książki / POEZJE

Zmartwychwstanie ptaszka

Bohdan Zadura

Fragmenty książki Bohdana Zadury Zmartwychwstanie ptaszka, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 17 maja 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

 

Czarno widzę

 

Pró­bo­wa­łem zapa­lić
papie­ro­sa
pendrive’em

 


 

Głupie myśli

 

Jakie mam pra­wo
żeby żyć dłu­żej
niż Albert Camus?

Albo Krzyś Mętrak
Witek Maj
żeby nie szu­kać dale­ko

Szczę­ście?

Na szczę­ście
jeśli cho­dzi o Johan­na Wol­fgan­ga Goethe­go
to pyta­nie
jest bez sen­su

 


 

Przylaszczka

 

Gdzie jest sta­ry dobry vizir
od bie­li jesz­cze biel­szej
core­ga tabs
o sile wodo­spa­du
always ze skrzy­deł­ka­mi
kto by kie­dyś pomy­ślał
że będzie tęsk­nił nawet
za gościem od pra­lek
przy­no­szą­cym dobrą nowi­nę
cal­go­nu?

wzdę­te kobie­ty
z nie­świe­żym odde­chem
nie trzy­ma­ją moczu
kocha­ją szyć
ale bolą je pal­ce
nie mogą sobie pozwo­lić
na cho­ro­wa­nie
bo kocha­ją gro­mad­kę swo­ich wspa­nia­łych dzie­ci
więc łyka­ją ruti­no­scor­bin

jeśli zdo­bę­dziesz się
na ostat­ni dar ser­ca
twoi bli­scy otrzy­ma­ją
do 300 000 PLN
jako zwrot kosz­tów pogrze­bu
i innych wydat­ków

przed wysła­niem sms‑a
skon­sul­tuj się ze swo­im praw­ni­kiem
gdyż każ­dy sms nie­wła­ści­wie wysła­ny
zagra­ża two­je­mu życiu
lub zdro­wiu

w kinie w teatrze
przy sto­le
wszę­dzie dopa­da
to zło­wiesz­czo szy­der­cze
psi psi
face­ta któ­ry nie dobie­gnie
naszcza mi na buty
do zupy

po pro­stu męskość pierw­sza kla­sa

szu­kam cze­goś
co było­by bar­dziej przy­ja­zne
niż bie­gun­ka
hemo­ro­idy
zga­ga

Her­patch? To kłu­ją­ce sło­wo
ale nie bar­dziej niż pat­chwork
a opryszcz­ka
na ustach któ­rych nie masz
zamia­ru cało­wać
wła­ści­wie jest sym­pa­tycz­na
jak przy­laszcz­ka

A co oni dzi­siaj by zje­dli?
Nie Wło­cha nie Gre­ka nie Chiń­czy­ka
oni by zje­dli Pola­ka

przed prze­czy­ta­niem tego wier­sza
skon­sul­tuj się ze swo­im kry­ty­kiem
gdyż każ­dy wiersz nie­wła­ści­wie prze­czy­ta­ny
zagra­ża two­je­mu życiu
lub zdro­wiu

 


 

Powrót konia marnotrawnego

 

Zgi­nął nam koń, pusty wóz stoi w ogród­ku nad Wisłą. Był i go nie ma, nie wia­do­mo, co się z nim sta­ło. Szu­ka­li­śmy go na 3 Maja, pyta­li­śmy w skle­pie żela­znym, prze­szu­ka­li­śmy wikli­ny przy wale i po dru­giej stro­nie rze­ki, w Górze Puław­skiej. Teść prze­stał jeść, prze­stał odzy­wać się do kogo­kol­wiek.

I oto widzę kawa­łek skó­ry, pokry­tej krót­ką aksa­mit­ną sier­ścią. Głasz­czę tę sierść, czu­ję doty­kiem cie­pło i puls. Ta skó­ra ma kształt nie­wiel­kiej ryby, obłej, bez oczu, bez płetw, bez ogo­na. W dotyk wkła­dam całą swo­ją czu­łość. Wiem, że to on, nasz gnia­dy koń, wła­ści­wie źre­bak. Nie zja­dły go wil­ki, nie wywie­zio­no go do Włoch, nie porwa­li Cyga­nie. Po pro­stu ode­chcia­ło mu się żyć, ale jesz­cze jest żywy. Nie wygłu­piaj się, koni­ku – mówię do nie­go. Naj­waż­niej­sze teraz to go nakar­mić. Pro­wa­dzę – nio­sę – go do ogród­ka. W altan­ce jest jakaś krom­ka chle­ba z masłem i bia­łym serem. Konie jedzą chleb, ale czy jedzą bia­ły ser? Naj­pierw więc daję mu jabł­ko. Pod­su­wam mu je na otwar­tej dło­ni. Koni­ku – gryź. Gry­zie. Dłu­go mu tłu­ma­czę, jak bar­dzo nam na nim zale­ży, jak jest dla nas waż­ny.

On mówi, że prze­pra­sza, że to się już nie powtó­rzy. Muszę cię teraz zosta­wić do jutra – mówię do nie­go. Wie­rzę mu i na dowód tego, wycho­dząc, nie zamy­kam altan­ki ani furt­ki do ogród­ka na klucz.

12.09.2010

 


 

Skoro już jestem

 

Przy­cho­dzę w śro­dę do redak­cji „Twór­czo­ści”, chcę pod­pi­sać listę obec­no­ści, ale cały tydzień od wtor­ku do ponie­dział­ku zazna­czo­ny jest jako urlop wypo­czyn­ko­wy. Kie­dy pro­si­łem o urlop, uży­łem for­mu­ły: „wto­rek w przy­szłym tygo­dniu”, a ktoś to zro­zu­miał: „tydzień od przy­szłe­go wtor­ku”. Nie wiem, czy mam się zabie­rać, czy zostać, sko­ro już jestem.

3.10.2010

 


 

Płycizny

 

Pru­je­my z Bogu­sła­wem Wró­blew­skim wod­nym pojaz­dem po ogrom­nym słod­ko­wod­nym akwe­nie. Pojazd jest czymś w rodza­ju skrzy­żo­wa­nia ści­ga­cza z wodo­lo­tem, napę­dza­ny przez śru­bę czy śru­by zanu­rzo­ne w wodzie, roz­wi­ja ogrom­ną pręd­kość. Od hory­zon­tu po hory­zont sza­ro-bia­ło-nie­bie­skie sre­brzy­ste prze­strze­nie, to raczej ogrom­ne jezio­ro niż zalew, bo mówi się coś o tym, że mamy dopły­nąć do rezer­wa­tu i z oko­lic Par­ku zabrać kogoś na pokład. Bogu­sław jest pew­ny swo­ich umie­jęt­no­ści, mówi, że liczy na to, że gdy­by wyda­rzy­ła się jakaś kata­stro­fa lub poważ­na awa­ria, jego – cho­ciaż pły­wa ama­tor­sko – zaan­ga­żo­wa­no by do akcji ratow­ni­czej. Zaczy­na­ją się wśród tego bez­mia­ru wód jakieś pły­ci­zny, poro­śnię­te kępa­mi trzcin, pałek wod­nych, sito­wiem. Dzi­wi mnie, że Bogu­sław nie sta­ra się mię­dzy nimi lawi­ro­wać, omi­jać je, jak­by ten pojazd poru­szał się tyl­ko po liniach pro­stych. Kie­dy wpły­wa­my na te płyt­sze, bar­dzo płyt­kie miej­sca, sil­ni­ki zaczy­na­ją się krztu­sić, pojazd wpa­da w wibra­cje, boję się, że utknie­my na dobre, a jak okiem się­gnąć nie widać żad­ne­go brze­gu. Widzę jakieś zwie­rzę, sto­ją­ce nie tyle w wodzie, co na wodzie, przy­po­mi­na z wyglą­du psa, raczej może hie­nę skrzy­żo­wa­ną z rot­twe­ile­rem, ma brą­zo­wą krót­ką sierść w jaśniej­sze żół­ta­we cęt­ki. Nigdy cze­goś takie­go nie widzia­łem, boję się, że jeste­śmy na obrze­żach rezer­wa­tu albo nawet do rezer­wa­tu wpły­nę­li­śmy, cze­go chy­ba nie wol­no nam robić, cze­go chy­ba nie wol­no robić niko­mu. Myślę głów­nie o hała­sie nasze­go pojaz­du. Zwie­rzę, któ­re budzi mój lęk, naj­wy­raź­niej jed­nak nic sobie z naszej obec­no­ści nie robi. Trwa nie­po­ru­szo­ne jak jakiś żywy pław czy boja.

W któ­rymś momen­cie pod pojaz­dem poja­wia się twar­dy grunt. Nie­ocze­ki­wa­nie wraz z szarp­nię­ciem zwięk­sza się szyb­kość tej naszej dziw­nej łodzi, pokład umy­ka mi spod nóg. Trzy­mam obie­ma ręka­mi uchwyt, któ­rym zakoń­czo­na jest kil­ku­set­me­tro­wej dłu­go­ści lin­ka. Lin­ka momen­tal­nie się naprę­ża, lecę nad zie­mią na wyso­ko­ści kil­ku metrów. Nie mam gło­so­we­go kon­tak­tu z Bogu­sła­wem, nie mam żad­ne­go środ­ka łącz­no­ści. Nie wpa­dam w pani­kę, wszyst­ko to, co się dzie­je, wyda­je mi się oczy­wi­ste i zgod­ne z pro­ce­du­ra­mi, zasta­na­wiam się tyl­ko, na jak dłu­go wystar­czy mi siły w rękach.

4.10.2010

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania