książki / SZKICE

Widok z okna w podróży służbowej

Inga Iwasiów

Fragmenty książki Ingi Iwasiów Widok z okna w podróży służbowej, wydanej w Biurze Literackim 6 maja 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Sie­dem. Graz

Dru­gi pobyt w mie­ście, kolej­ny z serii zapro­szeń euro­pej­skich. Jestem prze­zię­bio­na do nie­przy­tom­no­ści. Z lot­ni­ska ode­brał mnie prze­zię­bio­ny do nie­przy­tom­no­ści poeta. Połknę­łam kolej­ne aspi­ry­ny i zle­głam w ubra­niu. Obu­dził mnie tele­fon – ktoś już po mnie przy­szedł. Wie­czór minął jak trip – zama­za­ny, z kła­dą­cy­mi się na bia­łych ścia­nach ostry­mi kolo­ra­mi. Zro­bi­ło się zim­no, choć nigdzie nie widać resz­tek śnie­gu. Prze­spa­łam śnia­da­nie. Piję trze­cią her­ba­tę, patrząc przez okno na uro­czą uli­cę. Zaraz się na nią sku­szę.

Trzy­na­ście. Tar­no­wo koło Łob­za

„Nie­miec­kie Tar­now” – powta­rza mój przy­ja­ciel archi­wi­sta. Siel­ski widok na dachy i odno­wio­ny młyn. Tra­sa bocz­ną dro­gą, odle­głość wydłu­ża się z każ­dą chwi­lą, jak­bym zmie­rza­ła do Tar­no­wa mało­pol­skie­go albo do Tar­now w 1933 roku. Set­ki kilo­me­trów, dzie­siąt­ki lat stąd. Sam Łobez wciąż enig­ma­tycz­ny, choć znam wie­le osób pocho­dzą­cych z tego mia­stecz­ka. Od dzie­ciń­stwa: pozna­wa­ne na kolo­niach dzie­ci leśni­ków stąd, syn pie­lę­gniar­ki stąd, wiel­bi­cie­le lite­ra­tu­ry stąd. A sama przez Łobez tyl­ko prze­jaz­dem. Słu­cham uważ­nie nawi­ga­cji, tra­fiam w pod­mo­kłe nigdzie. Zawróć, jeśli to moż­li­we, zawróć, jeśli, zawróć, zawróć. Dałam radę wyco­fać moje nisko zawie­szo­ne auto, pła­cząc tyl­ko w środ­ku, cho­ciaż nikt mnie nie widział. Zawró­ci­łam, minę­łam czło­wie­ka sto­ją­ce­go w polu. Czy to czas robót polo­wych? Kwie­cień. Nie wiem. Nie znam rol­ni­cze­go kalen­da­rza. Ośro­dek hote­lo­wo-szko­le­nio­wy, w któ­rym jestem, przy­le­ga do stad­ni­ny. No tak, Łobez znam też z opo­wie­ści o koniach. A nazwa Tar­no­wo, Tar­now… Ety­mo­lo­gicz­nie ozna­cza cierń, pasu­je do Ziem Odzy­ska­nych. Zamiast rene­san­so­we­go rynecz­ku – cegla­ne zabu­do­wa­nia. Nie­przy­ci­na­ne krze­wy wokół domu moich dziad­ków we wsi Raduń, któ­ra nie nio­sła za wie­le rado­ści, dla­te­go tak dobrze szedł tam wyszynk w pijal­ni, klu­bie i skle­pie. Gdy­bym nale­ża­ła do komi­sji nazew­ni­czej, uni­ka­ła­bym opty­mi­stycz­nych kono­ta­cji. Darń, tarń, kolec, rań, licz­ne for­my odcza­sow­ni­ko­we ozna­cza­ją­ce znój, orkę, prze­rzu­ca­nie obor­ni­ka, pra­cę koni, ryk krów oddzie­la­nych od cie­ląt, prze­jaz­dy bydlę­cych wago­nów, przy­miot­ni­ki zawie­ra­ją­ce wil­goć, wiatr i niski pułap chmur. Wiem, skąd nazwa się wzię­ła, nie muszę czy­tać ksiąg spi­sa­nych przez hob­by­stów kra­jo­bra­zo­wych ani pytać ono­ma­stek, z któ­ry­mi spę­dzam tu czas. Nowo­gró­dek pod Gorzo­wem, wieś War­sza­wa w woje­wódz­twie pomor­skim. Tar­no­wo nigdzie, luk­su­so­we. Ze środ­ków Unii Euro­pej­skiej – czy­tam nie­bie­skie tablicz­ki, zna­mio­na tej deka­dy. Każ­dy pokój urzą­dzo­ny ina­czej, z wiej­ska, ze sty­lo­wym nad­dat­kiem. Skrzy­pią­ce pod­ło­gi, sza­fy, łóż­ka. Malut­ka dziu­pel­ka dwu­oso­bo­wa, łóż­ko za wąskie dla dwoj­ga. Cie­ka­wią mnie te nor­my sypial­nia­ne – co za nimi stoi, jaka kon­cep­cja pary? Z kim kto zdo­łał­by się poukła­dać na tym trzesz­czą­cym kosz­mar­ku, mię­dzy wyha­fto­wa­ny­mi podusz­ka­mi? Odci­ska­ją się na policz­ku w nie­wzór. Wyglą­dam przez okno, zie­lo­ne poła­cie tra­wy oszu­ku­ją, bo jest zim­no. W wyso­kiej sali, gdzie się spo­ty­ka­my, chłód idzie od pod­łóg i prze­szklo­nych ścian. Posta­na­wiam, że kie­dyś tu sobie przy­ja­dę na spo­koj­ny week­end. Z kimś, kto będzie leżał na mnie przez całą noc, oddy­cha­jąc deli­kat­nie. Tyl­ko czy tra­fię? A gdy­bym dała do przo­du te dwie­ście metrów i jed­nak uto­pi­ła auto? Może ten czło­wiek z pola usły­szał­by plusk? Może nie, samo­chód zapa­dał­by się bez­gło­śnie. Zgi­nę­ła­bym albo wyło­ni­ła się w Mało­pol­sce, zaczę­ła tam jakąś inną histo­rię, na przy­kład fry­zjer­ki. W Tar­no­wie. Msza­nie Gór­nej, Zapiec­ku. W fan­ta­zjach czę­sto jestem fry­zjer­ką. War­to by zba­dać źró­dła tego marze­nia. Albo chlup i już. Była­by to ostat­nia podróż nie­ży­cia.

