książki / PROZA

Z kamienia i kości

Bérengère Cournut

Hanna Igalson-Tygielska

Fragmenty książki Z kamienia i kości Bérengère Cournut w tłumaczeniu Hanny Igalson-Tygielskiej, wydanej w Biurze Literackim 12 września 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

10.

Olbrzym prze­mó­wił i muszę opu­ścić jego wyspę. Co robić? Powę­dro­wać w stro­nę gór i świa­tła? Może spró­bo­wać dotrzeć do brze­gu? Lód tutaj jesz­cze dłu­go nie puści, ale zwie­rzy­ny nie przy­bę­dzie. Gdy­bym mia­ła har­pun ojca w cało­ści, mogła­bym upo­lo­wać fokę. Ale z tymi drza­zga­mi, co mi zosta­ły, nie ma o tym mowy. Zresz­tą nie polu­je się na morzu za pomo­cą bro­ni, co zabi­ja­ła na lądzie.

Psy idą za mną, znów nasu­nę­łam cięż­ką skó­rę na gło­wę. Takie wędro­wa­nie w pół­mro­ku i bez sanek to nie­do­rzecz­ność, ale nie mam poję­cia, co robić. Góry są zbyt dale­ko, za wszel­ką cenę muszę dotrzeć do brze­gu. Jaka to odle­głość? Śnież­na płasz­czy­zna nie daje żad­ne­go zna­ku. Wije się wszę­dzie jak zasty­gła fala, cała w lodo­wych szcze­li­nach.

Pod koniec dnia w dali zaczy­na się coś ryso­wać. Dwie małe czar­ne plam­ki suną po hory­zon­cie. Zaprzę­gi. Wkrót­ce sły­szę roz­ka­zy wyda­wa­ne psom. „Ili, ili” – na lewo, „Ion, ion” – na pra­wo. Czy na pew­no wie­dzą, dokąd podą­ża­ją?

Czło­wiek kie­ru­ją­cy pierw­szym zaprzę­giem uno­si kil­ka razy ramię ku dru­gie­mu. Nasze dro­gi chy­ba wkrót­ce się prze­tną. Żeby tyl­ko z takiej odle­gło­ści nie wzię­li mnie za praw­dzi­we­go niedź­wie­dzia. Szczu­ję na nich moje psy; dwie sfo­ry przy­pa­da­ją do zie­mi naprze­ciw­ko sie­bie, war­czą. Męż­czyź­ni przy­wo­łu­ją swo­je psy i sami zbli­ża­ją się do mnie. Kła­dę niedź­wie­dzią skó­rę na zie­mi i cze­kam.


11.

Gru­pa, do któ­rej przy­sta­łam, skła­da się z trzech rodzin. Dwóch bra­ci i sio­stra, nie­daw­no owdo­wia­ła. Są tam też dzie­ci, dwóch synów star­szych ode mnie, mały chło­piec i trzy dziew­czyn­ki. Opu­ści­li wiel­kie zimo­we obo­zo­wi­sko tuż po prze­si­le­niu, ponie­waż wyczer­pa­ły się im zapa­sy żyw­no­ści. Ponad­to wiatr nie był wystar­cza­ją­co sil­ny, żeby kory­ta­rze sta­ły się droż­ne dla fok, a poło­wy z wybi­tym otwo­rem w lodzie, aglu, nic nie dały. Powie­dzia­łam, że tam za wyspą, od któ­rej idę, lody już puści­ły. Mówią, że nie ma tam co wra­cać, zanim nie naro­dzą się foki, ponie­waż szcze­li­ny, któ­re się wte­dy otwie­ra­ją, nie zamy­ka­ją się. Nie pyta­ją, skąd wiem, że tam znad wody uno­szą się opa­ry, a ja prze­mil­czam fakt, że moja rodzi­na znik­nę­ła we mgle.

Jed­nak ci ludzie mnie zna­ją. Trzy let­nie sezo­ny pod rząd obo­zo­wa­li­śmy w tym samym miej­scu, zwa­nym Tul­la­at. Obaj bra­cia wie­dzą, że mój ojciec jest dosko­na­łym myśli­wym. Dopy­tu­ją się, skąd pocho­dzi niedź­wie­dzia skó­ra, któ­rą noszę, kto zabił zwie­rzę, ile było psów, jak prze­bie­gło polo­wa­nie. Nie chcą wie­rzyć, że tam­te­go dnia byli­śmy tam tyl­ko ja i ojciec. Żar­tu­ją sobie:

– Skó­ra jest wiel­ka, niedź­wiedź musiał być sil­ny, ale na tyle głu­pi, żeby dać się zabić jed­ne­mu męż­czyź­nie i takiej smar­ku­li!

Nie mogę pozwo­lić, żeby obra­ża­li niedź­wie­dzia i oso­bę, któ­ra go zabi­ła, więc opo­wia­dam: „Była wcze­sna zima. Foki opu­ści­ły zwy­kłe miej­sca polo­wań, więc uda­li­śmy się w głąb fior­du, tam gdzie lodo­wa pokry­wa jest cien­ka i łam­li­wa. Sie­dzia­łam z mat­ką w śnie­go­wym igloo i żuły­śmy skó­ry, żeby je zmięk­czyć, kie­dy mój brat i sio­stra, któ­rzy od rana bawi­li się na zewnątrz, zawo­ła­li, że chcą jeść. Mat­ka wyszła, spoj­rza­ła na słoń­ce i kaza­ła mi zanieść kil­ka kawał­ków mię­sa ojcu, któ­ry wyszedł kil­ka godzin wcze­śniej: kie­dy poszłam w jego stro­nę, tam gdzie wody nie ściął lód, był tyl­ko maleń­kim punk­ci­kiem.

Dotar­łam na odle­głość gło­su i unio­słam ramię, żeby nie zakłó­cić ojcu polo­wa­nia. Był zwró­co­ny ku mnie, ale się nie poru­szył. Poło­ży­łam zawi­niąt­ko z mię­sem tam, gdzie sta­łam. Już mia­łam zawra­cać, lecz po raz ostat­ni rzu­ci­łam okiem w stro­nę wody. I tam, za nim, ujrza­łam lśnią­cy lodo­wy blok. Teraz i ojciec był zwró­co­ny w stro­nę morza. Wresz­cie przy­wo­łał mnie ruchem ramion. Idąc ku nie­mu, natknę­łam się na jego kurt­kę i oszczep, któ­re zosta­wił za sobą. Wzię­łam oszczep i poszłam do nie­go.

Na lodo­wym blo­ku polo­wał niedź­wiedź. Chy­ba zoba­czył ojca, ale wca­le się nie spło­szył, widząc samot­ne­go czło­wie­ka bez psa. Wiatr wiał od stro­ny otwar­te­go morza i pew­nie dla­te­go zwie­rzę mnie nie wyczu­ło. W każ­dym razie teraz obo­je byli­śmy bli­sko nie­go. Doszłam do ojca, świe­ci­ły mu się oczy.

– Ty pierw­sza zoba­czy­łaś tego niedź­wie­dzia, jest twój.

Jed­ną ręką podał mi strzel­bę, dru­gą się­gnął po oszczep, któ­ry przy­nio­słam. Z har­pu­nem na ple­cach zaczął ska­kać po lodo­wych blo­kach, coraz to zbli­ża­jąc się do niedź­wie­dzia. Spło­szo­ne zwie­rzę zanu­rzy­ło się w wodzie, ale nie zre­zy­gno­wa­ło z polo­wa­nia: wyla­zło na lód kil­ka metrów dalej. Ojciec uzbro­ił har­pun i wystrze­lił w jego kie­run­ku na postrach. Niedź­wiedź zno­wu zanu­rzył się w wodzie i stra­ci­li­śmy go z oczu. Ojciec spoj­rzał na mnie, nie wie­dzia­łam, co mam robić, przy­ci­ska­łam tyl­ko strzel­bę do policz­ka.

Potem niedź­wiedź zno­wu poja­wił się w stru­mie­niu przy brze­gu lodo­wej plat­for­my. Wysko­czył jed­nym ruchem, jesz­cze cały nie­bie­ski od wody lśnią­cej na futrze. Był jakieś dzie­sięć metrów ode mnie, dostrzegł mnie dopie­ro w chwi­li, kie­dy wyce­lo­wa­łam w nie­go strzel­bę.

– Strze­laj! – krzyk­nął ojciec.

Strze­li­łam. Raz, tra­fia­jąc w pra­wy bok. Niedź­wiedź się cof­nął, ale nie upadł. Zary­czał strasz­li­wie, uno­sząc się na tyl­nych łapach. Strze­li­łam zno­wu, celu­jąc w lewy bok. Chcia­łam tra­fić w ser­ce, ale niedź­wiedź dalej ryczał i szedł ku mnie chwiej­nym kro­kiem.

Wresz­cie mój ojciec dobił go strza­łą w gar­dło. Niedź­wiedź runął kil­ka kro­ków ode mnie, był mar­twy. Ojciec stał obok”.

