książki / ROZMOWY

Wojaczek wielokrotny

Fragmenty książki Wojaczek wielokrotny przygotowanej przez Stanisława Beresia i Katarzynę Batorowicz-Wołowiec, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Rozmowy" 7 kwietnia 2008 roku.

Marek Prochaska


Sta­ni­sław Bereś, Kata­rzy­na Bato­ro­wicz-Woło­wiec: Czy pamię­ta pan oko­licz­no­ści pozna­nia Rafa­ła?

Marek Pro­cha­ska: W 1959 roku wylą­do­wa­li­śmy razem na obo­zie żeglar­skim w ośrod­ku ZHP w Wiśle Wiel­kiej, gdzie robi­li­śmy kurs na żegla­rza. Był to ośro­dek pod­le­ga­ją­cy Komen­dzie Woje­wódz­kiej ZHP w Kato­wi­cach. Rafał był z Miko­ło­wa, a ja z Cie­szy­na. Tam spo­tka­li­śmy się pierw­szy raz.

Kogo pan jesz­cze pamię­ta z tego obo­zu?

Alek­san­dra Lipiń­ski­go, Ozgo­wi­cza, Len­kie­wi­cza, Skó­rzy­bu­ta z Gli­wic… Daw­no to było…

Jak dłu­go zna­li­ście się z Rafa­łem?

Od 1959 do 1964 roku. Dokład­nie. W cią­gu tych paru lat widy­wa­li­śmy się bar­dzo czę­sto, ponie­waż wła­ści­wie całe waka­cje sie­dzie­li­śmy w ośrod­ku na Goczał­ko­wi­cach, a oprócz tego przez cały sezon mie­li­śmy tam jesz­cze spo­tka­nia sobot­nio-nie­dziel­ne. Dwa lata póź­niej, czy­li w 1961 roku robi­li­śmy razem kurs ster­ni­ka jach­to­we­go, więc spę­dzi­li­śmy razem dwa tygo­dnie na Mazu­rach. Tam aku­rat pły­wa­li­śmy na Dez­e­tach [1], czy­li po pro­stu łodziach żaglo­wo-wio­sło­wych, ale nie zna­leź­li­śmy się na tej samej. Tro­chę się więc roz­mi­ja­li­śmy, ale i tak czę­sto się spo­ty­ka­li­śmy, bo nasze łodzie docho­dzi­ły do tych samych przy­sta­ni, biwa­czysk i innych posto­jów. Były jesz­cze tak­że oka­zjo­nal­ne wspól­ne pły­wa­nia.

Spo­ty­ka­li­śmy się zawsze w trak­cie waka­cji w ośrod­ku, nie twier­dzę, że spę­dza­li­śmy tam całe waka­cje, bo na pew­no nie, nato­miast widy­wa­li­śmy się wte­dy bar­dzo czę­sto. Sezon zawsze zaczy­nał się pierw­sze­go maja, wte­dy się wodo­wa­ło łód­ki, ale jesz­cze wcze­śniej przy­jeż­dża­ło się skro­bać, malo­wać i przy­go­to­wy­wać je na począ­tek sezo­nu. Wte­dy oczy­wi­ście też się spo­ty­ka­li­śmy, podob­nie jak po sezo­nie, kie­dy trze­ba było łodzie ścią­gnąć z wody, han­ga­ro­wać i przy­go­to­wać na sezon zimo­wy.

Nato­miast w 1962 roku byli­śmy razem z Rafa­łem na rej­sie bał­tyc­kim na słyn­nych „Czer­wo­nych Żaglach”. To były daw­ne sza­lu­py „Bato­re­go”, prze­ro­bio­ne na jach­ty peł­no­mor­skie. Tym razem tak­że nie dosta­li­śmy się na tę samą jed­nost­kę, ale wciąż spo­tka­li­śmy się: a to w Gdy­ni, a to na Helu, potem w Sopo­cie i w kil­ku innych miej­scach. Nasze jach­ty po pro­stu cho­dzi­ły tymi samy­mi tra­sa­mi, nie­raz tuż obok sie­bie.

W takich sytu­acjach łatwo zauwa­żyć, czy ktoś paja­cu­je…

Nie, nie, nie… Rafał był spo­koj­nym, opa­no­wa­nym, rze­tel­nym i budzą­cym zaufa­nie czło­wie­kiem. Moż­na się było zdać na nie­go.

Na żaglach zda­rza­ją się sytu­acje, że ktoś się boi, pęka…

W trud­nych sytu­acjach zacho­wy­wał się rze­czo­wo i w spo­sób bar­dzo opa­no­wa­ny. Żar­to­wał ze mnie nawet, że mnie zmo­gła mor­ska cho­ro­ba. To było w Sopo­cie. Wiem, że dawał sobie świet­nie radę.

Czy te „Czer­wo­ne Żagle” nada­wa­ły się do poważ­ne­go żeglo­wa­nia po morzu?

Teo­re­tycz­nie tak. Prak­tycz­nie była to tra­ge­dia. One były gor­sze niż kuter, bo rzu­ca­ło nimi we wszyst­kie stro­ny, a na pokła­dzie było dzie­się­ciu chło­pa, i to na nie­wiel­kiej prze­strze­ni.

Niech pan powie, jakie tra­sy robi­li­ście z Rafa­łem w tej samej eki­pie?

Wspól­nie byli­śmy na tym jed­nym mor­skim rej­sie, w sierp­niu 1962 r., któ­ry trwał dwa tygo­dnie. Wyj­ście było z Gdy­ni, przy bar­dzo cięż­kiej pogo­dzie. Mimo zaka­zu ucie­kli­śmy po pro­stu z por­tu. Wia­ła szóst­ka [2], ale nasi dowód­cy jach­tów, usta­li­li, że nocą pry­śnie­my. Tak też zro­bi­li­śmy. Doszli­śmy na Hel, a potem stam­tąd było już wła­ści­wie tyl­ko cięż­kie sztor­mo­wa­nie, bez jakie­go­kol­wiek wcho­dze­nia do por­tów. Nie mogli­śmy wró­cić na Hel, bo z powro­tem zna­leź­li­by­śmy się w stre­fie gra­nicz­nej i roz­li­czy­li­by nas jako powra­ca­ją­cych z morza, nato­miast moż­na było ewen­tu­al­nie pró­bo­wać wcho­dzić do innych pol­skich por­tów. Nie­ste­ty Łeba ma prze­ciw­prąd, bo kana­łem por­to­wym idzie rze­ka Łeba, któ­ra wyrzu­ci­ła­by nas z powro­tem w kie­run­ku morza, a Ust­ka była już wte­dy roz­wa­lo­na przez sztorm. Plą­ta­li­śmy się więc mię­dzy Mal­mő a Helem. Dwa tygo­dnie to trwa­ło. Osta­tecz­nie wylą­do­wa­li­śmy na Helu z powro­tem i wró­ci­li­śmy przez Sopot do Gdy­ni.

Nie zacho­dzi­li­śmy do por­tów, ponie­waż chcie­li­śmy wyko­rzy­stać tzw. klau­zu­lę pły­wań mor­skich, jak to się wte­dy ład­nie nazy­wa­ło. Wbi­ja­no nam w ksią­żecz­ki mor­skie spe­cjal­ne pie­cząt­ki, któ­re się zała­twia­ło w Kato­wi­cach. To było zezwo­le­nie na rejs mor­ski i opusz­cze­nie gra­nic PRL, ale nie rów­na­ło się pasz­por­to­wi. Dawa­ło ono moż­li­wość wcho­dze­nia do zagra­nicz­nych por­tów, ale tyl­ko do ich stre­fy, bez wyj­ścia na ląd. Czy­li czło­wiek, mógł jedy­nie spo­glą­dać jak mał­pa zza ogro­dze­nia, jak wyglą­da kraj, do któ­re­go przy­pły­nął.

Czy w cza­sie sztor­mów odczu­wa­li­ście strach?

Nie. Musze przy­znać, że to jest tak jak w szpi­ta­lu przy cięż­kiej cho­ro­bie – czło­wiek zaczy­na się oswa­jać z sytu­acją i nawet gdy­by mia­ło się zda­rzyć naj­gor­sze, z cza­sem sta­je się rze­czą nor­mal­ną. Jak­by spły­wa­ły z nie­go wszyst­kie lęki, stra­chy, fobie, oba­wy, a on godzi się z sytu­acją. Były to cięż­kie prze­ży­cia, ale raczej psy­chicz­ne niż fizycz­ne. Zre­du­ko­wa­ne żagle do mini­mum i cały dow­cip pole­ga­ją­cy na tym, żeby sztor­mo­wać, dry­fo­wać i ewen­tu­al­nie popra­wiać kurs. Żeby jakoś się trzy­mać.

Cały czas byli­ście więc prze­mo­cze­nie i zzięb­nię­ci?

Zimo było na pew­no. Wiał prze­ni­kli­wy wiatr, fala, jeże­li szła, to wiatr zdmu­chi­wał ją do wyso­ko­ści poło­wy, a resz­ta to była pędzą­ca mgła. Oczy­wi­ście to powo­do­wa­ło, że było i wil­got­no, i zim­no, i mało przy­tul­nie. Nato­miast to nie ozna­cza­ło to jakiejś cięż­kiej, fizycz­nej pra­cy.

Czy to była pierw­sza wasza wypra­wa na morzu? A te wcze­śniej­sze na jezio­rze Goczał­ko­wic­kim, jaki mia­ły cha­rak­ter?

Tak, na morzu Rafał i ja byli­śmy pierw­szy raz. Wcze­śniej kadra sta­ra­ła się dawać nam w kość, bo byli­śmy mło­dy­mi adep­ta­mi sztu­ki żeglar­skiej. Musie­li poka­zać, kto tu rzą­dzi i na czym to wszyst­ko pole­ga. A potem my przej­mo­wa­li­śmy ich rolę, bo w momen­cie uzy­ska­nia paten­tu ster­ni­ka jach­to­we­go, musie­li­śmy, jak to nazy­wa­li­śmy, odro­bić pańsz­czy­znę. Sta­wa­li­śmy się wte­dy instruk­to­ra­mi nowi­cju­szy. To było coś w rodza­ju „fali”, ale nie zło­śli­wej, nie mają­cej na celu spro­wa­dze­nie ich do par­te­ru, ale naucze­nie dys­cy­pli­ny i posłu­szeń­stwa w sytu­acjach, któ­re mogły być groź­ne.

A na jakich łodziach naj­czę­ściej pły­wa­li­ście na jezio­rze?

To były Ome­gi, Cyran­ki, a na począt­ku tzw. „har­cer­ki”, na któ­rych się zaczy­na­ło naukę żeglo­wa­nia. To były takie łódecz­ki z jed­nym żaglem, spe­cjal­nie skon­stru­owa­ne dla począt­ku­ją­cych. Cały dow­cip pole­gał na tym, żeby wyrzu­cić ster i manew­ro­wać bez nie­go.

Jak chłop­cy trak­to­wa­li dziew­czy­ny i odwrot­nie?

To wszyst­ko opie­ra­ło się na zasa­dzie kole­żeń­stwa, pod­po­rząd­ko­wa­ne­go nor­mom obo­wią­zu­ją­cym na wodzie, czy ogól­niej, w har­cer­stwie. Dziew­czyn było wśród nas bar­dzo mało, zwłasz­cza na począt­ku, i one wręcz mia­ły się niczym nie wyróż­niać. Wyma­ga­nia były te same i, broń Boże, żad­nych forów dla nich. Pew­nie, że zawsze się je tro­chę fawo­ry­zo­wa­ło, ale teo­re­tycz­nie rygo­ry mia­ły być dokład­nie takie same.

Czy Rafał był czło­wie­kiem kon­tak­to­wym czy nadę­tym? Brat-łata czy ktoś, kogo trud­no polu­bić, bo coś gra, uda­je?

Coś z tego nadę­cia w nim było. Na pew­no był czło­wie­kiem, któ­ry doce­niał swo­ją war­tość. Pod­czas naszych spo­tkań na żaglach nie było to spe­cjal­nie moc­no przez nie­go akcen­to­wa­ne, ale było widać, że zna swo­ją war­tość.

A to powo­do­wa­ło mur, dystans?

Nie. Zresz­tą na żaglach nie­wie­le było miej­sca na oso­bi­ste zagryw­ki czy eks­po­no­wa­nie swo­ich walo­rów, bo wszyst­ko było pod­po­rząd­ko­wa­ne jed­nej idei i jed­ne­mu celo­wi, po któ­ry tam przy­szli­śmy. Każ­de­mu zale­ża­ło, żeby zdo­być upraw­nie­nia – to było naj­waż­niej­szym celem.

Czy o Rafa­le dało się powie­dzieć, że jest miły?

Nie.

A jakie sło­wo panu przy­cho­dzi do gło­wy?

Tro­chę melan­cho­lik, z domiesz­ką cho­le­ry­ka. Taka cie­ka­wa kom­po­zy­cja.

A jak się dener­wo­wał, to czu­ło się, że może zacho­wać się agre­syw­nie?

W tam­tym towa­rzy­stwie, na żaglach, nigdy nie było cham­stwa. Nie pada­ły nawet żad­ne gru­be sło­wa ani nie było zacho­wań, któ­re moż­na by okre­ślić jako cham­skie, nagan­ne, pry­mi­tyw­ne czy pro­stac­kie. Tam obo­wią­zy­wa­ły jasno okre­ślo­ne zasa­dy: kole­żeń­stwo, pomoc, przy­jaźń i wza­jem­ny sza­cu­nek. To wszyst­ko było pod­po­rząd­ko­wa­ne jed­nej, naj­waż­niej­szej rze­czy, czy­li pły­wa­niu.

Więk­szość jego kole­gów mówi o jego wybit­nym inte­lek­cie. Czy pan też to zaob­ser­wo­wał?

Prze­cież myśmy mie­li wte­dy po czter­na­ście czy szes­na­ście lat! W tym wie­ku czło­wiek nie bły­ska inte­lek­tem pod­czas waka­cji, szcze­gól­nie na żaglach, gdzie nie pro­wa­dzi się filo­zo­ficz­nych roz­mów i nie zgłę­bia tajem­nic żywo­ta. Nas wte­dy zaj­mo­wa­ło coś zupeł­nie inne­go.

Kole­dzy potwier­dza­ją, że potra­fił cyto­wać przez pół godzi­ny Man­na z pamię­ci, co by suge­ro­wa­ło, że miał god­ny uwa­gi kapi­tał lek­tur. A wie­dza może się ujaw­niać w róż­nych przy­pad­ko­wych sytu­acjach.

Ja tak­że uwa­żam się za czło­wie­ka, któ­ry miał podob­ny kapi­tał lek­tur, ale to aku­rat nas nie łączy­ło. Powta­rzam, myśmy zupeł­nie czymś innym wte­dy żyli. Dla nas istot­ną rze­czą było pły­wa­nie, remon­to­wa­nie łódek, wodo­wa­nie ich, itd. Nie było nawet cza­su na to, żeby sia­dać i roz­pra­wiać o isto­cie żywo­ta.

A jak go pan pamię­ta w momen­tach, któ­re wyma­ga­ją spraw­no­ści fizycz­nej i męskiej zarad­no­ści? Jak on się spraw­dzał w takich sytu­acjach?

Bar­dzo dobrze. Wręcz szy­dził ze mnie, gdy dopa­dła mnie cho­ro­ba mor­ska. (z uśmie­chem) Potem jed­nak jego też to spo­tka­ło…

Jak pan zapa­mię­tał Rafa­ła?

Był sym­pa­tycz­ny, kole­żeń­ski i opa­no­wa­ny. Dodat­ko­wo bar­dzo rze­tel­ny w tym, co robił. Z cza­sem zbli­ży­li­śmy się do sie­bie. Wszyst­kie nasze spo­tka­nia były bar­dzo sym­pa­tycz­ne.

A potem zaczę­li­ście razem stu­dia?

W 1963 roku, w lip­cu, spo­tka­li­śmy się na egza­mi­nach wstęp­nych na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim. Po waka­cjach wylą­do­wa­li­śmy w tym samym aka­de­mi­ku, „Żaku”. Dzię­ki temu, że moi kole­dzy, Jurek Kron­hold i Woj­tek Witas, zna­leź­li się na jed­nym roku z Rafa­łem, a ja go zna­łem wcze­śniej, nastą­pi­ło mię­dzy nimi zbli­że­nie. A ja sta­łem się kata­li­za­to­rem. Tyl­ko że wte­dy Rafał się zmie­nił, nie był już tym samym czło­wie­kiem, któ­re­go zapa­mię­ta­łem z żagli, stał się dziw­ny.

To zna­czy, co robił?

Na samym począt­ku stu­diów wszyst­ko jesz­cze wyglą­da­ło nor­mal­nie: korzy­stał z bonu sto­łów­ko­we­go, cho­dził na zaję­cia, ale nagle któ­re­goś pięk­ne­go dnia, jesie­nią, przy­szedł w gumo­fil­cach i jakiejś kufaj­ce. Pytam: – „Rafał, co ci się sta­ło?” – „A wiesz, wymie­ni­łem sobie ubra­nie”. Potem oka­za­ło się, że pozbył się też bonu sto­łów­ko­we­go, bo mu nie opo­wia­da­ło takie jedze­nie, więc posta­no­wił żywić się na mie­ście. Na koniec zre­zy­gno­wał z aka­de­mi­ka. Pytam się go: – „Gdzie nocu­jesz?” – „A wiesz – odpo­wia­dał – wsia­dam w pociąg do Zako­pa­ne­go i się prze­śpię, a potem wra­cam z powro­tem i idę na zaję­cia”. Na tym wła­ści­wie skoń­czy­ła się nasza zna­jo­mość. Co było z nim dalej dowia­dy­wa­łem się od Jur­ka Kron­hol­da, potem z pra­sy, z radia, a na koń­cu z fil­mu pt. Woja­czek.

Może pan jesz­cze dokład­niej opi­sać tę zmia­nę?

To był bar­dzo sym­pa­tycz­ny, kole­żeń­ski i faj­ny czło­wie­czek, wyda­wa­ło się, poukła­da­ny. Taki aku­rat­ny. Nato­miast w Kra­ko­wie nie potra­fi­łem już zro­zu­mieć jego zacho­wa­nia, bo było dla mnie zupeł­nie nie­ra­cjo­nal­ne, dziw­ne, nie pasu­ją­ce do rze­czy­wi­sto­ści i nie wno­szą­ce nicze­go sen­sow­ne­go do jego sytu­acji. Nie potra­fi­łem go już skla­sy­fi­ko­wać. Wolał­bym unik­nąć sfor­mu­ło­wa­nia, że stał się czło­wie­kiem, któ­ry nada­wał­by się do psy­chia­try, ale taka myśl zaczę­ła we mnie kieł­ko­wać.

Jego zacho­wa­nie sta­ło się dla mnie nie­zro­zu­mia­łe. Nagle, zamiast nor­mal­ne­go czło­wie­ka, sta­nął przede mną osob­nik ubra­ny w kufa­ję, z przy­le­pio­nym do war­gi petem, z któ­rym łaził przez cały czas. A na doda­tek w gumo­fil­cach… Nie wia­do­mo wła­ści­wie, po co to robił, co on demon­stro­wał w ten spo­sób, cze­mu to mia­ło słu­żyć. Zamiast pójść nor­mal­nie do łóż­ka w aka­de­mi­ku, któ­ry miał zapła­co­ny i nale­żał mu się, wsia­dał do pocią­gu, ryzy­ku­jąc wywa­le­nie z nie­go, bo bez bile­tu jeź­dził, i w ten spo­sób noco­wał. Dla mnie to było zupeł­nie dziw­ne.

W aka­de­mi­ku żyje się, nazwij­my to, kolek­tyw­nie. Czy zda­rza­ły się wam nasia­dó­wy z alko­ho­lem i wza­jem­ny­mi zwie­rza­nia­mi?

Było nas w poko­ju pię­ciu. Oczy­wi­ście, że zda­rza­ło się, że przy­cho­dził ktoś jesz­cze z zewnątrz, zresz­tą podob­nie jak myśmy łazi­li po róż­nych poko­jach, ale wspól­nych imprez z noc­nym zwie­rza­nie się sobie nie było. Na pew­no nie w tym gro­nie. Odda­li­li­śmy się wte­dy od sie­bie zupeł­nie. Dla mnie Rafał stał się już czło­wie­kiem, nie powiem, że obcym, ale po pro­stu dale­kim. Zresz­tą on sam się sepa­ro­wał od ludzi, szu­kał samot­no­ści. Z tego, co mi mówił, czy ewen­tu­al­nie o nim się mówi­ło, wolał cho­dzić po róż­nych spe­lu­nach i pod­rzęd­nych knaj­pach. Gdzieś tam, że tak powiem, fra­ter­ni­zo­wał się z „ludem”.

Rafał dużo pił, nie wia­do­mo jed­nak od któ­re­go momen­tu. Czy to się zaczę­ło na stu­diach? A może na żaglach już pił?

Nie, abso­lut­nie, na żaglach nie, nato­miast na stu­diach już chy­ba tak. Choć nigdy go nie widzia­łem tak cał­kiem uwa­lo­ne­go. W Kra­ko­wie nie mie­li­śmy jed­nak ści­słe­go kon­tak­tu. To były raczej spo­ra­dycz­ne, oka­zjo­nal­ne spo­tka­nia, bo jeśli wła­ził do poko­ju, to na pięć minut, coś tam powie­dział, odpo­wie­dzia­ło mu się i na tym koniec. Nie było już takie­go przy­ja­ciel­skie­go sto­sun­ku mię­dzy nami jak wcze­śniej.

Czy Rafał bywał agre­syw­ny?

Tak, bywał. W sytu­acji, kie­dy zwra­ca­ło mu się uwa­gę, tzn. kwe­stio­no­wa­ło jego spo­sób bycia i zacho­wa­nia. To budzi­ło w nim natych­mia­sto­wą agre­sję.

Jaką to przy­bie­ra­ło for­mę?

Słow­ną, wer­bal­ną. Broń Boże, do nicze­go wię­cej nie docho­dzi­ło.

Jest wie­le rela­cji, któ­re potwier­dza­ją, że uży­wał siły.

Jestem dale­ki od stwier­dze­nia cze­goś takie­go. Nie chciał­bym go źle oce­niać, bo wyda­je mi się, że to była po pro­stu poza, któ­ra mia­ła coś sym­bo­li­zo­wać, zna­czyć, cze­go nie byłem w sta­nie odczy­tać. Nato­miast inna rzecz, że on nie zgry­wał się przede mną. Zacho­wy­wał się w sto­sun­ku do mnie nor­mal­nie, nato­miast jeże­li kwe­stio­no­wa­ło się jego zacho­wa­nie, wygląd, postę­po­wa­nie, reago­wał agre­syw­nie. Ale powta­rzam, to była wyłącz­nie agre­sja słow­na.

Czy zda­rza­ło się, że dzie­lił się z panem albo z kole­ga­mi swo­ją poezją?

Ze mną nie. Ale Jur­ko­wi Kron­hol­do­wi pew­nie coś poka­zy­wał.

Ale wie­dział pan, że Rafał pisze?

Tak. Ale wywnio­sko­wa­łem to z pew­nej sytu­acji, któ­rej sta­łem się mimo­wol­nym świad­kiem. Była taka dziew­czy­na, nie pamię­tam jej imie­nia, ale nazy­wa­ła się Kraw­czyk, córa instruk­to­ra, któ­ry nas ćwi­czył na żaglach na Jezio­rze Goczał­ko­wic­kim. Dosta­ła się na polo­ni­sty­kę rów­no­le­gle z Rafa­łem. Pokpi­wał z niej, że zamó­wi­ła sobie spe­cjal­ny album, opa­trzo­ny zło­tym napi­sem: „Mój Kra­ków”, w któ­rym zamie­rza­ła pisa­ła wier­sze. Szy­dził, że co ona może pisać za poezję, jak się na niej nie zna. Wła­śnie wte­dy dotar­ło do mnie, że Rafał poszedł na polo­ni­sty­kę, bo widział sie­bie jako poetę.

Czy w tych aka­de­mi­ko­wych cza­sach Rafał wzbu­dzał zain­te­re­so­wa­nie swo­ją oso­bą na tyle, że kole­dzy o nim roz­ma­wia­li?

Tak. W naszym poko­ju było czte­rech chło­pa­ków z polo­ni­sty­ki i ja jeden spo­za. Wszy­scy komen­to­wa­li­śmy oczy­wi­ście dziw­ne zacho­wa­nia Rafa­ła.

Czy ktoś z was miał teo­rię, dla­cze­go on się tak zacho­wu­je ?

Nie, to były po pro­stu kole­żeń­skie drwin­ki, nie mają­ce na celu spra­wie­nie komuś przy­kro­ści – zwy­kłe komen­ta­rze szcze­nia­ków na temat szcze­nia­ka, któ­ry pozu­je.

Co pan stu­dio­wał?

Ja stu­dio­wa­łem filo­lo­gię rosyj­ską, z któ­rą poże­gna­łem się po pół roku, kie­dy zorien­to­wa­łem się, że po uni­wer­ku wylą­du­ję w szko­le… Po czym i tak wylą­do­wa­łem w szko­le, czy­li dopadł mnie los.

Na jakiej uli­cy znaj­do­wał się aka­de­mik?

Na 3 Maja. Przy tym aka­de­mi­ku jest zna­na, sta­ra rotun­da. Idzie się od Col­le­gium Novum, uli­cą Pił­sud­skie­go, w kie­run­ku Kościusz­ki do tzw., małych Bło­ni, a vis a vis nich jest wła­śnie aka­de­mik.

Kie­dy dowie­dział się pan, co dzia­ło się z Rafa­łem dalej, był pan zdzi­wio­ny?

Nie. Paso­wa­ło mi to do nie­go. Nie spo­dzie­wa­łem się jed­nak, że to wszyst­ko tak dale­ko zaj­dzie. Na począt­kom oce­nia­łem bowiem jego zacho­wa­nie jako szcze­niac­ką pozę, chęć zwró­ce­nia na sie­bie uwa­gi, no, może tro­chę zaba­wy w egzy­sten­cja­lizm, któ­ra zresz­tą, moim zda­niem, mu nie wycho­dzi­ła. Wszyst­ko to było moc­no prze­ry­so­wa­ne.

Czy w waszym oto­cze­niu byli ludzie, któ­rzy się podob­nie zacho­wy­wa­li?

W ten spo­sób nie, i tym bar­dziej było to dla mnie zasta­na­wia­ją­ce.

Co pan o nim wte­dy myślał? Pajac? Palant?

Pajac – tak, palant – nie. Nor­mal­ny czło­wiek, mają­cy sze­ro­kie hory­zon­ty i rów­no pod sufi­tem, nagle stru­ga z sie­bie paja­ca. Usi­ło­wa­łem zro­zu­mieć, że każ­dy szu­ka swo­je­go pomy­słu na zadzi­wie­nie świa­ta i może aku­rat to był ten pomysł, ale on mi abso­lut­nie nie paso­wał i nie rozu­mia­łem, cze­mu miał słu­żyć.

Rafał kil­ka razy w życiu podej­mo­wał pró­by samo­bój­cze albo się ciął. O takich rze­czach kole­dzy wie­dzą i komen­tu­ją. Docie­ra­ły do pana takie echa?

Echa tak, ale to już były komen­ta­rze na ten temat już po jego śmier­ci. W okre­sie naszych rela­cji abso­lut­nie tego nie reje­stro­wa­łem. W tym cza­sie, kie­dy byli­śmy bli­sko sie­bie, Rafał był nor­mal­nym, zwy­kłym, faj­nym chło­pa­kiem, przed któ­rym, wyda­wa­ło mi się, ryso­wa­ły się bar­dzo cie­ka­we per­spek­ty­wy.

Wro­cław, lipiec 2007.


Teresa Ziomber


Sta­ni­sław Bereś, Kata­rzy­na Bato­ro­wicz-Woło­wiec: Jak pozna­ła pani Rafa­ła?

Tere­sa Ziom­ber: W lutym 1966 r. zaczął się poja­wiać w Empi­ku dziw­ny, wyso­ki czło­wiek, z nie­zbor­ny­mi rucha­mi. Pierw­szy raz – w tren­czy­ku a la Colom­bo i z wysta­ją­cym z kie­sze­ni nume­rem „Poezji”, w któ­rym były jego debiu­tanc­kie wier­sze. Sia­dy­wa­ły­śmy z moimi kole­żan­ka­mi-teatro­man­ka­mi zawsze przy tym samym sto­li­ku i na widok tego mło­dzień­ca chi­cho­ta­ły­śmy. A on poja­wiał się coraz czę­ściej i sia­dał tak, żeby nas widzieć. Kole­żan­ki powie­dzia­ły, że jemu cho­dzi o mnie. Cią­gle mi się przy­glą­dał, obser­wo­wał. Któ­re­goś dnia, prze­cho­dząc obok nasze­go sto­li­ka, pod­rzu­cił kart­kę. Był na niej cytat z Kaf­ki: I może nie to jest miłość, że jesteś mi tym, co naj­droż­sze. Miło­ścią jest to, że ty jesteś tym nożem, któ­rym w sobie grze­bię. Wyda­wa­ło mi się to bar­dzo zabaw­ne, ale któ­re­goś dnia pod­rzu­cił mi na sto­lik kolej­ny list. W momen­cie, kie­dy go prze­czy­ta­łam, prze­sta­łam się śmiać i nie śmia­łam się już przez następ­ne trzy i pół roku, bo tyle mniej wię­cej trwa­ła nasza zna­jo­mość.

Listy, któ­re do mnie pisał przez cały ten okres, a było ich oko­ło stu, pod­sy­ca­ły nasz zwią­zek. Były w nich intym­ne wyzna­nia, ale tak­że zwy­kłe rela­cje z pro­za­icz­nych, codzien­nych zajęć. Świad­czą o tym, jak bli­ską mu byłam oso­bą, ale jed­no­cze­śnie jak trzeź­wo, wbrew powszech­nej opi­nii, Rafał potra­fił myśleć o życiu. Jego listy były tak peł­ne sprzecz­no­ści jak ich autor: z jed­nej stro­ny spazm miło­sny i poezja, a z dru­giej – zwy­kłe, codzien­ne spra­wy.

Czy może pani okre­ślić, jaki typ rela­cji was łączył? Czym żyli­ście, poza miło­ścią oczy­wi­ście?

Naj­pro­ściej moż­na by to nazwać związ­kiem chłop­ca z dziew­czy­ną. Nie było to nawet narze­czeń­stwo, ale łączy­ła nas wiel­ka namięt­ność. Lek­tu­ra poezji Rafa­ła może pro­wa­dzić do wnio­sku, że nasze życie sek­su­al­ne musia­ło ocie­kać jakimś nie­zwy­kle wyra­fi­no­wa­nym ero­ty­zmem, ale tyl­ko w pew­nym sen­sie to praw­da. Spo­ty­ka­li­śmy się codzien­nie i czę­sto przez cały dzień, aż do wie­czo­ra, wznie­ca­li­śmy w sobie pożą­da­nie, chęć bycia ze sobą. To były nie­mal nie­usta­ją­ce gody, cią­głe uwo­dze­nie. Rafał miał na to swój spo­sób – listy, a ja wyko­rzy­sty­wa­łam typo­wo bab­skie zagra­nia np. bie­ga­łam od sto­li­ka do sto­li­ka w bar­dzo krót­kiej spód­nicz­ce, tak się nachy­la­jąc, żeby było widać bie­li­znę. Dziew­czy­ny lat 60. też mia­ły swo­je spo­so­by, żeby uwo­dzić męż­czyzn.

Czy byli­ście namięt­ny­mi kochan­ka­mi? Cho­dzi mi o tem­pe­ra­tu­rę zbli­żeń.

Spę­dza­jąc cały dzień razem, kon­se­kwent­nie budo­wa­li­śmy napię­cie. Był to rodzaj gry wstęp­nej, któ­ra w nocy koń­czy­ła się bar­dzo namięt­nie. Bywa­łam u nie­go na Sto­lar­skiej, póź­niej na Lin­de­go, a on u mnie na Mała­chow­skie­go. Dzia­ła­li­śmy na sie­bie jak zdro­wi mło­dzi ludzie.

Nasze uczu­cie mia­ło nie­jed­ną twarz. Rafał był bar­dzo cie­pły, deli­kat­ny i czu­ły. Nato­miast ja cza­sa­mi zacho­wy­wa­łam się agre­syw­nie – gro­zi­łam mu wie­le razy, że odej­dę i pew­nie cza­sa­mi pod­no­si­łam głos, ale nic wię­cej. Nigdy w sto­sun­ku do mnie nie był bru­tal­ny.

Miłość fizycz­na w poezji Wojacz­ka jest przed­sta­wia­na w spo­sób bar­dzo dosad­ny, fizjo­lo­gicz­ny: krew, sper­ma i pot. Skąd taki roz­dź­więk pomię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a poezją?

Część wier­szy oraz Sana­to­rium i pro­za, któ­ra wyszła w Utwo­rach zebra­nych, fak­tycz­nie ocie­ka­ją wydzie­li­na­mi fizjo­lo­gicz­ny­mi, ale pisał tak­że pięk­ne wier­sze miło­sne, takie jak „Ona mówi, że ją miłość boli” – utwór, któ­ry naj­bar­dziej kocham.

Mnie nie dzi­wi, że tek­sty pisa­ne w tym samym cza­sie, mogą mieć tak róż­ny spo­sób obra­zo­wa­nia. Myślę, że Rafa­ła i jego poezję trze­ba oce­niać poza dobrem i złem.

Co taki miły i wraż­li­wy chło­pak jak on robił na dwor­cach, w pod­rzęd­nych knaj­pach, czy­li w miej­scach, gdzie mógł spo­tkać ludzi, nazwij­my to, nie­przy­sta­ją­cych do nie­go inte­lek­tu­al­nie?

Oba­wiam się, że inte­lek­tu­al­nie nie przy­sta­wał do nie­go nikt, a co do miejsc, w któ­rych bywał… Jestem pew­na, że robił to z pre­me­dy­ta­cją. Spo­ty­kał się z mene­la­mi, bo była to jego publicz­ność, przed któ­rą grał. Bywa­łam z nim w takich miej­scach, prze­cież byłam jego dziew­czy­ną. Nie chcę jed­nak, żeby to brzmia­ło tak, jak­by w tym cza­sie odby­wa­ły się tyl­ko pijac­kie eks­ce­sy z naszym udzia­łem. Owszem pili­śmy, ale nie tak, żeby się nie kon­tro­lo­wać. Trud­no uza­sad­nić, co taki czło­wiek jak Rafał robił w takich miej­scach. Z całą pew­no­ścią nie był mene­lem, a pił tyl­ko wte­dy, kie­dy miał na to ocho­tę i w bar­dzo prze­my­śla­ny spo­sób, bo nie robił tego nigdy kie­dy pra­co­wał. A sys­tem pra­cy narzu­cał sobie wyjąt­ko­wy: zda­rza­ło się, że pra­co­wał bez prze­rwy 72 godzi­ny, robiąc prze­rwy wyłącz­nie na her­ba­tę i zje­dze­nie cze­goś.
Zasta­na­wiam się, czy z tego, co mówię, na pew­no wyła­nia się postać czło­wie­ka nie do uchwy­ce­nia, nie do nazwa­nia i nie do zde­fi­nio­wa­nia, bo on wła­śnie taki był. Pan Bogu­sław Kierc okre­ślił go kie­dyś jako morze sprzecz­no­ści i miał abso­lut­nie rację. Nawet teraz, kie­dy pró­bu­ję powie­dzieć o nim coś kon­kret­ne­go, wymy­ka mi się.

Czy Woja­czek był alko­ho­li­kiem?

Trud­no mi powie­dzieć. Bada­cze i jego zna­jo­mi czę­sto pod­kre­śla­ją jego pociąg do alko­ho­lu. Rze­czy­wi­ście pił dużo, ale wyda­je mi się, że to było skru­pu­lat­nie przez nie­go kon­tro­lo­wa­ne. Uwa­żał, żeby nie prze­kro­czyć gra­ni­cy, któ­ra mogła­by być wej­ściem w alko­ho­lizm.

Więk­szość osób, któ­re zna­ły Rafa­ła, pod­kre­śla, że upra­wiał sta­łą auto­kre­ację. Ile w tym było świa­do­me­go budo­wa­nia legen­dy, a ile zwy­kłe­go dzie­cię­ce­go zwra­ca­nia na sie­bie uwa­gi?

Myślę, że Rafał two­rzył swo­ją legen­dę już od okre­su doj­rze­wa­nia. Już jako dora­sta­ją­cy mło­dzian wysłał swo­je wier­sze do „Życia Lite­rac­kie­go” do Kra­ko­wa. Jeden z nich brzmiał: Czy widział kto mrów­kę cią­gną­cą źdźbło histo­rii? Dostał odpo­wiedź: – Nie, nikt nie widział, pro­szę pana[1]. Był to rodzaj spe­cy­ficz­ne­go debiu­tu, choć oczy­wi­ście ten tekst nigdzie się nie uka­zał. Cho­dzi mi jed­nak o to, jak kon­se­kwent­nie parł do tego, żeby być poetą. W jego listach też łatwo dostrzec, że naj­waż­niej­sze było dla nie­go pisa­nie, a dopie­ro potem ja. Kie­dyś u Cha­ciń­skie­go, latem 1968 r., Rafał przy kolej­nej mojej groź­bie zerwa­nia, wsko­czył na para­pet okna, któ­re było otwar­te i po pro­stu z nie­go wypadł. To było dru­gie pię­tro. Całe zda­rze­nie ma dosyć zabaw­ną poin­tę. Przy­je­cha­ło po nie­go pogo­to­wie, ale kie­dy go wypu­ści­li, oka­za­ło się, że wyszedł z tego tyl­ko ze zwich­nię­tym pal­cem u nogi. Wszyst­ko, co z nim zwią­za­ne, było tra­gicz­ne i komicz­ne jed­no­cze­śnie.

Czy pani te jego szan­ta­że trak­to­wa­ła poważ­nie? Czy myśla­ła pani o tym, że on może zro­bić sobie rze­czy­wi­ście coś złe­go?

Rafa­ło­wi nie moż­na było wie­rzyć, mię­dzy inny­mi dla­te­go, że on to robił nie­ustan­nie. Taka wia­ra pro­wa­dzi­ła­by do obłę­du. Poza tym to były tak­że teatral­ne gier­ki, rodzaj kre­acji. Stra­szył mnie i śmie­szył jed­no­cze­śnie. Oczy­wi­ście czę­sto był to śmiech histe­rycz­ny, ale w jego zacho­wa­niach była jakaś bła­ze­na­da.

Śmierć jest sta­le obec­na w poezji i listach Wojacz­ka. Czy on się z nią na co dzień obno­sił, czy była w para­dok­sal­ny spo­sób czę­ścią jego życia?

Jego mło­dość nie mogła się ina­czej skoń­czyć niż tra­gicz­ną śmier­cią, ponie­waż musiał w koń­cu wpaść w jed­ną z puła­pek, któ­re sam na sie­bie zasta­wiał. Wia­do­mo, że oko­licz­no­ści jego śmier­ci wska­zu­ją na to, iż był to kolej­ny teatrzyk, nie­ste­ty tym razem z nie­szczę­śli­wym zakoń­cze­niem. Zosta­wił spis tego, co i w jakich ilo­ściach zażył, potem rzu­cił w ścia­nę popiel­nicz­ką, spo­dzie­wa­jąc się, z pew­no­ścią, że ktoś przyjdzie[2] … Trud­no powie­dzieć, do jakie­go stop­nia był uczci­wy w tych groź­bach popeł­nie­nia samo­bój­stwa. Myślę, że to, któ­re zakoń­czy­ło życie Rafa­ła, w jego mnie­ma­niu nie mia­ło być ostat­nim.

Jest w tym pew­na sprzecz­ność. Z jed­nej stro­ny mówi pani, że pisa­ne mu było zakoń­czyć życie mło­do, z dru­gie okre­śla pani jego samo­bój­stwo jako przy­pa­dek.

Może rze­czy­wi­ście jest w tym jakaś sprzecz­ność, ale on napraw­dę nie­ustan­nie i na wła­sne życze­nie wymy­kał się życiu, flir­to­wał ze śmier­cią. To musia­ło skoń­czyć się tra­gicz­nie, choć wyda­je mi się, że jesz­cze nie wte­dy.

Trzy i pół roku, któ­re byli­ście razem, to tak­że bar­dzo inten­syw­ny okres twór­czy dla Rafa­ła. Czy pisał w pani obec­no­ści?

Byłam bar­dzo bli­sko jego pisa­nia. Czę­sto zda­rza­ło się, że pisał, kie­dy spa­łam. Zaraz po prze­bu­dze­niu dawał mi do czy­ta­nia. Bywa­ło, że nie­któ­re jego wier­sze popra­wia­łam, głów­nie skra­ca­łam, o co mnie zresz­tą pro­sił, ponie­waż bar­dzo się bał, żeby nie były prze­ga­da­ne.

Czy Rafał był dobrym czło­wie­kiem?

Na tak posta­wio­ne pyta­nie nie ma pro­stej odpo­wie­dzi. Rafał potra­fił być bez­względ­ny np. w bra­niu pie­nię­dzy od ojca czy w sto­sun­ku do swo­jej żony. Myślę, że on nie oglą­dał się za sie­bie. Będąc z nim, chy­ba naj­bar­dziej bałam się wła­śnie tego, że ze mną tak­że postą­pi okrut­nie i nie obej­rzy się nawet za sie­bie. Jed­no­cze­śnie naj­lep­szą cechą jego cha­rak­te­ru była wspa­nia­ło­myśl­ność. Nigdy nie zacie­trze­wiał się w gnie­wie, nie był pamię­tli­wy.

Jak Woja­czek odno­sił się do śro­do­wi­ska lite­rac­kie­go?

Miał respekt przed Sta­ni­sła­wem Barań­cza­kiem, a Ewę Lip­ską trak­to­wał jak swo­ją rywal­kę na niwie poetyc­kiej. Wte­dy jesz­cze w Klu­bie Związ­ków Twór­czych odby­wa­ły się tzw. „Czwart­ki lite­rac­kie”. Bar­dzo czę­sto zda­rza­ło się, że Rafał przy­cho­dził tam, sta­wał na pro­gu, kiwa­jąc się, po czym wygła­szał jakąś obraź­li­wą mowę, odwra­cał się i wycho­dził. Potra­fił lżyć swo­ich kole­gów po pió­rze, ale jed­no­cze­śnie, jak chciał, bywał nie­wia­ry­god­nie pokor­ny i uło­żo­ny, szcze­gól­nie pod­czas roz­mów z Tymo­te­uszem Kar­po­wi­czem, przed któ­rym nie­mal klę­kał.

Czy rze­czy­wi­ście w nim była taka potrze­ba zada­wa­nia ludziom bólu i spra­wia­nia przy­kro­ści?

Trud­no powie­dzieć, czy on miał taką potrze­bę. Myślę, że z natu­ry był raczej dobro­dusz­ny. A jego agre­syw­ne zacho­wa­nia wyni­ka­ły z tego, że po pro­stu chciał zaist­nieć i mieć świad­ków.
Myślę, że grał, mając jed­no­cze­śnie świa­do­mość, że nie ma nic do stra­ce­nia. Kie­dy więc kogoś wypchnął przez okno czy sam wyszedł przez szy­bę, to widocz­nie była w nim taka potrze­ba, żeby zaist­nieć. Nie widzia­łam nigdy Rafa­ła napa­stli­we­go czy agre­syw­ne­go, takie­go znam tyl­ko z rela­cji. Nie umiem więc powie­dzieć, dla­cze­go wobec ludzi potra­fił się tak zacho­wy­wać. Wobec mnie nigdy nie był agre­syw­ny.

Z pew­no­ścią będąc przez tak dłu­gi czas z Rafa­łem, była pani świad­kiem nie­jed­nej sce­ny, w któ­rej ujaw­niał swo­ją skłon­ność do samo­de­struk­cji, samo­oka­le­czeń. Czy pani to nie prze­ra­ża­ło?

Rafał całe cia­ło miał pozna­czo­ne bli­zna­mi, któ­re świad­czy­ły o tym, że się samo­oka­le­cza. Miał szny­ty na rękach i dużą bli­znę na szyi. Wyda­je mi się, że on w ten spo­sób prze­no­sił wewnętrz­ne cier­pie­nie na ból fizycz­ny.

Czy wygląd zewnętrz­ny miał dla nie­go zna­cze­nie?

Z jed­nej stro­ny był higie­ni­stą – ład­nie pach­niał, miał zawsze czy­ste wło­sy, a z dru­giej stro­ny, kie­dy wpadł w tak zwa­ny cug, wyglą­dał jak zła­cha­ny pies.

Rafał był leczo­ny psy­chia­trycz­nie. Czy w jego codzien­nym zacho­wa­niu coś wska­zy­wa­ło na to, że jest cho­ry?

Myślę, że Rafał był abso­lut­nie zdrów psy­chicz­nie, a co wię­cej posia­dał wiel­ką samo­świa­do­mość. Acz­kol­wiek mógł powo­do­wać, że ludzie się za nim oglą­da­li, ponie­waż miał „plą­sa­ją­cy” krok i te swo­je 192 cm wzro­stu.

Jego zacho­wa­nie rze­czy­wi­ście wzbu­dza­ło zain­te­re­so­wa­nie i nawet zda­rza­ło się, że ktoś zakrę­cił pal­cem kół­ko na czo­le. Abso­lut­nie nie zga­dzam się jed­nak z tym, że Rafał robił pew­ne dziw­ne rze­czy nie­świa­do­mie. O cho­ro­bie psy­chicz­nej moż­na mówić wte­dy, kie­dy oso­ba tra­ci kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Tym­cza­sem on, jestem tego pew­na, ten kon­takt miał bar­dzo dobry. Acz­kol­wiek był na Kraszewskiego[3] i tam otrzy­mał roz­po­zna­nie: obser­wa­cja w kie­run­ku SCH, czy­li schi­zo­fre­nii. Wyszedł jed­nak bar­dzo szyb­ko. Myślę, że to była jed­na z jego ról. W dzien­nicz­ku, któ­ry tam pisał, zano­to­wał, że czu­je się wyróż­nio­ny poby­tem w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. No, moż­na i tak…

Czy Rafał był czło­wie­kiem dyna­micz­nym, ruchli­wym, czy zda­rza­ło mu się, że się zapa­dał w sie­bie?

Dener­wo­wa­ły mnie jego sta­ny melan­cho­lii czy zamy­śle­nia, więc pró­bo­wa­łam z tym wal­czyć, ponie­waż uwa­ża­łam, że to wszyst­ko jest grą. Nie ufa­łam temu, kie­dy sia­dał ze wzro­kiem wbi­tym w buty albo w sufit. Jego napię­cia zby­wa­łam pro­stym: – Rafał, prze­stań się wygłu­piać. Sta­now­czo chcę powie­dzieć, że nic w jego zacho­wa­niu nie wska­zy­wa­ło na to, że jest cho­ry. Inny tak, ale nie cho­ry.

Jako para mło­dych ludzi nie spę­dza­li­ście cza­su jedy­nie w łóż­ku lub w knaj­pach. Gdzie bywa­li­ście, z kim się spo­ty­ka­li­ście, kim byli wasi przy­ja­cie­le?

Spo­ty­ka­li­śmy się na ogół w Empi­ku, Klu­bie Dzien­ni­ka­rza, Klu­bie Związ­ków Twór­czych. Dość czę­sto odwie­dza­li­śmy Cha­ciń­skich. Po nie­mi­łych począt­kach zaprzy­jaź­ni­łam się z Mał­go­rza­tą. Teraz jed­nak wiem, że Rafał bywał tak­że czę­sto u Bogu­sia Kier­ca.

Poza tym Woja­czek wszę­dzie mi towa­rzy­szył. Bywa­ło nawet tak, że kie­dy jecha­łam do Byto­mia, to „pod­wo­ził mnie” pocią­giem do Brze­gu albo Opo­la, a potem wysia­dał i wra­cał. W 1968 r. byłam w sana­to­rium w Kudo­wie Zdro­ju. Przy­je­chał tam, wyna­jął pokój i zno­wu byli­śmy razem. Spę­dzi­li­śmy rów­nież razem waka­cje, któ­re zafun­do­wa­ła nam pani Wojacz­ko­wa. Oczy­wi­ście, żeby móc z nim wyje­chać, musia­łam szpet­nie okła­mać rodzi­ców.

Czy Woja­czek roz­ma­wiał z panią o żonie?

Wła­ści­wie nigdy… Choć nie, chy­ba prze­sa­dzi­łam. Ona w 1966 r. poja­wi­ła się u nie­go na Sto­lar­skiej w miesz­ka­niu. Z rela­cji Rafa­ła wiem, że gro­zi­ła mu samo­bój­stwem. Jak widać każ­da zna­jo­mość z Rafa­łem ocie­ka pró­ba­mi samo­bój­czy­mi.

Czy wie­dzia­ła pani o jego dziec­ku?

Rafał nigdy tego dziec­ka nie widział, a obo­wiąz­ki ali­men­ta­cyj­ne zała­twia­ła za nie­go mama. Mło­dość jest okrut­na, zabor­cza, agre­syw­na. Mnie to spe­cjal­nie nie inte­re­so­wa­ło. Był ze mną. Wie­dzia­łam, że tam­ten zwią­zek jest skoń­czo­ny. Nastą­pił roz­wód, któ­ry zresz­tą jego mama zała­twi­ła chy­ba tak, że nie musiał być nawet na sali sądo­wej.

A czy pani była zazdro­sna o Rafa­ła?

Raz mi się przy­da­rzył przy­pływ zazdro­ści, kie­dy w Empi­ku poja­wi­ła się pew­na bar­dzo ład­na Żydów­ka, któ­ra w spo­sób jed­no­znacz­ny uwo­dzi­ła Rafa­ła. Sta­li­śmy w trój­kę, oni roz­ma­wia­li, a ja poczu­łam, że jestem zazdro­sna. Ona była bar­dzo inte­li­gent­na. Wte­dy poczu­łam się zagro­żo­na.

Czy Woja­czek roz­ma­wiał z panią o swo­ich rela­cjach z brać­mi? Na pew­no pani ich pozna­ła.

Star­sze­go bra­ta, Pio­tra, to on po pro­stu… nie, nie chcę powie­dzieć, że nie­na­wi­dził. Rafał nie ope­ro­wał taki­mi kate­go­ria­mi. Nie wiem, jak to okre­ślić. Kie­dy przy­je­chał do Wro­cła­wia, był taki pomysł jego rodzi­ny, żeby zamiesz­kał na Krzy­kach wła­śnie u Pio­tra, ale bar­dzo szyb­ko się pokłó­ci­li i nic z tego nie wyszło. Rafał uwa­żał go za strasz­ne­go miesz­czu­cha. No, przy Rafle rze­czy­wi­ście był. Pozna­łam go. Kie­dyś byli­śmy u nie­go na przy­ję­ciu. Rafał wycią­gnął pier­siów­kę i nale­wał do niej alko­hol ze sto­łu. Wspo­mi­nam o tym tyl­ko dla­te­go, żeby było widać, jak róż­ne świa­ty repre­zen­to­wa­li. Nie mogło być poro­zu­mie­nia mię­dzy nimi.

Z Andrze­jem nato­miast był bar­dzo zaprzy­jaź­nio­ny. Nawet zade­dy­ko­wał mu jeden tomik. Miał do nie­go sto­su­nek życz­li­wy i przy­ja­zny. Mówił o nim: mój młod­szy brat. Czę­sto się spo­ty­ka­li w Miko­ło­wie. Byli praw­dzi­wy­mi brać­mi, w każ­dym tego sło­wa zna­cze­niu.

Wia­do­mo, że Rafał wybił szy­by w domu Pio­tra. Opo­wia­dał pani o tym? A może mu pani towa­rzy­szy­ła?

Nie, nie towa­rzy­szy­łam mu, ale opo­wia­dał mi o tym i wie­rzy­łam mu. W Rafa­le tkwi­ła jakaś dzie­cin­na nie­chęć do tego czło­wie­ka, a może zazdrość o to, że tam­ten ma dom i życie, do któ­re­go on nie ma dostę­pu.

Czy Rafał miał kło­po­ty mate­rial­ne? Czy był bied­ny?

Odpo­wiem nie wprost. Kie­dyś sie­dzie­li­śmy razem w restau­ra­cji: Rafał, Mag­da Nosek i ja. Mag­da jadła obiad, a kie­dy wyszła, jesz­cze zaj­rza­ła do nas przez szy­bę. W tym momen­cie Rafał pod­sta­wił sobie pod nos jej talerz i zjadł reszt­ki, któ­re zosta­wi­ła. Napraw­dę nie musiał tego robić. Ojciec regu­lar­nie przy­sy­łał mu pie­nią­dze, mat­ka jedze­nie, a on już wte­dy publi­ko­wał i otrzy­my­wał sty­pen­dium dla mło­dych poetów. Nie moż­na więc powie­dzieć, że był bied­ny. Nie moż­na oczy­wi­ście też powie­dzieć, że był boga­ty, ale z całą pew­no­ścią mógł żyć god­nie i nie musiał zja­dać resz­tek.

Wasz zwią­zek zakoń­czył się nie­dłu­go przed śmier­cią Rafa­ła. Jaka była przy­czy­na zerwa­nia?

Roz­sta­li­śmy się w 1969 r., wcze­sną jesie­nią. Poszło dość gład­ko, dla­te­go że w życie Rafa­ła weszła już Gra­ży­na Lisow­ska, a ja pozna­łam swo­je­go póź­niej­sze­go męża. Nie było więc żad­nych histe­rii, ku nasze­mu obo­pól­ne­mu zresz­tą zado­wo­le­niu.

Wyda­je mi się, że ani on, ani ja nie trak­to­wa­li­śmy tego związ­ku na serio. W każ­dym razie ja na pew­no nie. Rafał z całą pew­no­ścią nie był odpo­wied­nim kan­dy­da­tem, już nawet nie powiem do mał­żeń­stwa, ale w ogó­le do zwią­za­nia się z nim. Jak każ­da kobie­ta, chcia­łam mieć praw­dzi­wy dom, ale dosko­na­le zda­wa­łam sobie spra­wę z tego, że z Rafa­łem to nie jest moż­li­we. On żył z dnia na dzień, jak­by nie miał przed sobą żad­nej przy­szło­ści.

Nigdy nie jest tak, że zwią­zek roz­pa­da się z dnia na dzień. Coś musi się dziać, są jakieś zna­ki, że w powie­trzu wisi roz­sta­nie. Jak to było z wami?

Ten zwią­zek po pro­stu zaczął sty­gnąć, gasnąć i obo­je wie­dzie­li­śmy, że nie da się go pobu­dzić do życia. Nie było w nim już takiej emo­cji i namięt­no­ści jak wcze­śniej.

Pyta­nie o koniec nasze­go związ­ku, uświa­do­mi­ło mi w tej chwi­li, że widzia­łam jed­nak Rafa­ła, nazwij­my to, agre­syw­ne­go. Choć wolę o tym myśleć jako o sce­nie zazdro­ści. Otóż, po tym jak zatrud­ni­łam się w RSW[4] jako korek­tor­ka, powie­dział do mnie któ­re­goś dnia: – Pra­ca mi Cie­bie zabra­ła. I pra­wie miał rację. Tam bowiem pozna­łam przy­szłe­go męża, a po jakimś cza­sie mię­dzy nami coś zaczę­ło się dziać. Któ­re­goś dnia, kie­dy nasz zwią­zek z Rafa­łem był już wła­ści­wie skoń­czo­ny, do biu­ra, w któ­rym pra­co­wa­łam, wtar­gnął Woja­czek. Swo­je kro­ki skie­ro­wał pro­sto do biur­ka Jana, któ­re­go wcze­śniej nawet nie widział. Z miej­sca wzię­li się za bary, co wyglą­da­ło groź­nie, bo było to dwóch dużych face­tów. I… nic się nie wyda­rzy­ło. Rafał po chwi­li wyco­fał się grzecz­nie, więc do skan­da­lu nie doszło. Szcze­gó­łów nie pamię­tam, nie­mniej zda­je mi się, że nigdy póź­niej już nie roz­ma­wia­łam z Wojacz­kiem.

Nie­wąt­pli­wie jed­nak było mię­dzy wami duże uczu­cie, namięt­ność. Zatem dla­cze­go nie pró­bo­wa­ła pani zmie­nić Wojacz­ka?

Rafa­ła nie dało się posa­dzić na kana­pie i zało­żyć mu kap­ci. Nigdy by się na to nie zgo­dził. Praw­dę mówiąc, nie pró­bo­wa­łam go zmie­niać. W związ­ku, któ­ry ma przed sobą przy­szłość, snu­je się jakieś wspól­ne pla­ny, są w nim real­ne pod­sta­wy do tego, żeby ze sobą być i, że tak powiem bru­tal­nie, za co być. Nasz zwią­zek taki nie był, cho­ciaż w 1968 r. zło­ży­li­śmy doku­men­ty w USC[5]. W przy­pły­wie zło­ści na Rafa­ła, co mi się zda­rza­ło dość czę­sto, wyco­fa­łam jed­nak te papie­ry, podar­łam je i obsy­pa­łam go nimi. I tak defi­ni­tyw­nie zakoń­czy­ły się nasze pla­ny mał­żeń­skie. Nie pamię­tam już dokład­nie, ale na pew­no nie prze­pu­ścił wte­dy oka­zji do poka­le­cze­nia się… Nigdy potem nie wra­ca­li­śmy już do tema­tu ślu­bu.

Zresz­tą naszym rodzi­com też się to nasze cho­dze­nie ze sobą nie podo­ba­ło. Jego ojciec ostrze­gał go ponoć, co Rafał w gnie­wie mi powta­rzał, że go znisz­czę. Kie­dyś moja mama odwie­dzi­ła panią Wojacz­ko­wą w Miko­ło­wie. W cza­sie roz­mo­wy powie­dzia­ła, oczy­wi­ście w tro­sce o moją przy­szłość, że bycie poetą to nie jest żaden zawód.

Czy zda­nie waszych rodzi­ców mia­ło dla was zna­cze­nie? Mając dwa­dzie­ścia parę lat nie­ko­niecz­nie słu­cha się uwag rodzi­ców, a w szcze­gól­no­ści, kie­dy doty­czą one miło­ści.

Byłam panien­ką z dobre­go domu, bar­dzo pod­po­rząd­ko­wa­ną rodzi­com i nie wyobra­ża­łam sobie zro­bie­nia cze­goś wbrew ich woli. To było pra­wie czter­dzie­ści lat temu i wte­dy dwu­dzie­sto­kil­ku­let­ni czło­wiek był jesz­cze dziec­kiem. Tro­chę ina­czej niż to jest dzi­siaj.

Czy była pani na pogrze­bie Rafa­ła?

To był 1971 rok, więc byłam już wte­dy mężat­ką i spo­dzie­wa­li­śmy się dziec­ka. Mąż nie chciał pójść ze mną na pogrzeb Rafa­ła, więc i ja nie byłam. W moim póź­niej­szym życiu Rafał był tema­tem tabu. Od momen­tu kie­dy się roz­sta­li­śmy, zaczę­łam zupeł­nie nowe, upo­rząd­ko­wa­ne życie. Kie­dyś nawet, w akcie despe­ra­cji, posta­no­wi­łam wyrzu­cić wszyst­kie jego listy, tak strasz­nie chcia­łam zerwać z prze­szło­ścią. Na szczę­ście cór­ka mnie powstrzy­ma­ła.

Jak pani myśli o swo­im związ­ku z Rafa­łem po pra­wie czter­dzie­stu latach?

Uwa­żam, że było to coś nie­zwy­kłe­go. Poza mał­żeń­stwem i naro­dzi­na­mi cór­ki, coś naj­waż­niej­sze­go. Zno­wu sobie zaprze­czam, ale napraw­dę tak było. Całe lata nie zaglą­da­łam do listów od nie­go, ale potem, gdy roz­sta­li­śmy się z mężem w 1992 roku, wró­ci­łam do tej prze­szło­ści z Rafa­łem i teraz wyda­je mi się, że to napraw­dę było coś wyjąt­ko­we­go.

Kie­dy wypro­wa­dził się mój mąż, naszły mnie myśli samo­bój­cze. To nie mia­ło związ­ku z Rafa­łem. Wte­dy wła­śnie przy­je­chał do mnie Tade­usz Lewan­dow­ski z War­sza­wy, któ­ry chciał napi­sać książ­kę o Wojacz­ku. Nigdy się nie uka­za­ła, ale fakt, że ktoś przy­je­chał i chciał roz­ma­wiać o Rafa­le posta­wił mnie na nogi. Wyszłam wte­dy z psy­chicz­ne­go doł­ka i zarzu­ci­łam myśli samo­bój­cze.

A nie myśla­ła pani o tym, żeby opi­sać wasz zwią­zek?

Zaczę­łam pisać książ­kę pt. Zapi­ski z domu waria­tów. Tytuł jest nie­przy­pad­ko­wy – w pew­nym okre­sie życia byłam sta­łą bywal­czy­nią zakła­dów psy­chia­trycz­nych. Jest to rodzaj dzien­ni­ka, prze­pla­ta­ne­go retro­spek­cja­mi, w któ­rych szcze­gól­ne miej­sce zaj­mu­ją te o Rafa­le. Pierw­szy jej roz­dział został opu­bli­ko­wa­ny w „Wyso­kich obcasach”[6], ale całość jest jesz­cze nie­skoń­czo­na.

Czy cho­ro­wa­ła pani w okre­sie, kie­dy była pani z Rafa­łem?

Nie, wte­dy byłam zdro­wa jak rydz. Zaczę­łam cho­ro­wać dopie­ro po roz­sta­niu. Roz­po­zna­nia były róż­ne, ale chy­ba naj­traf­niej­sze to depre­sja.

Pani Tere­so, dla­cze­go nigdy nie pró­bo­wa­ła pani wyeg­ze­kwo­wać pra­wa do poezji Rafa­ła, choć dys­po­nu­je pani jego wła­sno­ręcz­nie napi­sa­nym testa­men­tem? Czy może go pani poka­zać i zacy­to­wać?

Testa­ment brzmi (odczy­ta­ne): Posta­no­wie­nie. Wszel­kie pra­wa do moich ksią­żek nale­żą do Tere­sy Ziom­ber. Bytom, ul. Pod­gór­na 2/6. Rafał Woja­czek, 17 sierp­nia 1968 r.

Nie sko­rzy­sta­łam z pra­wa do upra­wo­moc­nie­nia tego testa­men­tu, ponie­waż bar­dzo czę­sto cho­ru­ję i jestem wte­dy wyłą­czo­na z życia. Nie mogła­bym tego prze­pro­wa­dzić, ponie­waż nigdy jesz­cze nie byłam wystar­cza­ją­co dłu­go w dobrej for­mie, a wia­do­mo, że taka spra­wa cią­gnę­ła­by się lata­mi. A dodat­ko­wo… Nęka­ją mnie skru­pu­ły wobec cór­ki Rafa­ła – Dag­ma­ry.

W jakich oko­licz­no­ściach powstał ten testa­ment?

Byli­śmy u mnie w domu i kolej­ny raz powie­dzia­łam Rafa­ło­wi, że nie widzę przy­szło­ści dla nasze­go związ­ku. Wyjął wte­dy kart­kę i napi­sał. Być może miał to być rodzaj szan­ta­żu – sygnał, że jeże­li odej­dę, to on sobie coś zro­bi, dla­te­go musi spi­sać testa­ment.

Czy ten obraz Wojacz­ka, któ­ry wyła­nia się z fil­mu Majew­skie­go jest praw­dzi­wy?

Ten film nie jest dobry. Nie zawie­ra prze­sła­nia, któ­re ja sta­ram się teraz prze­ka­zać: że Rafał był jed­ną wiel­ką sprzecz­no­ścią. W tym fil­mie jest nija­ki. Przy­kro mi, że tak jest, ponie­waż sama zagra­łam w tym fil­mie epi­zo­dycz­ną rolę kobie­ty z dwor­ca.

Woja­czek czę­sto wsia­dał w pocią­gi, auto­bu­sy i gdzieś jechał. Cięż­ko usta­lić, dla­cze­go tak robił. A pani wie?

Motyw pocią­gów prze­wi­jał się u nie­go czę­sto w poezji, listach i życiu. Myślę, że to nie­po­kój go tak gnał. Taki wewnętrz­ny lęk, któ­ry dobrze rozu­miem. Oso­bo­wo­ści, ujmu­jąc deli­kat­nie, neu­ro­tycz­ne, czę­sto czu­ją bar­dzo sil­ne lęki, któ­re każą im prze­miesz­czać się. Myślę, że to było z tym zwią­za­ne – coś go gna­ło.

Czy Rafał roz­ma­wiał z panią o swo­im dzie­ciń­stwie? Gdzie nale­ży szu­kać źró­deł tego, jakim był? Czy nie w Miko­ło­wie?

Mał­żeń­stwo jego rodzi­ców było bar­dzo pokrę­co­ne. Wia­do­mo, że ojciec wypro­wa­dził się i miesz­kał w Kędzie­rzy­nie, gdzie pra­co­wał. Kie­dy się spo­ty­ka­li z żoną, zawsze wybu­cha­ła mię­dzy nimi awan­tu­ra. Myślę, że to wywar­ło jakieś pięt­no na Rafa­le.

Jego podwór­ko w Miko­ło­wie to miej­sce dość ponu­re, a on bawił się tam z chłop­ca­mi, grał w pił­kę. Zde­cy­do­wa­nie jest to miej­sce psy­cho­tycz­ne. Może ten świat go tłam­sił?

Myślę, że naj­więk­szy wpływ na nie­go miał dom rodzin­ny, ponie­waż napię­cia mię­dzy rodzi­ca­mi bywa­ły bar­dzo dra­stycz­ne.

Nigdy na temat Rafa­ła nie powie­dzia­ła nawet sło­wa Gra­ży­na Lisow­ska, któ­ra była jed­ną z jego ostat­nich kobiet, a co wię­cej widzia­ła go jako ostat­nia w dniu, kie­dy popeł­nił samo­bój­stwo. Czy pani wie, dla­cze­go nie mówi?

Gra­ży­na miesz­ka w Pary­żu i myślę, że ten temat jest dla niej trau­mą, a więc nie chce o tym mówić. Może to jesz­cze nie jest dla niej do opo­wie­dze­nia. Przed śmier­cią Rafał chy­ba jesz­cze wzy­wał pomo­cy, rzu­ca­jąc w ścia­nę popiel­nicz­ką. Poko­je Gra­ży­ny i Rafa­ła sąsia­do­wa­ły ze sobą…

Będąc z Gra­ży­ną Lisow­ską, Rafał był zwią­za­ny tak­że z Elż­bie­tą Fediuk. Jak funk­cjo­no­wał taki zwią­zek? Czy one o sobie wie­dzia­ły?

Po roz­sta­niu z Rafa­łem, ode­rwa­łam się cał­kiem od jego życia i wła­ści­wie wiem tyl­ko to, co napo­ty­kam w publi­ka­cjach. Wyda­je mi się jed­nak, że te dwie kobie­ty wie­dzia­ły o sobie. Rafał prze­cież nawet jeź­dził do Kra­ko­wa i szu­kał tam miesz­ka­nia. Nie wiem, czy był aż takim zdraj­cą, żeby obco­wać cie­le­śnie z obie­ma. Acz­kol­wiek nie zdzi­wi­ła­bym się. Rafał wszyst­kie doświad­cze­nia życio­we trak­to­wał jak źró­dło natchnie­nia dla swo­je­go pisa­nia.

To, co pani teraz powie­dzia­ła, mogło­by wska­zy­wać, że Rafał trak­to­wał zwią­zek z panią rów­nież jako labo­ra­to­rium lite­rac­kie. Już wte­dy pani tak o tym myśla­ła czy dopie­ro teraz?

Kie­dyś powie­dzia­łam do nie­go, że jestem tyl­ko pre­tek­stem dla jego poezji. Świad­czy to o tym, że już wów­czas mia­łam świa­do­mość tego, iż w pew­nym sen­sie trak­tu­je mnie instru­men­tal­nie, jak narzę­dzie. Jak­kol­wiek trud­no się do tego przy­znać, nie prze­szka­dza­ło mi to. W jed­nym z listów napi­sał nawet: Tere­sa to pisać, pisać to Tere­sa.

A czy zda­rza­ło się pani powie­dzieć do nie­go: – Rafał, ty mnie trak­tu­jesz jak temat swo­ich wier­szy, a nie jak żywe­go czło­wie­ka?

Mówi­łam mu, że mnie wyko­rzy­stu­je. Tak napraw­dę nie prze­szka­dza­ło mi to jed­nak, chy­ba bar­dziej schle­bia­ło, że pisał o mnie i dla mnie.

Czy sły­sza­ła pani, że Rafał, być może, uwa­żał się za inkar­na­cję Rim­bau­da czy Chry­stu­sa?

Jestem bar­dzo zasko­czo­na. Wiem, że twór­czość Rim­bau­da wie­le zna­czy­ła dla Rafa­ła i nawet jego tomik, zaty­tu­ło­wa­ny Sezon, był nawią­za­niem do Sezo­nu w pie­kle. Powstał też wiersz zaty­tu­ło­wa­ny „Rim­baud”. Nie sły­sza­łam jed­nak o tym, by uwa­żał się za czy­je­kol­wiek wcie­le­nie… Być może odkąd się roz­sta­li­śmy, jego degren­go­la­da psy­chicz­na postę­po­wa­ła tak szyb­ko, że wyda­rza­ły się róż­ne rze­czy, o któ­rych nic nie wie­dzia­łam.

W jaki spo­sób Rafał zacią­żył na pani póź­niej­szym życiu?

Wyda­je mi się, że w żaden. Za życie, któ­re potem mi się przy­da­rzy­ło jestem ja, i tyl­ko ja, odpo­wie­dzial­na. Woja­czek nie miał z tym nic wspól­ne­go. Do dzi­siaj jed­nak bra­ku­je mi roz­mów z Rafa­łem, jego gie­rek inte­lek­tu­al­nych i tej aury inno­ści, któ­rą wno­sił. Potem już nigdy cze­goś takie­go nie doświad­czy­łam.

Wro­cław, luty 2006.

Przy­pi­sy:

[1] Odpo­wie­dzi tej udzie­li­ła praw­do­po­dob­nie W. Szym­bor­ska, któ­ra w tym cza­sie pro­wa­dzi­ła dział pocz­ty lite­rac­kiej.

[2] Mowa o miesz­ka­ją­cej za ścia­ną Gra­ży­nie Lisow­skiej, jed­nej z ostat­nich part­ne­rek Wojacz­ka.

[3] Oddział Psy­chia­trycz­ny Kli­ni­ki Aka­de­mii Medycz­nej we Wro­cła­wiu.

[4] Robot­ni­cza Spół­dziel­nia Wydaw­ni­cza, wów­czas ul. Dru­kar­ska, Wro­cław.

[5] Urząd Sta­nu Cywil­ne­go.

[6] „Wyso­kie Obca­sy” 1999, nr 35.


 Czesław Radziukiewicz „Azjata”


Kie­dy do towa­rzy­stwa, z któ­rym pan się obra­cał dołą­czył Rafał Woja­czek?

Rafał poja­wił się w poło­wie lat 60., pozna­li­śmy się chy­ba w „Pała­cy­ku”. Gro­no ludzi, z któ­rym naj­czę­ściej spo­ty­ka­li­śmy się, było zróż­ni­co­wa­ne i cie­ka­we. Two­rzy­li je: Alek­san­der Wołej­ko („Kaska­der”), któ­ry ksy­wę zawdzię­czał swo­je­mu zawo­do­wi, „Ksiądz” z Opo­la, Sta­ni­sław Kleś­ta („Kap­sel”) z Kędzie­rzy­na-Koź­la, Józef Czay­kow­ski („Ksią­żę”), stu­diu­ją­cy wte­dy pra­wo, Jerzy Lech („Wells”), miesz­ka­ją­cy dziś w USA, Józef Brze­zic­ki („Bolo”), któ­ry stu­dio­wał na AWF, Zdzi­sław Jazie­nic­ki („Strzel­ba”) – już nie żyje, Ste­fan Chrost („Muń­ku”) – „szył” z szu­ler­ki, Zbi­gniew Koniecz­ny („Bełt”), Marian Bie­lak („Siniak”) – był kie­row­cą, Wło­dzi­mierz Szu­bryt – też kie­row­ca i bok­ser, Jerzy Haft­ke („Agraf­ka”) – drob­ny han­dlarz, bra­cia Mota­si – tak­że nie żyją, Bolek Nowic­ki – tłu­macz, a poza nimi jesz­cze pisa­rze: Cha­ciń­ski, Kra­sno­dęb­ski, Sty­czeń i wła­śnie Woja­czek. To była skon­so­li­do­wa­na gru­pa, któ­ra sta­le spo­ty­ka­ła się w „Pała­cy­ku”, „Cyga­ne­rii” i „Czar­da­szu”. Każ­dy z nas stu­dio­wał wte­dy, choć pew­nie żaden stu­diów nie skoń­czył, poza „Bejem”, któ­ry jest inży­nie­rem po Poli­tech­ni­ce. W „Pała­cy­ku” po pro­stu dobrze się czu­li­śmy i oczy­wi­ście pili­śmy. Spo­ty­ka­li­śmy się też na jego tyłach, pod mur­kiem na świe­żym powie­trzu, gdy nie było nas stać na „loka­lo­we” alko­ho­le. Rza­dziej bywa­li­śmy w Związ­kach Twór­czych i w „Bał­ty­ku”. Nigdy się nie uma­wia­li­śmy, ale wystar­czy­ło przejść się codzien­nie tą samą tra­są, by bez pro­ble­mu zna­leźć swo­ich.

Jak Rafał odna­lazł się w waszym towa­rzy­stwie?

Nie było z tym żad­ne­go kło­po­tu, bo dobrze się z nim piło, choć był tro­chę szajb­nię­ty. Miał odchy­le­nia psy­chicz­ne – manię samo­bój­czą, ciął się. Kie­dyś po jakiejś impre­zie zosta­li u mnie w domu z Unol­dem, takim pla­sty­kiem, a ja wysze­dłem do pra­cy. Pędzi­łem wów­czas wino, więc wycho­dząc powie­dzia­łem do nich, żeby go nie rusza­li, bo jest jesz­cze nie­doj­rza­łe. Oczy­wi­ście, kie­dy wró­ci­łem do domu zoba­czy­łem, że wypi­li wszyst­ko, a na pod­ło­dze wid­nia­ły spo­re pla­my krwi. Naj­pierw myśla­łem, że pobi­li się mię­dzy sobą, ale oka­za­ło się, że to Woja­czek się pociął. Nic poważ­ne­go sobie jed­nak nie zro­bił, po pro­stu mu odbi­ło.

Wia­do­mo, że Rafał pro­wo­ko­wał też awan­tu­ry. Czy pamię­ta pan takie sytu­acje?

Byli­śmy raczej zgra­ną eki­pą, więc mię­dzy nami nie docho­dzi­ło do poważ­nych spięć. Pamię­tam, że Rafał kie­dyś poszar­pał się z „Bejem”, ale to nie było typo­we mor­do­bi­cie, lecz raczej nie­po­ro­zu­mie­nie.

Co pili­ście?

Naj­czę­ściej pija­li­śmy tanie wina za „Pała­cy­kiem” albo grzań­ce z cyna­mo­nem i goź­dzi­ka­mi w „Pała­cy­ku” na dole. Któ­re­goś dnia wysze­dłem ze zna­jo­mą z kina „Klu­bo­we­go” (dzi­siaj w tym miej­scu jest Teatr Lalek) i na uli­cy spo­tka­li­śmy Rafa­ła. Powie­dział, żeby­śmy poszli z nim na dwo­rzec, bo ma coś dobre­go. Tam zaczął nale­wać nam jakiś alko­hol, a potem podał do wypi­cia. Oka­za­ło się, że to sali­cyl. Zawa­ha­łem się, ale moja towa­rzysz­ka wypi­ła, więc ja też. (śmiech) Nie był dobry, wię­cej nie pró­bo­wa­łem.

Czy Rafał dużo pił?

Dużo i czę­sto, ale zda­rza­ło się, że przez tydzień, dwa w ogó­le nie poka­zy­wał się na „szla­ku”. Wte­dy zda­je się nie pił. Nor­mal­nie w towa­rzy­stwie pił, bo chciał, może nawet musiał… Wyda­je mi się, że Rafał był alko­ho­li­kiem.

Sko­ro więk­szość z was jesz­cze stu­dio­wa­ła albo ima­ła się tyl­ko doryw­czych prac, to skąd mie­li­ście na picie?

No, to zale­ży. Jed­nak jakieś tam pie­nią­dze się zara­bia­ło. A poza tym sta­wiał ten, kto miał. Rafał nato­miast nie stał moc­no z kasą. Wiem, że brał pie­nią­dze od ojca, ale wła­ści­wie cały czas jechał na pożycz­kach.

Czy Rafał robił wra­że­nie zanie­dba­ne­go?

Nie, raczej ubie­rał się este­tycz­nie. Zimą zawsze nosił kożuch, zaś latem, co praw­da, nie cho­dził w mary­nar­kach, ale ubie­rał jakieś kur­tecz­ki albo po pro­stu koszu­le. Był wyso­ki, dobrze zbu­do­wa­ny, z rzad­ką bro­dą. Wyda­wał się zde­cy­do­wa­ny i śmia­ły. Cał­kiem nie­źle się pre­zen­to­wał.

Czy miał wów­czas jakąś kobie­tę?

Miał, pamię­tam, że przy­cho­dzi­ła cza­sem do „Cyga­ne­rii” albo za „Pała­cyk”, ale nie pamię­tam jak się nazy­wa­ła. Nie roz­ma­wia­li­śmy o kobie­tach wca­le.

Więc o czym zwy­kle gada­li­ście z Rafa­łem?

Głów­nie o poezji. Uwiel­biał odczy­ty­wać nam swo­je wier­sze, a my lubi­li­śmy go słu­chać. To był rów­ny kum­pel. Wpraw­dzie jak sobie popił, to go tro­chę nosi­ło, ale nie odsta­wał w tym od innych naszych zna­jo­mych. Roz­ma­wia­li­śmy o wszyst­kim – naj­czę­ściej o książ­kach, fil­mach i innych kole­gach.

Czy Rafał był bystrym czło­wie­kiem?

Tak, ale nie wyróż­niał się inte­li­gen­cją ponad prze­cięt­ną.

A czy cho­dzi­li­ście na jego wie­czo­ry autor­skie?

Zda­rza­ło się. Pamię­tam raz, chy­ba na górze nad PDT, miał wie­czór. Prze­czy­tał swo­je tek­sty, orga­ni­za­tor zebrał pie­nią­dze od publicz­no­ści, dał je Rafa­ło­wi i poszli­śmy pić na ław­kę koło Ope­ry.

Był pan na jego pogrze­bie?

Byli­śmy nie­mal wszy­scy z naszej pacz­ki. Część przy­szła już wcię­ta. Tro­chę też pili­śmy na cmen­ta­rzu. Kil­ka kro­pli wód­ki wla­li­śmy Rafa­ło­wi do gro­bu – „na dro­gę”. A póź­niej poszli­śmy całą gru­pą do „Cyga­ne­rii” napić się, bo było nam smut­no.

Wro­cław, listo­pad 2007


Aleksander Wołejko („Kaskader”)

Sta­ni­sław Bereś i Kata­rzy­na Bato­ro­wicz-Woło­wiec: Jak pan poznał Rafa­ła Wojacz­ka?

Alek­san­der Wołej­ko: Dokład­nie nie pamię­tam, ale pra­co­wa­łem wte­dy w Zakła­dach Kar­to­gra­ficz­nych naprze­ciw­ko „Pała­cy­ku”. Po pra­cy więc zawsze naj­pierw tam sze­dłem. A spo­ty­ka­ła się nas tam spo­ra gru­pa kole­gów. Byli pla­sty­cy: Jasiń­ski-Sze­la, Unold, Rzą­sa; poja­wia­li się pisa­rze, na przy­kład Cha­ciń­ski; stu­den­ci, ale i ludzie róż­nych innych fachów, m.in. „Siniak”, „Azja­ta”. Pod koniec lat 60., wyda­je mi się, zaczął tam regu­lar­nie poja­wić się Rafał.

Dla­cze­go nazy­wa­no pana „Kaska­de­rem”?

Bo nie­dłu­go póź­niej zosta­łem zawo­do­wym kaska­de­rem i tak przez dwa­dzie­ścia lat cią­gną­łem. Teraz jestem na wcze­śniej­szej eme­ry­tu­rze, bo w moim zawo­dzie są takie przy­wi­le­je.

Spo­ty­ka­li­ście się tyl­ko w „Pała­cy­ku”?

Nie. Poru­sza­li­śmy się po tzw. „tra­sie”. Od „Pała­cy­ku”, poprzez „Cyga­ne­rię” i „Cen­tral­ną”, rza­dziej Związ­ki Twór­cze, aż do dwor­ca, gdzie w „Bom­bo­nier­ce” nie­raz spę­dza­li­śmy całą noc, uda­jąc pasa­że­rów. Tam była też restau­ra­cja „Dwor­co­wa”, gdzie kel­ne­rzy poda­wa­li alko­hol w butel­kach po oran­ża­dzie, bo nie wol­no było pić na dwor­cu. Przy­no­si­li do sto­li­ka obiad i oran­ża­dę, więc w ten spo­sób na sto­le mogła stać ofi­cjal­nie wód­ka i żaden mili­cjant nie mógł się przy­cze­pić. Spo­ty­ka­li­śmy się tak­że za „Pała­cy­kiem” na mur­ku.

A zda­rza­ły wam się pro­ble­my z mili­cją?

Zawsze były z nimi jakieś pro­ble­my. Wystar­czy­ło, że sta­ło nas wię­cej niż trzech na uli­cy, a od razu się przy­cze­pia­li i nas legi­ty­mo­wa­li. Kie­dyś sie­dzie­li­śmy więk­szą eki­pą za „Pała­cy­kiem”. Rafał też był. Nagle wje­cha­ła tam tyłem suka mili­cyj­na. Wysia­dło chy­ba z sze­ściu mili­cjan­tów i porucz­nik. Nas sie­dzia­ło zaś tam na mur­ku pew­nie z dzie­się­ciu. Porucz­nik zebrał od nas doku­men­ty. Zaczął czy­tać: „Inży­nier, arty­sta pla­styk, archi­tekt…” itd. Był bar­dzo zasko­czo­ny, że ludzie po stu­diach na mur­ku piją alko­hol. Zwi­nę­li nas do suki i zawieź­li na komi­sa­riat na uli­cę Łąko­wą. Trzy­ma­li nas tam parę godzin. Nie wie­dzie­li­śmy w ogó­le, dla­cze­go to zro­bi­li, bo prze­cież żad­nej awan­tu­ry nie było ani bicia się. Nikt z nas jed­nak nawet nie sta­wiał się przy zwi­ja­niu.

Co naj­czę­ściej pili­ście?

Na dole w „Pała­cy­ku”, w kawiar­ni „Arka”, naj­czę­ściej pili­śmy grzań­ce, na górze piło się inne wina. Sam wola­łem wódecz­kę, ale pija­ło się po pro­stu, co było. Za „Pała­cy­kiem” naj­czę­ściej wina paty­kiem pisa­ne: „Kier”, „Mala­ga”, albo piwo. Na co kto miał pie­nią­dze i co aku­rat chciał.

Jakim face­tem był Rafał? Lubi­li­ście go?

Rafał podo­bał mi się przede wszyst­kim dla­te­go, że był inny. Więk­szość z tych ludzi, któ­rzy się tam spo­ty­ka­li, była prze­cięt­na, a Rafał był nie­prze­wi­dy­wal­ny i nie­co dziw­ny, choć nie umiem tego wyja­śnić. Potra­fił wygar­nąć komuś, jeśli coś mu się nie podo­ba­ło, ale zda­rza­ło się, że był łagod­ny jak bara­nek. Miał takie momen­ty, że przez dwie godzi­ny sie­dział zamy­ślo­ny, jak­by smut­ny i nic nie mówił, tyl­ko słu­chał i kiwał gło­wą.

A zda­rza­ło się, że zacho­wy­wał się agre­syw­nie?

Awan­tu­ry i chry­je nie były jego spo­so­bem na oka­zy­wa­nie emo­cji. Cza­sa­mi jed­nak coś komuś powie­dział do słu­chu. Był postaw­nym, dużym face­tem, więc nie pozwa­lał sobie, żeby byle kto mu pod­ska­ki­wał. Ale nie był chu­li­ga­nem, awan­tur­ni­kiem czy łobu­zem. Raczej był łagod­ny. Nigdy nie widzia­łem, żeby kogoś ude­rzył.

Dużo pił?

Raczej tak, ale nie tak, żeby się upić. Nie cho­dzi­ło mu o to, żeby wypić litra, upodlić się i wywró­cić. Chciał po pro­stu być sta­le pod wpły­wem alko­ho­lu. Dla­te­go nosił przy sobie bute­lecz­kę sali­cy­lu. Kupo­wał, powiedz­my, duże piwo i wle­wał sobie do nie­go kil­ka kro­pel, żeby je wzmoc­nić.

Pró­bo­wał pan spi­ry­tu­su sali­cy­lo­we­go?

Pró­bo­wa­łem raz, wła­śnie z Rafa­łem. Wyda­li mu wów­czas pierw­szy tomik wier­szy i chciał, byśmy uczci­li to w Związ­kach. Zapro­sił mnie i „Sinia­ka”. Po dro­dze zatrzy­ma­li­śmy się przy ławecz­ce, gdzie Woja­czek wycią­gnął bute­lecz­kę sali­cy­lu. Nie wypa­da­ło mu w takim dniu odma­wiać. Spró­bo­wa­łem, ale to było ohydz­two. Naj­gor­sze, że w tych bute­lecz­kach była maleń­ka dziur­ka, więc nie dało się jej jed­nym hau­stem wypić, tyl­ko trze­ba było powo­li sączyć. Na szczę­ście w Związ­kach pili­śmy już nor­mal­ną wód­kę, nawet jakieś jedze­nie było.

Kie­dy wró­ci­łem do domu, mama zapy­ta­ła mnie, dla­cze­go tak pach­nę kwia­ta­mi. Skła­ma­łem oczy­wi­ście, że byłem u kole­gi i ogo­li­łem się. Praw­da jed­nak była taka, że trud­no się pozbyć zapa­chu sali­cy­lu. Dodat­ko­wo chy­ba przez dwa dni kle­iły mi się nie­przy­jem­nie zęby. Wię­cej nie tkną­łem tego świń­stwa.

Czy Rafał pił jesz­cze jakieś inne „wyna­laz­ki”?

Pamię­tam, jak któ­re­goś dnia za „Pała­cy­kiem” powie­dział do mnie: „Olek, idź do PDT‑u i kup mi wodę fry­zjer­ską”. Więc ja mu na to, żeby sam sobie poszedł, ale on wte­dy przy­znał się, że nie może, bo ostat­nim razem eks­pe­dient­ka zapo­wie­dzia­ła, że mu już jej wię­cej nie sprze­da. Posze­dłem więc i popro­si­łem o wodę fry­zjer­ską, a sprze­daw­czy­ni na to: „Ale jaką?”. Zasko­czo­ny zapy­ta­łem: „A jakie są?”, na co ona zaczę­ła wymie­niać: „Lawen­do­wa, brzo­zo­wa, bzo­wa…”. „Wytraw­ną niech pani da!” – rzu­ci­łem. Strasz­nie śmia­ły się te eks­pe­dient­ki. (śmiech) Takie rze­czy, jak widać, Rafał też pijał.

Czy Woja­czek opo­wia­dał o śro­do­wi­sku lite­rac­kim?

Bar­dzo mało. Wła­ści­wie nigdy chy­ba nie sły­sza­łem, żeby coś mówił o kole­gach lite­ra­tach. Na pew­no był zaprzy­jaź­nio­ny ze Sta­siem Cha­ciń­skim, też pisa­rzem. Nawet zda­je się tro­chę pomiesz­ki­wał u nie­go i czę­sto razem pili. Tak napraw­dę wyda­je mi się, że Woja­czek miał swój świat i ani śro­do­wi­sko lite­rac­kie, ani żad­ne
inne go nie obcho­dzi­ło.

A czy śro­do­wi­sko pisa­rzy i wasze krzy­żo­wa­ły się ze sobą?

Trud­no to do koń­ca okre­ślić. Zda­rza­ło się, że się mie­sza­ły, bo prze­cież w tych samych loka­lach się spo­ty­ka­li­śmy, nie­raz też z pisa­rza­mi pili­śmy wód­kę. Ogól­nie jed­nak rzecz bio­rąc, to oni mie­li swój „szlak” od Empi­ku, przez Związ­ki Twór­cze i Klub Dzien­ni­ka­rza, a my swo­ją „tra­sę” od „Pała­cy­ku”, poprzez „Cyga­ne­rię” do „Cen­tral­nej”.

Czy Rafał miał pie­nią­dze?

Zda­rza­ło się, że miał, ale raczej rzad­ko. Nie mia­ło to wte­dy zresz­tą duże­go zna­cze­nia, bo na „tra­sie” zawsze sta­wiał ten, kto miał. Nigdy nie było sytu­acji, żeby ktoś przy­szedł i nie pił z bra­ku kasy. Więk­szość z nas pra­co­wa­ła.

Czy Rafał opo­wia­dał wam kie­dy­kol­wiek o swo­jej rodzi­nie?

Nie­wie­le. Na pew­no nie miał naj­lep­szych rela­cji z bra­tem Andrze­jem. Nie byli skłó­ce­ni, ale tak­że nie przy­jaź­ni­li się bli­sko. O mat­ce zawsze mówił nato­miast cie­pło, z sen­ty­men­tem i miło­ścią.

Czy poznał pan jakieś dziew­czy­ny Rafa­ła?

Zna­łem go parę lat, ale z żad­ną dziew­czy­ną za rącz­kę czy na rand­ce go nie widzia­łem. Nigdy też nie roz­ma­wia­li­śmy o kobie­tach. Czy­ta­łem oczy­wi­ście w Sana­to­rium to, co napi­sał o tej pie­lę­gniar­ce, ale dopie­ro po jego śmier­ci. Rafał był bar­dzo dys­kret­ny w tych spra­wach.

A czy zasta­na­wiał się pan nad tym?

Gejo­wa­ty nie był, to wie­dzie­li­śmy na pew­no, więc nie było się nad czym zasta­na­wiać. (śmiech)

Kto według pana był jego naj­lep­szym kum­plem?

Nie wiem, czy on w ogó­le miał jakie­goś bli­skie­go kole­gę. Dużo cza­su spę­dzał z Cha­ciń­skim… Wiem też, że cza­sem cho­dził do Kier­ca, ale nie wiem, czy to była przy­jaźń, czy tyl­ko zała­twiał u nie­go jakieś swo­je spra­wy zwią­za­ne z pisa­niem.

Czy zauwa­ży­li­ście u Rafa­ła jakieś zabu­rze­nia psy­chicz­ne?

Nie, skąd! Nikt z nas nie uwa­żał, żeby on był stuk­nię­ty czy jakimś psy­cho­lem. Był inny, ale akcep­to­wa­li­śmy go i lubi­li­śmy. Miał tyl­ko skłon­ność do samo­oka­le­cze­nia się, choć ja nigdy tego nie widzia­łem. Kum­ple opo­wia­da­li jed­nak, że cza­sa­mi, gdy zosta­wał u kogoś na noc, potra­fił się pociąć. Wyda­wa­ło mi się, że to był jego spo­sób na roz­ła­do­wa­nie emo­cji. Nigdy jed­nak nie robił tego publicz­nie, nie popi­sy­wał się.

A jak zare­ago­wa­li­ście na wieść o jego samo­bój­stwie?

Pra­wie w ogó­le nie gada­li­śmy na ten temat. Byli­śmy po pro­stu bar­dzo zdzi­wie­ni. Tydzień wcze­śniej pił z nami i gadał. Nic nie wska­zy­wa­ło na to, że coś jest z nim nie w porząd­ku… A tu rap­tem… Pamię­tam, że zebra­li­śmy się wszy­scy, jego zna­jo­mi, i skła­da­li­śmy się na kwia­ty. Był też jeden taki, któ­ry cho­dził i zbie­rał pie­nią­dze na wie­niec, ale zerwał się z tą kasą. Za te pie­nią­dze jesz­cze parę dni urzę­do­wał! (śmiech)

Był pan na pogrze­bie Rafa­ła?

Nie byłem, ale wiem, że poło­wa z naszych przy­szła tam już wcię­ta. Póź­niej piłem za pamięć Wojacz­ka z naszy­mi w „Cyga­ne­rii”. Do dzi­siaj jesz­cze zda­rza­ją nam się roz­mo­wy o Rafa­le z kum­pla­mi z eki­py. Lubi­my powspo­mi­nać te cza­sy, bo to była nasza mło­dość. A Rafał nie był prze­cież byle kim.

Wro­cław, listo­pad 2007


Kazimierz Jasiński-Szela


Sta­ni­sław Bereś, Kata­rzy­na Bato­ro­wicz-Woło­wiec: Czy pamię­ta pan pierw­sze spo­tka­nie z Rafa­łem?

Kazi­mierz Jasiń­ski-Sze­la: Woja­czek poja­wił się w moim życiu nie wia­do­mo skąd i kie­dy. Nie pamię­tam dokład­nie, jak się pozna­li­śmy, bo wia­do­mo jak się wte­dy żyło w PRL‑u… Wro­cław ozna­czał dla nas wów­czas: Kalam­bur, Pała­cyk, Klub Dzien­ni­ka­rza, Klub Związ­ków Twór­czych. Wokół tych miejsc obra­ca­li­śmy się i praw­do­po­dob­nie, w któ­rymś z nich pozna­łem Rafa­ła.

Czy wasza zna­jo­mość się pogłę­bia­ła z cza­sem, czy od razu poczu­li­ście swój swe­go?

Praw­do­po­dob­nie dobra­li­śmy się towa­rzy­sko zgod­nie z zain­te­re­so­wa­nia­mi, ponie­waż wte­dy bar­dzo mod­nie było być poetą, lite­ra­tem, ogól­nie rzecz bio­rąc, twór­cą. To były cza­sy, kie­dy te zawo­dy były sza­no­wa­ne i cenio­ne, choć nie­raz cho­dzi­li­śmy głod­ni i pija­ni. W ten spo­sób hodo­wa­li­śmy tę naszą poetyc­ką bie­dę. Woja­czek nale­żał do tych osób, któ­re ceni­ły sobie suro­wy tryb życia: spa­nie na pod­ło­dze i nie­do­ja­da­nie. Mia­ło to w tam­tych latach wydźwięk poetyc­ki i bio­gra­ficz­ny. Rafał budo­wał w ten spo­sób swo­ją legen­dę, na któ­rą, według mnie, w peł­ni sobie zasłu­żył.

Mówi pan, że Rafał cho­dził głod­ny i źle ubra­ny. Czy nie miał pie­nię­dzy?

Nic wte­dy na to nie wska­zy­wa­ło. Na pew­no nie musiał cho­dzić głod­ny. Rafał po pro­stu lubił akcen­to­wać, że jest bied­nym, mło­dym poetą, nie­mal w sty­lu mło­do­pol­skim. Kre­ował się w ten spo­sób.

Jak nazwał­by pan łączą­cy was typ rela­cji?

Okre­ślił­bym to chy­ba jako bar­dzo moc­ne kole­żeń­stwo. Rafał z wie­lu rze­czy mi się zwie­rzał. Opo­wia­dał, gdzie i z kim był oraz co robił i prze­żył. Przy­pusz­czam, że miał do mnie ogrom­ne zaufa­nie. Bar­dzo dużo opo­wia­dał o swo­jej mat­ce. Czę­sto jeź­dził do niej do Miko­ło­wa i chy­ba dużo z nią roz­ma­wiał. Mówił mi: „Moja mama wszyst­ko wie, nawet o tobie”. Zwie­rzał jej się z wszyst­kich swo­ich wra­żeń, z tego, co go drę­czy­ło.

Czy to była dla pana waż­na zna­jo­mość?

Rafał był mi napraw­dę bli­ską oso­bą. To dzię­ki nie­mu pozna­łem moją żonę. Zauwa­ży­łem, że w tym samym domu, w któ­rym wynaj­mo­wał pokój, przy Lin­de­go 12, miesz­ka – razem z jego kole­żan­ką – bar­dzo ład­na blon­dyn­ka. Dziew­czy­ny się przy­jaź­ni­ły. Zapy­ta­łem więc Wojacz­ka, czy mógł­by mnie z nią poznać. Nie docze­ka­łem się jed­nak odze­wu. Aż któ­re­goś dnia wpa­da do mnie z tą wła­śnie dziew­czy­ną. Mia­łem aku­rat w tym cza­sie jęcz­mień na oku. Uda­ło mu się przy­cią­gnąć do mnie Jadwi­gę, ponie­waż opo­wie­dział jej wzru­sza­ją­cą histo­rię o mala­rzu, któ­ry tra­ci wzrok i jest w związ­ku z tym strasz­nie przy­gnę­bio­ny. Popro­sił ją, aby pomo­gła mu pocie­szyć stra­pio­ne­go arty­stę. Taki oto for­tel obmy­ślił Woja­czek. Tak pozna­łem Jadwi­gę, któ­ra do dzi­siaj jest moją żoną.

Jest pan auto­rem okła­dek do dwóch tomi­ków Rafa­ła. Jakie były oko­licz­no­ści ich powsta­nia?

Kie­dyś sie­dzie­li­śmy u mnie z Unoldem[1] i Wojacz­kiem, któ­ry popro­sił, żebym mu zro­bił okład­kę do dru­gie­go tomiku[2]. Chciał, żeby była skrom­na. Cho­dzi­ło mu jedy­nie o kółecz­ko japoń­skie. Wzią­łem far­by, kawa­łek bry­sto­lu, nakre­śli­łem koło i zapy­ta­łem, czy ta wiel­kość mu odpo­wia­da. Powie­dział, że może być, ale żebym zama­lo­wał je na czer­wo­no. Zro­bi­łem to, ale i nie wypeł­ni­łem go do koń­ca. Poka­za­łem Rafa­ło­wi. Spodo­ba­ło mu się. Powie­dzia­łem więc Unol­do­wi, żeby zapro­jek­to­wał lite­ry do tytu­łu, a on nie­wie­le myśląc naszki­co­wał ich krój. Resz­tę czcio­nek wycię­li­śmy z gazet. Powsta­wa­nie tej okład­ki trwa­ło napraw­dę krót­ko. Potem jakiś inter­pre­ta­tor dopa­trzył się w niej nawet sym­bo­lu hostii.

Nato­miast okład­kę do Któ­re­go nie było[3] zro­bi­łem już po śmier­ci Rafa­ła. Zapro­po­no­wał mi to nie­dłu­go przed samo­bój­stwem. Pani Jani­na Wie­czer­ska z Osso­li­neum, gdzie wyszedł ten tomik, zwró­ci­ła się do mnie w tej spra­wie, ponie­waż dowie­dzia­ła się, że taka była wola Wojacz­ka.

Z kim jesz­cze przy­jaź­nił się Rafał? Czy waż­ni byli dla nie­go ludzie i jak ich trak­to­wał?

Rafał na pew­no nigdy nie miał wro­gów. Wszy­scy go lubi­li. To był czło­wiek, z któ­rym przy­jem­nie było prze­by­wać. Bar­dzo życz­li­wy, wol­ny od zazdro­ści i zawi­ści wobec ludzi. Nie­zwy­kle tole­ran­cyj­ny w sto­sun­ku do zna­jo­mych i kole­gów. Nigdy ich nie oce­niał, nie popra­wiał i nie dora­dzał…

Czy Rafał wypo­wia­dał się gło­śno o wro­cław­skim śro­do­wi­sku lite­rac­kim?

Zawsze bar­dzo dobrze i z wiel­kim sza­cun­kiem mówił o Tymo­te­uszu Kar­po­wi­czu. Jeśli cho­dzi o innych lite­ra­tów, to raczej wypo­wia­dał się… (waha­nie) nie­en­tu­zja­stycz­nie.

Czy był pan świad­kiem jego samo­oka­le­czeń?

Kie­dyś przy­szedł do mnie po nocy spę­dzo­nej w izbie wytrzeź­wień i chciał się wyką­pać. Roze­brał się i sta­nął za sza­fą, gdzie mia­łem tyl­ko zlew z zim­ną wodą. Nie widzia­łem, co robi. Ale ponie­waż dłu­go się nie poja­wiał, zaj­rza­łem tam. Woja­czek, z prze­cię­tą rękę na prze­gu­bie, spusz­czał sobie krew do zle­wu i śmiał się. Powie­dzia­łem mu, że jest moim kole­gą, bar­dzo go lubię, ale jestem wraż­li­wy na takie zacho­wa­nia i żeby przy mnie tego nie robił. Przy oka­zji zoba­czy­łem jego cia­ło – całe było pozna­czo­ne bli­zna­mi. Uzna­łem jed­nak, że to jest jego spra­wa.

Czy myśli pan, że takie zacho­wa­nia wyni­ka­ły z jego wewnętrz­nej potrze­by, czy raczej były kolej­ną grą, kre­acją?

Wyda­je mi się, że te jego cię­cia i oka­le­cze­nia były zawsze na pokaz. Nie przy­pusz­czam, żeby takie rze­czy robił bez świad­ków. To był jedy­nie ele­ment skru­pu­lat­nie budo­wa­nej legen­dy. Praw­do­po­dob­nie i ja byłem po pro­stu jed­nym ze świad­ków.

Żona opo­wie­dzia­ła mi, że któ­re­goś dnia Woja­czek po kłót­ni ze swo­ją ówcze­sną dziew­czy­ną posta­no­wił się zabić. Poszedł do łazien­ki i z miną abso­lut­nie poważ­ną pró­bo­wał się powie­sić na sznur­ku, wiszą­cym nad wan­ną, któ­ry chwi­lę wcze­śniej zerwał się pod cię­ża­rem mokre­go ręcz­ni­ka. Dziew­czy­ny pęka­ły ze śmie­chu, więc Woja­czek obra­ził się i wyszedł z domu, trza­ska­jąc drzwia­mi.

Czy Rafał cier­piał ducho­wo, czy odczu­wał coś na kształt bólu ist­nie­nia?

Rafa­ło­wi zda­rza­ły się sta­ny smut­ku, może nawet melan­cho­lii. Pamię­tam, że czę­sto wte­dy nucił „Modli­twę (Fran­cis Vil­lon)” Buła­ta Oku­dża­wy. W takich momen­tach zawsze ta pio­sen­ka wpa­da­ła mu do gło­wy i nucił ją aż do znu­dze­nia…

Rafał leczył się psy­chia­trycz­nie. Czy w jego zacho­wa­niu coś wska­zy­wa­ło na to, że wyma­ga pomo­cy spe­cja­li­sty?

Wie­dzia­łem o tym, że leczył się psy­chia­trycz­nie, ale jed­no­cze­śnie w jego zacho­wa­niu nie było nicze­go, co wska­zy­wa­ło­by na to, że jest cho­ry. Dla mnie był zwy­czaj­nym, nor­mal­nym czło­wie­kiem. W naszym towa­rzy­stwie nie on jeden pisał wier­sze, więc spe­cjal­nie go to nie wyróż­nia­ło… Praw­do­po­dob­nie Rafał czuł się wiel­kim poetą, ale dla nas był zwy­kłym kum­plem.

Czy­li nikt z wasze­go towa­rzy­stwa nie widział, że Woja­czek potrze­bu­je pomo­cy?

Myślę, że wszy­scy pozwa­la­li mu żyć, tak jak chciał. Nikt nie podej­mo­wał podob­nych prób, ponie­waż uzna­li­śmy, że to jest jego spo­sób na życie. Był poetą, miał swój styl bycia i zosta­wia­ło się go w spo­ko­ju. Nikt z jego kole­gów nie widział powo­du, żeby zmie­niać Rafa­ła.

Co go bawi­ło, a co dener­wo­wa­ło?

Uwiel­biał „ołta­rzyk”, któ­ry zbi­łem ze sta­rych szu­flad i powie­si­łem na ścia­nie w miesz­ka­niu. Do dzi­siaj wisi w mojej pra­cow­ni. Woja­czek z dużym namasz­cze­niem trak­to­wał swój debiu­tanc­ki tomik[4]. Kie­dy przy­niósł mi go z dedy­ka­cją, tro­chę z prze­ko­ry, a tro­chę, żeby mu zro­bić przy­jem­ność, posta­wi­łem go na środ­ku tego spe­cy­ficz­ne­go tryp­ty­ku i zro­bi­łem dyplom, któ­re­go tre­ści już dokład­nie nie pamię­tam. Nie­mniej pada­ły w nim gór­no­lot­ne sło­wa na temat geniu­szu poetyc­kie­go Rafa­ła. Ów dyplom sta­nął obok tomi­ku. Woja­czek, kie­dy poja­wiał się u mnie, czę­sto klę­kał przed tym „ołta­rzem” ku swo­jej czci i wyglą­dał jak­by się modlił. Strasz­nie mnie to bawi­ło, ponie­waż wyglą­da­ło na to, że Rafał trak­to­wał serio coś, co w moim zamy­śle, mia­ło być wyłącz­nie kpi­ną z jego roz­bu­cha­ne­go ego.

Napraw­dę nie zno­sił nato­miast prze­ciw­sta­wia­nia mu się. Bar­dzo bole­śnie odczu­wał jaką­kol­wiek kry­ty­kę na swój albo swo­jej poezji temat. Potra­fił wte­dy być bar­dzo sta­now­czy, pod­nieść głos albo zwy­czaj­nie się obra­zić. Lubił przede wszyst­kim pochwa­ły i uzna­nie.

Ponie­waż moja żona, z któ­rą się przy­jaź­nił, miesz­ka­ła w tym samym domu co Rafał i inte­re­so­wa­ła się poezją, była pierw­szym odbior­cą „świe­żych” wier­szy Rafa­ła. Zda­rzy­ło się, że nie spodo­bał jej się któ­ryś utwór i powie­dzia­ła mu o tym. Obra­ził się na nią, powie­dział, że jest głu­pia i jak się nie zna na poezji, to niech się nie odzy­wa. Taki był.

Czy takie doma­ga­nie się pokla­sku nie było iry­tu­ją­ce?

Jego natręc­two poetyc­kie, jak bym to nazwał, dener­wo­wa­ło mnie tro­chę. Uwa­ża­łem, że takie zacho­wa­nie jest w złym sty­lu, ponie­waż arty­sta, jak­kol­wiek nie był­by pochło­nię­ty wła­sną sztu­ką, nie powi­nien się z nią aż tak bar­dzo obno­sić, a już szcze­gól­nie nie powi­nien być prze­wraż­li­wio­ny na wła­snym punk­cie.

Czy Rafał był czło­wie­kiem agre­syw­nym?

Nie, zde­cy­do­wa­nie nie. Wiem, że zda­rza­ły mu się przy­pad­ki wybi­cia szy­by czy ude­rze­nia kogoś, ale sam nigdy nie byłem świad­kiem podob­nej sce­ny. Uwa­żam jed­nak, że to tak­że były tyl­ko jego zaba­wy, mają­ce na celu zwró­ce­nie na sie­bie uwa­gi.

Zatem nigdy nie wie­dział go pan wyko­rzy­stu­ją­ce­go siłę fizycz­ną?

Była kie­dyś taka sytu­acja, że posta­no­wi­li­śmy z żoną spę­dzić spo­koj­ny wie­czór tyl­ko we dwo­je. Ponie­waż u nas zawsze było dużo ludzi, jed­ni wycho­dzi­li, dru­dzy wcho­dzi­li, więc cza­sa­mi napraw­dę potrze­bo­wa­li­śmy spo­ko­ju i ciszy, zwy­kłej intym­no­ści. Gdy więc tego dnia usły­sze­li­śmy puka­nie do drzwi, sie­dzie­li­śmy cicho i posta­no­wi­li­śmy nie otwie­rać. W drzwiach nie było juda­sza, więc nie wie­dzie­li­śmy, kto za nimi stoi. A tu puka­nie sta­wa­ło się coraz gło­śniej­sze, prze­szło w wale­nie i nagle drzwi zosta­ły wywa­lo­ne z hukiem. Usły­sze­li­śmy: „Jestem!” To był Rafał. Dla nie­go było nie do pomy­śle­nia, że moż­na go nie wpu­ścić do domu.

Jed­ni pamię­ta­ją Rafa­ła jako deli­kat­ne­go, wyjąt­ko­wo wraż­li­we­go chło­pa­ka, inni jako agre­syw­ne­go i bru­tal­ne­go zabi­ja­kę. Skąd taki roz­dź­więk w odbio­rze jego oso­by?

Nie zna­łem i nigdy nie widzia­łem Rafa­ła bru­tal­ne­go. Nie wiem, skąd takie opi­nie, choć oczy­wi­ście sły­sza­łem o tym, że komuś tam wypa­lił papie­ro­sy czy wypił kawę. Może takie zagra­nia nie wszyst­kim się podo­ba­ły.

Któ­re­goś dnia rano wpadł do nas Rafał – wyjąt­ko­wo zado­wo­lo­ny. Opo­wie­dział nam, że spę­dził noc u kole­gi pla­sty­ka, Gie­nia Wój­ci­ka, a ponie­waż ten nie chciał mu zro­bić śnia­da­nia, więc nasi­kał mu w buta i uciekł. Kie­dy to rela­cjo­no­wał, był strasz­nie z sie­bie zado­wo­lo­ny i recho­tał ze śmie­chu. Ale czy to moż­na nazwać bru­tal­nym zacho­wa­niem? Zwy­czaj­ny wygłup, nic wię­cej.

Nie­któ­re zacho­wa­nia Wojacz­ka były jed­nak po pro­stu chu­li­gań­skie. Zda­rza­ło się prze­cież, że ude­rzył kogoś pię­ścią lub rzu­cił w zna­jo­me­go butel­ką. Jak to jest, że przy jed­nych tak się zacho­wy­wał, a przy innych nigdy?

Jeże­li na przy­kład por­tier nie chciał wpu­ścić Rafa­ła do loka­lu, to on, mając prze­wa­gę fizycz­ną, nie robił mu krzyw­dy, tyl­ko wie­szał go za szel­ki na wie­sza­ku. Prze­cież on taki był. Jak do mnie chciał wejść, a drzwi były zamknię­te, to je po pro­stu wywa­żył. Nie uwa­ża­łem tego za bru­tal­ne zacho­wa­nie, choć nie mogło mi się podo­bać. Zna­łem jed­nak Rafa­ła na tyle, żeby przy­jąć, że przy­ja­cie­lo­wi wol­no robić takie rze­czy.

Więk­szo­ścią jego zacho­wań kie­ro­wa­ła chęć zaist­nie­nia w towa­rzy­stwie albo była zwy­czaj­nym, szcze­niac­kim wygłu­pem. Któ­re­goś dnia Jadwi­ga z kole­żan­ką i Rafa­łem szli razem uli­cą. Na środ­ku skrzy­żo­wa­nia przy pl. Kościusz­ki stał mili­cjant, kie­ru­ją­cy ruchem. Na jego widok Woja­czek powie­dział: „Jak chce­cie, to go kop­nę w dupę”. Nie­wie­le myśląc, zro­bił to, co powie­dział. Efekt był oczy­wi­sty: został aresz­to­wa­ny i wpa­ko­wa­ny do suki. Dziew­czy­ny nic nie mogły zro­bić. Potem opo­wia­dał, że wywieź­li go gdzieś za mia­sto, obe­rwał kop­nia­ki i wró­cił do domu pie­szo.

Spo­ty­ka­li­ście się nie tyl­ko w tak zwa­nych kul­tu­ral­nych miej­scach, ale rów­nież np. w knaj­pie dwor­co­wej czy na pero­nach. Dla­cze­go? Do cze­go takie miej­sca były Rafa­ło­wi potrzeb­ne?

Poru­sza­li­śmy się we Wro­cła­wiu po tra­sie, któ­rą nazwa­li­śmy „szla­kiem”. Zaczy­nał się od Pała­cy­ku, poprzez Empik, Klub Dzien­ni­ka­rza i Związ­ki Twór­cze. Na tym „szla­ku” wszy­scy się zawsze mogli­śmy spo­tkać. A na dwo­rzec cho­dzi­li­śmy już po zamknię­ciu tych loka­li. Tam było piwo, ale i duże kolej­ki. Sta­ło się więc za kuflem cza­sa­mi nawet do rana. Oczy­wi­ście był wte­dy czas, żeby poroz­ma­wiać… o wszyst­kim. Mie­li­śmy też swój nie­na­zwa­ny „klub” za Pała­cy­kiem, gdzie piło się i gada­ło na sto­ją­co. Przy­cho­dzi­ło tam bar­dzo róż­no­rod­ne towa­rzy­stwo: poeci, muzy­cy, mala­rze, dru­karz, inni sta­li bywal­cy klu­bów oraz zwy­kli mene­le.

Czy Rafał był alko­ho­li­kiem?

Chy­ba nie był alko­ho­li­kiem, ale pijacz­kiem, tak jak wie­lu z nas wte­dy. Myśmy nie stro­ni­li od alko­ho­lu, był on jak­by ele­men­tem nasze­go sty­lu życia. Przy kie­lisz­ku łatwiej się roz­ma­wia­ło i czło­wiek sta­wał się bar­dziej otwar­ty.

Co pił Rafał?

Naj­czę­ściej pili­śmy beł­ty, czy­li wina paty­kiem pisa­ne, bo były naj­tań­sze. Kosz­to­wa­ły wte­dy jakieś osiem­na­ście, dzie­więt­na­ście zło­tych.

Rafał pijał też wodę brzo­zo­wą, spi­ry­tus sali­cy­lo­wy czy per­fu­my, ale nie dla­te­go, że nie stać go było na coś inne­go. Trak­to­wał to jako rodzaj eks­pe­ry­men­tu. Pamię­tam, że przy­niósł do mnie kie­dyś czte­ry bute­lecz­ki spi­ry­tu­su sali­cy­lo­we­go i zado­wo­lo­ny z sie­bie szyb­ko prze­li­czył, że to odpo­wia­da dwóm litrom wód­ki. Otwo­rzył i zaczął pić. Pomy­śla­łem sobie, że sko­ro on może, to ja też spró­bu­ję. No, ale to się nie nada­wa­ło do picia. Nie wiem, jak on to robił, bo po pierw­szym łyku mia­łem wra­że­nie, że połkną­łem żylet­ki. I dałem sobie spo­kój z tego typu wyczy­na­mi.

Jak Woja­czek trak­to­wał swo­je kobie­ty?

Rafał w sto­sun­ku do kobiet był bar­dzo szar­manc­ki. On w ogó­le był bar­dzo dobrze wycho­wa­ny i nigdy nie pozwa­lał sobie na nie­smacz­ne dow­ci­py na temat kobiet. Jedy­ną dziew­czy­ną Rafa­ła, któ­rą pozna­łem była Tere­sa Ziom­ber, ale rzad­ko mia­łem oka­zje spo­ty­kać ich razem. Nie­wie­le też mogę powie­dzieć na temat tego, jak wyglą­dał ich zwią­zek od wewnątrz, ponie­waż spe­cjal­nie mnie to nie obcho­dzi­ło.

Wiem jed­nak, że tak­że w sto­sun­ku do kobiet potra­fił odgry­wać swo­je kome­dyj­ki. Rafał kie­dyś umó­wił się z Tere­są Ziom­ber w Klu­bie Dzien­ni­ka­rza, gdzie była aku­rat Jadwi­ga. Przy­szedł z szy­ją owi­nię­tą ręcz­ni­kiem, twier­dząc, że potrze­bu­je pomo­cy. Tere­sa bar­dzo się wzbu­rzy­ła i popro­si­ła moją żonę, żeby poje­cha­ła z nim na pogo­to­wie, ponie­waż znów się pociął, a ona nie ma siły prze­ży­wać tego po raz kolej­ny. Dopie­ro na pogo­to­wiu Rafał odwi­nął ręcz­nik i oka­za­ło się, że na szyi miał jedy­nie zaschnię­te strup­ki, któ­re bynaj­mniej nie wska­zy­wa­ły na sil­ne oka­le­cze­nie, a raczej na zwy­czaj­ne zadra­pa­nie. Woja­czek jed­nak, nie chcąc się cał­ko­wi­cie skom­pro­mi­to­wać, zaczął je roz­dra­py­wać, żeby cho­ciaż poja­wi­ła się krew i miał powód wej­ścia do gabi­ne­tu lekar­skie­go. Nic się tak napraw­dę nie sta­ło, chciał tyl­ko w dzie­cin­ny spo­sób zwró­cić na sie­bie uwa­gę.

Czy Rafał lubił ota­czać się kobie­ta­mi?

Na pew­no nie był babia­rzem ani pod­ry­wa­czem. Lubił przede wszyst­kim te kobie­ty, któ­re go kocha­ły. Praw­dzi­wie pra­gnął miło­ści. Jego ego potrze­bo­wa­ło uzna­nia i kobie­ce­go uczu­cia. Takie jest moje zda­nie, ponie­waż o kobie­tach z nim nie roz­ma­wia­li­śmy.

Czy wie­dział pan o jego żonie i dziec­ku?

Wie­dzia­łem, bo mi powie­dział, ale też nigdy nie pod­no­sił tego tema­tu w póź­niej­szych roz­mo­wach. Myślę, że to była dla nie­go mar­gi­nal­na spra­wa. Zda­je się, że to nie było mał­żeń­stwo z miło­ści, a on nie utrzy­my­wał z rodzi­ną żad­ne­go kon­tak­tu po roz­wo­dzie.

Powie­dział pan, że dużo roz­ma­wia­li­ście. A o czym? O poli­ty­ce?

W naszych roz­mo­wach poli­ty­ki nie było wca­le, ponie­waż ona nas zupeł­nie nie obcho­dzi­ła. Głów­nie mówi­li­śmy o dzie­ciń­stwie, o szko­le, o stu­diach. Rafał bar­dzo cenił swo­ich rodzi­ców i bra­ta Andrze­ja. O star­szym bra­cie nato­miast mi opo­wia­dał, że ma inne cele, inną wraż­li­wość niż on, w ogó­le nie wyra­żał się o nim naj­le­piej.

A czy wie­dział pan, że pomię­dzy nim, a jego star­szym bra­tem, Pio­trem, docho­dzi­ło do takich dra­ma­tycz­nych scen jak wybi­ja­nie okien?

Tak, Rafał pochwa­lił się tym wyczy­nem. Twier­dził, że zro­bił to, ponie­waż brat pro­wa­dził miesz­czań­ski tryb życia, miał inne zapa­try­wa­nia na rze­czy­wi­stość i nie rozu­miał go.

I to był powód do wro­go­ści wobec bra­ta?

Nie wiem, czy to była rze­czy­wi­sta wro­gość, taka na gra­ni­cy nie­na­wi­ści. Wyda­je mi się, że był to raczej histe­rycz­ny bunt. Nie sądzę, żeby mię­dzy Rafa­łem a star­szym bra­tem były jakieś sen­sow­ne nie­po­ro­zu­mie­nia.

Czy gdy­by szu­kać miej­sca nazna­cze­nia Rafa­ła jako twór­cy, to nale­ży ich szu­kać w dzie­ciń­stwie?

Nie wiem. Opo­wie­dzia­łem mu kie­dyś histo­rię ze swo­je­go dzie­ciń­stwa o tym, jak woj­ska rosyj­skie wkro­czy­ły do Fram­po­la, moje­go rodzin­ne­go mia­sta. Zaczy­na­ła się wte­dy ofen­sy­wa stycz­nio­wa. Na boisku szkol­nym Rosja­nie zro­bi­li rzeź­nię krów, cie­ląt i innych zwie­rząt gospo­dar­skich. Były roz­pru­wa­ne, ćwiar­to­wa­ne i część mię­sa szła na front, kości i wnętrz­no­ści zama­rza­ły na boisku. Oglą­da­łem to jako dziec­ko. Na Rafa­le ta histo­ria zro­bi­ła ogrom­ne wra­że­nie, bar­dzo się wzru­szył. Był wyjąt­ko­wo wraż­li­wym czło­wie­kiem.

Temat śmier­ci powra­ca w jego twór­czo­ści. Czy w życiu codzien­nym też się z tą śmier­cią „obno­sił”?

Rafał spra­wiał takie wra­że­nie, jak­by cho­dził ze śmier­cią pod rękę. Zawsze akcen­to­wał to, że śmierć jest cały czas za nim, przed nim i z nim. Zda­rza­ły mu się pró­by samo­bój­cze, cza­sa­mi tyl­ko gro­ził, że zro­bi sobie coś złe­go. Nigdy jed­nak nic złe­go się nie sta­ło. Pew­nie dla­te­go tak się do jego gada­nia o śmie­ci przy­zwy­cza­ili­śmy, że aż prze­sta­li­śmy zwra­cać na to uwa­gę… Aż pew­ne­go dnia oka­za­ło się, że Rafał się zabił… To był dla nas szok.

Czy jego zafa­scy­no­wa­nie śmier­cią mia­ło cha­rak­ter twór­czy i było pyta­niem, co jest po dru­giej stro­nie, czy też było jego prze­zna­cze­niem, zna­kiem, że mło­do umrze?

Wyda­wa­ło się, że Rafał jest przy­go­to­wa­ny na wcze­sną śmierć. Nie chciał pozwo­lić sobie na dłu­gie lata życia, pra­gnął tyl­ko zabły­snąć swo­ją poezją i w pew­nym momen­cie skoń­czyć ze sobą. Nie wiem, może on po pro­stu nie wie­dział, co dalej zro­bić ze swo­im życiem, może chciał wszyst­ko zosta­wić w naj­lep­szym momen­cie – roz­kwi­tu wła­snej poezji. Chy­ba takie miał zało­że­nie, tak sobie to wymy­ślił… Rafał nigdy nie robił pla­nów na przy­szłość…

Czy­li samo­bój­stwo Rafa­ła nie było dla pana zasko­cze­niem?

Oczy­wi­ście, że było dla mnie zasko­cze­niem, ale ponie­waż przy­zwy­cza­iłem się do tej jego „opo­wie­ści o śmier­ci”, nie sądzi­łem, że rze­czy­wi­ście ją zre­ali­zu­je.

Mia­łem takie dziw­ne zda­rze­nie po śmier­ci Wojacz­ka. Miesz­ka­łem wte­dy na Świd­nic­kiej, w maleń­kim miesz­ka­niu, któ­re sta­no­wi­ło punkt zbor­ny dla naszych zna­jo­mych. Kie­dy zamy­ka­no wszyst­kie loka­le, a u mnie świe­ci­ło się świa­tło, ozna­cza­ło to, że mogą przyjść i dopeł­nić u mnie pięk­nie-alko­ho­lo­wo roz­po­czę­tą noc. Wła­śnie w nocy, zaraz po wia­do­mo­ści o samo­bój­stwie Rafa­ła wysze­dłem do ustę­pu, któ­ry był na kory­ta­rzu. Chwy­ci­łem za klam­kę, żeby otwo­rzyć drzwi, a one z dużą siłą i trza­skiem zatrza­snę­ły się z powro­tem. Krzyk­ną­łem w pani­ce: „Rafał!” Pobie­głem do żony i powie­dzia­łem jej, co się sta­ło. Potem spo­koj­nie spraw­dzi­li­śmy i oka­za­ło się, że tam po pro­stu zro­bił się prze­ciąg. Ta sytu­acja świad­czy jed­nak jasno o tym, jak prze­ży­łem śmierć Rafa­ła.

Do dzi­siaj są wąt­pli­wo­ści, czy ta śmierć nie była wyni­kiem kolej­ne­go „teatru” Rafa­ła. Czy jego samo­bój­stwo mogło być nie­za­mie­rzo­ne?

Wyda­je mi się, że to była kolej­na gra ze śmier­cią. Tym razem się nie powio­dła, bo nikt nie przy­szedł na czas, nikt nie potrak­to­wał poważ­nie dźwię­ku ude­rza­ją­cej o ścia­nę popiel­nicz­ki, bio­rąc to z pew­no­ścią za kolej­ną „zaba­wę” Rafa­ła…

Czy jego pogrzeb był waż­nym wyda­rze­niem dla wasze­go śro­do­wi­ska?

Zde­cy­do­wa­nie tak. Zja­wi­ło się cało śro­do­wi­sko twór­cze, wszy­scy kole­dzy. Zapa­mię­ta­łem zabaw­ną sytu­ację, któ­ra się tam wyda­rzy­ła. Woja­czek był bar­dzo wyso­ki, więc i jego trum­na mia­ła jakieś dwa metry, a grób wyko­pa­no za krót­ki. W pod­nio­słej i żałob­nej atmos­fe­rze musia­no powięk­szać wykop. Pamięt­ne sta­ły się sło­wa ojca Rafa­ła: „W życiu się nie mie­ścił i w gro­bie się nie mie­ści”.

Kim dla pana i pań­skiej żony, Jadwi­gi, był Woja­czek? Kogo zna­li­ście?

Zna­li­śmy Rafa­ła Wojacz­ka – poetę. Czło­wie­ka, któ­ry zma­gał się z cza­sem i swo­ją wraż­li­wo­ścią.
Żona trak­to­wa­ła Rafa­ła tak jak my wszy­scy, z pew­ną rezer­wą, wręcz pobła­ża­niem, ponie­waż absor­bo­wał nas sobą, ale nie spo­sób było trak­to­wać wszyst­kie­go, co robił i mówił poważ­nie. Żona bar­dzo go lubi­ła, ale odno­si­ła się do nie­go tro­chę jak do duże­go dziec­ka. On ją po pro­stu praw­dzi­wie bawił.

Co myśli pan o fil­mie Majew­skie­go Woja­czek?

W cało­ści nigdy go nie obej­rza­łem, ponie­waż obraz Rafa­ła, któ­ry jest tam przed­sta­wio­ny, nie ma nic wspól­ne­go z tym czło­wie­kiem, któ­re­go ja zna­łem. W tym fil­mie jest chy­ba wię­cej fabu­ły, odło­wio­nej sen­sa­cji niż głę­bi. Dla mnie za dużo rze­czy w tej pro­duk­cji nie zga­dza się z rze­czy­wi­sto­ścią…

Wro­cław, luty 2006

Przy­pi­sy:

[1] Leszek Unold – arty­sta pla­styk.

[2] R. Woja­czek, Inna Baj­ka, Wro­cław 1970.

[3] R. Woja­czek, Któ­re­go nie było, Wro­cław 1972.

[4] R. Woja­czek, Sezon, Kra­ków 1969.

Powiązania