książki / WIELKI KANION

Wola i Ochota

Tadeusz Pióro

Fragment książki Tadeusza Pióry Wola i Ochota, wydanej w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Syntetyczność

ojciec umarł pło­nę­ły biblio­te­ki
wło­ży­łem cię na noc do szklan­ki
wzru­szy­łaś mnie wypa­czo­nym kon­tu­rem
nową gamą gestów nie zasną­łem

nie ma cię gdy otwie­ram oczy
nie ma cię gdy zamy­kam oczy
nie dotknę cię nigdy nie sta­wiasz
opo­ru jak mnie pod­nie­cisz

w tym skrom­nym muzeum
ste­reo­sko­pii lalecz­ko
lase­ro­wa zja­wo zza różo­wej chmu­ry

został nam jesz­cze jeden poca­łu­nek
pod czy­jąś amba­sa­dą
lub pała­cem kul­tu­ry


Łzy klasyka

Ojciec umarł, pło­nę­ły dys­ko­te­ki
wyj­mo­wa­li­śmy pro­ce.
W szklan­kach pły­wa­ły oczy
błysz­czą­ce od setek, setek

wzru­szeń zie­lo­nej nocy.
Kro­ki bez­dusz­nych balet­nic
draż­ni­ły pod stro­bo­sko­pem
spoj­rze­nia jak szpil­ki z krysz­ta­łu

pada­ły przed tobą, lalecz­ko
ani­ma­to­rów kul­tu­ry:
nikt nie zna warun­ków

two­jej kapi­tu­la­cji, nagiej praw­dy mel­dun­ków
zza bary­kad z maku­la­tu­ry
co dzie­lą wg. woli to mia­stecz­ko.


Daj mi tam, gdzie nie myślę

W nama­cal­ne zia­ren­ko roz­ko­szy
kry­jów­kę zagi­nio­nych roz­ka­zów.

Z tej per­spek­ty­wy mógł­bym cię poko­chać
prze­ję­ty wła­sną otwar­to­ścią na świat
choć podej­rze­wam, że cała przy­jem­ność
już daw­no prze­szła na two­ja stro­nę
i nawet poma­rzyć jest coraz trud­niej
odkąd zosta­łeś tu współ­go­spo­da­rzem
(Cosa Nostra nie bie­rze niko­go na wia­rę:
czy wię­cej mamy szczę­ścia, czy racji?)
Liczą się kon­kre­ty, bo dzię­ki nim
wiesz o mnie wszyst­ko, kapi­ta­nie -
cudze dowo­dzi­ki zna­czą tyle, co nic.

I w koń­cu to nasza wewnętrz­ną spra­wa
jak kar­ta cho­ro­by lub tecz­ka w archi­wum:
cho­dzi o sama isto­tę … jak by to nazwać?
Rado­chy? Rzecz w tym, ze jest jej
zawsze za mało, a czas nie cie­szy się
dobrą opi­nią, choć pamię­tam, że miał
per­spek­ty­wy, zwłasz­cza pod koniec tygo­dnia
gdy pry­skał czar koła i wol­no­my­śli­cie­le
jak jeden mąż wyru­sza­li na grzy­by
i nikt nie pod­pie­rał się teo­rią.
Byli­śmy w lesie, z koszem peł­nym kana­pek
i ter­mo­sem z góral­ską her­ba­ta, aż trud­no
uwie­rzyć w tak pogod­ną jesień, panie wła­dzo.

Lecz pew­ne­go dnia wszyst­kie liście
z drzew strą­cił gwał­tow­ny wiatr:
gdzie­nie­gdzie ucho­wa­ły się raj­skie jabłusz­ka:
byli­śmy w sym­bo­licz­nym impa­sie.
Jedy­nym ratun­kiem były więk­sze zaku­py
holo­gra­my z kart kre­dy­to­wych
migo­ta­ły jak bomb­ki na cho­in­ce
a poeta zapy­tał, czy widzie­li­śmy kie­dy
anar­chi­stę bez okrą­głej, czar­nej bom­by.
Wykry­wacz kłamstw odmó­wił współ­pra­cy
i obla­li­śmy egza­min z pamię­ci.

Nie­ste­ty, oby­wa­te­lu, nie waszą pust­kę
kry­je dziś mgła, nie wasze noży­ce
prze­tną tę wstę­gę i wstyd mi za two­je
słusz­ne pre­ten­sje bo nawet w warun­kach
por­no­gra­ficz­nych masz w sobie coś
zaku­li­so­we­go; jak ujął to pewien prag­ma­tyk
you can’t fuck a pus­sy and eat it,
wy suwe­ren­ny pod­mio­cie za dychę.
Ist­nie­je wyj­ście spod tej ster­ty pro­tez
wie­leb­ny ojcze, pro­ce­du­ra jest pro­sta:
jak usły­szysz sygnał, zare­je­struj swój głos.
Gdy wró­cę z nie­by­tu, nie­zwłocz­nie oddzwo­nię.


Tam, gdzie nie ma kamieni (trad.)

za nic miej kon­kret wszyst­ko kalam­bur
jakie realia dziś na roz­kła­dzie
każ­dy instru­ment musi mieć zmien­ni­ka
zabłądź w bez­u­ży­tecz­nej prze­strze­ni
i prze­wróć do góry noga­mi
w obli­czu wybo­ru weź jed­no i dru­gie
spal mosty niech prze­gra roz­są­dek
ze szko­dą nagle i nie­spo­dzie­wa­nie
nicze­go nie zmie­niaj nie­ubła­ga­nie
idź dalej w nie­ska­zi­tel­ność


Herpes i podagra

Mapa koń­czy się na przed­mie­ściach
nawi­ga­tor odszedł na wła­sną proś­bę
śpie­wał koły­san­kę, trzy­mał ręce w kie­sze­niach

Było świę­to, nie było dokąd pójść
zło­wi­łem wiel­ka rybę, owi­ną­łem w gaze­tę
wzdłuż torów rosły pal­my, znik­ną­łem

Poże­gna­łem się z myślą bez uśmie­chu
jesie­nią wszyst­ko wytłu­ma­czę
hote­le, kasy­na, krót­kie dni

prze­rwa­ne sto­sun­ki. Wra­cam do mia­sta
kole­ją, jest brud­no i nie­bez­piecz­nie
mam parę zło­tych na wód­kę i kwia­ty

i nie ma mowy o reso­cja­li­za­cji
bo przyj­dzie zima i będzie­my jeść
wró­ble, bo wydam cię co do gro­sza

bo pod tłu­stym dru­kiem jest łuska
Zabaw­my się jak zło­dzie­je snów
mam zwol­nie­nie: zostaw sek­stans i psa

O autorze

Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

Powiązania