Nie wspo­mi­nam tym dwóm męż­czy­znom, któ­rzy mnie słu­cha­ją, że w jego oczach lśni­ły radość i duma. Zabi­łam swo­je­go pierw­sze­go niedź­wie­dzia. Naj­star­sze dziec­ko ojca zosta­ło oto praw­dzi­wym myśli­wym.

– Bar­dziej bym uwie­rzył w tę histo­rię, gdy­bym ją sły­szał od two­je­go ojca – ode­zwał się w koń­cu jeden z dwóch bra­ci.

Dru­gi dodał:

– Wkrót­ce zabie­rze­my cię na polo­wa­nie i zoba­czy­my, czy jesteś taka dziel­na, jak mówisz. Na razie nie opo­wia­daj takich kłamstw kobie­tom.

Nie zamie­rzam opo­wia­dać kobie­tom żad­nych kłamstw. Niko­mu inne­mu zresz­tą też nie.


26.

Budzę się z noga­mi w wodzie, z gło­wą na kamy­kach.

Gdzie je jestem? Gdzie jest stos gła­zów? Nie sły­szę żad­ne­go gwiz­du, ale nie­bo raz po raz prze­ci­na­ją pta­ki w locie. Mewy, rybi­twy, zimo­rod­ki, trzna­dle! Te chma­ry pta­ków napeł­nia­ją moje ser­ce rado­ścią. Ich krzy­ki, ich szcze­biot wibru­ją mi w uszach i roz­cho­dzą się po całym cie­le aż do pal­ców u nóg. Chy­ba że… ależ tak! Moje gołe sto­py są zanu­rzo­ne w wodzie jezio­ra, gdzie małe ryb­ki uwi­ja­ją się w poszu­ki­wa­niu pokar­mu. Sia­dam i ude­rzam noga­mi w wodę. Chla­pię i zano­szę się od śmie­chu – śmie­ję się i doty­kam tra­wy rosną­cej doko­ła.

Coś się zmie­ni­ło w tun­drze – nie wiem co. Powró­ci­ło życie, życie zno­wu sta­nę­ło mi przed oczy­ma. Nie jestem już sama. Cała natu­ra oddy­cha razem ze mną.

Wsta­ję i wołam sukę. Nie odpo­wia­da – zaczy­nam obcho­dzić jezio­ro. Popo­łu­dnio­we słoń­ce odbi­ja się od wody, drob­ne fale poły­sku­ją jak krysz­tał­ki lodu. Idąc wol­no brze­giem, raz po raz mijam ławi­cę maleń­kich rybek. Czyż­by pstrą­gi tego roku wcze­śniej uda­ły się na tar­ło? Nie przy­po­mi­nam sobie, żebym widzia­ła ikrę.

Szyb­ko docie­ram do miej­sca, gdzie mała rzecz­ka wpa­da do jezio­ra. Jesz­cze raz wołam Ika­suk i zaczy­nam podą­żać w górę rze­ki, tak jak pstrą­gi. Woda nie jest tak głę­bo­ka jak przy brze­gu jezio­ra, prze­cho­dzę przez rze­kę w miej­scu, gdzie dno jest peł­ne kamy­ków. Wyda­je mi się, że za każ­dym kro­kiem sły­szę śmiech Małych Posta­ci. Jak­by mówi­ły: „Tak, tak, to tędy, tędy!”.

Idę dalej, aż do miej­sca, gdzie rze­ka opły­wa wznie­sie­nie, two­rząc zako­le. Za nim, mię­dzy dwo­ma linia­mi skał, stoi woda, two­rząc małe bagno. W chwi­li, gdy sia­dam na kamie­niu, żeby tro­chę odpo­cząć, zza wznie­sie­nia wyska­ku­je Ika­suk. W pysku nie­sie moją niedź­wie­dzią skó­rę, a w niej cały mój mają­tek: oszczep, har­pun, zaokrą­glo­ny nóż. A do tego tuzin jaj. Pta­sich jajek.

Na ten widok napa­da mnie głód. Poły­kam je jed­no po dru­gim, a potem roz­gnia­tam sko­rup­ki w pal­cach, przed nosem Ika­suk, któ­ra szcze­ka jak sza­lo­na. Póź­niej roz­sma­ro­wu­ję na twa­rzy śli­ską chro­po­wa­tą maskę. Nie wiem dla­cze­go. Tun­dra jest pięk­na. Jest pięk­na i śpie­wa.


46.

Mam rodzi­nę, cór­kę, któ­ra cho­dzi, mówi i śmie­je się. Mogła­bym żyć spo­koj­nie. Lecz gdy tyl­ko zosta­ję sama, strach powra­ca, z każ­dą chwi­lą sil­niej­szy, i nie opusz­cza mnie. Boję się złych duchów, któ­re mogą mi zaszko­dzić. Wiem, że Hila jest bez­piecz­na dzię­ki zabie­gom Sau­niq, ale ja? Kto mi zapew­ni bez­pie­czeń­stwo? Za każ­dym razem, kie­dy wsia­dam do kaja­ka, żeby polo­wać na foki, boję się, że wbrew mojej woli coś wezwie mnie na peł­ne morze. Nawet kie­dy jestem z inny­mi myśli­wy­mi, boję się, że im umknę i znik­nę we mgle.

Któ­re­goś dnia, kie­dy z tego powo­du pły­nę­łam zbyt bli­sko, mój wuj zapy­tał mnie, co tu robię:

– Wypło­szysz zwie­rzy­nę, jak tak się będziesz zacho­wy­wać, i nie będę mógł zabie­rać cię ze sobą.

Uzna­łam roz­sąd­ną uwa­gę za groź­bę i chcia­łam go za pomo­cą dłu­gie­go wio­sła zepchnąć do wody. Mój wuj wyszedł z tego bez szwan­ku i nie oka­zał zło­ści, ale po powro­cie na ląd powtó­rzył sło­wa prze­stro­gi.

Wte­dy jak­bym się wście­kła. Ude­rzy­łam go, ude­rzy­łam wio­słem, potem zaczę­łam walić pię­ścia­mi i kopać. Krzy­cza­łam:

– Jesteś dobrym myśli­wym, chcę, żebyś mnie zjadł! Żebyś mnie zjadł!

Nie mogłam prze­stać krzy­czeć i ude­rzać. W koń­cu inni myśli­wi zła­pa­li mnie, zwią­za­li ścię­gnem foki i przy­pro­wa­dzi­li do obo­zu.

Po tym ata­ku wście­kło­ści przez czte­ry dni byłam jak ska­mie­nia­ła. Sau­niq opie­ko­wa­ła się mną. Kie­dy już mogłam mówić, powie­dzia­łam:

– Jesteś sta­ra, Sau­niq. Pew­ne­go dnia zosta­wi­my cię na wyspie z psa­mi. Kie­dy ja też umrę, zwy­cię­żo­na przez duchy, Hila zosta­nie sama. Będzie napraw­dę sie­ro­tą. Nawet jeśli strze­gą ich amu­le­ty, nic dobre­go nie zda­rza się sie­ro­tom.

Sau­niq nie odpo­wie­dzia­ła, ale następ­ne­go dnia powie­rzy­ła Hilę mojej sio­strze Puka­ja­ak i poszły­śmy obie do stóp góry zwa­nej Ta-co-jest-prze­cię­ta-linią. Lodo­wiec, któ­ry ją pokry­wa, zatrzy­mu­je się nagle, two­rząc czar­nia­wy obryw. Mówią, że olbrzym w tym miej­scu wyszedł z morza i roz­bił lód wiel­ki­mi sto­pa­mi. Odtąd góra jest nie­bez­piecz­na i nie­sta­bil­na.

Poda­jąc mi moją sta­rą niedź­wie­dzią skó­rę, Sau­niq powie­dzia­ła:

– Pozo­sta­niesz tu kil­ka dni. Two­je schro­nie­nie powin­no się zna­leźć nie dalej niż dwa­dzie­ścia kro­ków od kli­fu. Pod­czas duże­go wia­tru usły­szysz, jak kawał­ki lodu i kamie­nie spa­da­ją doko­ła cie­bie.

– Ale mogę prze­cież tu umrzeć, Sau­niq.

– Oczy­wi­ście, moja cór­ko. Ale prze­cież z tym już się pogo­dzi­łaś, sko­ro chcia­łaś, żeby twój wuj cię pożarł. Takie pra­gnie­nia wypo­wia­da się tyl­ko wte­dy, kie­dy się chce unik­nąć śmier­ci, któ­ra wyda­je się pew­na. Przy­pro­wa­dzi­łam cię tutaj, żebyś sko­rzy­sta­ła z szan­sy.

Potem Sau­niq ode­szła. Zosta­łam na kli­fie sama, mia­łam tyl­ko sta­rą niedź­wie­dzią skó­rę i nic do jedze­nia. Wiem, co Sau­niq chce zro­bić: pra­gnie uwol­nić Hilę i całą gru­pę od moje­go sza­leń­stwa, wysta­wić mnie na pró­bę obco­wa­nia z ducha­mi.

Bez noża do śnie­gu, tyl­ko z moim jed­nym ulu, wzno­szę pro­wi­zo­rycz­ne schro­nie­nie z kamie­ni. Szpa­ry wypeł­niam zrę­ba­mi sta­re­go lodu. Mam żwir pod paznok­cia­mi, pora­nio­ne pal­ce. Pierw­sze­go wie­czo­ra ssę wła­sną krew i patrzę na skle­pie­nie nie­bios.


58.

Już ósmy wie­czór zbie­ra­my się we wspól­nym domu. Przy­łą­czy­ła się do nas nowa rodzi­na. To star­sze mał­żeń­stwo i kil­ko­ro dzie­ci. To ci, któ­rzy kil­ka sezo­nów temu przy­ję­li do sie­bie sio­strę Sta­re­go z dwie­ma cór­ka­mi. Sau­niq dobrze ich zna, daw­niej miesz­ka­ła z nimi w tych samych let­nich obo­zach. Star­sza kobie­ta jest kuzyn­ką, ale mło­dzi ludzie z obu rodzin nigdy się nie widzie­li. Mój wuj pro­po­nu­je wie­czor­ne spo­tka­nie poświę­cić na śpie­wy, żeby wszy­scy mogli się lepiej poznać.

Star­sza cór­ka Sau­niq wystę­pu­je jako pierw­sza:

Daw­no temu wyje­cha­łam
Daw­no wyje­cha­łam temu
Dale­ko od mat­ki
Żeby zamiesz­kać z mężem

Mój mąż stra­cił ojca
Mój mąż stra­cił mat­kę
Ale ze mną miał
Dwo­je dzie­ci
Chłop­ca i dziew­czyn­kę
Wra­ca­my do Ita­nar­ju­it
Żeby znów ujrzeć moją mat­kę
Któ­ra jest sama
Któ­ra jest sta­ra, ale sta­le ma jesz­cze
Wie­le mło­dych dzie­ci!
Co to za dzie­ci?
Mam się cie­szyć czy pła­kać?
Moja mat­ka jest sta­ra, a ma doko­ła sie­bie
Wię­cej dzie­ci, niż ja kie­dy­kol­wiek mogła­bym mieć
Jestem już sta­ra i pomarsz­czo­na
I taka bar­dzo zazdro­sna!

Sau­niq śmie­je się, sły­sząc te sło­wa. Ponie­waż jestem naj­młod­sza z jej dzie­ci, łapie mnie za kaftan i usta­wia naprze­ciw­ko cór­ki, któ­ra uda­je, że wpa­da w gniew. Żeby zaże­gnać kon­flikt, jed­na z kobiet, mają­ca dwo­je nie­mow­ląt przy pier­si, pro­po­nu­je, że odda bar­dziej pulch­ne dziec­ko tej, któ­rej brzuch już zamarł. Cór­ka Sau­niq chwy­ta je jak ludo­żer­ca i gry­zie w brzu­szek. Dziec­ko dosta­je czkaw­ki ze śmie­chu – zaśmie­wa­my się razem z nim.

Potem przy­cho­dzi pora bra­ta Puka­ja­ak. Pod­no­si się i tak śpie­wa:

Zna­łem dobre i złe zimy
Nie­raz foki przy­cho­dzi­ły do mnie
Nie­raz umy­ka­ły

Zna­łem pięk­ne lata
Zna­czo­ne kopy­ta­mi kari­bu
Zna­łem pięk­ne lata
Bar­wio­ne czer­wie­nią pstrą­gów

Nie gło­do­wa­łem w życiu czę­sto
Wie­le posił­ków spo­ży­łem z bli­ski­mi
I jed­no marze­nie mia­łem, jed­no marze­nie zawsze
Samo­dziel­nie upo­lo­wać bia­łe­go wie­lo­ry­ba
Wszyst­kie naczy­nia napeł­nić mię­sem
Niech moim dzie­ciom i wszyst­kim krew­nym
Star­czy na dłu­go pysz­ne­go mat­ta­ka

Wszy­scy obec­ni gorą­co okla­sku­ją tę pio­sen­kę. Potem nastę­pu­ją inne, jed­na za dru­gą, aż brat Sta­re­go wsta­je i mówi z miną weso­łą, lecz nie­spo­koj­ną jed­no­cze­śnie:

– Teraz ja z kolei zaśpie­wam wam pio­sen­kę. Słu­chać jej mogą wszy­scy, ale prze­zna­czo­na jest dla moje­go bra­ta, to pio­sen­ka miła dla ucha, ale okrut­na, od daw­na dla nie­go szy­ko­wa­na.

Wszy­scy rozu­mie­ją, że za tymi czu­ły­mi sło­wa­mi kry­je się zapo­wiedź poje­dyn­ku, któ­re­go nic nie zapo­wia­da­ło. Sta­ry nie wyglą­da na zasko­czo­ne­go. Wciąż ma ten nie­obec­ny wyraz twa­rzy. Tak jak naka­zu­je tra­dy­cja, sta­je naprze­ciw bra­ta, ale napraw­dę jest gdzie indziej. Ma na twa­rzy dziw­ny uśmiech, niczym bez­kształt­na mgła nad prze­pa­ścią.

Śpiew bra­ta Sta­re­go

Miesz­ka­li­śmy na pół­noc od Ita­lus­saq, ja i ty
Syno­wie tych samych rodzi­ców
Ty byłeś star­szy, ja młod­szy
Ty już polo­wa­łeś z męż­czy­zna­mi
Kie­dy ja jesz­cze trzy­ma­łem pierś w ustach
I dzie­cin­ny łuk w ręku

Pew­nej zimy umar­ła nasza mat­ka
W nocy bez sło­wa
Rano zna­leź­li­śmy ją sztyw­ną
Z nosem w lam­pie
Z ręką w tłusz­czu
Nikt nic dla niej nie mógł zro­bić

Następ­ne­go lata nasz ojciec wziął nową kobie­tę
Małą i bar­dzo miłą
Tro­chę star­szą od cie­bie, tyl­ko tro­chę

Kocha­ła mnie jak bra­ta
I bała się cie­bie
Bo byłeś duży

Aby ją do mnie uprze­dzić i zro­bić mi krzyw­dę
Powie­dzia­łeś jej, że zabi­łem naszą mat­kę
Tym moim łukiem z kości
Że wbi­łem jej strza­łę
Kie­dy mnie kar­mi­ła

Skła­ma­łeś, bra­cie, skła­ma­łeś
I odtąd robi­łeś to zawsze

Nasza maco­cha ci nie uwie­rzy­ła
Ale nasz ojciec tak
Był bar­dzo nie­szczę­śli­wy
Tak bar­dzo, że nie umiał tego powie­dzieć
Więc pew­ne­go dnia wyje­chał
Do wnę­trza się udał, tam gdzie duchy
Dały mu schro­nie­nie
W samym ser­cu góry

Nasza maco­cha też sobie poszła
Z innym myśli­wym
A ty mnie zatrzy­ma­łeś
I moją sio­strę też
Byłeś dla nas ojcem i mat­ką
Byłeś sta­ry i samot­ny
Kie­dy nas adop­to­wa­łeś
I tak ludzie zaczę­li nazy­wać cię
Sta­rym

Śpie­wam, żeby ci podzię­ko­wać, star­szy bra­cie
Śpie­wam, żeby ci powie­dzieć, że kła­ma­łeś
Kła­ma­łeś, kie­dy byłem mały
I odtąd kła­ma­łeś już zawsze

Nie skoń­czy­łem jesz­cze śpie­wu
Od tak daw­na go w sobie noszę
Nigdy o nim nie wspo­mi­na­jąc
Ale dziś wie­czo­rem zaczy­nam mówić
I już się nie zatrzy­mam

Miesz­ka­li­śmy na pół­noc od Ita­lus­saq, ty i ja
Byli­śmy spo­krew­nie­ni, byli­śmy
dzieć­mi tych samych rodzi­ców
Ty byłeś star­szy, a ja młod­szy, i była nasza sio­stra
Polo­wa­łeś, żeby nas wykar­mić
Ale nie zawsze ci się uda­wa­ło

Pewien kuzyn czę­sto dawał nam mię­so
Fokę, któ­rą widzia­łeś, ale nie tra­fi­łeś
On ustrze­lił po tobie
I chęt­nie dzie­lił się z tobą jej mię­sem

Ale ty byłeś dum­ny, dum­ny i pod­stęp­ny
Ten kuzyn cię upo­ka­rzał
Bo byłeś bar­dzo kiep­skim myśli­wym
No to go zabi­łeś
Ude­rze­niem har­pu­na
Ude­rze­niem paga­ja

Od tam­tej pory nie­na­wi­dzisz dobrych myśli­wych
Zawsze nie­na­wi­dzisz tych, co kar­mią two­ją rodzi­nę
Zwie­rzę­ta tego nie lubią i ucie­ka­ją przed tobą
Zwie­rzę­ta lądo­we i mor­skie
Tyl­ko psy cię lubią
Bo one tak­że gry­zą się
I poże­ra­ją wza­jem­nie

Złe duchy są twy­mi jedy­ny­mi przy­ja­ciół­mi
Nada­jesz im życie
Żeby zabi­ja­ły tych, któ­rych im wska­żesz
Ale i do tego nada­jesz się sła­bo
I nie­raz nawet tupi­lak cię ata­ku­je
Wali ogo­nem, szar­pie pazu­ra­mi

I tak dobie­ga koń­ca mój śpiew
I muszę wyznać, że ja też nie jestem dobrym myśli­wym
Co nawet może ura­to­wa­ło mi życie
Dzię­ki cze­mu mogę wresz­cie wyja­wić strasz­ną tajem­ni­cę
Zabi­łeś męża naszej sio­stry, bo był lep­szym od nas myśli­wym
Zabi­łeś wła­sne­go syna, bo sta­wał się dobrym myśli­wym
Przy­no­sisz nam tyl­ko nie­szczę­ście
Sam sobie jesteś nie­szczę­ściem
Prze­kli­nam cię


94.

Znad tun­dry nad­cią­ga burza.

Z minu­ty na minu­tę słoń­ce słab­nie. Gęste czar­ne chmu­ry kotłu­ją się na nie­bie. Są cięż­kie i potęż­ne – przy­cią­ga­ją mój wzrok jak magnes. Jest tak, jak­by skle­pie­nie nie­bios posta­no­wi­ło połą­czyć się z zie­mią, kur­cząc się i roz­kur­cza­jąc w nie­skoń­czo­ność. Moje wnętrz­no­ści rów­nież kur­czą się coraz czę­ściej doko­ła moje­go ser­ca.

Ze ska­ły, na któ­rej sie­dzę, patrzę, jak wiatr fał­du­je powierzch­nię wody. Za każ­dym podmu­chem jezio­ro żło­bią tysią­ce pazu­rów. Za każ­dym skur­czem moje paznok­cie meto­dycz­nie żło­bią kole­iny w mojej skó­rze. Jęki podob­ne jękom wia­tru zaczy­na­ją się wydo­by­wać z moje­go gar­dła. W koń­cu bły­ska­wi­ca prze­ci­na hory­zont, a ja wyda­ję pierw­szy krzyk. Nastę­pu­je łoskot grzmo­tu – moje kości drżą.

Chcia­ła­bym nabrać powie­trza w płu­ca, ale wiatr gwał­tow­nie wtar­gnął w moją klat­kę pier­sio­wą. Wstrzą­sa­ją mną drga­nia jak pod­czas sza­mań­skie­go lotu. Moje żebra z trud­no­ścią wytrzy­mu­ją ich napór. Spa­dam ze ska­ły pro­sto do wody.

Nie mogę jed­nak prze­cież rodzić wśród alg i pstrą­gów – muszę się wdra­pać. Wydo­sta­ję się na pla­żę pokry­tą żwi­rem. Gdzie­nie­gdzie rośnie tra­wa. Chwy­tam ją pal­ca­mi. Mię­śnie brzu­cha napi­na­ją się, uno­sząc moje lędź­wie, grzmot łomo­cze coraz bli­żej. Z gło­wą wiszą­cą mię­dzy ramio­na­mi widzę, jak hory­zont zała­mu­je się pod sza­rą wodą jezio­ra. Mię­dzy moimi uda­mi w odda­li zni­ka­ją góry w nie­bie­ska­wym woalu. Zaczy­na padać deszcz. Naj­pierw poszcze­gól­ny­mi duży­mi kro­pla­mi, potem gęst­nie­je. Spły­wa po moim cie­le; za mną woda burzy się pod podmu­cha­mi wia­tru. Boję się, że pożrą mnie jęzo­ry jezio­ra.

Moje cia­ło wal­czy, ale mnie w nim nie ma, nie jestem już sobą – wyda­ję woj­nę niedź­wie­dzio­wi. Zada­ję cio­sy nożem, moja skó­ra szu­ka kon­tak­tu z jego kła­mi i pazu­ra­mi. Doty­kam futra, jego kła­ki lepią mi się do twa­rzy.

W koń­cu cia­ło zwie­rzę­cia otwie­ra się, czu­ję na sobie cie­pło jego krwi, potem cię­żar. Prze­wra­cam się pod cię­ża­rem niedź­wie­dzia. Mój oddech z wol­na zamie­ra, świa­tło zbie­ga się w jed­nym maleń­kim punk­cie, potem zni­ka. Umie­ram – zupeł­nie spo­koj­na.

Niedź­wiedź mnie budzi, liżąc moje uda. Jego kły zamie­ni­ły się w dwa­dzie­ścia mięk­kich palusz­ków, któ­re po mnie wędru­ją. Otwie­ram oczy, żeby go ujrzeć. Pla­ża jest umy­ta, jezio­ro uci­chło. Mię­dzy noga­mi mam dwo­je dzie­ci – dwóch scze­pio­nych ze sobą chłop­ców.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Bérengère Cournut

Urodzona w 1979 roku. Redaktorka, poetka, prozaiczka. W swojej twórczości poszukuje alternatywnej wizji świata, dokonując wielu formalnych eksperymentów. Jej przesycona duchowością i ekologią powieść Z kamienia i kości (2019) sprzedała się w nakładzie powyżej 200 tys. egzemplarzy, co przybliżyło jej twórczość szerokiej publiczności.

Hanna Igalson-Tygielska

Tłumaczka literatury francuskiej i hiszpańskiej. Pracowała jako redaktor w wydawnictwach Wiedza Powszechna i Czytelnik oraz w Instytucie Kultury Polskiej w Rzymie. W latach 1990-1991 prowadziła zajęcia z języka i literatury francuskiej w St. Lawrence University. Jej dorobek obejmuje wiele tomów przekładów poetyckich, prozatorskich, esejów filozoficznych i dzieł naukowych. Wśród tłumaczonych autorów znajdują się m.in. poeci Leconte de Lisle, Lamartine, Gérard de Nerval i Charles Baudelaire, prozaicy Emilia Pardo Bazán, Fernando Savatera, Colette i noblista J.J. Le Clézio, filozof Paul Ricoeur, a także mistycy Luis de Leon i San Juan de la Cruz. W 2010 otrzymała nagrodę „Literatury na Świecie”, a w 2015 była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia za przekład Psiej trawki Raymonda Queneau. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Z kamienia i kości, Ostatni patriarcha i Ktokolwiek, tylko nie ja

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Béren­gère Cour­nut, Naja­ta El Hach­mie­go, Hały­ny Kruk, Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Między żywiołami

wywiady / o książce Bérengère Cournut Katarzyna Byłów

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Byłów z Béren­gère Cour­nut, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Z kamie­nia i kości Béren­gère Cour­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Literatura jest dla mnie czysto egoistycznym działaniem

recenzje / KOMENTARZE Bérengère Cournut

Autor­ski komen­tarz Béren­gère Cour­nut, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Z kamie­nia i kości w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Z kamienia i kości (2)

utwory / zapowiedzi książek Bérengère Cournut Hanna Igalson-Tygielska

Frag­men­ty książ­ki Z kamie­nia i kości Béren­gère Cour­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Z kamienia i kości

utwory / zapowiedzi książek Bérengère Cournut Hanna Igalson-Tygielska

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Z kamie­nia i kości Béren­gère Cor­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Wojna nie kończy się nigdy

wywiady / o książce Hanna Igalson-Tygielska Juliusz Pielichowski

Roz­mo­wa Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go z Han­ną Igal­son-Tygiel­ską, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Sro­ga zima Ray­mon­da Quene­au, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 kwiet­nia 2019 roku.

Więcej

Nieudane samobójstwo Kaina

recenzje / ESEJE Hanna Igalson-Tygielska

Esej Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Sro­ga zima Ray­mon­da Quene­au, w jej tłu­ma­cze­niu, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 kwiet­nia 2019 roku.

Więcej

Sroga zima

utwory / zapowiedzi książek Hanna Igalson-Tygielska Raymond Queneau

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Sro­ga zima Ray­mon­da Queneau’a, w prze­kła­dzie Han­na Igal­son-Tygiel­ska, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 kwiet­nia 2019 roku.

Więcej

Debiuty dawniej

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie z udzia­łem Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, Jerze­go Jar­nie­wi­cza, Anny Wasi­lew­skiej, Szy­mo­na Żuchow­skie­go i Ada­ma Lip­szy­ca w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Między żywiołami

wywiady / o książce Bérengère Cournut Katarzyna Byłów

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Byłów z Béren­gère Cour­nut, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Z kamie­nia i kości Béren­gère Cour­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Literatura jest dla mnie czysto egoistycznym działaniem

recenzje / KOMENTARZE Bérengère Cournut

Autor­ski komen­tarz Béren­gère Cour­nut, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Z kamie­nia i kości w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Letnim śniegiem i krwią

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Z kamie­nia i kości Béren­gère Cour­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Z kamienia i kości (2)

utwory / zapowiedzi książek Bérengère Cournut Hanna Igalson-Tygielska

Frag­men­ty książ­ki Z kamie­nia i kości Béren­gère Cour­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Z kamienia i kości

utwory / zapowiedzi książek Bérengère Cournut Hanna Igalson-Tygielska

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Z kamie­nia i kości Béren­gère Cor­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Letnim śniegiem i krwią

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Z kamie­nia i kości Béren­gère Cour­nut w tłu­ma­cze­niu Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 12 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej