książki / PROZA

Zegary w pokoju matki

Miłosz Waligórski

Tanja Stupar-Trifunović

Fragmenty książki Tanji Stupar-Trifunović Zegary w pokoju matki, w przekładzie Miłosza Waligórskiego, która ukazała się w Biurze Literackim 9 sierpnia 2021 roku, a w wersji elektronicznej 22 listopada 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Może trze­ba zacząć od dzie­ciń­stwa, od cza­su, kie­dy wra­że­nia odci­ska­ją w nas nie­za­tar­te pięt­no, jak sto­py w tęże­ją­cym beto­nie. A teraz – dozna­nia są smu­gą bło­ta, któ­rą łatwo zmyć. Jestem pla­cem wybru­ko­wa­nym do ostat­niej kost­ki, szczel­nie pokry­tą płyt­ka­mi pro­me­na­dą, uli­cą wyla­ną asfal­tem. Stward­nia­łam na kamień. Obce kro­ki już tyl­ko śli­zga­ją się po mnie, ich śla­dy ście­ra wiatr. Prze­szłość ma kształt domu, do któ­re­go cza­sem wpa­da nie­ostroż­na myśl, wspo­mnie­nia ugi­na­ją się w nim niczym kar­to­no­we ścia­ny od nad­mia­ru obra­zów.

Cho­dzi­łam wzdłuż brze­gu i zbie­ra­łam musz­le. Mat­ka mia­ła pre­ten­sje, bo spa­li­łam ple­cy. Skó­ra mi pociem­nia­ła, spę­ka­ła, napię­ła się do gra­nic wytrzy­ma­ło­ści. Nic nie czu­łam. Ale to dzia­ło się póź­niej. Teraz byłam sku­pio­na na szu­ka­niu. Moje oczy polo­wa­ły jak dra­pież­ni­ki, przy­cią­ga­ły jak magnes i pro­si­ły jak doświad­cze­ni żebra­cy. Musz­le cho­wa­ły się wśród kamie­ni i trze­ba je było wyma­cy­wać pal­ca­mi. W środ­ku poły­ski­wa­ły per­ło­wą bie­lą – kolo­rem moje­go brzu­cha – a z zewnątrz zale­gał na nich mat w kolo­rze moich opa­lo­nych ple­ców. W kolo­rze życia, któ­re przy­cho­dzi nie wia­do­mo skąd, rodzi się w głów­kach dziew­czy­nek i opa­li­zu­je bie­lą wnę­trza musz­li.

Dziew­czyn­ki w stra­chu i napię­ciu cze­ka­ją na obrót rze­czy.

Ślub był skrom­ny. Bez bie­li. Bez pereł. Muszel­ka nie roz­war­ła się do koń­ca. Kra­wędź oka­za­ła się zbyt ostra. Prze­cię­łam sobie palec. Sło­na woda wżar­ła się w moją krew. Zapie­kło. Palec wetknę­łam do wody, żeby mat­ka nie zoba­czy­ła ska­le­cze­nia. Morze ssa­ło moje soki, zabra­ło mi część mnie, dając jed­nak w zamian tro­chę sie­bie. Wymie­ni­li­śmy się pły­na­mi. Pew­nie dla­te­go wciąż cią­gnę ku nie­zna­nym brze­gom, a na ich widok aż krę­ci mi się w gło­wie z pod­nie­ce­nia. Pro­mień, liżąc moją skó­rę, mówi, że nigdy nie doty­kał tak sło­nej kobie­ty. „Jak­byś się wyką­pa­ła w solan­ce”.

Tak, drze­mie we mnie coś bar­dzo sło­ne­go. Uwię­zio­ne morze komór­ko­we.

Mat­ka wytę­ża wzrok niby mewa, któ­ra zaraz wbi­je szpo­ny w naiw­ną ofia­rę. Wystar­czy jeden nie­ostroż­ny ruch, a mój romans ze słoń­cem będzie skoń­czo­ny. Mat­ka zatrze­po­cze skrzy­dła­mi, dosię­gnie mnie dzio­bem i prze­nie­sie w cień. Pod zie­lo­ny tama­ry­szek. Pod sosnę smo­ło­wą. Pod figę, któ­rej nie­doj­rza­ły owoc wypusz­cza lep­kie mle­ko.

Nasze sub­lo­ka­tor­skie miesz­ka­nie było cia­sne, zatę­chłe i bez­piecz­ne. Z dala od morza. Na pół­kach ukła­da­łam muszel­ki. Zewsząd napie­ra­ły ścia­ny. Czu­łam ich bli­skość. Przy­tul­ne było zaple­cze, gdzie trzy­ma­ły­śmy zasty­głe powie­trze i sło­iki z dże­mem. Kie­dy tam zaglą­da­łam, opo­wia­da­ło mi histo­rię bie­dy i gło­du.

Drżąc na całym cie­le, wyglą­dam przez okien­ko na sza­rą dro­gę. Morze jest dale­ko, ale i tak sły­szę przy­pły­wy i odpły­wy. Pły­wy i sztor­my. I poran­ki z ryba­mi wyrzu­co­ny­mi na brzeg. Coś rośnie.

Pew­ne­go dnia to coś ze mnie wypły­nie.

Ty zsu­nę­łaś się po moich sło­nych udach, wyką­pa­nych w mor­skiej wodzie i krwi. Część mnie wyśli­zgnę­ła się tobie, cześć cie­bie wśli­zgnę­ła się we mnie. Szu­mia­ły­śmy. Obie latem zbie­ra­ły­śmy muszel­ki. W two­ich oczach dostrze­głam ten sam blask, żądzę przy­gód, pra­gnie­nie poszu­ki­wań per­ło­wej bie­li. Mię­dzy kamie­nia­mi.

Mat­ka była wście­kła, kie­dy w dro­dze do domu bar­dzo się ocią­ga­łam. Spe­cjal­nie zwal­nia­łam kro­ku, bo w powie­trzu wisia­ły kło­po­ty. Przy­sta­wa­ła, cze­ka­ła na mnie. W koń­cu dosta­łam lanie. Nie­opatrz­nie zdra­dzi­łam sąsia­do­wi rodzin­ną tajem­ni­cę. Powie­dzia­łam to, cze­go niko­mu mia­łam nie mówić.

O nas.

O tym, co w rodzi­nie.

Co w czte­rech ścia­nach.

Co tyl­ko nasze.

Zdra­dzi­łam.

Pytał. Byłam szcze­ra. Myśla­łam, że w każ­dym domu jest tak samo, ludzie się okła­mu­ją, bo chcą unik­nąć przy­kro­ści.

Nic z tego nie rozu­mia­łam.

Ale bola­ło.

Lepiej więc mil­czeć. Man­to nie nauczy­ło mnie rozu­mu.

Nie war­to było.

Ślub urzą­dzo­no skrom­ny. Mat­ka prze­chy­li­ła gło­wę w jed­ną stro­nę, ojciec w dru­gą.

Szedł na ryby. Pro­si­łam, żeby wziął mnie ze sobą, ale mat­ka była prze­ciw. – To nie­bez­piecz­ne brać dziec­ko na otwar­te morze – mówi­ła – może być sztorm, już wie­je. – Upar­łam się. – Powa­rio­wa­li­ście, nie pozwa­lam! – A jed­nak poszli­śmy. Na kutrze byli jesz­cze inni męż­czyź­ni. Try­ska­li humo­rem. O świ­cie kost­nia­ły nam ręce, potem zro­bi­ło się gorą­co. Od słoń­ca pierz­chła skó­ra. Byłam jed­ną z nich. Zło­wi­li­śmy mątwę. Czar­na wydzie­li­na zala­ła pokład. Nie brzy­dzi­ła mnie, nie bałam się, że się ubru­dzę. Oni też się nie bali.

Brud nie był im strasz­ny nawet wte­dy, kie­dy tkwiąc po uszy w czar­nej zie­mi, patrzy­li na sie­bie z obu stron fron­tu. Wsta­wa­li wcze­śnie. Zapa­la­li papie­ro­sy i wycho­dzi­li, jak na ryby. Ale wte­dy ja już się bałam, i to bar­dzo.

Już nie byłam jed­ną z nich.

Czar­na wydzie­li­na, czar­ny atra­ment, histo­ria pod wodą.

– Wstydź się – powie­dział ojciec. – Wstydź się. – Wsty­dzi­łam się. Za błę­dy. Musia­ło ich być napraw­dę dużo. Cały wór po kuku­ry­dzy, któ­rą wydzio­ba­ły kury. Czas wyma­zał błę­dy, lecz ja wciąż się wsty­dzę. Ojciec zresz­tą też. I jemu mówi­li „wstydź się!”. „Ukra­dłeś cytry­nę, znisz­czy­łeś płot, roz­bi­łeś sąsia­do­wi okno”. Wsty­dzi się tak­że tego zdję­cia wiszą­ce­go na ścia­nie, na któ­rym mama prze­chy­la gło­wę w jed­ną, a on w dru­gą stro­nę. Na ich ślu­bie.

– Boże, jakie wiel­kie! – Zaszedł mnie od tyłu. Spró­bo­wał wziąć je na ręce. – Może trze­ba ci pomóc? Zanio­sę, bo jesz­cze wykrzy­wisz sobie krę­go­słup. – Chcia­łam się jakoś wykrę­cić. Bez­sku­tecz­nie. Ruszył za mną, a razem z nim jego medu­zo­wa­te pal­ce, kle­ją­ce się do powie­trza i do skó­ry, krad­ną­ce oddech. – Masz chło­pa­ka? Doty­ka cię? – Dla­cze­go medu­zy tak lgną do pier­si, do ser­ca, dla­cze­go tak parzą? – Kie­dy byłem mło­dy, wszyst­ko wyglą­da­ło ina­czej. Wiesz, ona nie chce ze mną spać. – Medu­zy są smut­ne, prze­zro­czy­ste, tok­sycz­ne i zawsze krę­cą się przy dzie­ciach, ale dzie­ci nie opo­wia­da­ją o nich rodzi­com, bo rodzi­ce i tak sta­nę­li­by po stro­nie meduz.

– Kto jest bez grze­chu, niech pierw­szy rzu­ci kamień – wes­tchnął ojciec melan­cho­lij­nie i sam pla­snął się w czo­ło.

– I nigdy wię­cej nie roz­po­wia­daj, co usły­sza­łaś w domu – syk­nę­ła mat­ka. – Nigdy!

„Co usły­sza­łaś, co usły­sza­łaś?” – szu­mia­ło we mnie.

– Sły­sza­łaś, co o tobie gada­ją? – zapy­ta­ła moja cór­ka, patrząc mi pro­sto w oczy.

– Wiem, co gada­ją – odpar­łam. I zaczę­łam się śmiać. Cór­ce nie podo­bał się ten śmiech. Ten typ śmie­chu niko­mu się nie podo­ba. Ner­wo­wy, prze­ry­wa­ny, wymsknął mi się mimo­wol­nie.

Foto­graf krzy­wo sta­nął. Tak to sobie tłu­ma­czę, bo na zdję­ciu ślub­nym obo­je jeste­śmy tro­chę prze­gię­ci. Mimo że on nigdy się nie krzy­wił. Jeśli ktoś chciał­by się dowie­dzieć, czym jest kąt pro­sty, powi­nien zoba­czyć jego ramio­na. I szy­ję. Zawsze prę­żył się jak stru­na. To ja prze­chy­li­łam gło­wę w prze­ciw­ną stro­nę. A foto­graf prze­krzy­wił apa­rat. Dla­te­go tak wyszło.

W moim brzu­chu pły­wa ryba, któ­ra jesz­cze nic nie wie o swo­im ist­nie­niu.

W morzu mat­ki sza­mo­ta­łam się, jesz­cze nic nie wie­dząc o swo­im ist­nie­niu.

Uro­czy­stość była skrom­na, bez per­ło­wej bie­li. Sub­lo­ka­tor­ski poko­ik w sute­re­nie cze­kał na zmę­czo­ne cia­ła, z któ­rych stę­chli­zna mia­ła wyprzeć mło­dość.

Ślu­bu udzie­li­ła kobie­ta, na oko pięć­dzie­się­cio­lat­ka. Mato­we lustra jej oczu bez wyra­zu odbi­ja­ły wciąż te same sło­wa: „tak, „tak”, „tak”, „tak”, „tak”, mimo że pod nimi kry­ło się „nie”, „nie”, „nie”, „nie”, „nie”.

Ryba połknę­ła haczyk. Sil­nik kutra przy­jem­nie mru­czał. Męż­czyź­ni try­ska­li humo­rem. Pili, recho­ta­li. Wszyst­ko skoń­czy­ło się dobrze. Kobie­ty zawsze boją się na zapas. I strasz­nie maru­dzą. Zło­ści­łam się na mat­kę, że nie umie cie­szyć się tak, jak ci męż­czyź­ni na otwar­tym morzu. Ryby leża­ły w koszu. Ja też łowi­łam. Byłam z sie­bie dum­na. Nie mogłam odwró­cić wzro­ku od czar­nej wydzie­li­ny roz­la­nej po pokła­dzie, mięk­kiej i lep­kiej. Mątwa mia­ła w sobie jakąś potęż­ną gra­wi­ta­cję, dzię­ki któ­rej trzy­ma­li­śmy się razem.

My, wese­li męż­czyź­ni, w któ­rych nagle obu­dzi­ła się kobie­ta.

Zosta­li­śmy zła­pa­ni w kadr. (Wszy­scy prze­krzy­wie­ni).

– Powie­dzia­łam ci, żebyś niko­mu o tym nie mówi­ła – syk­nę­ła mat­ka. Za nic nie mogłam sobie przy­po­mnieć o czym. O czym, do cho­le­ry – powie­dzia­łam. I komu? Temu face­to­wi, któ­ry brał dzie­ci na spyt­ki? Voy­eu­ro­wi, czer­pią­ce­mu przy­jem­ność z pozna­wa­nia rodzin­nych tajem­nic sąsia­dów? Ale czy nasza rodzi­na ma w ogó­le jakieś tajem­ni­ce? Jeste­śmy prze­cież tacy zwy­czaj­ni. Cudow­nie nud­ni. I krzy­wo sfo­to­gra­fo­wa­ni. Tu, w środ­ku, jesteś ty, a w tobie jestem ja. Ta cebu­la ma wie­le warstw. Tak, porów­na­nie do cebu­li, takie banal­ne, zmu­sza do łez. Jak­bym ją obie­ra­ła.

– Płacz! – roz­ka­za­łam sama sobie. I pła­ka­łam, aż ską­pa­łam się w kału­ży spod mątwy.

Ale wcze­śniej, nim do tego doszło, nim jej bia­łe cia­ło bły­snę­ło mi na dło­ni, nim z bra­tem pobie­gli­śmy po nią ura­do­wa­ni, że będzie­my mogli ofia­ro­wać ją nasze­mu kanar­ko­wi; nim wypły­nę­li­śmy na połów i świat roz­sy­pał się na stro­ny ku naj­dal­szym przy­ląd­kom, o któ­rych dotąd nie mie­li­śmy zie­lo­ne­go poję­cia; nim otwo­rzył się przed nami oce­an łez, zaczę­ły nas nękać cięż­kość i lek­kość, zega­ry w poko­ju mat­ki uci­chły, a rze­czy pokry­ły się kurzem – zanim to wszyst­ko nastą­pi­ło, ist­nia­ła jed­na wiel­ka teraź­niej­szość, a w niej my, ludzie grze­ją­cy się bla­skiem jej czu­ło­ści.


Kie­dy tu przy­je­cha­łam, sądzi­łam, że będzie to ide­al­ne miej­sce do roz­my­ślań o sobie. Do pod­su­mo­wa­nia życia, zamknię­cia jed­ne­go roz­dzia­łu i otwar­cia następ­ne­go. Świę­cie prze­ko­na­na, że czło­wiek powi­nien podej­mo­wać decy­zje, a potem dzia­łać zgod­nie z nimi, zabra­łam się za rachu­nek sumie­nia. W tej chwi­li to wszyst­ko wyda­je mi się bar­dzo odle­głe. Nie wiem, kie­dy stąd wyja­dę, nie chcę nicze­go posta­na­wiać. Od tam­tych dni dzie­li mnie tyle, ile miej­sco­wych nie­bosz­czy­ków od ich żon. One cza­sem do nich cho­dzą, w słoń­cu wspi­na­ją się na gór­kę, na sam szczyt, gdzie pod lśnią­cym mar­mu­rem wśród pla­sti­ko­wych kwia­tów, pokry­tych gru­bą war­stwą kurzu, leżą zmar­li. Kobie­ty lamen­tu­ją nad gro­ba­mi bez wzglę­du na to, czy mężo­wie byli źli, czy dobrzy, tłu­kli je czy pie­ści­li. Naj­gło­śniej zaś zawo­dzą te, któ­re doświad­czy­ły prze­mo­cy, znie­wag i upo­ko­rzeń. Może w ten spo­sób chcą zagłu­szyć wyrzut, że kie­dy ich ślub­ny spo­czął w trum­nie, poczu­ły ulgę. Ale po zej­ściu do wsi znów pomstu­ją i prze­kli­na­ją zmar­no­wa­ne życie u boku tyra­na. Czyż­by miłość była moż­li­wa jedy­nie na cmen­ta­rzu? Takie myśli przez dłu­gi czas nosi­łam w sobie jak zasu­pła­ne sznu­ry. W koń­cu same się roz­pu­ści­ły, nie musia­łam ich roz­plą­ty­wać. Może pomo­gło słoń­ce, bez lito­ści pra­żą­ce pro­sto w gło­wę. Teraz nie robię nic, tyl­ko żyję. Upra­wiam codzien­ność. Wsta­ję, gotu­ję kawę, jem śnia­da­nie, idę na spa­cer, szy­ku­ję obiad, sprzą­tam dom i wokół domu, a kie­dy zacho­dzi słoń­ce, ale nie jest jesz­cze zim­no, ochla­pu­ję się wodą w ogro­dzie. Nie­wie­le piszę, cza­sem coś prze­czy­tam, naj­czę­ściej jed­nak byczę się w sta­rym fote­lu wysta­wio­nym przed drzwi. No i śpię.

Na począt­ku wie­le spraw nie dawa­ło mi spo­ko­ju. Wyjazd, powrót. Mąż, dziec­ko. Co sobie o mnie pomy­ślą? Że jestem samo­lub­na? Czy spę­dzo­ne z nimi lata wystar­czą za uspra­wie­dli­wie­nie dla moje­go „wypa­du” na wieś? Mam tu myśleć. Myśleć. Ale o czym? O nas. O sobie. O czło­wie­ku w ogó­le. O spo­tka­niach, któ­re nas prze­ra­sta­ją, uno­szą się nad nami jak potęż­na fala, a potem spa­da­ją z hukiem i wypłu­ku­ją nas od środ­ka. Zosta­ją po nich tyl­ko pust­ka i strach, bo nie rozu­mie­my, że wła­śnie dostą­pi­li­śmy oczysz­cze­nia i powin­ni­śmy się cie­szyć – oto sta­li­śmy się lżej­si o osad cza­su. Jakie były te lata? Uda­ne, nie­uda­ne? W mło­do­ści myśli­my kate­go­riach „albo–albo”. Teraz łatwiej powie­dzieć „tak było; co się sta­ło, to się nie odsta­nie”. Bier­ność dla świę­te­go spo­ko­ju czy wol­na wola? Wyda­je mi się, że nawet gdy­bym mogła, nie wybra­ła­bym dla sie­bie inne­go życia. Jedy­ne, cze­go pra­gnę, to poznać swo­ją mat­kę. Tę cichą ciem­ną plam­kę we mnie, zamknię­tą w poko­ju, szep­czą­cą prze­lęk­nio­nym gło­sem: „gdzie jesteś?”. Zacho­dzi się do niej przez oczy, któ­re widzę cza­sem, gdy prze­glą­dam się w lustrze. To spoj­rze­nie oświe­tla melan­cho­lij­nym świa­tłem nić pro­wa­dzą­cą przez labi­rynt piw­nic i chmur, przez matecz­nik marzeń mojej mat­ki. Skrzęt­nie je przede mną kry­ła, ponie­waż mat­ki umie­jęt­nie cho­wa­ją przed dzieć­mi wszyst­kie tajem­ni­ce, całe życie. Mat­ki to kuglar­ki. Sza­lo­ne ilu­zjo­nist­ki, cyr­ków­ki na medal. Potra­fią żon­glo­wać jawą i snem. Ich wystę­py moż­na podzi­wiać codzien­nie. Z wpra­wą magi­ka pozba­wia­ją się kobie­co­ści, ponie­waż, jak twier­dzą, kobie­cość kłó­ci się z macie­rzyń­stwem. Wyróż­nia, kole oczy, iry­tu­je. (Nawet je same). Cier­pi na bez­sen­ność. Bywa kapry­śna. Tęsk­ni i pra­gnie. Nad ranem roz­czo­chra­na snu­je się po domu.

Jeśli masz depre­syj­ną mat­kę, to możesz być pew­na, że za wszel­ką cenę spró­bu­je ona zabić w tobie kobie­tę, dla dobra wszyst­kich, rzecz jasna. W kącie poko­ju przy­cup­nę­ła paproć. To mat­ka. Zamiast siły w spad­ku prze­ka­że ci worek apa­tii i lęku. Dzię­ki nie­mu, jeśli sama kie­dyś uro­dzisz, nigdy nie będziesz już kobie­tą. Dzię­ki nie­mu nie będziesz…

Ner­wo­wo drę w myślach plik jej zdjęć. Tu z ogród­kiem w tle, tu w towa­rzy­stwie zmę­cze­nia, tu na pierw­szym pla­nie widać tro­ski, a tu smu­tek i nie­pew­ność. Krzy­czę: – Chcę wie­dzieć, kim jesteś! Jaką kobie­tą byłaś! Cho­ciaż sta­ran­nie zacie­ra­łaś śla­dy, znaj­dę cię! Znaj­dę! – Tym­cza­sem zdą­ży­łam doro­snąć. Teraz nad obra­zem depre­syj­nej mat­ki zała­mu­je ręce moja cór­ka. Padam z nóg, jestem peł­na zmar­twień i wąt­pli­wo­ści. Za domem wyro­sła góra naszych – two­ich i moich – pora­żek. Powie­trze wokół prze­sy­ca rezy­gna­cja, ale ja nie zre­zy­gnu­ję, nie tym razem.

Nic tak nie mąci rozu­mu jak sło­wa. Są źró­dłem fał­szy­wej siły. Kie­dy byłam dziew­czyn­ką, napi­sa­łam kil­ka wier­szy. Jeden z nich wyszedł nawet w gazet­ce szkol­nej, dru­ko­wa­nej na cien­kim papie­rze. W rogu stro­ny umiesz­czo­no też moje wypra­co­wa­nie o mat­ce. Ojciec się ucie­szył, jak­by taka publi­ka­cja mia­ła mi przy­nieść sła­wę. Byłam bar­dzo dum­na. Na chwi­lę wyszłam z cie­nia na słoń­ce. Dopie­ro póź­niej zro­zu­mia­łam, że ona nigdy nie prze­czy­ta­ła tego wier­sza. Nie obcho­dził jej. To wte­dy znie­na­wi­dzi­łam sło­wa. Spra­wi­ły, że poczu­łam się bez­sil­na. Moje woła­nie do mat­ki oka­za­ło się darem­ne.

Kie­dy cór­ka przy­bie­gła do domu z gazet­ką szkol­ną – po dro­dze tekst zdą­żył czę­ścio­wo się roz­myć w jej spo­co­nych pal­cach – uda­wa­łam brak zain­te­re­so­wa­nia. Widzia­łam, że jest dotknię­ta, ale chcia­łam, aby się nauczy­ła jed­ne­go: sło­wa mogą jej tyl­ko napy­tać bie­dy. Sama pisa­łam w dzie­ciń­stwie. Wie­dzia­ła o tym. Chcia­ła być taka jak ja, jak­by z tego mogło wynik­nąć coś dobre­go. Zła­pa­ła bak­cy­la lite­ra­tu­ry. Dla­te­go odwró­ci­łam się od niej. Dałam jej do zro­zu­mie­nia, że róż­ni­my się od sie­bie, a nasze brze­gi leżą po prze­ciw­le­głych stro­nach, więc będzie musia­ła sama sta­wić czo­ła życio­wej zawie­ru­sze, o któ­rą prze­cież w naszych oko­li­cach nie­trud­no. Tak to widzę z per­spek­ty­wy cza­su. Może byłam po pro­stu za mło­da, zbyt prze­ra­żo­na. Ona łak­nę­ła mojej miło­ści, a prze­cież sama doświad­czy­łam jej w śla­do­wych ilo­ściach. Wynio­słam z domu rap­tem garst­kę zia­re­nek czu­ło­ści – tyle też jej prze­ka­za­łam. Chcia­ła wię­cej. Była postrze­lo­ną dziew­czyn­ką, za nic mia­ła rze­czy­wi­stość wokół, żyła z gło­wą w chmu­rach, lata­ła. Czu­łam, że w koń­cu z trza­skiem ude­rzy o zie­mię, zgru­cho­cze swo­je kru­che cia­ło w drob­ny mak, a potem dłu­go nie będzie mogła się pozbie­rać, kie­dy jed­nak znów nabie­rze siły, wró­ci na miej­sce upad­ku, żeby nad lejem po sobie pisać tkli­we ody. Powie­dzia­łam jej to. O pisa­niu też. Że wszyst­kie kobie­ty mogły­by obno­sić się z depre­sją i nie­za­do­wo­le­niem, ale wte­dy ich domy (i gło­wy) popa­dły­by w ruinę. I tyle było­by pożyt­ku. Wypo­mnia­łam jej, że w jej uprosz­czo­nym oglą­dzie wszyst­kie gospo­dy­nie domo­we uwiel­bia­ją sprzą­tać, goto­wać, prać, myć i cały­mi dnia­mi toczą roz­pra­wy ze ścia­na­mi, wysłu­chu­ją pre­ten­sji męża i kocha­nych pociech. – Czy napraw­dę ci się wyda­je, że nie mamy tego powy­żej uszu? – zapy­ta­łam. Oczy­wi­ście, że mamy. I naj­chęt­niej rzu­ci­ły­by­śmy to w cho­le­rę, gdy­by ten codzien­ny rytm – puste kur­sy od zle­wu do pral­ki, od łazien­ki do poko­ju, od odku­rza­cza do żelaz­ka – nie dawał nam tego, cze­go potrze­bu­je­my, czy­li uciecz­ki przed obłę­dem. Tak jej powie­dzia­łam. Na co ona: – Mamo, prze­ma­wia przez cie­bie gorycz. – A ty, cór­ko? Co prze­ma­wia przez cie­bie? Jesteś non stop na lekach, godzi­na­mi gapisz się tępo przed sie­bie i roisz o tym, że w wie­ku czter­dzie­stu pię­ciu lat zosta­niesz pisar­ką. Obudź się, na Boga! Two­je dziec­ko będzie się cie­bie wsty­dzić, mąż uciek­nie z pierw­szą lep­szą, a ty skoń­czysz w jakiejś zabi­tej decha­mi wio­sze.

– Dokład­nie tak jak ty, mamo. Może i mam skłon­ność do depre­sji, ale jak może być ina­czej, sko­ro czu­ję tyl­ko gorycz?! – Spie­ra­łam się z nią w duchu, jak­bym gra­ła w sza­chy sama ze sobą. Zmie­nia­łam stro­ny, a wszyst­ko po to, żeby ją spro­wo­ko­wać, wywo­łać do odpo­wie­dzi.

– Co wiesz o gory­czy, dziec­ko? – ucię­ła dys­ku­sję.

Myśla­łam, że nie wymknie mi się tak łatwo. Pokłó­ci­ły­by­śmy się, pogo­dzi­ły, padły sobie w obję­cia. Łapa­ła­by mnie za słów­ka, wyma­wia­ła­by się obo­wiąz­ka­mi, bo prze­cież zawsze jest coś waż­niej­sze­go: pra­nie, sprzą­ta­nie, odku­rza­nie. Spra­wy nie­cier­pią­ce zwło­ki. My może­my pocier­pieć, roz­mo­wa pocze­ka. – Zresz­tą, nie ma co tra­cić cza­su na jało­we gada­nie – Nie stra­ci­ły­śmy. Ucie­kła.

Pisa­nie powie­ści w jej domu szło mi jak po gru­dzie. Czu­łam, że wciąż panu­ją tam jej zasa­dy. Nie zno­si­ła fik­cji, wymy­śla­nia. Uwa­ża­ła je za kłam­stwo. – Po co strzę­pić język na coś, co mija się z rze­czy­wi­sto­ścią? – Naj­wi­docz­niej zara­zi­łam się od niej tym wiru­sem praw­dy doku­men­tal­nej, bo kie­dy pew­ne­go dnia włą­czy­łam kom­pu­ter i prze­czy­ta­łam to, co napi­sa­łam, dłuż­sze i krót­sze frag­men­ty, szki­ce do por­tre­tów posta­ci: kula­wych, kośla­wych, kru­chych jak per­ga­min – stwier­dzi­łam, że to oszu­stwo. Uświa­do­mi­łam sobie, że two­rząc je, zmar­no­wa­łam czas. Mat­ka mia­ła rację.

Cały czas towa­rzy­szy mi uczu­cie, że upodob­ni­łam się do tej wsi. Wypa­ro­wa­ło ze mnie życie. Zarów­no jej, jak i mnie bra­ku­je desz­czu, życio­daj­nych soków, któ­re pozwo­lił­by nam roz­kwit­nąć i wydać owo­ce. Z dru­giej stro­ny upoj­ny zapach roślin, smak kan­dy­zo­wa­nych fig, obraz powy­gi­na­nych drzew, dotyk kol­cza­stych krze­wów i widok kurzu osia­da­ją­ce­go wszę­dzie bez wzglę­du na czę­sto­tli­wość porząd­ków – to wszyst­ko świad­czy o tym, że nawet na naj­roz­le­glej­szej pusty­ni w naj­dal­szym zakąt­ku samot­no­ści ist­nie­je coś, cze­go moż­na się chwy­cić, kie­dy chce­my przy­wró­cić się świa­tu. To, że ta wieś sła­bo owo­cu­je, widać tak­że po licz­bie odwie­dza­ją­cych ją gości. Przy­jezd­ny to rzad­ki dar. Łatwo go poznać. Odci­na się na tle miej­sco­wych wyra­zi­ście jak poma­rań­cza na gołym drzew­ku. Nie­tu­tej­szych widać tu jak na dło­ni. Potrze­bo­wa­łam dystan­su, żeby pew­ne rze­czy zoba­czyć wyraź­niej, jaśniej. Dla­te­go sie­dzę na wsi i piszę. Nie ucie­kłam, musia­łam tyl­ko wyco­fać się na bez­piecz­ną odle­głość, odwró­cić się i spoj­rzeć wstecz. Dystans zde­fi­nio­wa­ła mat­ka, w takich, a nie innych odstę­pach zasa­dza­jąc kwia­ty na grząd­kach, róże bia­łe i czer­wo­ne, ger­be­ry, goź­dzi­ki.

„Syn ozna­cza wol­ność, a cór­ka wię­zie­nie. Powrót do pie­kła. Oto, czym są cór­ki. Moja mat­ka pła­ka­ła, kie­dy mnie uro­dzi­ła. Ojciec nie chciał mnie znać. Bo jestem dziew­czyn­ką, a mia­łam być chłop­cem. Z cza­sem zapra­co­wa­łam sobie na ich sza­cu­nek, ale stra­ci­łam sza­cu­nek do sie­bie. Uro­dzi­łam cór­kę. Na szczę­ście to już była inna epo­ka. Wszy­scy na nią cze­ka­li. Na kró­lew­nę. Bab­cie, wuj­ko­wie i ciot­ki nosi­li ją na rękach. Tyl­ko nie ja, bo wiem, że wyda­nie na świat dziew­czyn­ki to roz­dra­py­wa­nie sta­rych ran. Ona tego nie rozu­mie. Zresz­tą lepiej o tym nie mówić”.

Na sto­le leżą dzi­kie grusz­ki z ogro­du za domem. Zawi­jam je w papier i przez sąsia­da, któ­ry jutro poje­dzie do mia­sta, wysy­łam cór­ce. Dołą­czam też list z pole­ce­niem, żeby zro­bi­ła sobie z nich swój ulu­bio­ny kom­pot. Koniecz­nie niech doda cyna­mo­nu. „Pra­ca nad powie­ścią prze­bie­ga pomyśl­nie, pew­nie nie­dłu­go wró­cę. Na wsi, wia­do­mo, bez zmian. Muszę jesz­cze upo­rząd­ko­wać rze­czy po bab­ci, posprzą­tać w piw­ni­cy, zapro­wa­dzić ład na podwór­ku, no i prze­ro­bić parę stron tek­stu. Sama dobrze wiesz, że jak chcę coś wyja­śnić, zaraz zaczy­nam się plą­tać. Nie ina­czej jest w tym przy­pad­ku. Tro­chę się zgu­bi­łam, ale mam pewien pomysł, jak wyjść na pro­stą”.

O supłach we mnie wolę jej nie mówić. Mat­ki o nich mil­czą. Moja robi­ła tak samo. Kie­dy wysku­bu­ję z raba­tek nie­po­trzeb­ną tra­wę, czu­ję, jak udzie­la mi się jej miłość do kwia­tów. Wstę­pu­je we mnie żywioł porząd­ku, prze­ka­za­ła mi go w nie­mym testa­men­cie. Tę część ziem­skich spraw muszę zała­twić zgod­nie z jej wolą. Muszę zapro­wa­dzić ład, żeby jej ogró­dek był jak zawsze bez chwa­stów. W połu­dnie sia­dam na pień­ku i razem z potem ście­ram z twa­rzy łzy, któ­rych na począt­ku nie zauwa­ża­łam.

Nikt nie jest jed­no­cze­śnie tak sobie obcy i bli­ski jak mat­ki i cór­ki. Patrzą na sie­bie z prze­ra­że­niem, bo na ich spoj­rze­niach cią­żą trud­na do unie­sie­nia miłość, nie­moc i para­li­żu­ją­cy strach przed zra­nie­niem. Dla­te­go rów­nie czę­sto odwra­ca­ją się od sie­bie i sie­bie szu­ka­ją. Bawią się w cho­wa­ne­go. Zamy­ka­ją i otwie­ra­ją na sie­bie oczy. Jeśli popa­trzeć z boku, bez­tro­sko prze­cha­dza­ją się po par­ku, piją kawę. Od środ­ka jed­nak cały czas tra­wi je ogień samo­znisz­cze­nia i wskrze­sze­nia.

Od cza­su do cza­su piły­śmy razem kawę. Mat­ka nie słu­cha­ła, o czym mówię. Była nie­spo­koj­na. Uni­ka­ła natło­ku gło­sów i ludzi. Nad­miar zachwy­tu w moim gło­sie nie­po­ko­ił ją. Mój entu­zjazm, zamiast doda­wać skrzy­deł, odbie­rał jej nadzie­ję. Pchał ku prze­pa­ści, ku pust­ce, któ­ra prę­dzej czy póź­niej upo­mi­na się o swo­je. Strasz­na, bez­względ­na, bole­sna, ale i oczysz­cza­ją­ca, przy­no­szą­ca osta­tecz­ne uzdro­wie­nie.

„Jej się wyda­je, że to, cze­go tu nie ma, znaj­dzie gdzie indziej. Zresz­tą może jej się uda. Mnie nigdy nie było stać na takie poszu­ki­wa­nia. Bra­ko­wa­ło mi odwa­gi, żeby wyru­szyć w świat. Mąż był­by zazdro­sny. Mąż. Zasła­nia­łam się nim, żeby zra­cjo­na­li­zo­wać lęk. Raz mi to wygar­nę­ła. Bez­czel­na smar­ku­la. Ale póź­niej… póź­niej ona też zaczę­ła się bać. Nie, nie męża, w zasa­dzie nie wia­do­mo cze­go, to był pier­wot­ny strach bez jasne­go źró­dła. Czar­na roz­pacz. Powie­dzia­łam jej, że powin­na nauczyć się macie­rzyń­stwa, będzie jej lżej. Cho­ciaż sama nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek opa­no­wa­łam tę sztu­kę, czy byłam dla niej dobrą mat­ką. Sta­ra­łam się, to na pew­no. Strach budzi­ło we mnie jej cięż­kie, oskar­ży­ciel­skie spoj­rze­nie, mil­czą­cy wyrzut o coś, co prze­cież było poza mną. Kie­dyś jesz­cze zro­zu­mie, pocie­sza­łam się, że dom, ogród i cie­płe łóż­ko z wykroch­ma­lo­ną poście­lą są wszyst­kim, co może zaofe­ro­wać mat­ka. Wte­dy jed­nak to jej nie wystar­cza­ło. Pra­gnę­ła wię­cej, o wie­le wię­cej”.


Rosła we mnie jak nie­chcia­ne ziel­sko. Nie pla­no­wa­łam dzie­ci. Mia­łam dopie­ro dzie­więt­na­ście lat. To on nale­gał. Mój brzuch pęcz­niał, a we mnie doj­rze­wa­ła myśl, że mał­żeń­stwo jest błę­dem. Teraz błąd się zma­te­ria­li­zo­wał, był już nie do usu­nię­cia. Za póź­no zda­łam sobie z tego spra­wę. Uro­dzę mu to dziec­ko, a potem, kie­dy pój­dzie do pra­cy, dzień w dzień będę go odpro­wa­dzać wzro­kiem do pierw­sze­go zakrę­tu. Zresz­tą teraz nie zaprzą­tam sobie tym gło­wy. Dobry jest czy jest zły. Każ­dy inny był­by taki sam albo jesz­cze gor­szy. To nie ma żad­ne­go związ­ku z miło­ścią czy bra­kiem miło­ści. Jeśli jed­nak uro­dzę dziew­czyn­kę, to znie­na­wi­dzę ją, nie chcę, żeby była taka jak ja. Niech ucie­ka, od sie­bie, od swo­je­go cia­ła, z tego domu, w któ­re­go fun­da­men­ty wsta­wio­no moje nogi i zala­no je beto­nem, domu, w któ­rym ugrzę­zły moje ręce, głos, pier­si. Tak, pier­si też.

O autorach i autorkach

Miłosz Waligórski

Urodzony 1981 r. w Bydgoszczy. Z wykształcenia slawista i hungarysta. Pracuje w Nowym Sadzie jako lektor języka polskiego. Przekłady i teksty własne publikował w czasopismach (m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Twórczości”, „Odrze”, „Wyspie”, „Czasie Kultury”, „Tekstualiach”, „RED-zie”, „Akcencie”, „FA-arcie”). Opublikował również słowacką mikropowieść Víťa Stawiarskiego Kiwader i inne opowieści (2011 rok, tłumaczenie razem z Izą Zając) oraz autorską książeczkę 36 sposobów na pustkę (2012). Jest autorem tłumaczenia książki Lajosa Grendela Poświęcenie hetmana.

Tanja Stupar-Trifunović

serbska poetka i prozaiczka urodzona w 1977 r. Studiowała język serbski i literaturę na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu w Banja Luce. Pracuje jako redaktorka pisma „Putevi” oraz kierowniczka działu kultury w Bibliotece Narodowej i Uniwersyteckiej w Banja Luce. Laureatka Europejskiej Nagrody Literackiej w 2016 r. za powieść Satovi u majčinoj sobi (Zegary w pokoju matki), której przekład na język polski przygotował Miłosz Waligórski.

Powiązania

Ucieczka bywa też pułapką

wywiady / o książce Maja Urban Miłosz Waligórski

Roz­mo­wa Miło­sza Wali­gór­skie­go z Mają Urban, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Sta­tua wol­no­ści Mai Urban w tłu­ma­cze­niu Miło­sza Wali­gór­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

Statua wolności

utwory / zapowiedzi książek Maja Urban Miłosz Waligórski

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Sta­tua wol­no­ści Mai Urban w tłu­ma­cze­niu Miło­sza Wali­gór­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 22 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

Moim marzeniem jest, aby w końcu ta książka przestała być aktualna

wywiady / o książce Marek Vadas Miłosz Waligórski

Roz­mo­wa Miło­sza Wali­gór­skie­go z Mar­kiem Vada­sem, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Uciecz­ka w tłu­ma­cze­niu Wero­ni­ki Gogo­li, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 30 maja 2022 roku.

Więcej

Najsłabszy opór i Zegary w pokoju matki

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek „Naj­słab­szy opór” Addy Djørup i „Zega­ry w poko­ju mat­ki” Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić z udzia­łem Addy Djørup, Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić, Kac­pra Bart­cza­ka i Bogu­sła­wy Sochań­skiej w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Utrata ojczyzny

recenzje / KOMENTARZE Tanja Stupar-Trifunović

Autor­ski komen­tarz Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić w ramach cyklu „Histo­ria jed­nej powie­ści”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zega­ry w poko­ju mat­ki, w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 sierp­nia 2021 roku.

Więcej

Poezję i prozę można pisać tak samo

wywiady / o książce Dominika Kaniecka Tanja Stupar-Trifunović

Roz­mo­wa Alek­san­dry Olszew­skiej z Tan­ją Stu­par-Tri­fu­no­vić, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Zega­ry w poko­ju mat­ki, w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 sierp­nia 2021 roku.

Więcej

Zegary w pokoju matki (2)

utwory / zapowiedzi książek Miłosz Waligórski Tanja Stupar-Trifunović

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Zega­ry w poko­ju mat­ki Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić (w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go), któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 sierp­nia 2021 roku.

Więcej

Zegary w pokoju matki (1)

utwory / zapowiedzi książek Miłosz Waligórski Tanja Stupar-Trifunović

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić Zega­ry w poko­ju mat­ki, w tłu­ma­cze­niu Miło­sza Wali­gór­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 sierp­nia 2021 roku.

Więcej

Walizki z tysiącami świstków

recenzje / KOMENTARZE Miłosz Waligórski

Komen­tarz Miło­sza Wali­gór­skie­go, auto­ra prze­kła­du książ­ki Poświę­ce­nie het­ma­na Lajo­sa Gren­de­la, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 sierp­nia 2014 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 27 listo­pa­da 2017 roku.

Więcej

Jak upadła rewolucja

utwory / premiery w sieci Asja Bakić Miłosz Waligórski

Pre­mie­ro­we wier­sze Asji Bakić w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Śródziemnomorski sen

recenzje / IMPRESJE Miłosz Waligórski

Recen­zja Miło­sza Wali­gór­skie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Tra­ge­dia czło­wie­ka Imre Madácha, wyda­nej w prze­kła­dzie Boh­da­na Zadu­ry w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 6 paź­dzier­ni­ka 2014 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 10 kwiet­nia 2017 roku.

Więcej

Wielokulturowość bierze się ze świadomości

wywiady / o książce Miljenko Jergović Miłosz Waligórski

Roz­mo­wa Miło­sza Wali­gór­skie­go z Mil­jen­kiem Jer­go­vi­ciem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze ebo­oka Dru­gi poca­łu­nek Gity Danon, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 13 lute­go 2017 roku.

Więcej

Doskonale funkcjonujący węzeł komunikacyjny

recenzje / NOTKI I OPINIE Miłosz Waligórski

Gło­sy o twór­czo­ści Zora­na Pili­cia, wybra­ne przez Miło­sza Wali­gór­skie­go. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

W boazeryjnym entourage’u

wywiady / o książce Joanna Roś Miłosz Waligórski

Roz­mo­wa Joan­ny Roś z Miło­szem Wali­gór­skim, tłu­ma­czem książ­ki Dzwo­ny Ein­ste­ina Lajo­sa Gren­de­la, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Wielokulturowość bierze się ze świadomości

wywiady / o książce Miljenko Jergović Miłosz Waligórski

Roz­mo­wa Miło­sza Wali­gór­skie­go z Mil­jen­kiem Jer­go­vi­ciem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Dru­gi poca­łu­nek Gity Danon, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 lute­go 2016 roku oraz w for­mie elek­tro­nicz­nej 13 lute­go 2017 roku.

Więcej

„Żeby uważnie przeczytać to, co w obcym języku mi się spodobało”

wywiady / o książce Bohdan Zadura Miłosz Waligórski

Z Boh­da­nem Zadu­rą, tłu­ma­czem Tra­ge­dii czło­wie­ka Imre Madácha, roz­ma­wia Miłosz Wali­gór­ski.

Więcej

Wiersze z duchowym przesłaniem

recenzje / ESEJE Adriana Szymańska

Recen­zja Adria­ny Szy­mań­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na (w prze­kła­dzie Bogu­sła­wy Sochań­skiej), wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Rówieśnik Baczyńskiego i Gajcego

recenzje / ESEJE Bogusława Sochańska

Posło­wie Bogu­sła­wy Sochań­skiej towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Żywa obecność

wywiady / o książce Bogusława Sochańska Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Bogu­sła­wą Sochań­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Bojownicy bez broni (2)

utwory / zapowiedzi książek Bogusława Sochańska Morten Nielsen

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, w prze­kła­dzie Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Bojownicy bez broni

utwory / zapowiedzi książek Bogusława Sochańska Morten Nielsen

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, w prze­kła­dzie Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Głosy kobiet

recenzje / ESEJE Patrycja Chajęcka

Recen­zja Patry­cji Cha­jęc­kiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Zega­ry w poko­ju mat­ki Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić (w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go), wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 sierp­nia 2021 roku.

Więcej