[Widziałem sprute zielenie]
Widziałem sprute zielenie: w jednym włóknie jeszcze był, a w drugim już tylko bywał czas przeszły,
Od granicy nieba i lasu przez uschły mięsień owadzi, przez korzenie bezbarwia,
Przez planetę, przez gwiazdy i myśli czas odchodził. Przeszłość j e s t pogłębiona
Po odejściu czasu – przyzwyczajona, bywała w swojej byłości przeszłość przestrzeni:
Z błękitnej zieleniny wypruta granica, ubarwienia nieistotne, samowolnie-bezwolne, szczątkowe,
Planeta rozłupana, złożona na niby nitami granitowej całości (już nic daje się słyszeć),
Gwiazdy swoim światłem odpychane w ciemność, nie myślałem o tym. Za przeszłością przestrzeni
Świat poszedł milcząc, wgłębił się w zaświat. Błękit i zieleń nie pytają o siebie, bo nie ma nic
Czym były. To samo planeta, to samo wszystko co nic. A jednak w ziemi trzykroć nikczemnie przeszłej
Spoczywa moje ciało zawsze umarłe, więc godne teraźniejszości; po ziemi chodzi moje ciało,
Na granicy nieba i lasu spojrzenie rodzi moją przeszłość, rodzi przeszłość przyszłości żywomartwą -
Na nic krzyczą noworodki, pokrzykują na Nic, stada nicości pasą przezroczystymi trawami,
Pod wieczór palą ogniska wszystkiego, nad ranem wcierają popiół w zmarszczki swojej niemoty,
Białą mową śpiewają, pokrzykują na starość.
Kiedy od granicy nieba wchodziłem w las, nie wiedziałem
Czy jestem ideą nieistnienia, czy jestem istnieniem, czy patrzę czy widzę, czy to ja idę
Czy spojrzenie. Niewiedza jest przeszłością bardzo marną. Ja martwożywy, po ziemi chodzący,
Nie umiem być przeszłym głębiej (a byłem – byłem – byłem!) – tylko przemijam. (Ale zapaść zaprzeszła
I narodzenie zza czasu nie były na próbę! – Są ślady zapaści: trzymasz się nici życia
A ona niknie; zasypiasz, budzisz się i nie wiesz co z tobą było; mówisz o sobie „ty” -
Cudzymi, tylko cudzymi słowami. A sam śladem jesteś narodzin zza czasu – żyjesz.)
Kim jestem? – Splotem niepodobieństw samemu sobie wysmykniętym? Przeciw-splotem w tkaninie świata?
Rozdarciem od brzegu wplecionym? Idącym przez życie wyprzęgnięciem podobieństw, tożsamości, istnienia?
[Żyje się sennie a tkanina bezsenna]
Żyje się sennie a tkanina bezsenna. Nitka powleczona lśniącą bezsennością
Niknie między śniącymi nitkami i ze środka snu wychodzi na jaw prawdziwa, przykra
Nie dająca się zerwać – raczej przetnie dłoń śniącego do krwi.
Ale przecież niknie między śniącymi nitkami, i gdyby z nią zniknąć
Może udałoby się nie powrócić do własnego snu, może by sen mój był spokojniejszy
Beze mnie. – I oto już jestem bezsenny, po drugiej stronie tkaniny schowany za śnieniem,
Jest mi tu jak tu mi jest, tak samo, tak samo, ale oczy słyszą strunę świata,
Tak przykro słyszą, tak prawdziwie, jakby przed chwilą (przed jawą) została zerwana
I z o s t a ł a wszystkimi dźwiękami po tamtej stronie, po sennej jawie,
A tutaj po życiu sennym po-został tylko bezdźwięczny głos zerwania. Głos
– Lekkie, zanikłe i mocne, nawiązanie zerwane do lotu.
[Nić jest jawna]
Nić jest jawna, niewinna. Jak „pierwsze wejrzenie, nieprzerwane, wyczerpujące
Wieczne”. Dziełem nici jest to, przez co przeszła. Co za sobą zostawiła: starzejące się,
Znikczemniałe. – Jeden dzień w jednym z lat jednego człowieka.
Stuletnie mierzenie poziomu wód w oceanach. Fala, którą profiluje oceanograf
W okrętowym dzienniku, obok daty. Wojna roku IIIIIII, w rocznicę śmierci Abla.
Bójka podwórkowa Jędrka z Anią. Zmieniające się teorie płci i nienawiści, teorie
Bezpłciowe i obojętne. Niezmienna kpina ze wszystkich teorii, nie tylko z tych. Poezja.
Zasada wyliczanek dziecięcych, litanii nabożnych, spisów ludności, wersów.
Czas, czasownik, zegar, chronologia. – Nić jest jawna. Nie jest winna temu,
Przez co przeszła. (W naszej winie nie ma żadnej nici, żadnej metafory
Przewlekającej. Wina jest teraz, natychmiast. Sądzeni będziemy kodeksem chwili -
Wieczność będzie tylko chwilą, najbardziej chwilową.)
Lato bez treści
Plamistym życiem na głazach faluje trawnik.
Oko tylu nie domkniętych brzęczeń nie pilnowało nigdy.
Głosy w otwartym oknie jak zmieszana łąka
sterczą murawą i korzeniami, śpiewem i rozmową.
Głodny, otarty o mury,
karmię się promieniem słonecznej goryczy.
Ślepiec wychylony przez moje oko
zjada ciężar błękitu duży i lekki.
Dzień kołysze się na kołach głodu.
Nie zjem chrupkiej skórki chleba.
Oślepia błękit swetra dziewczęcy,
słońce, sadzawka, ośródka chleba.
Słone nic wodne, ogniste nic piasku,
nie gorzkie, nie utopione, nie czarne w spoczynku;
kamyk na skrzydłach podziemia
chłodny, śpiący – fruwam.
Niebo chwieje się na krawędzi trawy.
Pustko na zielsku, otwórz się owadzim żarłokiem.
Z chitynowych szczęk
sypie się sekunda pocięta na cząstki.
*
Bóg, budowniczy budowli, nauczyciel rozumów,
tłumacz tautologii na język przeciwności losu,
w moich oczach stawia lato bez treści:
mur drobin kurzu zlepiony światłem słów.
Winda
Gdzie mnie wiezie ta świątynia zbrązowiała i stara?
Stoję tak, żeby nie widzieć lustra z tyłu,
migających pięter przed sobą.
Oko nieruchome utopiłem
w szarej gumie do żucia, którą dziecko wlepiło
w szramę na ścianie.
W górę? W dół?
Od siebie? Do siebie?
Skrzypią liny przetarte.
Miotam się nieruchomy
w czworościennym pytaniu,
zamieram odrodzony
w starej ślinie dziecka.
Zapach miliona przewozów
bezludnie wyślizgniętych
z kabiny zatłoczonej
na wieki wieków miasta,
z kabiny przetłoczonej
przez wieki wieków miasta.
Skrzypią liny przetarte.
Zaślepione piętra,
ślepe twarze w lustrach -
przez kilka sekund
w szybie wiecznym
upadku.
Golem
Pamięci Joanny Wiszniewicz
Chodzi po ulicach krew ulepiona z wylanej krwi,
krew człowieczego kształtu, bryła bez wnętrza,
bez twarzy. Krwisty kadłub jest realny,
ale nie chce nikogo dotykać, samotny.
*
Ocalał
i zagoił się cały.
Wtedy zagroził sobie od wewnątrz,
inaczej nie mógłby żyć -
tylko przez bliznę i przez ranę.
*
Starzy ludzie widzą Żyda
zamurowanym spojrzeniem.
Tak martwo wpatrują się w niego,
że mur rozrasta się w murach.
Żyd przenika przez mury,
nic go obleka jak całun
a to jest ubranie robocze
ego istnienia.
Tren
Każdego umarłego żałować?
Czy wtedy cokolwiek mógłbym czuć
w całym moim życiu
oprócz żalu po umarłych?
- To prawda. Właśnie ten żal.
Nawet jeśli o umarłych nie myśląc
czuję szczęście, miłość, nienawiść.