Pięt­na­ście. Van­co­uver

Jestem roz­dar­ta. Nie wiem, gdzie chcia­ła­bym zamiesz­kać. Oglą­dam kon­ty­nent od naj­lep­szej stro­ny. Mam wra­że­nie, że samo Van­co­uver – każ­da dziel­ni­ca, kam­pus uni­wer­sy­tec­ki, każ­de mia­sto, miej­sce, świą­ty­nia, pla­ża, to, co zbu­do­wa­li, co zabra­no rdzen­nym, i to, co się poja­wi­ło na ich cmen­ta­rzach oraz w świę­tych miej­scach – powsta­wa­ło wedle jed­nej zasa­dy: dla wido­ku.

Z miesz­ka­nia Boże­ny obser­wu­je­my samo­lo­ty pod­cho­dzą­ce do lądo­wa­nia. Z apar­ta­men­tu zna­jo­mych patrzę na city. Od przy­ja­ciół – na oce­an. Na szczę­ście nie muszę wybie­rać, zale­d­wie liżę z wierz­chu to pięk­no i zaraz wró­cę do domu z książ­ka­mi o first nation oraz set­ka­mi zdjęć. Gdy­by te aka­de­mic­kie opra­co­wa­nia prze­kła­da­ły się na poli­ty­kę, nie dowia­dy­wa­ła­bym się tutaj o bie­dzie, prze­mo­cy i bez­na­dziei mają­cej pocho­dze­nie. Kra­jo­braz odwra­ca uwa­gę. Parę dni temu byłam w Seat­tle na wie­czo­rze autor­skim. Prze­kro­cze­nie gra­ni­cy jak mię­dzy PRL a NRD, ten sam dreszcz, dłu­ga kolej­ka z pasz­por­ta­mi. Pogra­nicz­nik mówią­cy do mnie „pie­ro­gi” i że lubi ukra­iń­ską kul­tu­rę. Nie pro­stu­ję, choć brzmi jak dow­cip, musiał sły­szeć o JPII i Wałę­sie, nie powi­nien mylić. Zaraz za gra­ni­cą kon­ty­nu­acja sze­ścio­pa­smo­wej auto­stra­dy. Kasy­na jak po kana­dyj­skiej stro­nie, mię­dzy pola­mi, poja­wia­ją się też przy­gra­nicz­ne ogrom­ne dys­kon­ty, tutej­sza wer­sja pla­ców han­dlo­wych pod Koł­ba­sko­wem, bra­ku­je napi­sów „Ziga­ret­ten”, bil­bor­dy z nazwa­mi marek odzie­żo­wych wyda­ją się więk­sze niż w Euro­pie. Jecha­li­śmy tak szyb­ko, że nagle zaczę­ło się mia­sto – beton, szkło, świa­tło, zie­leń, woda. Nie przy­trzy­mam tego zbyt dłu­go pod powie­ka­mi, za krót­ka wizy­ta. Dom Pol­ski z akcen­ta­mi naro­do­wy­mi, ludzie bystrzy i mili. Wra­ca­my póź­ną nocą, pogra­nicz­ni­ko­wi nie chce się przy­ło­żyć pie­cząt­ki do mojej wizy, a muszę mieć dowód, że opu­ści­łam USA. Jestem tym wystra­szo­na, PRL‑u z sie­bie nie wygo­nię.

Dwa­dzie­ścia jeden. Lublin

Któ­ry to raz? Widok zawsze na sta­rów­kę. Pró­bu­ję sobie przy­po­mnieć, parę lat temu byłam na pew­no w Lubli­nie w dro­dze z Kazi­mie­rza nad Wisłą. Jakaś podróż zwią­za­na z dyrek­to­ro­wa­niem. Inten­syw­nym i dre­nu­ją­cym. W dużym stop­niu przy­pad­ko­wym, samo po mnie przy­szło. Widok Kazi­mie­rza pamię­tam mgli­ście, kon­fe­ren­cja polo­ni­styk odby­wa­ła się w poło­żo­nym pery­fe­ryj­nie budyn­ku, więc wszyst­ko wokół przy­po­mi­na­ło każ­dą inną wieś, żad­nych zna­ków szcze­gól­nych. Parę lat wcze­śniej miesz­ka­łam przy ryn­ku, musia­ło być bar­dziej malow­ni­czo. Leżał zbry­lo­ny śnieg, cho­dzi­ło się ostroż­nie. Każ­dy pobyt dele­ga­cyj­ny, krót­ki, bez stycz­nych z nar­ra­cją waka­cyj­ną. Her­ba­ciar­nia. Sklep z ręcz­nie robio­ną biżu­te­rią. Coś cepe­liow­skie­go. Teatr Sta­ry – plu­szo­wość i ozdob­ność, świet­na aku­sty­ka. Dwie godzi­ny na sce­nie. Wszyst­ko tak zor­ga­ni­zo­wa­ne, że wyga­sza lęk przed pustą salą. Naj­gor­szy zatru­wacz – wspo­mnie­nie pusta­wych salek, z pra­cow­ni­ca­mi biblio­te­ki ratu­ją­cy­mi fre­kwen­cję. Albo kon­fe­ren­cyj­ne glę­dze­nie do nie­do­bit­ków w pane­lu po 18.00. Godzi­ny podró­ży w próż­nię. Teatr ma wypra­co­wa­ną publi­kę. Tro­chę cho­dzę zauł­ka­mi, powta­rza­jąc poprzed­nie cho­dze­nie zauł­ka­mi. Wybie­ram punkt pobo­ru posił­ku. Nie jestem zasko­czo­na obrzy­dli­wym sma­kiem „wytraw­nych” nale­śni­ków. Sta­ra cebu­la i nie­wia­do­my tłuszcz. Miesz­kam dobrze, w nowym małym hote­li­ku, a wła­śnie z Lubli­na pamię­tam dzi­wacz­ne, nie­chluj­ne apar­ta­men­ty, z mebla­mi po dziad­kach. Naj­gor­szy rodzaj zakwa­te­ro­wa­nia – wcho­dze­nie w gra­ty i szma­ty po kimś. Ste­ryl­na obo­jęt­ność hote­li po sto­kroć lep­sza. Uogól­nia­jąc: żyje­my na gra­tach po innych, wma­wia­jąc sobie poetyc­ko, że w miej­scu roz­to­czy kry­ją duszę. W zanie­dba­nych B&B ze zbie­ra­ni­ną naczyń i wbi­tym w wykła­dzi­ny kurzem myślę o poprzed­nich wła­ści­cie­lach – umar­li? Zosta­li wykwa­te­ro­wa­ni? Zabra­ni do rodzin?

Czter­dzie­ści dwa. Kato­wi­ce

Znam ten widok i doce­niam wygo­dę hote­lu. Z dwor­ca jadę kwa­drans. Wybór her­bat – w języ­ku hote­lo­wym: „selek­cja her­bat” – pod lustrem. Jestem bli­sko. Wczo­raj o Odrze. Zlew­nia wspo­mnień. Rejs lite­rac­ki z 2004 roku. Czas jesz­cze nie­pew­nej abs­ty­nen­cji, zamy­ka­ją­cej w poko­jach. Uciecz­ki przed zachę­ta­mi i znie­chę­ta­mi. Pamię­tam kil­ka takich noc­le­gów: w Schwedt, Gre­ifswal­dzie, Düs­sel­dor­fie, Zie­lo­nej Górze, Nij­me­gen. W domu mam pla­kat z map­ką poka­zu­ją­cą tra­sę i przy­stan­ki. Wido­ki na mia­sta od stro­ny Odry i Renu. Był­by pięk­ny album. Dziś tu część uczest­ni­ków tam­te­go pro­jek­tu – sło­wo „pro­jekt” zapu­ści­ło korze­nie w XXI wie­ku, nie daje się wypie­lić. W moim pane­lu – to sło­wo ma podob­ny ter­min poczę­cia – Hen­ryk Waniek i Uwe Rada. Pod­czas tam­te­go rej­su w Nij­me­gen spa­łam w poko­ju na ostat­nim pię­trze obok Olgi Tokar­czuk. Szło się jak na wie­żę, stro­my­mi scho­da­mi pro­sto z knaj­py. Wie­czo­rem spa­ce­ro­wa­łam z naj­star­szym na lite­rac­kim stat­ku Hen­ry­kiem Bere­ską. Z innych powo­dów obo­je potrze­bo­wa­li­śmy spo­koj­ne­go spa­ce­ru. Przy­po­mi­na­ją mi się poje­dyn­cze sce­ny. W holen­der­skim mia­stecz­ku kupi­łam sobie czer­wo­ną mary­nar­kę. Na pocie­sze­nie? Kie­dy indziej spra­wi­łam sobie w War­sza­wie czer­wo­ny golf. Jaskra­wy stos na wej­ściu wabił klient­ki cen­trum han­dlo­we­go. Gdy­by to dzia­ła­ło, wszy­scy cho­dzi­li­by­śmy w czer­wo­nym. Od uro­dze­nia do śmier­ci – bo kto chciał­by mieć obni­żo­ny nastrój? Żelaz­ko w poko­ju, więc pra­su­ję czar­ną mary­nar­kę.

Zabra­łam się tu ele­ganc­ko, samo­cho­dem, pro­wa­dzo­nym na wyrzu­cie adre­na­li­ny przez męż­czy­znę w śred­nim wie­ku. Zatrzy­ma­li­śmy się tyl­ko na tan­ko­wa­nie – ben­zy­ną, colą i hot dogiem. Wra­cać będę wol­niej, pocią­giem przez War­sza­wę, bez hot dogów.

 

Sześć­dzie­siąt jeden. War­sza­wa

Jak mawia­ją, pre­sti­żo­wa loka­li­za­cja. Rzad­ko bywam w tak eks­klu­zyw­nych hote­lach, ale tu mała awan­tu­ra w języ­ku nie­miec­kim. Sły­szę ją przez drzwi mię­dzy poko­ja­mi. Drew­nia­ne, jak w miesz­ka­niu bab­ci przed nisz­czą­cym śla­dy przed­wo­jen­ne­go prze­py­chu remon­tem. Solid­na sto­lar­ka, tu poma­lo­wa­na na ele­ganc­ki i mod­ny, a tak­że prak­tycz­ny sza­ry, nie izo­lu­je od pod­nie­sio­nych gło­sów. Sto­licz­ki i biur­ka – roz­ło­żę na was notat­ki. Fote­le i sto­łecz­ki – posie­dzę na was, zakła­da­jąc buty. Szklan­ki i kie­lisz­ki – nie brzęcz­cie, pro­szę. Nie zdą­żę sko­rzy­stać z alko­ho­lo­we­go poczę­stun­ku. Wyjść i wejść tyle razy, żeby zatrzeć pierw­sze wra­że­nie zro­bio­ne w recep­cji – spóź­nio­ny pociąg zgniótł mnie i nasą­czył zapa­chem nie­świe­żych kana­pek. Moje pierw­sze wra­że­nie, bo prze­cież nikt inny nie pamię­ta chwiej­ne­go kro­ku i nie­rów­ne­go pisma klient­ki. Poza tym bądź­my spra­wie­dli­we! Pano­ra­ma osza­ła­mia­ją­ca, ale win­dy dziw­ne, upstrzo­ne ostrze­że­nia­mi przed wsia­da­niem, wysia­da­niem, celem. Wszyst­ko tu jest lek­ko podej­rza­ne, jak­by nagry­wa­li film, a przy­pad­ko­we oso­by robi­ły za sta­ty­stów. Ja też gram w fil­mie, przy­wio­złam parad­ną sukien­kę. Na wszel­ki wypa­dek, mogli przy­dzie­lić togę. Hono­ris cau­sa Olgi Tokar­czuk. Napi­sa­łam dłu­gą recen­zję, pod­czas uro­czy­sto­ści moją rolą było sie­dze­nie w pierw­szym rzę­dzie. Nad ranem ata­ki Rosji na ukra­iń­skie mia­sta. Przy śnia­da­niu roz­ma­wia­my tyl­ko o woj­nie. Mia­sto poci się stra­chem, ma zma­ga­zy­no­wa­ny w murach, chod­ni­kach, pod­zie­miach ten strach. Wszę­dzie włą­czo­ne tele­wi­zo­ry, obser­wa­cja na bie­żą­co. Nie poszłam na spo­tka­nie z ukra­iń­ską pisar­ką, odwie­dzi­łam dzie­ci. Koniec koń­ców eufe­mizm „bli­scy” ozna­cza­ją­cy rodzi­nę wyzna­cza hie­rar­chie w momen­cie pró­by, a więc oni, nie lite­ra­tu­ra.

Sie­dem­dzie­siąt sześć. Koło­brzeg

Nie da się lepiej ska­dro­wać. Za par­kin­giem las i pla­ża, tyl­ko przejść. Aż się chce puścić pły­tę coachin­go­wą, widok jak życie: prze­bij wzro­kiem, a tam zaraz będzie pięk­nie, cze­ka­ją na cie­bie cudow­no­ści świa­ta. Doświad­cze­nie uczy odwrot­no­ści: może być gorzej. Ten przy­pa­dek to wyją­tek, a patrzę z poko­ju o zno­śnym stan­dar­dzie, więc nie narze­kam. Po pro­stu trud­no ina­czej ska­dro­wać.

Od świ­tu sły­chać pta­ki, wiatr poru­sza gałę­zia­mi drzew. Wsta­ję, by wydać za dużo na śnia­da­nie w knajp­ce o nazwie pach­ną­cej Ita­lią. Zamknię­te, zatrza­śnię­te. We mnie wczo­raj­sze emo­cje, nie myśl­cie, że kac, raczej wciąż eufo­ria. Śnia­da­nie kupu­ję w skle­pie, dużo taniej. Idę z kub­kiem kawy na skwer, zza któ­re­go widać morze. Kusi, jed­nak zaraz ruszam dalej, żeby się włą­czyć w uni­wer­sy­tec­ki ruch zebra­nio­wy. Ozna­czam, zazna­czam, te hasz­ta­gi to masa­kra, bolą od nich pal­ce.

O autorze

Inga Iwasiów

Profesorka Uniwersytetu Szczecińskiego, literaturoznawczyni, krytyczka literacka, poetka i prozaiczka. W latach 1999–2012 redaktorka naczelna Szczecińskiego Dwumiesięcznika Kulturalnego „Pogranicza”. Pomysłodawczyni oraz była przewodnicząca kapituły Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia, zasiada w kapitule Poznańskiej Nagrody Literackiej im. A. Mickiewicza. Członkini jury Nagrody Literackiej Nike, prezeska Polskiego Towarzystwa Autobiograficznego. W pracy naukowej specjalizuje się w zagadnieniach z zakresu historii literatury polskiej, historii literatury XX wieku i teorii literatury. Odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi (2001) oraz Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2005). W 2010 roku została uhonorowana tytułem Ambasadora Szczecina. Wyróżniona Nagrodą Artystyczną Miasta Szczecin (2008) i Zachodniopomorskim Noblem (2009).

Powiązania

Nowy europejski kanon literacki: Mój pan mąż, Poniewczasie, Skóra to elastyczna osłona

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Rume­ny Buža­ro­vskiej, Lisy Krän­zler, Bjør­na Rasmus­se­na, Bogu­sła­wy Sochań­skiej, Doro­ty Stro­iń­skiej i Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 29. Muzy­ka Mali­na Mide­ra.

Więcej

Przyszłość literatury: esej na otwarcie TransPortu Literackiego 29

nagrania / transPort Literacki Inga Iwasiów Malina Midera

Esej Ingi Iwa­siów otwie­ra­ją­cy festi­wal Trans­Port Lite­rac­ki 29. Muzy­ka Mali­na Mide­ra.

Więcej

Życie pisarza to pokój hotelowy o znośnym standardzie, gdzie nie zawsze jest uroczo i miło

wywiady / o książce Aleksandra Gieczys-Jurszo Inga Iwasiów

Roz­mo­wa Alek­san­dry Gie­czys-Jur­szo z Ingą Iwa­siów, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ingi Iwa­siów Widok z okna w podró­ży służ­bo­wej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 maja 2024 roku.

Więcej

Widok z okna w podróży służbowej

utwory / zapowiedzi książek Inga Iwasiów

Frag­men­ty książ­ki Ingi Iwa­siów Widok z okna w podró­ży służ­bo­wej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 maja 2024 roku.

Więcej

Nowy europejski kanon literacki: Trupi bieg, Świerzb, Emily forever

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Bene­de­ka Tot­tha, Fríðy Ísberg, Marii Navar­ro Ska­ran­ger, Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Z kamienia i kości, Ostatni patriarcha i Ktokolwiek, tylko nie ja

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Béren­gère Cour­nut, Naja­ta El Hach­mie­go, Hały­ny Kruk, Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Moloch z fałdami

recenzje / ESEJE Inga Iwasiów

Recen­zja Ingi Iwa­siów, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Elż­bie­ty Łap­czyń­skiej Bestia­riusz nowo­huc­ki, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 21 grud­nia 2020 roku.

Więcej

Leżąc na polu z oderwaną nogą, gdy górą idzie parada

debaty / ankiety i podsumowania Inga Iwasiów

Głos Ingi Iwa­siów w deba­cie „Jesz­cze jed­na dys­ku­sja o pary­te­tach”.

Więcej

Trochę poety

recenzje / ESEJE Inga Iwasiów

Recen­zja Ingi Iwa­siów z książ­ki Soma Łuka­sza Jaro­sza.

Więcej

O Somie

recenzje / Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Ingi Iwa­siów, Paw­ła Lek­szyc­kie­go, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Mar­ci­na Orliń­skie­go, Artu­ra Nowa­czew­skie­go, Grze­go­rza Tomic­kie­go, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

Życie pisarza to pokój hotelowy o znośnym standardzie, gdzie nie zawsze jest uroczo i miło

wywiady / o książce Aleksandra Gieczys-Jurszo Inga Iwasiów

Roz­mo­wa Alek­san­dry Gie­czys-Jur­szo z Ingą Iwa­siów, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ingi Iwa­siów Widok z okna w podró­ży służ­bo­wej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 maja 2024 roku.

Więcej

Fabuła i dokument, czyli o podróżach służbowych Ingi Iwasiów

recenzje / ESEJE Barbara Elmanowska

Recen­zja Bar­ba­ry Elma­now­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ingi Iwa­siów Widok z okna w podró­ży służ­bo­wej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 maja 2024 roku.

Więcej

Widok z okna w podróży służbowej

utwory / zapowiedzi książek Inga Iwasiów

Frag­men­ty książ­ki Ingi Iwa­siów Widok z okna w podró­ży służ­bo­wej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 maja 2024 roku.

Więcej

Fabuła i dokument, czyli o podróżach służbowych Ingi Iwasiów

recenzje / ESEJE Barbara Elmanowska

Recen­zja Bar­ba­ry Elma­now­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ingi Iwa­siów Widok z okna w podró­ży służ­bo­wej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 maja 2024 roku.

Więcej