książki / POEZJE

Zaskroniec

Bogusław Kierc

Fragmenty książki Zaskroniec Bogusława Kierca, wydanej w Biurze Literackim 2 kwietnia 2004 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Komu ty chodzisz?

Jezus cho­dził po morzu – z tego nie wyni­ka
oczy­wi­stość cho­dze­nia po wodzie nar­t­ni­ka,

ni to, że mucha żwa­wo cho­dzi po sufi­cie,
że we mnie albo na mnie wyży­wa się życie,

że nasze cia­ła leżą ze sobą osob­ne,
że szcze­ra praw­da szcze­rzy nie­praw­do­po­dob­ne

zęby w szy­der­czym śmie­chu, któ­re­go nie widzisz
ani nie sły­szysz, kie­dy sobie ze mnie szy­dzisz

patrząc, jak się przy­mi­lam odbi­tym nie­bio­som,
po któ­rych na przy­brzeż­nej łasze cho­dzę boso,

ale już nie po ludz­ku, nie po owa­dzie­mu -
cho­dzę Ojcu, Syno­wi, Ducho­wi Świę­te­mu.


Przebudzenie śpiącej królewny

Zgu­bi­ła lata. Lata po miesz­ka­niu nago
z nad­wraż­li­wo­ścią duszy i tuszy nad­wa­gą

(przez tam­tą prze­czu­wa­jąc a przez tę nie wie­rząc,
że ją łako­me oczy nie­do-kota śle­dzą);

mia­ła wrze­cio­no – nie ma, ma za mało cza­su
na lubież­ne ablu­cje złud­ne­go atła­su

skó­ry spo­co­nej myszy, w któ­rą się prze­bra­ło
to jej cia­ło nie­sta­łe – w uro­jo­ne cia­ło

prze­mie­nio­ne na chwi­lę przed skry­ciem się w sza­rej
norze auta (wyje­dzie!); nie znaj­du­je mia­ry

dla swo­jej obec­no­ści poza tym, co widać
jako nie­zgod­ne z praw­dą (lecz może się przy­dać

do knu­cia prze­ciw praw­dzie, któ­ra być powin­na
byciem-u-samej-sie­bie, ale jako inna,

nie jest ani – u‑sa­mej-ani – sie­bie) – lata
mię­dzy sobą a sobą na gra­ni­cy świa­ta

prze­szłe­go i prze­szłe­go z doda­ną przy­szło­ścią,
co oczy­wi­ście bywa nie­oczy­wi­sto­ścią

w cie­le przez kocio-ludz­kie oczy pod­glą­da­nym
chłop­ca, co się jej przy­śnił o czwar­tej nad ranem.


Uprzejmość

Ze dwa metry – no, może pół­to­ra – przede mną
szedł, że mogłem wyraź­nie widzieć orna­men­ty

na skrzy­dłach, gdy roz­kła­dał je, żebym darem­ność
zbli­że­nia się do nie­go wresz­cie uznał; świę­ty,

świę­ty, świę­ty wyszep­tać mógł­bym, lecz się zry­wał
do lotu, kie­dy śmia­łem zmniej­szyć dystans, a nie

ucie­kał. Czy pro­wa­dził mnie? Och, ta praw­dzi­wa
skrzy­dla­tość i spoj­rze­nie na mnie! Mógł­bym Panie,

nie jestem godzien mówić, ale byłem zgo­ła
zasko­czo­ny, że zda­rza mi się szczę­ście takie:

widzę przed sobą bli­sko jaw­ne­go anio­ła,
któ­ry zechciał uprzej­mie oka­zać się pta­kiem.


Wygibasy

Miau­czy, mru­czy, mam­ro­cze, wygi­na się, szu­ra
puszy­ście po dywa­nie, przy­wa­bia kocu­ra,

któ­ry – choć go nie widać – przy­gnia­ta ją swo­im
cię­ża­rem ni to świa­tła ni mro­ku; nie koi

kocich chu­ci (dla ludzi nie­wi­dzial­ny) kocur,
ani tego face­ta, co nago na kocu

leżąc widzi widzial­nej z nie­wi­dzial­nym ksiu­ty,
nie koi wspól­ne brzmie­nie z kocią ludz­kiej nuty,

kie­dy prze­drzeź­nia kot­kę miau­kli­wym śpie­wa­niem;
bo jemu na tym kocu jak jej na dywa­nie

też bra­ku­je prze­dziw­nie prze­ciw­nej isto­ty,
co dla nie­go czło­wie­kiem, tak jak dla niej kotem

była­by; chciał­by czło­wiek i kot­ka by chcia­ła
wypeł­znąć ku niej z tego chwi­lo­we­go cia­ła.


W polu widzenia

Sie­dział i patrzył na kamień omsza­ły,
któ­ry łagod­nie fale oble­wa­ły;

Bał­tyk się jąkał na tę samą nutę,
w polu widze­nia siać sie­ci jął kuter,

gdy nasz samot­nik wczy­tał się w omsza­łą
zie­leń kamie­nia jak w stro­ni­cę msza­łu,

i może było coś z litur­gii godzin
w tym zaczy­ta­niu, lecz nie o to cho­dzi,

żeby poboż­ne było porów­na­nie,
kie­dy widzą­cy nawet nie jest w sta­nie

dociec, czy widzi to jesz­cze przez sie­bie,
czy się roz­pu­ścił w tym nie-wie czy nie­bie,

czy jest sam w sobie czy w swo­im odbi­ciu
jesz­cze za życia, czy już – nigdy w życiu,

jesz­cze w namio­cie czy poza namio­tem -
chy­ba nie dowie się już nigdy o tem,

choć mu łaska­wie roz­chy­la­ła uda
(może się uda, może się nie uda)

czwar­ta czter­dzie­ści; w pół­śnie i pół­ja­wie
czuł, że jest żywy i szczę­śli­wy pra­wie

i wła­śnie wte­dy zaczął się roz­pły­wać
w żeń­skim ist­nie­niu, któ­re nie­raz bywa

ist­nie­niem nie­ba; nie­wie-nie­bie­ścia­ło,
aż prze­mie­ni­ło się w nie­bie­skie cia­ło

świa­tła, co sia­dło na kamień omsza­ły,
któ­ry łagod­nie fale oble­wa­ły.


Nowe szaty króla

Skła­dam ci łóż­ko i życze­nia
nie śnie­nia mnie, nie prze­ba­cze­nia
mi,
że śni

mi się twój sen o moim byciu
w two­im igiel­nym uchu nicią
zbyt
na byt

albo na pobyt w tobie – gru­bą.
Ale to tyl­ko było pró­bą:
wzwód
złych nut

do szy­cia życia, żeby ciszej
nucąc w snu nowych sza­tach wyszedł
ból,
nasz król.

O autorze

Bogusław Kierc

Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania