pro­jek­cjom.

Z naszej stro­ny nie spo­tka was nic, żad­na powtór­ka z waszej histo­rii.
W grę wcho­dzi raczej powrót do korze­ni, altru­izm mate­rii i
palia­tyw­ny świat.

O autorze

Krzysztof Siwczyk

Ur. 1977. Polski poeta, eseista i krytyk literacki, autor osiemnastu tomów poetyckich oraz licznych książek krytyczno-literackich. Debiutował w 1995 roku zbiorem wierszy Dzikie dzieci. W kolejnych latach wydał m.in. Wiersze dla palących(2001), Centrum likwidacji szkód (2008), Gody (2012) oraz trylogię Krematoria (2021-2022). Jego twórczość była tłumaczona na wiele języków, w tym niemiecki, francuski i włoski. Jest również autorem kilku książek eseistycznych –Ulotne obiekty ataku (2010) i Bezduch (2018). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich, Nagrody Literacka Gdynia i Nagrody Silesius. Był także finalistą francuskiej nagrody Prix de la revue NUNC oraz laureatem międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Ostatnio jego wiersze wybrane A Calligraphy of Days zostały wydane przez Seagull Books (Londyn). Regularnie pisuje felietony do tygodnika „Polityka” i zasiada w jury Nagrody Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania