książki / POEZJE

Widoki wymazy

Kacper Bartczak

Fragmenty książki Widoki wymazy Kacpra Bartczaka, wydanej w Biurze Literackim 19 kwietnia 2021 roku, a w wersji elektronicznej 14 marca 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dom żył

1.
pro­sty zestaw pudeł­ko­wy
łza tek­tur­ka kom­po­zyt
skro­bio­wy z dymu żył
zakrzep na wysta­wę życio­wą
nie żebym pra­gnął odro­dził
ner­wy posza­rza­ły od pogo­dy
wyszła w ska­nie die­ta
kalo­rycz­na wysta­wa
z domu żył

sam sobie kom­po­zyt
lęków leków nie osą­dzaj
żeby leki nie osa­dzi­ły
cię w blo­kach kopal­nych
na kur­han dono­sów
na cie­bie w reje­strach
lęko­wych osą­dzi­ły
bo jesteś z węgla folii
kwa­so­wy dozow­nik

2.
się zasta­na­wiam
czy mia­łem pięk­no
czyż­bym stra­cił pięk­no
że puści­łem pięk­no
na łeb szy­ję a dobro
z gło­wą spu­ści­ło
się na mnie wysta­wi­ło
z domu żył

z fast foodu żywię
ojca jąka­łę mię­dzy nami
udar sło­necz­ny deco­rum
uda­ro­we nie­bo a zie­mia
gra­ma­ty­ka asce­za
bała­mut­na prze­rzut­nia
mnie w życie zewnętrz­ne
ale manie­ra pęka
do wewnątrz


Dom stary

1.
świa­teł­ka po pla­ży
odu­rzo­ne twa­rze
na ete­rze jak chlo­rze

2.
Wie pan gdzie latar­nia
lata­ren­ka jakaś
ludz­ka cho­ciaż

Nie wiem
Przy­jeż­dża­łem tu nad morze
Dziś led­wo led­wo
tra­fi­łem sze­dłem
w deter­gen­cie
z domu

star­ców wcza­sów ojca
przy­wio­złem Wie pan
czy­je to morze Wiem ono
led­wo led­wo

3.
Było świa­tło. Nie kula. Pane­lik. Mało miał świa­tła. Sła­bo widzia­łem. Nic nie wie­dzia­łem. Przy­sta­wi­łem czu­ły pane­lik do twa­rzy i głos powie­dział: ja, Tej­re­zjasz, przyj­mę dziś two­je zgło­sze­nie, bo wiem i znam to wszyst­ko, co się tu roz­gry­wa. Ta woda ci zagra­ża, ale nie tak, jak sądzisz. Żaden żeglarz z cie­bie, król czy rybak. I nie da się uto­pić w tym, co puste. Więc nie kom­bi­nuj. W ogó­le źle z two­imi ner­wa­mi. Że nie wspo­mnę o postach.

4.
ślep­cy na pia­skach
apa­ra­ty na twa­rzach
pia­sek trza­ski elek­tro

sta­tycz­ne wid­ma
flu­or narzę­dzio­wy
geo-paski w pio­sen­ce
sezo­no­wej:

czy­jeś ty morze
kto się pisał
w tobie

czy­je wer­sy pro­me­na­dy
życio­we –
You, sea! I resign myself to you also

dep­tak powiedz
głu­chy czy pusty w tobie –
Oed’ und leer das Meer

 

5.
wydu­ma­ni w postach
na wydmach dom sta­ry
my na ete­rze
jak w chlo­rze

tu gdzieś było
wyj­ście wid­mo­we


[Któregoś wieczora zaczęło padać]

Któ­re­goś wie­czo­ra zaczę­ło padać. Zało­ży­łem prze­ma­kal­ną kurt­kę, prze­ma­kal­ne spodnie i posze­dłem w stro­nę małe­go par­ku, odda­lo­ne­go o kil­ka minut spa­ce­rem od domu. Park był zamknię­ty z powo­du kwa­ran­tan­ny. Wej­ścio­wą bram­kę prze­pa­sa­no bia­ło-czer­wo­ną taśmą. Było póź­no, lało coraz bar­dziej, wokół ani żywej duszy. Omi­ną­łem barier­kę z taśmą i wsze­dłem do puste­go, zaka­za­ne­go par­ku, w środ­ku świa­to­wej zara­zy. Latar­nie pali­ły się ostrym bia­łym świa­tłem, tra­wa, dęby, klo­ny i brzo­zy bły­ska­ły w nim wio­sen­ną zie­le­nią. Drze­wa piły wodę z powie­trza, aż trza­ska­ło. Sze­dłem alej­ka­mi, wśród wariac­ko żół­tych for­sy­cji, obok puste­go boiska. Deszcz się roz­krę­cił, lunę­ło na całe­go, ścia­na wody, w ostrym jarze­nio­wym świe­tle, któ­re w głę­bi par­ku było zie­lo­ne. Liście szem­ra­ły, wszyst­ko sta­nę­ło w siwej tafli. Wokół ani żywej duszy, wła­dza zaka­za­ła, wła­dza nie wie­dza, wirus panu­je, ja tu sam, w zupie, aurze, aero­zo­lu, w jed­nej stru­dze. Byłem audy­to­rium, odro­dził mi się oddech, recy­ta­cja w zaka­za­nej pust­ce. Ocie­ka­łem, byłem szczę­śli­wy, udroż­nio­ny. Prze­świe­tlo­ny, osa­dzo­ny na kro­pel­kach, mani­fe­sto­wa­łem. Żyłem w tym? Umie­ra­łem? Byłem żywą duszą w par­ku. Kształ­ci­łem się. Mówi­łem sobie: opo­wiedz o masie świa­tła w liściach, o gru­bo­ści fil­mu. Jak zwil­ża gar­dło, otwie­ra głos. Jak otwie­rasz park, dzia­łasz w ści­słym otwar­ciu.


Na ranki

w ster­cie chwil
chwil­ka drży
jak bier­ka

bie­rzesz ją
źle i to się pój­dzie
nie chwy­ci zmie­li

teraz patrz
jak wyj­mu­ję ją sobie
z oka ty z ust

mi wyj­mij
od razu lepiej
sypie się pisze dla

po pro­stu dla


Prześwietlone dzienniki [fragmenty]

Teraz jest wiatr, któ­ry mio­ta wia­trem. Teraz ostre gno­je­nie z powie­trza, świa­tło jak łomot po oczach. Nic nie widać. Jeden wymaz. Śle­pa plam­ka – świat tego świa­ta. Pro­sto z mostu mię­dzy­ludz­kie­go. Wiel­ka pia­na czą­stecz­ko­wa ude­rza w ojczyź­nia­nym kom­po­cie, na kicie i maku. Nie­któ­rzy gło­so­wa­li tele­wi­zyj­nie, inni pła­ka­li, jesz­cze inni jakoś na tym wyszli. Ale zasta­nów­my się: jeśli zwy­kłe ludz­kie myśli, pra­gnie­nia, lęki i nadzie­je są jakąś wyściół­ką pod to, co tu się dzie­je, co w ogó­le może jesz­cze, załóż­my, się zda­rzyć, to – powiedz­my sobie otwar­cie – ta wyściół­ka nam scze­zła. Jej roz­pad trwa poty­licz­nie, na dnie oczu, w kom­po­stach jeli­to­wych, w gno­ju z apek pod bram­ką. Kom­pot nam połu­pał odmia­ny czeź­nię­cia na dwie pod­sta­wo­we odmia­ny: glo­bal­ną i ojczyź­nia­ną. Wło­żył pod język. Wyplu­łem. Teraz to już nie jest wiatr. Wiatr już był, i mróz, i blask, ale je prze­oczy­li­śmy. I dla­te­go jest takie ryzy­ko, że nic już nie może się zda­rzyć, że jest po zda­rze­niu. Prze­śnio­na apka po elip­sie, histo­ria krzy­wa, okrut­na, ludz­ka, nie-ludz­ka, co nam do tego. Tak teraz już będzie. Skąd sta­za? Ale postaw­my inne pyta­nie: skąd tro­py w sta­zie?

Pani na wło­ściach, na świa­tła pochy­le­niu, od środ­ka poróż­nio­na, mag­mo wul­ka­nicz­na zamknię­ta po śmier­ci w szu­fla­dzie, duchu, udo­stęp­ni­łaś mózg, świę­to w meta­lo­wych obło­kach. Sto­pi­łaś dystans. Dzię­ku­ję, już śnię – nowe świa­ty, histo­rie, woj­ny domo­we (bo wiesz, my tu też zawsze z pogra­ni­cza, za jakąś gra­ni­cą, my nie­wol­ni­cy, my han­dla­rze). Mózg lub umysł, nie­waż­ne, w każ­dym razie wie­ki całe spa­ko­wa­ne na dys­ku. Dla mnie? Mózg jak umysł cały mój, nie mój, nie­waż­ne, więk­szy niż nie­bo, a ty w zana­drzu jak chi­ral­ność lin­ku. Mózg lub umysł, co waż­ne, to ujrzeć się wresz­cie w śle­pej plam­ce tego pochy­le­nia. Mia­łaś kwia­ty w sobie, hia­cyn­ty, fla­ko­ny wyla­ły, dały gło­wę. Dla cie­bie teraz już tyl­ko miłość, wiecz­ność, któ­rą spa­ko­wa­łaś na śnież­nym dys­ku. Udo­stęp­niasz zakres po tęczy. Twój trze­wik, wier­szyk zszy­ty, czer­pa­czek – ule­je mi teraz per­łę z oce­anu, w usta mi wto­czy. Po co mi tęcza.

Tutaj jest świat tego świa­ta, a tu jego koniec. Zawie­sze­nie spraw, ich wymaz, zatar­cie ludz­kie­go sil­ni­ka, sty­gną­ce taxi, rzę­że­nie taśm pro­duk­cyj­nych. Jeden wymaz. Powszech­ny płyn. Piszę post­pro­duk­cyj­nie i post­in­du­strial­nie, nie­wi­dzial­nie, nie­pa­ra­me­trycz­nie, postek­splo­ata­cyj­nie. Sprze­ci­wiam się eks­plo­ata­cji choć­by jed­ne­go z moich ja. Odrzu­cam prze­mysł lirycz­ny. Nie krę­ci mnie to, co pozna­wal­ne, dosłow­ne, natych­miast zna­czą­ce, spo­wied­ni­cze. Piszę odna­wial­nie, bez dre­na­żu bez mała. Ćwi­czę inne prze­ży­cie aku­mu­la­to­rów, ambient elek­tro­li­tów, uspo­ka­jam węgiel, poza ideą tera­pii, poza ideą nagród i wyna­gro­dze­nia, dzię­ku­ję za nie­zna­ne ja, któ­re się nie spo­wia­da. Bo komu? Bo z cze­go? Bo nie ma, że boli. Bo z nie­go ta jaz­da, tęcza w empi­rycz­nym pery­me­trze, przed koń­cem lub po koń­cu świa­ta tego świa­ta. Wła­ści­wie cały czas, bo cały czas jest jakieś puste pole i coś z nie­go wycho­dzi, tyl­ko co. Poświa­ta. Ufa­łem, że dro­bin­ki, efu­zje, ciche trza­ski są sub­stan­cją pola, świa­tem tego świa­ta, a ja im ład­ny, powab­ny, dol­ny i gór­ny, dziw­ny i nie­ja­sny. Więc niech już będzie koniec świa­ta tego świa­ta i wcho­dzę w to. Odna­wiam śle­pą plam­kę. Dużo śpię, wysy­piam się, nie żegnam. Puści­ły dedlaj­ny. Tak mi mów. Mowa zawi­ru­so­wa­na. Odwi­ro­wać, znie­mo­tać, zmo­tać od nowa.

W spra­wie inten­cji auto­ra. Oczy­wi­ście, że mam. I to jak naj­lep­sze. Moją inten­cją jest wpleść się w pole, żeby póź­niej narze­kać, że cięż­ko w nim nie pleść trzy po trzy i trud­no się wyplą­tać. Póź­niej się wyplą­tać. Mam zamiar odży­wiać się, wysy­piać, wplą­ty­wać i wyplą­ty­wać. Muskać fale. Waż­ne jest jed­no: maga­zyn obraz­ków ze śle­pej plam­ki.

O autorze

Kacper Bartczak

Ur. w 1972 roku. Poeta, krytyk, tłumacz poezji, amerykanista. Wydał kilka tomów poetyckich, m.in. Wiersze organiczne (2015), za które był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz Nagrody Literackiej Nike, Pokarm suweren (2017), a także zbiór Naworadiowa (2019). Autor monografii o Johnie Ashberym (2006) oraz zbioru esejów o poezji i teorii Świat nie scalony (2009), za który otrzymał Nagrodę „Literatury na Świecie”. Tłumaczył wiersze Johna Ashbery’ego, Rae Armantrout, Charlesa Bernsteina i Petera Gizziego. Stypendysta Fundacji Fulbrighta (dwukrotny) i Fundacji im. T. Kościuszki. Wykłada literaturę amerykańską na Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka w Łodzi.

Powiązania