książki / POEZJA POLSKA OD NOWA

Wiersze i dwa poematy

Adam Ważyk

Andrzej Sosnowski

Fragmenty książki Adama Ważyka Wiersze i dwa poematy w wyborze Andrzeja Sosnowskiego, wydanej w Biurze Literackim 17 marca 2011 roku.  

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pożegnanie Inkipo

Inki­po, koń­skie mia­sto, gdzie różo­we kla­cze,
wyra­sta­jąc nad ludzi, na prze­łaj stu­le­ci
bie­gły, żegnaj, Inki­po, jeśli cię zoba­czę
kie­dyś, to chy­ba w książ­ce pisa­nej dla dzie­ci:
spo­czci­wia­łe mia­stecz­ko, będziesz kal­ko­ma­nią
odar­tą z mgły per­ło­wej i chłop­cy pokle­pią
two­je konie po grzbie­tach, nie zaga­dasz staj­nią
par­ska­ją­cą do przy­gód, co się wszyst­kie śle­po
koń­czy­ły – zagad­ko­wą, kar­czem­ną sce­ne­rią
albo lasem bez wyj­ścia… Jakaś nasto­let­nia
skry­to­bój­czy­ni, pędząc na skra­dzio­nej kla­czy,
zmru­ży­ła do mnie oko: tam nie bra­no serio
nawet zbrod­ni i czło­wiek jak las obo­jęt­niał;
ptak się z nie­go naśmie­wał: co wła­ści­wie zna­czy
Inki­po, to nie­ludz­kie uro­je­nie? Żegnaj,
mia­sto, któ­re sła­wi­li misty­fi­ka­to­rzy!
Ja tak­że zacho­dzi­łem mię­dzy nich oneg­daj,
alem ja, bred­nio moja, zgryzł cię i otwo­rzył
przez pół, pokręt­ną, stę­chłą, jak wnę­trze orze­cha,
co wysechł. Jeśli o mnie spy­ta kto w Inki­po,
odpo­wiedz­cie mu praw­dę: nawet ten odje­chał.

1940


Spotkanie

Nie­dłu­go po woj­nie trzy­dzie­sto­let­niej
sze­dłeś nie­lud­nym pary­skim pasa­żem
kie­dy mło­da kobie­ta prze­cię­ła ci dro­gę
nie­wy­so­ka w ciem­nym kostiu­mie
w czar­nej przej­rzy­stej woal­ce na oczach
zagu­bio­na wśród murów i papu­zich szyl­dów
To było w dzień odjaz­du w tune­lu czy w hali
na dwor­cu po godzi­nie znów ją zoba­czy­łeś
Żegna­ła cię zdzi­wio­nym spoj­rze­niem przez woal­kę
Byłeś dla niej zna­kiem i ona dla cie­bie
Zdra­dzi­łeś ją poemat o pięk­nych spo­tka­niach
znisz­czy­łeś w ciem­nych latach i nic nie pamię­tasz
Nie­daw­no byłeś tam zno­wu
Myśla­łeś o niej idąc
bul­wa­rem Seba­sto krę­ci­ło ci się w gło­wie
wiatr zamia­tał papie­ry na chod­ni­ku mar­ki­zy
trze­po­ta­ły w powie­trzu pach­nia­ło ben­zy­ną


Był chłopiec który

Był chło­piec któ­ry z gło­wą na ramie­niu
usnął przy sto­le nakry­tym ser­we­tą
Był pusty pokój kobie­ta w żało­bie
opar­ła sto­pę o pod­nó­żek aby
popra­wić czar­ną kokar­dę pan­to­fla
Było sukien­ne kłę­bo­wi­sko płasz­czy
w pro­wi­zo­rycz­nej szat­ni na zaba­wie
poroz­rzu­ca­nych jak­by kto ze zło­ścią
darem­nie szu­kał cze­goś po kie­sze­niach
Z głę­bi tej szat­ni cza­sem docho­dzi­ły
śmie­chy kobie­ce i głos naj­pięk­niej­szy
Te trzy obra­zy jed­na­ko­wo sta­re
wra­ca­ły cho­ciaż nie były wspo­mnie­niem
obse­sja szat­ni wra­ca­ła naj­czę­ściej
Wszyst­kie ode­szły wszyst­kie trzy i nie wiem
czy coś zna­czy­ły dzi­siaj jestem wol­ny
kla­sycz­ny w sobie przej­rzy­sty jak krysz­tał
czy­sty jak kart­ka czy­ste­go papie­ru
Nie to nie­praw­da one znów wra­ca­ją
te trzy obra­zy któ­re zna­czą zna­czą
dużo lub mało nic lub bar­dzo dużo
Prę­dzej ja minę a zosta­nie chło­piec
śpią­cy przy sto­le a przed nim nie­zna­ne
ogrom­ne morze cza­su do prze­ży­cia
Kobie­ta w czer­ni może była śmiesz­ką
z natu­ry Jed­no tyl­ko wiem na pew­no
że szat­nia była jak twarz bez uro­dy
i pięk­ny głos był udrę­ką dla ucha


