Wiersze ostatnie (1)
utwory / zapowiedzi książek Tadeusz RóżewiczFragmenty książki Tadeusza Różewicza Wiersze ostatnie, która ukaże się w Biurze Literackim 15 kwietnia 2024 roku.
WięcejFragmenty książki Tadeusza Różewicza Wycieczka do muzeum. Wybór opowiadań, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Proza" 3 czerwca 2010 roku.
[fragment]
Od dworca szła grupa ludzi. Mężczyźni w kamgarnowych płaszczach, dziewczęta w kolorowych sweterkach i obcisłych spodniach, kobiety z małymi dziećmi. Niesiono koszyczki z jedzeniem, teczki z żółtej świńskiej skóry, aparaty fotograficzne. Mężczyźni mieli na nogach ozdobne półbuty na grubych podeszwach, szyte białymi nićmi. Niebo październikowe było pogodne, po ziemi leciały liście suche, rdzawe. Mijali wielkie bloki; wszystkie okna były otwarte, w piaskownicach bawiły się dzieci, dzieci jeździły na rowerkach, huśtały się na huśtawkach, biegały. Dalej stało kilka straganów z owocami. Tablica z napisem „Parking strzeżony”. Od strony miasta nadjechał czerwony autobus, wypełniony ludźmi. Przez drzewa widać było już zabudowania muzeum. Przed muzeum jest zieleniec. Kolorowe ławki stoją pod topolami, wśród pociemniałych już traw palą się czerwone kwiaty. Przez krzewy widać szeregi jednopiętrowych ceglanych domów. Domy otoczone są drutami. Pod topolą stoi stolik. Siedzi przy nim starsza kobieta. Na stole leżą przewodniki po muzeum, książki, albumiki z reprodukcjami.
- To ciekawe czytanie, kup pani, to można czytać a czytać. Wszystko tu jest: wywózka, przywózka i męki, i ciał spalenie. Wszystkie opisy. Warte kupienia. – Kobiecina zachwalała swój towar, ale jakoś nikt się nie kwapił z kupowaniem.
Na prawo od pierwszego bloku jest placyk. Na placyku siedzą ludzie, jedzą śliwki, kanapki, opalają się w słońcu. Pod gablotką z fotografiami oprawców.
- Pani, a gdzie jest ta szubienica?… – Widzisz, tu jest ta szubienica, gdzie go powiesili, a tam stał ten pałac, co on mieszkał… – Zatrzymano się obok szubienicy. Była to drewniana wielka skrzynia z pokrywą złożoną z dwóch części. Teraz pokrywa była uniesiona i dwa jej skrzydła zwieszały się na zardzewiałych zawiasach. Nad skrzynią na słupach umocowana była poprzeczna belka, w belce tkwił zakrzywiony hak. Dorośli i dzieci zaglądali do wnętrza drewnianej skrzyni, na ziemi pokrytej chwastami leżały papierki, ogryzki owoców, pudełka od papierosów. Mężczyzna, który stał za grupką dzieci, powiedział donośnym głosem ni to do siebie, ni do całego świata: – Ja bym go wieszał pięć razy i urywał, zanimbym go nie powiesił. – Chodźmy stąd, powiedziała kobieta w szarych spodniach, bo już się zaczyna kino. Otwarły się drzwi bloku i ludzie zaczęli się przepychać wąskim korytarzem do wnętrza.
- Warto tam iść? – Warto. – A co pokazują? – A, różne rzeczy. Dajcie nam, ludzie, wyjść. Że też ludzie się tak pchają. – A panieneczka się nie pcha? – spytał mężczyzna. Salka, w której wyświetlane są filmy, jest mała. Między krzesłami kręcą się dzieci. Dorośli zasłaniają im obraz… – Nic nie widzisz? – pyta chłopca zatroskany ojciec. – Nic tu nie będziesz widział, idź do przodu, do babci. – Na oknach zielone zasłonki. Już na ekranie ukazują się pierwsze czarno-białe obrazy. Więźniowie. Trupy. Pielęgniarki. Żywe trupy. I znów całe stosy trupów. Dzieci, pielęgniarki. Lekarze. Żołnierze radzieccy. Obrazy drgają. Film się kończy. Drzwi bloku otwierają się i ludzie mrugając oczami, wychodzą na światło. Idą pustymi alejkami. Przewodnicy oprowadzają po obozie nową grupę zwiedzających. Ludzie otaczają przewodnika, który mówi: – Muszę powiedzieć, że często grupy zachowują się tak, że trzeba wręcz upominać. Jeszcze, jeśli chodzi o płeć żeńską, to zachowuje się grzecznie, ale jeśli chodzi o płeć męską, to tak się zachowują, że wręcz trzeba wymyślać. Po prostu się bawią i śmieją. Lecz taka jest młodzież, gdyż nie wie, co to jest wojna. Proszę stanąć tu, bliżej. – Gdzie są te włosy, mówili, że tu są włosy, a ja tu żadnych włosów nie widzę. Ignasiu, czy nie wiesz, gdzie są te protezy i włosy? – A na co ci protezy i włosy? Jak ja tu byłem przed dziesięciu laty, to wszystko tu było. Wszędzie tego było pełno. – To oni tu stali, a ta budka to pewnie wartownia. Chodźmy, zobaczymy, gdzie jest ta szubienica. – Chłopiec w granatowym ubranku szedł za matką skrzywiony. – Mamo, tu nic nie ma, takie muzeum, ja już chcę iść, kiedy pojedziemy? – Widzicie, szanowni państwo – mówił przewodnik – tu jest szubienica zbiorowa, gdzie wieszano naraz dziesięciu więźniów, pewnego razu wieszano tu młodego człowieka, który urwał się ze sznura, jednak wieszano go drugi raz i znów się urwał, lecz go powieszono, mimo że, jak wiadomo, istnieje prawo szanowane przez wszystkie narody, iż urwanemu z szubienicy daruje się życie, to jednak hitlerowcy powiesili tego mężczyznę po raz trzeci, wbrew prawom ludzkości, gdyż trzeba znać podstępność i charakter Krzyżaków, co tak pięknie opisał Sienkiewicz w Krzyżakach i Kraszewski w Starej baśni, a teraz przejdźmy dalej…
Przewodnik prowadził dalej swoją gromadkę i mówił: – Czasem wieczorami zamyślam się, proszę państwa, i robię różne obliczenia, zgładzono tu cztery miliony ludzi, więc obliczam, gdyby ustawić jednego człowieka na drugim, te cztery miliony, to utworzyłoby to wysokość sięgającą do ciał niebieskich, a gdyby ich ustawić koło siebie… – Cicho być, słuchaj, co pan mówi… – pójdziemy teraz przez bramę i obejdziemy całe muzeum, wszystko zobaczymy i wszystko opowiem… wszystko będzie, wszystko, choć tu zostały tylko niewielkie ilości i są one jakby symbolem… a więc powiedzmy, wiszą w tej sali modlitewne szaty żydowskie, starsi ludzie to wiedzą, jak Żydzi wyglądali, gdy się modlili, szaty te zakładali na głowę, jak wiemy, Żydów wymordował Hitler i w Polsce prawie ich nie ma, młodzi więc tych rzeczy nie mogą wiedzieć… na prawo będzie barak tu postawiony, podobny do tych, jakie były w kobiecym obozie w Brzezince, gdzie również później pójdziemy i wszystko obejrzymy, a teraz proszę za mną kolejno…
- Grażynko, Grażynko, chodź tu do mamusi. Pani, chodźmy do tamtego bloku, mój stary już był i mówi, że tam jest wszystko. – No to idź pani. – Kiedy samej to tak niemiło i nawet się boję. Grażynko, chodź tu z mamusią. Chcesz czekoladkę? Upaprałaś się. – Mamo, a gdzie to kino? – Kino będzie później. Panie Józefie, niech nam pan opowie, bo ten przewodnik to tylko jak z książki, a pan to wszystko widział i wie.
- Cóż ja tu pani opowiem, tych drzew tu nie było jeszcze wtedy, gładko było. Przychodził transport, to gładko, grzecznie przyjmowano. Dzieci ja tu żadnych nie widziałem. Tu dzieci nie było. Nie wiem, czy tu było złoto. Jak ktoś przychodził, to wszystko oddawał i wszystko było zapisane, przy wyjściu wszystko otrzymywał. Ubranie, koszulę i rzeczy. Nawet było uprane i uprasowane. No, ale jak kto nie wychodził, to wszystko tu zostawało. No tak. Pani, kto tam zdjęcia robił. Nikt tu zdjęć takich nie robił. To wszystko teraz tak urządzone. Umarł, a potem zdjęcia mu robili czy jak? – Mówili, panie Józefie, że tu są włosy po kobietach, a tu nic nie ma. – I cóż pani po tych włosach, na pewno gdzieś są.
- Proszę państwa – mówił przewodnik – jak wiemy, hitlerowcy niszczyli też kaleki i inwalidów pozostałych z pierwszej wojny światowej, a to dlatego, żeby im nie wypłacać renty. Byli oni ciężarem, ponieważ nie pracowali. Więc tylko u nas spalono ich szesnaście tysięcy.
- Ignasiu, tu chodź, chodźże prędzej, tu są te protezy. Mój Boże! Jakże człowiek taką szynę nosił. – A tu całkiem zgrabna nóżka damska – mówi figlarnie pan Ignaś. – Chodźże dalej. – Mamusiu, a dlaczego tu tyle protezów? Co one tu robią? A czyje to są nogi? – Głupie dziecko!
Przewodnik, były więzień obozu, ma najlepszą wolę. Rzeczowe informacje, cyfry, kilogramy odzieży, włosów kobiecych, tysiące pędzli do golenia, szczotek i misek, miliony spalonych ciał przeplata uwagami moralnymi, filozoficznymi, aforyzmami własnego wyrobu, cytatami z lektury i tak dalej. Chce zbliżyć zwiedzających do tego „piekła”, które otwierało się za bramą muzeum. Ciągle podkreśla, jakby się zresztą tłumacząc przed zwiedzającymi, że to wszystko, co się teraz w muzeum znajduje, jest tylko cząstką i nie można tego opisać, co się tu działo. Piekło. – To przechodzi ludzką wyobraźnię i nie można tego opisać słowami, więc musicie sobie sami wyobrazić.
- A kiedy pójdziemy do Brzezinki? Daleko to? – Będzie dwa kilometry. Tam to dopiero było. W Brzezince nie ma kompletnie nic. Nic a nic. Nie wiem, czy warto chodzić. – Na te ubranka dzieci to nie mogę patrzeć, ale smoczki to, myślę, później położono jako dekorację. Już mnie nikt nie powie, że te smoczki leżą tyle lat. Przecież smoczek z gumy, to się popsuje. A to tak urządzone, żeby człowiek mógł sobie wyobrazić. Na walizkach dużo niemieckich napisów. Niemieckie nazwiska. Widziałeś, Ignasiu? Niemców tu przywozili. A te koszyczki jeszcze jak nowe. Pawilon węgierski jest bardzo skromny.
(…)
Czemu obcą mi wioskę z zwykłych lip gromadą
Wspominam, jak dostępną niegdyś tajemnicę,
Gdzie owiec znakowanych natłoczone stado
Napełniło – już znikłą na zawsze ulicę?…
Bolesław Leśmian
Kobieta podpiera się laską i wspina w górę, pokrzykuje na krowy. Jeszcze wygląda jak worek wypchany szmatami. Ale już widzę twarz koloru razowego chleba i małe jak kwiatki lnu oczy. Wargi zwiędłe, wessane do wnętrza. Przystaje, rozgląda się, jakby szukała grzybów. Zatrzymuje się o krok przede mną. Mówi ni to do siebie, ni to do mnie. Na nogach ma czarne pończochy i półbuty na żółtej „słoninie”. Zaczyna się rozmowa o pogodzie, o grzybach, o wczorajszym deszczu. Kobieta przysiada bokiem na wytartej granatowej kurtce. Mówi. Jej słowa łączą się, docierają do mnie. Zaczynają we mnie żyć. Zostaną.
- …bez laski wiosną trzy razy upadłam, a raz tak mocno, że nie wstałam, aż mi samo przeszło, patrzę, czy jakiego grzybka nie znajdę. W tym roku grzybów nie ma, trochę siniaków i podpieniek, a wie pan, tu na łąkę przychodził taki jeden, to musiał być nie z Polski, tylko z zagranicy. On tu na kocu leżał rozebrany i gazetę czytał. A tu, panie, też jeden chłop, sąsiad, ma krowy i dwa cielęta. Tamten leżał na tym słońcu i pewnie spał, bo jak te cielęta do niego podeszły, to się nie ruszał. To te cielęta podeszły do niego blisko i zaczęły go tam łbami trącać, to się zerwał i zaczął odganiać gazetą. To te cielaki chciały mu tę gazetę zjeść i do niego… złapał ubranie i w las… to tak uciekał! a ja od śmiechu o mało nie skonałam… A pan to na wczasach czy prywatnie?
– Ani tak, ani tak…
– To pan pewnie w tym domu za mostem mieszka… ale żeby pan widział, jak one chciały mu gazetę wyrwać, a on zaczął uciekać, to się tak śmiałam, musi być z zagranicy… Izabela! Izabela, wróć!! Gdzie to leci, ścierwo!… Widzę, że ma pan jeszcze strup od tej ospy… Ja to się szczepiłam pierwszy raz sześćdziesiąt lat temu nazad. A teraz też się szczepiłam, jedna pani znajoma, co ma dwóch synów, to też tak jak pan, mówi, że u synów już śladu nie ma, a ona ciągle nosi strup. Wie pan, oglądałam wczoraj w telewizji te ospe we Wrocławiu. Pokazali wczoraj miasto, i szpitale, i tych chorych. To mówię panu, że strasznie patrzeć. Jeden to miał całą twarz w dziobach, a plecy to jakby grochu nasypał, albo taki chłopczyk, siedem może lat, to te strupy miał aż pod oczami i krew się z tego lała… jak Pan Bóg coś dopuści, to nic i nikt nie pomoże… prawda, panie?
– Gdzie by tam Pan Bóg ludzi ospą zarażał…
– To jak pan uważa?
– Każdy rozumuje po swojemu, ale Pan Bóg na pewno ludzi ospą nie zaraża ani nie wywołuje wojen…
– Pewnie. Wie pan, ja mam już sześćdziesiąt dziewięć lat, ale pamiętam, jak miałam osiem lat, to moja ciotka jechała z odpustu, to jom poprosiłam, żeby mnie ze sobą zabrała, bo ciotka była moją chrzestną, ale ona była niechętna, bo powiada, że u nich na wsi ospa. Ale tak ją prosiłam, aż mnie zabrała. To tam na tej wsi widziałam jedną kobietę. Chorą. Była to trzydziestoletnia kobieta, jeszcze młoda. To ją tam, panie, zobaczyłam na łóżku. Cała była posklejana. Jak jeden strup. Cała twarz. I usta zalepione. Jak księdza wezwali, to zapytał: „Po cóżeście mnie tu wezwali, czy nie widzicie, że ust nie otwiera”. Bo to wtedy ludzie byli głupsze i nie szczepili się, choć już wtedy było szczepienie, bo ja się szczepiłam… Izabela! Izabela, zgago, gdzie idziesz! Pić pewnie chce… Ja przed wojną to przepracowałam dwadzieścia lat we dworze, a potem jeszcze dziesięć w drugim, u pana Niwińskiego.
Ja tam nie mówię, jak to teraz inne ludzie, że tu przyszli ze swoich willów, co mieli tam. My pracowali we dworze. Jak ta druga wojna wybuchła, to sprzedali my krowę, mąż konia dokupił i dorabiał po ludziach. Niemcy go wzięli w roku 1942 na podwodę i zginął bez śladu. Pisał dwa listy z drogi, jeden zza Buga, a drugi gdzieś z Kijowa, a potem nic. Pisałam do tego pułku, to mi odpisali, że mąż zginął. O rentę się starałam, to mi powiedzieli, że trzeba było wcześniej i w miejscu zamieszkania się starać. A co to człowiek sam wie. Teraz jestem u syna. A jakby tak do Gomułki napisać, jak pan myśli? A u tego syna mi źle. Synowa zła. Całymi latami się nie odezwie, tylko czasem „ty stara cholero!” i drzwiami trzaśnie. Przecie za darmo chleba nie jem. Choćby te krowy. Od świtu pasę i od czwartej do ósmej wieczorem. Rano wydoję. A to coś upiorę, to wnukom śniadanie przygotuję, cały czas w kołowrocie, jak to w domu. Ta starsza wnuczka to nawet szkołę skończyła, a teraz siedzi w domu i nic nie robi. Palce se umalowała lakierem czerwonym i teraz buty na śpilkach za czterysta złotych kupiła, ale żeby tu przyszła do tych krów, to nigdy, a ja już mam sześćdziesiąt dziewięć lat. Ten wnuk, młodszy, to ma dobre serce i mówi „nic się, babciu, nie martw, jak szkołę skończę, to się z domu wyprowadzę i ciebie zabiorę”. Bo o to się martwię, żeby długo nie leżeć, jak zachoruję. A syn też się zmienił pod wpływem tej synowej i do mnie źle się odnosi. Synowa jest ze wsi, ale pięć lat była we Warszawie. Przy ludziach potrafi mu tak odpowiedzieć, przepraszam za wyrażenie, podniesie kieckie i przepraszam za wyrażenie, mówi… ty… tu mnie w… pocałuj… tak, panie. Czasem rano wychodzę, żeby sobie trochę gruszek uzbierać, co spadną, to ona zawoła dzieci, gruszki każe otrzęść i wszystko w pokoju zamknie. Nigdy nic mojego nie upierze, choćby tej chustki z głowy. Jak pierze, to moje nogą odgarnie i sama muszę prać. A mam teraz w połowie ciała rematyzm… Widzi pan, jak to na tych motorach jeżdżą, ludzie mają teraz tych motorów a mają. Czytałam w gazecie, że jeden się zabił… Izabela! Izabela, gdzie idziesz!! Wróć… czytałam w gazecie, że razem ludzi więcej od tych jazd zginęło jak śmiercią prawdziwą. Kiedy to? Wczoraj spadł samolot i wszystkie ludzie, czterdzieści chyba, zginęło. Ano takie czasy. źle mi u syna, ale miałam lepiej, to sobie zmieniłam, a teraz żałuję, ale wstyd się wracać. Jak mnie raz syn po pijanemu wygnał, to się zabrałam i wyjechałam do miasta, do krewniaków. A im się dobrze powodzi, jest ich tylko dwoje. On to robi trumny. Ma swój zakład. I swoje wieńce, krzyże i karawan. Wszystko. W domu było tylko ich dwoje, pies, trochę kur i ja. Roboty niewiele, a dobrzy byli. Czy to jakiś owoc był w domu, czy mięso, to się pytali, „a co ciocia lubi, a co ciocia woli”, albo jak była ryba gotowana czy wędzona, albo jak się zaczeny winogrona… wszystko dla mnie było, nigdy nie chowali przede mną. Czasem umyłam karawan, to on wyciągnął sto złotych i mówi, „niech ciocia weźmie, ciocia karawan umyła”, a jak ona zobaczyła, to też do mnie leci i mówi, „a co to, on lepszy ode mnie, ciocia karawan umyła, niech ciocia weźmie ode mnie też pięćdziesiąt złotych…”, a ten ich pies to mnie tak polubił, że wszędzie za mną latał i raz wyleciał na ulicę, to go autobus przejechał. Ale wyjechałam od nich, a teraz żałuję. Wie pan, jak to matka. Syn kiedyś nogi połamał, to zaraz do mnie telegram przyszedł: „przyjedź, babciu kochana, natychmiast, wszyscy prosimy”, no to przyjechałam. Tamci nie chcieli mnie puścić. Aż się pogniewali. Mówili „damy ci na drogę, jedź tam i wróć, a rzeczy nie zabieraj, tylko tyle, ile trzeba”, ale ja, jak to matka, rzuciłam wszystko i wyjechałam. A teraz wstyd mi tam wracać. Siedzę tu, ale mi tu źle. A synowa nigdy inaczej się nie odezwie tylko „ty stara cholero”. I tak już ze dwadzieścia lat. Przez dwa miesiące, na początku, to była trochę lepsza, raz mnie nawet cukierkami poczęstowała. Syn też się przy niej zmienił i często do matki choleruje, „a bo stary nie człowiek…” powiada do mnie… „ryba to nie mięso, a stary człowiek to nie człowiek…”, a ja mu na to, „żebyś ty stary nie był! Jak się tam, na zamku, powiesisz, to nie będziesz stary!”. Jak go ten wóz przywalił, to telegram po mnie przysłali. Wnuczki im wychowałam. Do szkoły zawsze poszykowałam. Ten młodszy ma lepsze serce, czasem mi coś przyniesie. Jak leżałam chora, to mi zawsze coś do picia przyniósł. A potem to leżałam i czekałam. Całkiem opuszczona. – Kobieta odwinęła rękaw kaftana i pokazała ramię pokryte białymi cętkami.
– Widzi pan, jeszcze ślady noszę, bo jak ta starsza przestała ssać pierś, to nie chciała spać, tylko płakała. I tak paznokciami szczypała skórę, to matka ją waliła i dziewczyna się darła. Serce mnie bolało, to ją do siebie do łóżka zabierałam. To mnie przed zaśnięciem tak paznokciami szczypała, aż skóra pękała i do tej pory noszę ślady. Ten piesek, co pan wid
zi, to ladaco, nie pomoże naganiać, bo od małego nie przyuczony. Nie rozumi, jak się do niego mówi. Czasem leci, ale nie słucha. Izabela! Izabela, ścierwo, gdzie idziesz!! Muszę przysiąść, bom się zmęczyła. Tak, panie, myślę tylko o tym, żeby długo nie leżeć, jak zachoruję. Raz to mnie syn wypędził, bom go nie posłuchała. Przyszedł wtedy pijany i kazał dać koniowi sieczki. Ale ja cały dzień chodziłam i siły nie miałam, to mówię, „jestem taka zmęczona, niech Zbysiu podrzuci”, a on jak nie wrzaśnie, „siedź! babka pójdzie!”, a ja: „nie pójdę, bo sił nie mam, cały dzień chodziłam”, i tak od słowa do słowa, aż mnie złapał za kaftan pod szyją i zaczął potrząsać, a ja miałam laskę w ręce i mówię, „puść, synku, bo cię uderzę”, i potrąciłam go w nogę, to on się wtedy wściek, połamał laskę i wrzeszczy „won, ścierwo!”. Wypędził mnie z domu. To poszłam. Jeszcze miałam gdzie iść. A ten wypadek miał potem i prosili. To znów wróciłam. Tak, panie… a pan tu siedzi i się uczy?
– Czytam.
– A co to pan ma za książkę?
– To bardzo ciekawa książka, o Mistrzu Sprawiedliwości. O takim nauczycielu, co żył sto lat przed narodzeniem Jezusa.
– A ja w zeszłym roku czytałam książkę o jednym zakonniku.
– Jaki miała tytuł? Kto ją napisał?
– Nie pamiętam, bo pamięć mam na starość gorszą. Jakoś tak się nazywał. Książka ta nazywała się Grzechy czy jakoś tak. Też zapomniałam. Ale co tam się działo, dobrze pamiętam. Jesienią i zimą jest więcej czasu, to i poczytać można. Przeczytałam tę książkę i bardzo mi się spodobała. Ten zakonnik był bardzo dobry dla ludzi. Dla ludzi, co głodowali, wynosił kawałek chleba albo słoniny, dla dzieci miał zawsze cukierki, to latały za nim całymi chmarami. Aż go oskarżyli, że ma diabła. Panie, com się uśmiała! Bo mu tak dowodzili, że diabła ma w brzuchu, co mu tak tam kruczy. Izabela! Izabela!! Gdzie to lezie, zaraza… muszę zagnać, bo w zagajnik pójdzie… Widzi pan, jak to na tych motorach waryjują, istne waryjaty! Ale widać pieniądze mają, jak kupują. Ale tamto trzeba po kolei opowiedzieć. Jak było. Ciekawa książka. Wnuczek mi przyniósł, z biblioteki. Czytałam i śmiałam się, i płakałam. Ciekawie napisane. Takem się, panie, uśmiała, jak tam jeden w tym zakonie miał klucze, to go wzieni za świętego Piotra, a znów drugiego za świętego Jana. Aż się pobili… Hej! Gdzie to poszła!
Kobieta podnosi się z ziemi… Stoi przede mną, wyciera rogiem chustki jasne, niebieskie jak kwiatki lnu oczy.
1964[fragment]
Był koniec października, a może koniec listopada 1945 roku. Zastukałem do białych drzwi. Odezwało się za drzwiami jakby mruczenie, pochrząkiwanie grubego zwierza. Wszedłem do gabinetu filozofa. Był to najwybitniejszy polski filozof współczesny, zdaje się, uczeń Husserla.
Zapisałem się jesienią na uniwersytet. Profesor wykładał na naszym roku: wstęp do teorii poznania. Płonęła we mnie dziwna ambicja, aby pomijając wszelkie pośrednie stopnie wtajemniczenia naukowego, zapisać się na seminarium.
Ukłoniłem się filozofowi, objaśniłem krótko, kim jestem, skąd się wziąłem w jego gabinecie, i poprosiłem o przyjęcie na seminarium. Profesor uśmiechnął się. Chrapliwym, ciepłym głosem wyjaśnił, że muszę przedtem zapisać się na proseminarium. Skrzywiłem się. Profesor przyjrzał mi się uważniej i powiedział: „No cóż, proszę pana, co pan czytał z filozofów, co pan zna? Proszę mi opowiedzieć”. Zacząłem sobie gorączkowo przypominać.
Bardzo mi się podobała piękna głowa uczonego. Była to precyzyjna maszyna, skonstruowana przed pięćdziesięciu chyba laty w sławnych uczelniach niemieckich. Mimo zniszczeń wojennych pracowała świetnie. Było to niezwykłe zjawisko. Czasem tylko w czasie wykładu profesor spoglądał w okno i milczał chwilę. Za oknem był kawałek muru, listopadowe niebo.
Stałem przed nim w saperkach przyniesionych „z lasu” i przypominałem sobie filozofów.
– Czytałem Sokratesa – powiedziałem stanowczo i zamilkłem.
Profesor uśmiechnął się i przechylił głowę.
– Właściwie nie Sokratesa, tylko Platona o Sokratesie – poprawiłem się. – Czytałem Platona, Nietzschego…
Profesor znów się życzliwie uśmiechnął.
– Czytałem też Ewolucję twórczą Bergsona – dorzuciłem z dumą. Nie mogłem sobie przypomnieć więcej nazwisk ani książek, a profesor jakby na coś jeszcze czekał… Powoli zaczęły mi się przypominać jakieś nazwiska ze sztubackich czasów. Nazwiska „filozofów” i kolegów, z którymi mówiło się o sensie życia, o celu naszych działań, o Bogu.
– Czytałem jeszcze Spencera i Drapera – oba te nazwiska wymówiłem niezbyt pewnie, bo już nie pamiętałem, o czym oni pisali. Jednak jednego z nich czytaliśmy ze Zbyszkiem w parku. Na rok przed wybuchem wojny. Była to książka, a raczej broszura, w podartej zielonej okładce. Była napisana przez Spencera albo przez Drapera. W tej chwili nie pamiętałem jednak ani tytułu książki, ani jej treści. Zapomniałem w czasie okupacji hitlerowskiej. Może zresztą książkę napisał ktoś inny. Teraz przypomniałem sobie jeden fragment, była tam mowa o dogmatach wiary katolickiej i autor zapytywał uszczypliwie: „Czy ktoś widział palec Ducha Świętego?”. Pamiętałem o tym palcu, ale nie wiedziałem, o co chodziło tamtemu filozofowi, więc dałem spokój i nic o tym wszystkim profesorowi nie mówiłem. Po chwili milczenia znów wymieniłem nazwisko: Freud. Profesor poruszył się. Tu dziwnie wyraźnie pamiętałem jakieś żarty na temat pewnego snu, w którym śpiący otwierał dolną szufladę komody i załatwiał się do tej szuflady; miało to oznaczać stłumioną w dzieciństwie chęć stosunku płciowego z nianią. Ale to były żarty. Natomiast jeśli chodzi o nogę, to byłem pewien, że czytałem o roli nogi w życiu seksualnym w książce Freuda. Wywody uczonego wydały nam się takie śmieszne, że wyuczyliśmy się ich ze Zbyszkiem na pamięć. Jeszcze w tej chwili mogłem wyrecytować profesorowi fragmenty dotyczące nogi: „Noga jest odwiecznym symbolem płciowym już w mitach, odpowiednio do tego but lub pantofel jest symbolem niewieścich części płciowych; stosownie do tego w perwersji odpowiadającej fetyszyzmowi tylko brudna i niemile woniejąca noga jest przedmiotem płciowym… Noga jest pojmowana w miejsce członka u kobiety, którego brak przez dzieci bywa silnie odczuwany…”. Oczywiście pewne logiczne człony tych naukowych wywodów były przez nas opuszczone i wychodziły z tego takie idiotyczne historie, że pękaliśmy ze śmiechu.
Profesor pochylony w moją stronę czekał jakby na nowe nazwiska. Niestety, wymieniłem prawie wszystkie znane mi pozycje z filozofii. Wspomniałem o pesymiście Schopenhauerze. Z wielkiej jakby ciemności, z głębokiej studni, z mgły dzieciństwa wydobyło się jeszcze jedno nazwisko. Ale nie powiedziałem tego nazwiska profesorowi. Nazwisko miało obce brzmienie i nigdzie już o nim nie czytałem od czasu, jak wyszedłem z dzieciństwa: Mulford. Tak nazywał się ten tajemniczy filozof. Mulforda nie czytałem, bo nie znałem jeszcze wtedy liter alfabetu, czytał go w dębowym łożu starzec, który miał żonę z czarnymi, palącymi oczami. Niestety, o Mulfordzie wiedziałem bardzo mało. Nie pamiętałem już, czy pisał o hipnotyzmie, czy o higienie, może pisał o hipopotamach, a może o haszyszu. W każdym razie był on prawdopodobnie Anglikiem.
Było to ostatnie nazwisko, jakie wymieniłem, a właściwie pomyślałem. Mulford mylił mi się zresztą z muflonem. Ale nigdy nie byłem zupełnie pewien, jak wygląda muflon. Gdzie to zwierzę żyło i czym się żywiło? Jednak co do muflona miałem jakąś pewność, że ma zakręcone rogi i długą, wełnistą sierść. Być może, daje mleko. Ale to są już domysły. O Mulfordzie nie wiedziałem nic.
Oczywiście słyszało się też i o Kancie, ale tylko w żartach. Podobno Kant powiedział: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. To było chyba wszystko. Czekałem teraz, co mi powie profesor.
Szare oczy profesora zapaliły się na chwilę i zgasły. Był znużony, ale chyba w środku bawił się doskonale; a może był tylko zmęczony i zdziwiony.
– Wy walczyliście z bronią w ręku, my chroniliśmy myśl ludzką. Wy w lesie, my, gdzie się dało… jest pan przyjęty do mnie na proseminarium. Czytamy tam teraz Hume’a Traktat o naturze ludzkiej. – Podał mi rękę. Ukłoniłem się i wyszedłem z gabinetu filozofa. Po tej rozmowie poszedłem na obiad do stołówki akademickiej. Stałem za krzesłem jakiegoś studenta i czekałem, aż zje swoją porcję, pobrzękując łyżką o blaszaną miskę. Wszyscy jedli tutaj bardzo prędko, bo nad ich głowami stali z kwitkiem albo z łyżką w ręce inni głodni. Gwar i zaduch był tu wielki.
Do domu wróciłem po południu. Położyłem się na łóżku i patrzyłem w sufit. Przymykałem powieki. Myślałem. Mówiłem do siebie o sprawach podobno najważniejszych w życiu człowieka. Stwierdziłem jeszcze raz: „To wszystko nie ma sensu”. Wszystko. Życie. Czy można do tego coś dodać? Już przed kilkoma miesiącami wyznaczyłem sobie datę. Dzień, w którym popełnię samobójstwo. Dokładne oznaczenie roku, miesiąca, dnia, a nawet godziny sprawiło mi jakąś ulgę. Zdawało mi się, że takie postępowanie rozwiązuje mi ręce w stosunku do ludzi i daje swobodne postępowanie. Mówiłem sobie: „Nie jestem z nikim związany, nic mnie nie obchodzi”.
Przede wszystkim nie cierpię ludzi. Brak życzliwości do innych osobników tego samego gatunku jest pewnie cechą człowieka współczesnego. Jeszcze kiedy wszystkim jest wygodnie, to się uśmiechają, ale wystarczy wleźć do natłoczonego autobusu… Patrzą na siebie z wściekłością i obrzydzeniem. Tylko idioci żartują i robią pogodne miny. Reszta patrzy z tępą obojętnością w brudne szyby. W chwilach złego humoru uważam ludzi za kupę żywego gnoju. Oczywiście, siebie nie wyróżniam. Ponieważ siebie mam za nic i patrzę na siebie często z nienawiścią, więc dlaczego mam poważać i kochać innych ludzi?
Nie są gorsi ode mnie, nie są też lepsi.
Te uczucia nie wpływają jednak na moje postępowanie. Nie potrafię kopnąć małego dziecka, choć wiem, że w pobliżu nie ma ludzi. Wypełniony najgorszymi wyrazami i wstrętem, pochylam się, aby podnieść rękawiczkę, którą upuściła na podłogę jakaś śmierdząca perfumami baba. Są jednak w człowieku ukryte możliwości, wobec których czyn Raskolnikowa wygląda jak grzech słabego, dobrego chłopca, co rozbił doniczkę z kwiatem. Zresztą czasy, kiedy ludzie byli demonami, minęły. Teraz najwięksi zbrodniarze okazują się nędznymi szmatami i twierdzą, że tylko zbieg okoliczności stworzył z nich morderców. Rudolf Höss, komendant Oświęcimia, pisze w swojej autobiografii:
„Proszę jednak przy wykorzystywaniu tych notatek nie wyciągać na widok publiczny tego, co wiąże się z moją żoną i moją rodziną, wszystkich moich odruchów łagodności i najskrytszych wątpliwości. Niech opinia publiczna widzi we mnie nadal krwiożerczą bestię, okrutnego sadystę, mordercę milionów. Inaczej bowiem szerokie rzesze nie mogą sobie wyobrazić komendanta Oświęcimia. Nigdy tego nie zrozumieją, że on także miał serce, że nie był zły”.
Uważam, że te słowa są najstraszniejszym oskarżeniem człowieka współczesnego. Ręce opadają. On także miał serce. To jest prawda. Ale wracajmy do naszych małych, powszednich, trochę nudnych spraw.
Zadaję sobie pewne pytania i udzielam szczerych odpowiedzi. Może te rozmyślania studenta wydziału humanistycznego pozwolą różnym psychologom, socjologom, teologom i innym uczonym dokładniej zorientować się w świecie, w którym teraz żyjemy. Jestem jednym z was, jestem też człowiekiem. Mówiąc zresztą szczerze, zetknąłem się z różnymi ludźmi, którzy byli gorsi ode mnie. Jestem przeciętnym młodym człowiekiem, który miał osiemnaście lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa.
Teraz leżałem u siebie w pokoju na łóżku i myślałem. Myślałem o tym, że gdyby ustawiono w odległości stu metrów tłum ludzi, w tym „starców, kobiety i dzieci”, gdyby mi dano karabin maszynowy i kazano tych ludzi wystrzelać, zrobiłbym to, nie pytając o nic. Wystarczyłoby mi, że polecenie wydał przełożony. Że ma na sobie mundur. Mnie się zdaje, że hitlerowcy byli mordercami, ale i my, ich ofiary, z oporem i bez własnej woli, zamienialiśmy się w morderców.
Posiałbym więc kilka długich serii po tych „starcach, kobietach, dzieciach” i koniec. Myślę, że z większej odległości można wybić masę ludzi bez mdłości i zawrotów głowy… Lotnicy, którzy wygniatali całe miasta, odznaczali się przecież wśród innych żołnierzy pewną elegancją i rycerskością. Jest to więc w pewnym sensie problem odległości oprawcy od ofiary. Chodzi o to, aby krew nie obryzgała rąk i żeby nasze nogi nie plątały się we wnętrznościach ofiary. Są to raczej problemy estetyczne, higieniczne. Oczywiście nie każdy jest zdolny do walki na bagnety, do zadawania tortur. Ale każdy normalny mężczyzna jest zdolny do zadawania śmierci z pewnej odległości. Rozdzieranie własnoręcznie małego dziecka to zupełnie co innego niż strzał z odległości kilkuset metrów. Zresztą w najbardziej pokojowych czasach żony ćwiartują mężów i roznoszą ich poćwiartowane ciała w walizkach po dworcach kolejowych, poczekalniach i kinach. Więc może i z tą wojną nie należy przesadzać. Może w tym wszystkim chodzi o litość, nie o jakość.
Teraz mogę dalej opowiadać o sobie. Leżałem w ubraniu na łóżku i myślałem o tym, że tu stoją różne meble, leżą książki, wiszą obrazy, ale to wszystko nie ma sensu. Ja też tu leżę i też nie mam sensu. Jak tylko przestanę jeść, myć się, czytać, rozmawiać, kupować, to co mam ze sobą robić? Szkoda, że nie potrafię tego wyrazić jaśniej. Może z dalszego opowiadania to wszystko samo wyniknie.
(…)
1956Urodzony 9 października 1921 roku w Radomsku. Poeta, prozaik, dramaturg. Laureat wielu nagród literackich zagranicznych i polskich, m.in. Nagrody Polskiego PEN-Clubu (1997), Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1997), Śląskiego Wawrzynu Literackiego (1999), Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury (2000), Nagrody Literackiej Nike (2000), "Złotego Berła" (2006), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości (2008). Odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (1996). Zmarł 24 kwietnia 2014 we Wrocławiu.
Fragmenty książki Tadeusza Różewicza Wiersze ostatnie, która ukaże się w Biurze Literackim 15 kwietnia 2024 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Teksty odzyskane Tadeusza Różewicza, która ukaże się w Biurze Literackim 18 kwietnia 2022 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Teksty odzyskane Tadeusza Różewicza, która ukaże się w Biurze Literackim 18 kwietnia 2022 roku.
WięcejCzytanie z książki Odwrócona strefa w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejAutorski komentarz Tadeusza Różewicza towarzyszący premierze jego książki Wiersze odzyskane, wydanej w Biurze Literackim 4 października 2021 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Odwrócona strefa, która ukaże się w Biurze Literackim 13 grudnia 2021 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Wiersze odzyskane Tadeusza Różewicza, która ukaże się w Biurze Literackim 4 października 2021 roku.
WięcejSpotkanie wokół książek Zmyślony człowiek Tymoteusza Karpowicza, Credo Tadeusza Różewicza i Prawdziwe życie bohatera Rafała Wojaczka z udziałem Joanny Roszak, Jana Stolarczyka, Bogusława Kierca, Joanny Orskiej i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejRozmowa Stanisława Beresia z Tadeuszem Różewiczem, towarzysząca nowemu wydaniu książki Ostatnia wolność, które ukazuje się w Biurze Literackim 26 kwietnia 2021 roku.
WięcejRozmowa Witolda Zalewskiego* z Tadeuszem Różewiczem, towarzysząca premierze książki Credo Tadeusza Różewicza w opracowaniu Jana Stolarczyka, która ukazała się w Biurze Literackim 29 stycznia 2020 roku.
WięcejHistoria wiersza „Zwierciadło” Tadeusza Różewicza – od rękopisów do wersji ostatecznej.
WięcejFragment zapowiadający książkę Tadeusza Różewicza Credo w opracowaniu Jana Stolarczyka, która ukaże się w Biurze Literackim 29 stycznia 2020 roku.
WięcejZdobywca II nagrody w IV. edycji konkursu „Nakręć wiersz” – edycji poświęconej Tadeuszowi Różewiczowi. Film na podstawie wiersza pod tym samym tytułem.
WięcejZdobywca II nagrody w IV. edycji konkursu „Nakręć wiersz” – edycji poświęconej Taduszowi Różewiczowi. Klip na podstawie wiersza pod tym samym tytułem.
WięcejZdobywca I nagrody w IV. edycji konkursu „Nakręć wiersz” – edycji poświęconej Tadeuszowi Różewiczowi. Klip na podstawie wiersza „Bystrzyca Kłodzka”.
WięcejCeremonia przyznania Tadeuszowi Różewiczowi Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius 2008 za całokształt twórczości.
WięcejPremiera książki Kup kota w worku i fragment wieczoru autorskiego w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich 10. września 2008 roku. Animacja do wiersza „zabiegana i nominowany” Tomasz Broda i Sambor Dudziński.
WięcejWiersz Tadeusza Różewicza z książki Kup kota w worku (worku in progress). Klip zrealizowany w ramach konkursu „Etiuda z wierszem” dla studentów wrocławskiej ASP.
WięcejRecenzja Mieczysława Orskiego z książki Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Marcina Malczewskiego z książki Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Jakuba Skurtysa towarzysząca premierze książki Teksty odzyskane Tadeusza Różewicza, która ukaże się w Biurze Literackim 18 kwietnia 2022 roku.
WięcejPosłowie Przemysława Dakowicza do książki Teksty odzyskane Tadeusza Różewicza, która ukaże się w Biurze Literackim 18 kwietnia 2022 roku.
WięcejPosłowie Przemysława Dakowicza towarzyszące premierze książki Wiersze odzyskane Tadeusza Różewicza, wydanej w Biurze Literackim 4 października 2021 roku.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Przemysławem Dakowiczem towarzysząca premierze książki Wiersze odzyskane, wydanej w Biurze Literackim 4 października 2021 roku.
WięcejRecenzja Tomasza Kunza towarzysząca nowemu wydaniu książki Ostatnia wolność, które ukazuje się w Biurze Literackim 26 kwietnia 2021 roku.
WięcejRecenzja Karola Maliszewskiego, towarzysząca premierze książki Credo Tadeusza Różewicza w opracowaniu Jana Stolarczyka, która ukazała się w Biurze Literackim 29 stycznia 2020 roku.
WięcejSzkic Bogusława Michnika opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejRecenzja Agnieszki Grabowskiej z książki Ostatnia wolność Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Włodzimierza Jurasza z książki Ostatnia wolność Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Piotra Bratkowskiego z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Andrzeja Franaszka z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Krystyny Dąbrowskiej z książki to i owo Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Joanna Lisiewicz z książki to i owo Tadeusza Różewicza.
WięcejKomentarz Jana Stolarczyka do wiersza „Połów” Tadeusza Różewicza z książki to i owo, która ukazała się 29 listopada 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejDedykacje Zbigniewa Bieńkowskiego i Kazimierza Wyki z notami Jana Stolarczyka.
WięcejRecenzja Piotra Kępińskiego z książki Wbrew sobie Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Marcina Sierszyńskiego z książki Wbrew sobie Tadeusza Różewicza.
WięcejSzkic Jana Stolarczyka z książki Wbrew sobie Tadeusza Różewicza.
WięcejEsej Przemysława Dakowicza towarzyszący premierze książki Wbrew sobie Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Grzegorza Chojnowskiego z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Mieczysława Orskiego z książki Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Olgi Szmidt z książki Margines, ale… Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Tadeusza Nyczka z książki Kartoteka: reprint Tadeusza Różewicza.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Historia pięciu wierszy Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Tadeusza Nyczka z książki Margines, ale… Tadeusza Różewicza.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Kartoteka: reprint Tadeusza Różewicza.
WięcejEsej Zbigniewa Solskiego towarzyszący premierze książki Kartoteka: reprint Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja z książki Margines, ale… Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Justyny Sobolewskiej z książki Margines ale… Tadeusza Różewicza, która ukazała się w 2011 roku na łamach „Polityki”.
WięcejRecenzja Wojciecha Browarnego z książki Margines, ale… Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Marcina Malczewskiego z książki Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Marcina Orlińskiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Piotra Śliwińskiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
WięcejKomentarze Tadeusza Nyczka, Piotra Kępińskiego, Mariana Stali, Andrzeja Skrendy i Roberta Rybickiego
WięcejRecenzja Adama Poprawy z książki nauka chodzenia / gehen lernen Tadeusza Różewicza.
WięcejNota Wojciecha Bonowicza o książce nauka chodzenia / gehen lernen Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Mirosława Ratajczaka z książki nauka chodzenia / gehen lernen Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Piotra Śliwińskiego z książki nauka chodzenia Tadeusz Różewicza.
Więcej