książki / POEZJE

Woda na Marsie

Jerzy Jarniewicz

Fragmenty książki Woda na Marsie Jerzego Jarniewicza, wydanej w Biurze Literackim 25 maja 2015 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Chłopcy bez Ziemi

Kie­dy bank zajął mu dział­kę za gra­ni­cą
mia­sta, a kum­pel, co po ama­tor­sku grał
w tej grze żyran­ta, prze­stał go pozna­wać,
poje­cha­li­śmy na łąkę, pobrzech­tać się
w Pili­cy. W tor­bie mia­łem obci­nacz do paznok­ci
Schol­la, jak raz się nam przy­dał, podob­nie jak
sznyt­ka, któ­rą po poło­wie, jak­by nas głód
przy­szpi­lił, natych­miast zje­dli­śmy, choć
nie był to głód w pod­sta­wo­wym
sen­sie. Na łące zaczę­ło się prze­me­blo­wy­wa­nie.
Mrów­ki prze­ję­ły wła­dzę – na pię­tach, pomię­dzy
pal­ca­mi, na rze­my­kach dwu par zzu­tych napręd­ce
san­da­łów. Słoń­ce się speł­nia­ło, paznok­cie
wrzy­na­ły w zie­mię, a rze­ka na prze­kór
nie była gra­ni­cą.


Neogotyk z żółtej cegły

W maju pali­ła się na Piotr­kow­skiej kate­dra.
Był to mój pierw­szy pożar, jeśli nie liczyć
ognia z fil­mów i tele­wi­zji. Ty się dopie­ro
uro­dzisz, ja byłem pod kate­drą, kate­dra
stoi w ogniu.
Potem pró­bo­wa­li­śmy obo­je
w ogniu zamiesz­kać, jak te żół­te jasz­czur­ki, któ­rych,
wia­do­mo, tak napraw­dę nie ma, ale i nasz ogień
był prze­cież z inne­go porząd­ku. Dobry był, pożyw­ny,
a wyszli­śmy zga­sze­ni, bez brwi i bez skó­ry. Taka
nagość, jak­by tro­jan ska­so­wał nam pli­ki
ze zdję­cia­mi, na któ­rych upra­wia­my miłość, i zosta­wił
ekran. Z tą kate­drą to ludzie mówi­li, że
nie pożar to, ale komu­ni­ści.


Divka s perlami ve vlasech

Pod­pi­sał­bym dla niej lojal­kę i zaczął
współ­pra­co­wać – jest moim
świa­to­po­glą­dem. Że wstyd? Nie,
wsty­du nie mam. Zamie­nił­bym
nazwi­sko na takie, co kłu­je, roz­sz­nu­ro­wał
język, dał się służ­bom zwer­bo­wać. Tyle zdrad,
ile pereł wyło­wio­nych z wło­sów, a każ­da
żywa cia­łem, któ­re ją wyda­ło. Ona
mówi: mat­kę rzu­cisz i ojca się
wyprzesz, spa­lisz dom, w któ­rym
przy­sze­dłeś na świat, foliów­ki zatań­czą
nad pogo­rze­li­skiem. Przyjdź, gdy
będziesz nikim. To przy­cho­dzę.
W ustach – wyco­fa­ne z obie­gu
zło­tów­ki z ryba­kiem. Tam gdzie były
powie­ki, siadł bie­li­nek kapust­nik.


Zeszyt do rachunków

„Nie, nie zna­łem niko­go, kogo by
powie­si­li albo roz­strze­la­li pod takim jak ten
murem” – szcze­rze odpo­wia­dam
dziew­czyn­ce spod klat­ki, bo wiem, że śmierć
w górach lub w wypad­ku na szo­sie dla niej się nie
liczy. Nic ci nie opo­wiem, dziew­czyn­ko
spod klat­ki. Mam ser­ce jak sito i pusta­we
usta, docie­ra to do mnie
z szyb­ko­ścią poci­sku. Cho­wam
za ple­ca­mi dło­nie, bo spo­co­ne, i czu­ję, jak
je liże pię­cio­gło­wy pies. Robi się
gorą­co, wie­żo­wiec jak trans­pa­rent zaczy­na
falo­wać, kątem oka spraw­dzam, gdzie
ukrył się snaj­per. Jest
na każ­dym pię­trze, w każ­dym
oknie blo­ku. Na co liczę? Co się
liczy? Co będzie mi poli­czo­ne?


To

Ktoś nad tam­tą nocą jak­by gęstą smo­łą zama­lo­wał
szy­by, potem komuś pal­cem pod tę noc głę­bo­ko
gro­ził i krzyk był,
ale dziw­ny, bo taki z rado­ści.
Na sto­le, w ski­słym świe­tle leża­ły raj­sto­py, pach­nia­ło
nasie­niem w nie moim powie­trzu, sypa­ła się
z sufi­tu mąka jak con­fet­ti. Na to się nie patrzy, nie
słu­cha się tego, ale kto na moim miej­scu powstrzy­mał­by
oko? Jaki syn i co miał­by zro­bić
z tą wie­dzą, w któ­rą popadł,
że tak się zaczą­łem?
Rano przez czerń na szy­bach
prze­bi­ja się rosa. No, podejdź­że, dosiądź go,
choć­by i w raj­sto­pach. Już to kie­dyś
widział.


W cieniu zakwitających chłopców

Nocą przy­szła, bo myśla­ła, że śpię, a nie spa­łem.
Oddech mi się zawie­sił, gdy wsu­nę­ła rękę
w spodnie od piża­my, żeby spraw­dzić, czy
mam oba, jak nale­ży, jądra. Wiem, bo pró­bo­wa­ła
wcze­śniej, lecz nie było zgo­dy. Mię­dzy jej pal­ca­mi
prze­le­wa­ła się mosz­na, cie­pła gala­re­ta, ale
zda­łem egza­min. Do rana nie myśla­łem
o niczym, nic w ustach nie czu­łem. Śnia­da­nie, i ani
sło­wa o noc­nym bada­niu. New­sem był inny
chło­pak, star­szy kuzyn z Tuwi­ma, bo dostał
wil­czy bilet. Bo w ogó­le była to epo­ka chłop­ców
malo­wa­nych. Mao wpław Jang­cy prze­pły­nął,
Arm­strong stą­pał po Księ­ży­cu, w radiu lecia­ły
gre­chut­ki, a Gie­rek wymia­tał Wie­sła­wa. Coraz
więk­szą przy­jem­ność spra­wia­ły mi kąpie­le, po któ­rych
sze­dłem spać bez spodni od piża­my.


Znad Buga

Pra­dzia­dek grał na skrzyp­cach w bia­łych ręka­wicz­kach,
dopó­ki rąk mu nie odrą­ba­li poszu­ki­wa­cze zło­ta
i zło­tych zegar­ków. Potem hen poszli za rze­kę, do innej
stre­fy cza­so­wej. Lep­szy los cze­kał skrzyp­ce.
Zako­cha­ła się w nich bez pamię­ci gene­ra­ło­wa
z gwiazd­ka­mi i zako­pa­ła je w ogro­dzie, żeby
zakieł­ko­wa­ły na wio­snę, kie­dy nagie dziew­czę­ta
zamie­nia­ją się w ryby na żer ryb dużych, dra­pież­nych. A
ręka­wicz­ki? Ach, ręka­wicz­ki.


Chemia organiczna dla początkujących

Uświa­da­mia­ła mnie, natu­ral­nie, mat­ka. Ojca
musia­ło krę­po­wać, że mam już wło­sy łono­we,
polu­cje i zarost, pew­nie dla­te­go, że sam miał
wło­sy łono­we, polu­cje i zarost. Co robi­my
z Aśką, któ­rą czę­sto­wał her­ba­tą w fili­żan­kach
z Ćmie­lo­wa, nawet się nie domy­ślał, a fili­żan­ki
mil­cza­ły na ten temat. Był che­mi­kiem. Podej­rze­wam,
że kochał się po cichu w Bar­ba­rze
Kwiat­kow­skiej. Przy­niósł mi raz
z pra­cy węża fara­ona, któ­re­go pod­pa­lił i razem
patrzy­li­śmy: Patrz, powie­dział, a wąż
prę­żył się, wydłu­żał, po czym jak popiół
z papie­ro­sa ojca posy­pał się na stół. Pod wie­czór
skle­ja­li­śmy przy lamp­ce moski­ty i bom­bar­do­wa­li­śmy
Dre­zno. Wiem, to sta­ra histo­ria i mnie nie
tłu­ma­czy: gdy jesteś dla mnie jak morze
w cem­bro­wa­nej stud­ni, ja tobie jestem popio­łem
na bia­łej kart­ce z zeszy­tu.

O autorze

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania