książki / POEZJE

W podziękowaniu za siedlisko

Dariusz Sośnicki

W.H. Auden

Fragmenty książki W.H. Audena W podziękowaniu za siedlisko w przekładzie Dariusza Sośnickiego, wydanej w Biurze Literackim 5 września 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

I. Prolog: Narodziny architektury

dla Joh­na Bay­leya

Od gro­bów gale­rio­wych i łowów na kró­la strzy­ży­ka
        do cichej mszy i kem­pin­go­we­go pola
minę­ło zale­d­wie tyk­nię­cie węglo­we­go zega­ra, ale ja
        nie liczę w ten spo­sób cza­su, ani ty:
milio­ny ude­rzeń ser­ca zdą­ży­ły upły­nąć
        od Ery Rowe­ro­wej, i nie ma
żad­ne­go  W c z e ś n i e j  , któ­re mógł­bym zmie­rzyć,
        tyl­ko nie­ru­cho­me  N i e g d y ś  pre­hi­sto­rii,
gdzie zda­rzyć się mogło cokol­wiek. Dla cie­bie, dla mnie
        Sto­ne­hen­ge, kate­dra w Char­tres,
Akro­pol, Blen­he­im i Albert Memo­rial to dzie­ła
        tego same­go Sta­re­go Czło­wie­ka,
choć róż­nie go nazy­wa­no: wie­my, co zdzia­łał,
        wie­my nawet, co myślał, że myśli,
ale nie rozu­mie­my dla­cze­go. (Trze­ba by samo­lu­bem być
        na Jego spo­sób, bez bene­fi­cjum beto­nu
i grejp­fru­ta, aby to pojąć.) Teraz nasza kolej, by zadzi­wić
        tych, co przyj­dą po nas. Żaden świat
nie jest wystar­cza­ją­co trwa­ły, ale śmier­tel­ny czy nie,
        jakiś świat trze­ba jed­nak zbu­do­wać,
zwa­żyw­szy na to, co widać przez nasze okna,
        tę Nie­śmier­tel­ną Wspól­no­tę,
któ­ra po pro­stu ist­nie­je: W naj­lep­szym guście jest
        i nigdy nie przy­nu­dza, jed­nak
to nie­zu­peł­nie wystar­cza. Pośród jej popu­la­cji
        są mura­rze i cie­śle, budu­ją­cy
naj­bar­dziej wymyśl­ne schro­nie­nia i schow­ki,
        ale nie ma archi­tek­tów, tak samo
jak nie ma here­ty­ków i dra­ni: by poczuć się ura­żo­nym
        przez śmierć, żeby wytwo­rzyć sobie
dru­gą natu­rę ze świą­ty­ni albo gro­bow­ca, stwo­rze­nie
        musi znać sens sło­wa  J e ś l i  .

 

Post­scrip­tum

Pół metra z hakiem od przy­czół­ka gło­wy
Bie­gnie gra­ni­ca mej pierw­szej Oso­by.
Odłóg powie­trza leżą­cy pośrod­ku
To jest pry­wat­ny pagus, część mająt­ku.
Przy­by­szu, jeśli po maśla­nych oczach
Nie poznasz, że się chcę fra­ter­ni­zo­wać,
Uwa­żaj, byś się dalej nie posu­nął:
Nie noszę bro­ni, ale mogę plu­nąć.


IV. Na dole

dla Irvin­ga Weis­sa

Piw­ni­ca pod domem, cho­ciaż nie­za­miesz­ka­na,
Przy­po­mi­na naszym poko­jom, jasnym i cie­płym na górze,
Że wyszli­śmy z jaski­ni wyżło­bio­nej w wapie­niu przez wodę:
Dar nie­bios, gdy nad­szedł Wiel­ki Chłód; to ona zbu­dzi­ła w nas afekt
Do miej­sca, któ­re ist­nie­je po to, by do nie­go wra­cać –
Jama, któ­ra przez zasie­dze­nie nasią­kła ludz­ką wonią.

W zaci­szu wła­snej oso­by, sypia­my na gór­nym pokła­dzie, koły­sząc się
Bez­piecz­nie na kotwi­cy jaskiń; jada­my przy świe­tle lamp na par­te­rze:
Lecz głę­biej, w Mat­ce Zie­mi, pod zim­ną połą jej płasz­cza,
Gdzie tego, co rosło w słoń­cu, nie się­gnie cie­pło i świa­tło,
W becz­kach, butel­kach, sło­ikach wię­zi­my dar wspól­nych pastwisk,
Wino, piwo, zapra­wy i mary­na­ty, dobre na każ­dą porę.

Co rok inkru­sto­wa­ne war­stwą lep­kie­go bru­du, kry­jów­ka
Robac­twa zapew­ne lub ducha, to miej­sce z kamien­nym skle­pie­niem
Nie jest dla dziew­czy­nek: cza­sa­mi Ojciec, by ich pod­dać pró­bie,
Zsy­ła tam młod­szych chłop­ców po jakieś rze­czy dla Mat­ki:
Z biją­cym ser­cem, w napię­ciu, mie­rzą się z wil­got­ny­mi
Scho­da­mi, by jak naj­szyb­ciej obwie­ścić na górze zwy­cię­stwo.

Gabi­net i pokój gościn­ny spra­wia­ją wra­że­nie zra­nio­nych,
Gdy paku­je­my waliz­ki, a kie­dy bez ostrze­że­nia
Sta­je­my w drzwiach z klu­czem w dło­ni i zapa­la­my świa­tło,
Zda­ją się zbi­te z tro­pu: piw­ni­ca nigdy się nie obra­ża,
Przyj­mu­je nas, jacy jeste­śmy: bada­czy, doma­to­rów,
Co rzad­ko skła­da­ją wizy­ty, jeśli napraw­dę nie muszą.


V. Na górze

dla Anne Weiss

Męż­czy­zna by nie dostrzegł, że dom nie ma stry­chu.
Odda­ny zbie­racz naczyń albo rzym­skich monet
Budu­je dla nich gablo­ty, ota­cza je miło­ścią
I wcią­ga nabyt­ki na listę; ale kobie­cie trud­no
Pozbyć się dro­bia­zgów, od daw­na bez przy­dzia­łu,
Nie wie już, z czym się kie­dyś nie umia­ła roz­stać.

Na górze, pod samym dachem, w wybrzu­szo­nych pudłach,
Kape­lu­sze, woal­ki, wstąż­ki, pro­gra­my i listy
Cze­ka­ją nie­uwiel­bia­ne (głod­ny pająk cza­tu­je
Na zbłą­ka­ną muchę): stąd zegar się nie upo­mni
Biciem co godzi­nę, by uznać strych za część domu,
Nie ma świę­te­go od spraw tego miej­sca.

Całą wie­dzę o świe­cie, któ­ry wciąż się zmie­nia,
Czer­pie od dzie­ci scho­dzą­cych się tu na cza­ry:
Raz jest cha­tą na ska­le dla dwóch prze­ję­tych sióstr,
Gdzie ich nie się­gnie gniew Mat­ki, kie­dy ta się zło­ści,
Raz szku­ne­rem, na któ­rym w poje­dyn­kę jedy­nak
Żeglu­je na pół­noc albo do kora­lo­wych wysp.


VI. Topografia domu

dla Chri­st­phe­ra Isher­wo­oda

Zasiadł­szy po śnia­da­niu
W tej bia­łej kabi­nie,
W Domu, gdzie bywa każ­dy,
Jak to ujmie Arab,
Nawet melan­cho­li­cy
Wychwa­la­ją Panią
Natu­rę za dar głów­nych
Przy­jem­no­ści cia­ła.

Seks po sie­dem­dzie­siąt­ce
Jest snem, któ­ry minął,
Marze­niem led­wie, zanim
Wysy­pie nam się wąs:
Od kucha­rza zale­ży
Radość pod­nie­bie­nia,
Tę mamy od Natu­ry
Od naro­dzin po zgon.

Nad noc­ni­kiem nie­mow­lę
Sły­szy po raz pierw­szy
Szcze­re sło­wa uzna­nia
W docze­snej podró­ży:
Więc zaczę­cie poran­ka
Od uda­nej kupy
Przez całe nasze życie
Jak naj­le­piej wró­ży.

Obja­wie­nie do Lutra
Przy­szło w ubi­ka­cji
(Nie­jed­ną tam krzy­żów­kę
Roz­wią­za­no), Rodin
Wie­dział dobrze, co czy­ni,
Gdy Myśli­cie­lo­wi
Nada­wał kształt męż­czy­zny
Zgię­te­go na tro­nie.

Wszyst­kie sztu­ki się bio­rą
Z ur-aktu two­rze­nia
Zakry­te­go przed świa­tem:
Żywot twór­cy mija
Na zma­ga­niach z wybra­nym
Medium, by powsta­ła
Od-nar­cys-tycz­nio­na, wy-
       ‑trwa­ła wydzie­li­na.

To nie Freud wymy­ślił
Skąp­ca z zatwar­dze­niem:
Ban­ki mają w fasa­dach
Na depo­zyt szpa­rę
Z napi­sem Skar­biec noc­ny,
Twar­de są lub mięk­kie
Walu­ty państw, zaso­by –
Płyn­ne albo trwa­łe.

Wspól­na Mat­ko, ty oczyść
Nam nasze umy­sły
I jeli­ta współ­czu­cia
Zacho­waj nam droż­ne:
Pozwól nam dobrze skoń­czyć,
Oddal zdzie­cin­nie­nie,
Gder­li­wość, sła­by zwie­racz
W jakiejś taniej norze.

Trzy­maj nas, gdzie­śmy sta­li:
Gdy wpa­da­my w patos,
Gdy Wyż­sza Myśl jest, jak się
Zda­je, kwe­stią chwi­li,
Ześlij trzeź­wią­cy obraz,
Na przy­kład zbo­la­łą
Twarz Więk­sze­go Pro­ro­ka,
Kie­dy go przy­pi­li.

(Niech orto­dok­sja chwa­li
Dar kana­li­za­cji:
Swift i Świę­ty Augu­styn
Żyli w wie­kach, kie­dy
Zwąt­pie­nie sztur­mo­wa­ło
Tak­że ludz­kie noz­drza –
Smród z rynsz­to­ka popie­rał
Mani­chej­skie tezy.)

Inny ma har­mo­no­gram
Umysł, inny Cia­ło:
Lecz nim się rano zej­dą
Tutaj na nara­dę,
Nie zosta­wi­my mar­twych
Trosk z wczo­raj za sobą,
By sta­wić męż­nie czo­ła
Temu, co ma nadejść.


IX. Tylko dla przyjaciół

dla Joh­na i Tekli Clar­ków

Nasz i nie nasz zara­zem, wydzie­lo­ny nie­gdyś
Jako kapli­ca przy­jaź­ni, pokój ten
Przez więk­szą część roku pusty oraz cichy,
Ocze­ku­je, że do nie­go wnie­siesz
Coś, cze­go żaden domow­nik mu nie da:
Kil­ka dni z pry­wat­ne­go życia.

Za domem las posa­dzo­ny rów­no, za okna­mi
Trak­tor prze­ci­na kraj cukro­we­go bura­ka,
Twoi gospo­da­rze pra­cu­ją, sku­pie­ni na swym pen­sum;
Wąt­pli­we, byś miał tu zabi­jać
Smo­ki lub roman­so­wać: lecz gdy­byś dra­ma­tu pra­gnął,
Gdzie indziej byś spę­dzał week­end.

Książ­ki tu mamy dobre na każ­dy nie­omal
Czy­tel­ni­czy nastrój, papier i koper­ty
Dla piszą­ce­go listy (znacz­ków się nie „poży­cza”,
To jest ozna­ka złe­go wycho­wa­nia):
Obiad, być może prze­jażdż­ka, a potem her­ba­ta;
Po kola­cji muzy­ka albo plot­ki.

Jeże­li masz pro­ble­my i chciał­byś je wyznać
(Wia­do­mo, źle nas trak­tu­ją kochan­ko­wie,
Zwie­rzę­ta domo­we żyją krót­ko), chęt­nie cię wysłu­cha­my,
By coś po namy­śle pora­dzić;
Jeśli ich wspo­mi­na­nie ma ci spra­wić przy­krość,
Nie będzie­my zada­wać nie­po­trzeb­nych pytań.

W języ­ku przy­jaź­ni pierw­sze kro­ki są pro­ste,
Ale, jak szyb­ko się oka­zu­je,
Trud­no mówić nim bie­gle; żaden wyraz pokrew­ny
Nie łączy go, ani podo­bień­stwo,
Z pan­de­mo­nium sypial­ni i poko­ju dzie­ci, obce
Mu dwor­skie rymy, paster­ska pio­sen­ka

I szyb­ko rdze­wie­je, jeśli go nie uży­wać.
Prze­strzeń i obo­wiąz­ki nas dzie­lą,
Lecz brak będzie owoc­ny, jeże­li się oka­że,
Że nasze ponow­ne spo­tka­nie napraw­dę
Jest świę­tem. Zatem przy­jeż­dżaj, kie­dy tyl­ko możesz:
Cze­ka na cie­bie twój pokój.

Za cza­sów kró­la Tum-Tuma na noc­nym sto­li­ku
Sta­ła­by pusz­ka bisz­kop­tów, byś miał
Nocą co chru­pać. Dziś wszyst­ko wyglą­da ina­czej,
Rodza­je bro­ni, mody w odży­wia­niu:
Dla ama­to­rów pla­ży, co liczą każ­dą kalo­rię,
Mamy butel­kę z mine­ral­ną wodą.

Feli­cis­si­ma not­te! Obyś zaraz w sen zapadł
O czymś bli­skim ser­cu, prze­ko­na­ny,
Że kto­kol­wiek spał w tym łóż­ku wcze­śniej,
Też był kimś, kogo lubi­my,
Że w stre­fie zasię­gu naszych dobrych myśli
Ty tak­że nie masz duble­ra.


 Prze­ło­żył Dariusz Sośnic­ki

O autorach i autorkach

Dariusz Sośnicki

Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.

W.H. Auden

Jeden z najwybitniejszych anglojęzycznych poetów XX wieku. Urodził się w 1907 roku w brytyjskim Yorku, ale większą część życia spędził na emigracji w USA, dokąd wyjechał w roku 1939. Wydał kilkadziesiąt tomików poetyckich, ale pisał również eseje i libretta operowe. Po polsku ukazały się m.in. 44 wiersze oraz Morze i zwierciadło w tłumaczeniach Stanisława Barańczaka.

Powiązania