Zerwanie

Pawio­oka sza­tyn­ka koło lat trzy­dzie­stu
w słom­ko­wym kape­lu­szu z pur­pu­ro­wą wstąż­ką
i z bran­so­let­ką cięż­ką jak kaj­da­nek
mówi do sie­bie idąc spa­ce­ro­wym kro­kiem
Wyszłam z domu w połu­dnie nie pamię­tam domu
nie wiem skąd się tu wzię­łam i jak mi na imię
mam obrącz­kę na pal­cu czy rodzi­łam dzie­ci?
Czy mogę wejść do baru nie wie­dząc kim jestem?
Ach książ­ki na wysta­wie nawet znam tytu­ły
i co z tego? Nie znaj­dę w nich sie­bie

Ta wiel­ka nie­obec­ność trwa jed­ną minu­tę
jak sygnał ostrze­gaw­czy przed godzi­ną X
Kabi­na z tele­fo­nem oszklo­na i pusta
zapra­sza ją do środ­ka widzę ją z uli­cy
jak pod­no­si słu­chaw­kę jak nakrę­ca numer
jak roz­ma­wia przy­tom­nie i mru­ga ocza­mi
na znak że wie że pamię­ta


Marzec 1975

1

Dzi­siaj wie­czo­rem wsze­dłem do smut­ne­go loka­lu
Przy sąsied­nim sto­li­ku mło­da dziew­czy­na
o sze­ro­kiej twa­rzy i słod­kich ustach
na pozór bar­dzo grzesz­nych
mówi­ła o gru­czo­łach chłon­nych któ­re spra­wia­ją
pie­kło naby­tej wie­dzy sza­la­ło w jej ustach
a on jej słu­chał odwró­co­ny do mnie tyłem
jak mor­der­ca na ekra­nie

Wysze­dłem z loka­lu na uli­cę po desz­czu
sta­ra ocię­ża­ła kamie­ni­ca śle­dzi­ła moje kro­ki
lek­ki wie­żo­wiec szedł za mną z dale­ka
miną­łem przy­sta­nek przy któ­rym widy­wa­łem wie­lu ludzi
teraz było ich czwo­ro
Auto­bus z nazwą nowe­go osie­dla
gdzie blo­ki są podob­ne do sie­bie jak dni i tygo­dnie w wię­zie­niu
uprząt­nął ich z tro­tu­aru
uka­zu­jąc w oknie uśpio­ny pro­fil
model pasa­że­ra

Podob­no ci mło­dzi ludzie są mało odpor­ni
na cho­ro­by zakaź­ne i prze­ciw­no­ści losu
nie pytaj­cie co było jakieś dzie­sięć lat temu
tym bar­dziej dwa­dzie­ścia
zanik pamię­ci jest fak­tem spo­łecz­nym
tak samo jak gra w toto-lot­ka

2

Wysze­dłem z loka­lu na uli­cę po desz­czu
w oczysz­czo­nym powie­trzu fur­kot gołę­bia wyla­tu­ją­ce­go z arki
fur­kot zamy­ka­ne­go para­so­la
prze­niósł mnie na mgnie­nie do wcze­snej mło­do­ści
i wypluł mnie z powro­tem na wil­got­ny tro­tu­ar

Pomyśl o rze­czach któ­re się nie sta­ły
może nie sta­ły się tyl­ko przy­pad­kiem

Wra­ca­łem do domu pusty jak uli­ca któ­rą sze­dłem
nie było we mnie nic oprócz sie­ci poły­sków po desz­czu
nie­ru­cho­mych sygna­łów tutej­sze­go świa­ta
za rogiem spa­ły bez­dom­ne auta
nade­rwa­na ante­na sze­le­ści­ła na murze
nad­ła­ma­na gałąz­ka
a jed­nak byłem cie­kaw przy­szło­ści
i świat wie­lo­znacz­ny jak grec­ka wyrocz­nia
draż­nił moją cie­ka­wość

Pomyśl o bar­wie cza­su
któ­ra się zno­wu zmie­nia


Wagon

Dwaj kole­ja­rze pod oknem palą i gra­ją w kar­ty
co któ­ry bije atu­tem pod­no­si rękaw wytar­ty
Roz­ma­wiasz z mani­chej­czy­kiem podob­nym do buchal­te­ra
on bilan­su­je zło i dobro świat spro­wa­dza­jąc do zera
Mło­da para po ślu­bie w nie­by­wa­łej emo­cji
oglą­da w książ­ce roz­ło­żo­ny na czę­ści moto­cykl
I cie­bie moż­na roz­ło­żyć podob­nym spo­so­bem
na ser­ce mózg żołą­dek i wątro­bę
dla­te­go i ta ana­to­mia nagle cię prze­ra­ża

Patrzysz na ludzi za szy­bą idą­cych w głąb kory­ta­rza
Jest tam mane­kin z bacz­ka­mi w rur­kach wąziut­kich spodni
Dziew­czy­na z twa­rzą uję­tą w pło­my­ki czar­nej pochod­ni
obna­ża jed­no ramię sta­ran­nie według mody
Taki widok roz­czu­lał cię i draż­nił kie­dy byłeś mło­dy

Luź­ne stru­mie­nie wło­sów z mie­dzia­nym poły­skiem
oczy prze­dłu­żo­ne w strzał­ki bar­ba­rzyń­skie
owa­le twa­rzy roz­bi­te jak wyspiar­skie bóstwa
zagu­bio­ne powie­ki odna­le­zio­ne usta
maski wydo­by­te z dna kul­tów i marzeń
w obo­jęt­nych wcie­le­niach pły­ną kory­ta­rzem
nie­któ­re z nich przy­sta­ją na chwi­lę i przez szy­by
fos­fo­ry­zu­ją grze­bie­niem jak głę­bi­no­we ryby
Ten pochód orfic­ki nie roze­źli­ła i nie draż­ni
zawcza­su wypru­wa­jąc cię z resz­tek wyobraź­ni

Tym­cza­sem jed­na prze­sła­ła ci uśmiech dale­ki
Nie znasz jej lecz pozna­jesz te czu­łe powie­ki
te zgry­wa­ją­ce się oczy któ­re woła­ły zobacz
gdy ktoś wie­czo­rem jej gło­wę niósł pod ramie­niem jak zdo­bycz
Ach ona cię bie­rze za mędr­ca i wła­śnie przed tobą
prze­chwa­la się że stać ją na miłość jaski­nio­wą

Kole­ja­rze wysie­dli i sam teraz sie­dzisz przy oknie
Tą dro­gą w daw­nych latach jeź­dzi­łeś wie­lo­krot­nie
Słu­py bie­gną do tyłu i ów czas któ­ry minął
pokry­wa czte­ry topo­le melan­cho­lij­ną paty­ną

Roz­ma­wiasz z biu­ra­li­stą tech­ni­kiem stu­den­tem
natra­fiasz na dziw­ne zwro­ty nie wia­do­mo skąd wzię­te
chcesz inne daw­ne sło­wa usły­szeć od podróż­nych
kłó­cisz się z cza­sem i zadasz od nie­go jał­muż­ny
a oni sie­dzą przed tobą barie­ra lat odcię­ci
i darem­nie szu­kasz ich pro­to­ty­pu w pamię­ci

Te nowe poko­le­nia tak nie­po­dob­ne są do poprzed­nich
że nie moż­na odna­leźć poko­leń pośred­nich
spoj­rze­nia ich są jak sygna­ły bez klu­cza

Z nie­zna­nych przy­czyn wagon gwał­tow­nie zarzu­ca
mija­jąc przy­kre bo gołe budyn­ki sta­cyj­ne
Obok cie­bie sie­dzą nie te oso­by ale zupeł­nie inne
To ludzie z wago­nów śmier­ci wytra­ce­ni gazem
Zabił ich śniąc swo­je życie jar­marcz­ny król-bła­zen

Od tego cza­su minę­ło już lat kil­ka­na­ście
bli­zny się otwie­ra­ją jak masko­wa­ne prze­pa­ście
sól łez fos­fo­ry snów tam krą­żą w ukry­ciu
i wspo­mnie­nia o zmar­łych utrzy­mu­ją przy życiu
Usu­wasz się w głąb jak po ska­łach jak mimo­wol­ny cza­ro­dziej
imio­na wię­zną ci w gar­dle i tłum się przy tobie scho­dzi

Teraz kon­duk­tor obo­jęt­nie dziur­ku­je bile­ty
kory­ta­rzem powo­li prze­cho­dzą dwie zgrzy­bia­łe kobie­ty
One są star­sze od cie­bie i wie­le zmian prze­ży­ły
na szy­jach mają sine wysu­szo­ne żyły
Prze­cho­dzi ktoś kto jest cie­niem być może zna­łeś go nie­gdyś
w tych nie­obec­nych oczach świe­cą dale­kie śnie­gi
Mat­ka pro­wa­dzi pła­czą­ce dziec­ko do umy­wal­ni
Ci nie­zna­jo­mi ludzie są natar­czy­wie real­ni
ich tro­ski chcą w tobie zamiesz­kać sta­rasz się od nich obro­nić
Prze­rzu­casz gru­bą powieść od koń­co­wych stro­nic
albo oglą­dasz barw­ne ilu­stra­cje
a za oknem prze­la­tu­ją małe wzgar­dzo­ne sta­cje

Wagon zgrzy­ta i przy­siągł­byś że to zgrzy­ta na nie­bie
obłok któ­ry chi­me­rycz­nie oddzie­la się od sie­bie
Roz­dwo­jo­ny obłok jest obra­zem wie­ku
obłocz­na tech­ni­ka doszła do wiel­kiej per­fek­cji w czło­wie­ku
Wład­ca okla­ski­wał swój por­tret i sam u sobie
hie­ra­tycz­nie mówił w trze­ciej oso­bie
Był to fakt roz­dwo­je­nia ponad zwy­kłą mia­rę
inni się roz­sz­cze­pia­ją na doświad­cze­nie i wia­rę

Patrzysz na puste pola przez otwar­te okno
Bory­ka­łeś się jak w cho­ro­bie z tajem­ni­czą epo­ką
z tru­dem dotar­łeś do jej szy­der­czej regu­ły
teraz przej­mu­ją cię tyl­ko ludzie i szcze­gó­ły
Jesteś jak rekon­wa­le­scent i ubra­ny w poko­rę
zamiast mil­czeć roz­ma­wiasz z jakim takim humo­rem
Przy tobie i za tobą jedzie wie­le świa­tów
mło­de śmie­ci­ły są ostre jak ści­na­nie kwia­tów
kle­ko­ta­ją roz­bi­te oby­cza­jów zwier­cia­dła
szcząt­ko­wa wie­dza życia któ­ra się roz­pa­dła
Jest ktoś kto obie­ra jabł­ko Jest świat ele­men­tar­ny
nama­cal­ny jak rana i od kil­ku lat nukle­ar­ny
są pocho­dy wzo­rów i liczb wypie­ra­ją­cych sło­wa
świat gdzie nawet abs­trak­cja wyda­je się zmy­sło­wa
i rzut kości nabie­ra nie­prze­czu­tej rzut­ko­ści

Szu­kasz cze­goś w kie­sze­niach jesteś roz­tar­gnio­ny
odnaj­du­jesz i czy­tasz krót­ki list od żony
Two­je dzie­ci bie­ga­ją po wiśnio­wym sadzie
Czu­jesz jak żona dło­nie na ramio­nach ci kła­dzie
wte­dy myślisz o dzie­ciach cóż im wytłu­ma­czę
Pod­ro­sną i odczy­ta­ją całą prze­szłość ina­czej

Wycho­dzisz na kory­tarz wypro­sto­wać nogi
Jedziesz przez las wyszczer­bio­ny i przez kraj ubo­gi
na osob­no­ści bie­gnie roz­gra­bio­ny dom
chłop­cy tam kopią zie­mie albo zbie­ra­ją złom
Myślisz o innym zło­mie z któ­re­go już nic nic będzie
Czas goi rany i obra­ca idee w obce narzę­dzie

Widzisz ale­ję wierz­bo­wą i czu­jesz zapach Wisły
wierz­by zawsze pochy­le dziś jesz­cze bar­dziej nawi­sły
Na kory­ta­rzu chłop­ka wygła­dza znisz­czo­ną spód­ni­cę
dziew­czy­na z war­ko­czy­kiem ma kostium w sza­chow­ni­cę
lek­ko­atle­ta stoi w kil­ku bru­tal­nych kolo­rach
chłop­czyk w koszul­ce jak błę­kit­ny koral
przy­sa­dzi­ste kobie­ty jak nakra­pia­ne grzy­by
zie­leń zie­leń wil­got­na pra­wie doty­ka szy­by
loko­mo­ty­wa gwiż­dże wnie­bo­gło­sy.

W lustrze na kory­ta­rzu widać siwe wło­sy

O autorach i autorkach

Adam Ważyk

Poeta, prozaik, eseista, dramatopisarz, tłumacz i redaktor. Członek Awangardy Krakowskiej. W latach redaktor „Almanachu Nowej Sztuki”, współpracownik „Zwrotnicy”. Współpracownik m.in. „Odrodzenia”, „Kuźnicy” i „Nowej Kultury”, „Europy”. W 1949 roku odznaczony Orderem Sztandaru Pracy. Laureat Nagrody Państwowej II stopnia (1953), nagrody Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego. Zmarł 13 sierpnia 1982 roku w Warszawie.

Andrzej Sosnowski

Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania