
Wiersze w kolorze
nagrania / wydarzenia Krystyna MiłobędzkaZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Krystyny Miłobędzkiej podczas festiwalu Port Wrocław 2012.
WięcejFragmenty książki zbierane (1960-2005) Krystyny Miłobędzkiej, wydanej w Biurze Literackim 24 kwietnia 2006 roku.
późno mi, jeszcze musi nas wystarczyć razem
głos ruch widzę prześwituję, patrzysz przeze mnie i poprzez, tam też nie tak gęsto a gęsto od ludzi
coraz mniej ja
tyle schowana przed tobą między zwierzęta, co drugie co trzecie przybiega do mnie, wtedy jestem żywa
nie mam innego sposobu prócz zabrać by oddać
Palmy z blaszanej puszki skręcone w pień, cięte po liściach, w liście, i te drugie, niedokładne, te zniszczone odległością, bez przewodów pokarmowych – w ciemności wracają do siebie w zielone światło fosforu. A na otwartej dłoni jest dom. Płomień ogrzewa wnętrze, dłoń zgina się miękko – są narodziny muszli, w której szumi krew. Razem z krwią płynie światło. Nie tknięte światłem czekają ukrycia ryb, ziemie pereł. Pasma roślin, kłącza rozwijane w zamkniętych oczach. Odebrane ciemności, pną się na drgający brzeg. Co przyjmuje, co oddala, nie jest głębią, nie jest ruchem, kołysaniem – to są przyjścia i odejścia w wielką ciszę.
Rozpięty pomiędzy ścianami kawałek syczącej zieleni.
Jesteś – moje gniazdo na pamięć, naszej ciemności trawa wspólna, z siebie tajemnej dałaś mi wyjść, okruch mroczny w wirowanie światła.
Ty nie znasz swej wielkości, twoje ziarno niepojęte, nam na kiełek w głębi ciebie porzucone. Jesteś – między nasieniem i głodem, jesteś – ogród przybywający tobą bez tchu.
Stworzenia twoje znaczysz żarem, w siebie nachylasz czarne złoża, nimi spłonęłaś do sosen do sarny, teraz wybuchają z ciebie, pierwszym ogniem liżą twoje ślady, w pióropuszach stajesz i w skrzydłach.
Jesteś – drzewem w owocu zanim pąkiem, kwiatem jeszcze korzeniem, zaczynem, pęknięciem w kamieniu, własnym chwytem z dna, czy czułaś wszystko?
Jesteś wokół mnie, kiedy nazwać cię nie potrafię, pierwszy liść pokazałaś, rozwarłaś lato na upał i cień a we mnie były złączone, jesienie swoje dźwigasz, a mnie lęk o czerwie o czerwienie, coraz ciaśniej w serce. I nie umiem ciebie z mojej zimy wyprowadzić.
Biegło uwięzło Twoje w Tobie zaplątane, Ty Ciebie moje w krąg swój rozpoczynasz, nieustający krąg swój zataczasz we mnie, wieczny szelest.
Do mnie nigdy całe zwierzę nie wychodzi z konia, za nic ma mój wysiłek, a tu jeszcze – dzień rozpoznać rozrzucony pod pozorem suszenia siana
a tu jeszcze – rozsądzić przyjście na świat pierwsze i powtórne. Płochliwe źrebię podejrzane w koniu? kasztan, który spadł w dzieciństwo i pogalopował? Obiecać drzewo, jeśli to był kasztan, przynęcić cukrem, jeśli wdał się w zwierzę. A tu jeszcze mam nie płakać nad swym niedołęstwem.
Nie bój się, trochę siły, już cię wyłaniam z zachodzącej łąki. Znak zniżony do szmeru, do niedowidzenia, cofnięcie w nagłe to samo: zielone zwierzę! Ale był jeszcze głos chrapliwy -
i tak po kole karuzeli, od kasztana do konia, w zawrotach do mdłości, martwe konie, ruch we mnie, plama skacząca z pastwiska w pastwisko.
A gdyby mu teraz nienazwanym dopiec? Bawić się tak lekko jak wtedy – nitką? postronkiem? zwidzeniem, co usidli konia?
Cały przyjść nie może, zaświadczam tylko, że był spodziewany.
Wydobycie głowy z worka, trud tego szamotania, przerwy jakby się nie powiodło umarło. Ruchy konwulsyjne i odpoczywanie w dziwacznych pozach. Wciąganie ręki czy głowy już wydobytej, nowe skoki wewnątrz worka. „Urodzona” ręka chwyta powietrze, potem leżącego obok – „nagie” w gnieździe, zwinięte „w jajo”. Prostowanie ramion, próby lotu kończące się upadkiem i powrotem do gniazda – relacja z tego. Dmuchanie w pióro rzucone w powietrze. Pióro spada. Brak tchu, łapanie pióra, żeby za nim wzlecieć – relacja z tego. Oglądanie olbrzymich piór i kolorowych wstążek, próba ze wstążką – nawijanie, szukanie jej początku (końca), ciągnięcie (upadek). Ptak chce wzlecieć, człowiek go ogranicza. Łączenie piór i wstążek, przywiązywanie piór wstążkami do rąk do głów – relacja z tego. Wiązanie się wstążką jak na wspinaczce.
Wierzy się samo. Ja i o mnie, czuwam i przymierzam na czuwanie, wtedy, dziś, będzie, przepadło (trwamy?), dogoni, chwilka.
Bo to jest w mijaniu. Jest kiedy mija. Uchem przy uchu, sercem przy sercu. Za prędko słyszy, za szybko nadbiega, upada spłoszone. Posypało w sen, w trawę. Dom w swój cień. Ktoś najbliższy (ja, prawie ja) daje znak. Jest że w przelocie ale przelotem.
Próbujemy siebie mieć. Chciałam przylgnąć ozdobić powstrzymać. Przez ile tak niosę trwonię żeby w tym cieniu świetle nikogo czy wszystkich nie mieć obejmować? Ile mnie, ile pamięci, ile w pamięci? Przecież coś sobie podajemy, dzień, miesiąc, miejsce. Piasek.
Wpadamy z krzykiem. Do kogoś biegnę, może mnie na rękach, może ja to trzymam przez przez i dalej, tam na świeżym i powtórzonym płaczemy. Co Ci doniosę, czy dotrzymają uszy oczy palce – a Ty wychylony Twoim ogromnym słuchem do nas. Co mam, co mnie, co po sobie, co po skrzętnie? W jedno. Po okruszku żebyś brał (to tutaj!) za nad podziw, za lżejsze.
(I tylko mówię sobie: tylko tym jak sobie to mówię jeszcze raz Cię przeinaczę żeby dotknąć.)
Pajęczyny kurz, można zamiatać a zawsze grube kluchy kurzu pajęczyny. On w tym na czworakach, zjada to liże. Wypluj! wypluj świństwo. Nie świństwo? Cukierek? Jakimi słowami mam do ciebie mówić? Drzewami mówić? Jak my się męczymy.
O wypluwaniu. Najgorsze i tak zostanie. Ogłuszeni, rwie się rozmowa. Szkoda ust otwierać – nie że szkoda, nie ma o co. Co ja poradzę wobec tajemnicy niezwiązania wszystkiego ze wszystkim? Te ramiona rozpostarte, do czego? Odpędzą ogarną pofruną zaduszą? Między sufitem i podłogą, między ziemią i niebem, między mówią i mówią – głucha. W kołysce świata jesteś, w wirze przemiany!
O, jakie liście zielone – szkoda tych liści. Kiedy śnieg pada, szkoda i śniegu. Wszystkiego szkoda. I ciebie też.
INNY SPOSÓB? PRZEJŚĆ OD NIECHCENIA DO WIELKIEGO DZWONU
ale komu by się chciało, najpierw się dorabiać, czekać aż zwietrzeje, potem we własnym zaduchu dukać i nie beczeć gdy ustaje, przymilnemu dać w ucho, przyciąć język i jeszcze wysłuchiwać mądralów. Moje obawy
żeby to wypadło przekonująco, żebym była pewna swego. Więc mam wątpliwości, skoro tak myślę. A nikt tego nie zrobi za mnie.
Język! Język, który spełniłby rolę rekwizytu (słowo podane zamiast ręki). Jakim językiem nakażę?
i o tym, jak we własnych słowach mrą, wykańczają się (pięknie się nam rozwija złotogłowa lilija, kręcić się nam zaczyna wyścigowa maszyna, gadki szmatki cd.), z tego chaosu hałasu nowe jakby słowo którego się czepiają. Drzewami mówić?
to nie jest
to byłoby
gdyby zdążyło być każdym
w każdej (tej, już tamtej) chwili
Urodzona 8 czerwca 1932 roku w Margoninie koło Chodzieży. Poetka, autorka scenariuszy przedstawień teatralnych dla dzieci i prac teoretycznych poświęconych teatrowi dziecięcemu. Laureatka nagród: im. Barbary Sadowskiej (1992), Fundacji Kultury (1993), Ministra Kultury (2001), Czterech Kolumn (2003), Prezydenta Wrocławia (2004), Nagrody Artystycznej Miasta Poznania (2009) oraz Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2009). Mieszka w Puszczykowie.