
Moje likwidacje
dzwieki / WYDARZENIA Krzysztof Siwczyk Marta Podgórnik Roman HonetZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Romana Honeta, Marty Podgórnik i Krzysztof Siwczyk podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejPomyślałam, że skoro siódemka to szczęśliwa liczba, a Rademenes był naprawdę mądrym kotem, w przededniu świąt wielkiej nocy, przedwiośniem, wypowiem życzenia w formie okolicznościowych anegdotek...
1.
Jeśli się zastanowić, co jest najważniejsze w życiu, zawsze wychodzi na to, że ludzie; a konkretnie stosunki jakie nas z nimi łączą.
2.
Śląskich chłopaków poznałam w większości (bo np. Siwego wcześniej) w 95′ w Mikołowie, na Turnieju Jednego Wiersza im. R. Wojaczka, w nieistniejącym już kultowym lokalu ” Lady B.”. Turniej ma zawsze jednego jurora. Tamtej zimy był nim Marcin Świetlicki; to, że mnie nagrodził było dla mnie mocnym przeżyciem, i może nawet nad dalszymi wyborami życiowymi położył się jego (przeżycia) cień. Po tym pierwszym wieczorze, kiedy wymieniłam z chłopakami z Na Dziko adresy i numery telefonów, i kiedy Marcin Świetlicki, na moją wyraźną prośbę, uściskiwał kilkukrotnie moją szesnastoletnią, drżącą z przejęcia dłoń, wracałam do domu nad ranem, i nie miałam pojęcia o czymkolwiek, o czym teraz próbuję gadać (pisząc); nie zgadywałam nawet. Bo i nie mogłam wiedzieć, że Bartek na okładce swojej książki widnieć będzie na tle piasków Gobi. Że Grzesiek zostanie regularnym doktorem polonistyki; czy, że książka, którą Wojtek pisał, od kiedy go poznałam, doczeka się nie tylko nagród, ale i ekranizacji. Albo, że Maciek wyda Zimnych i martwych w Instytucie Mikołowskim (wtedy jeszcze nie istniejącym), w którym przez jakiś czas będziemy razem pracować, że powstanie film o Rafale Wojaczku, albo, że w 2002 roku pojedziemy razem do Anglii w ramach promocji wydanej tam antologii… I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, poczynając od spraw związanych z literaturą, a na towarzyskich, i tych bardzo życiowych, kończąc.
3.
Jest noc, i trzy leżące na stole połączenia telefoniczne milczą. To takie symptomatyczne. Angiografia, angelologia, archeologia. Archetyp. Archaizacja. Arche. Sultan Kahn & Zakir Husain Rajestahni, folk song sączy się z głośników; kiedyśmy jechali do Krakowa ten sam kawałek ratował nam życie, a teraz tylko przez gazę dźwięków przepuszcza zdarzenia i że czujemy się jak zmętniały bimber, który musi dojrzeć, dojść, i generalnie ochłodnąć .
Jestem senna, i słodka, bo o czwartej rano słuchając mantr klepanych przez Pasewicza w sąsiednim pokoju, można być – sennym i słodkim. To dobre motto nad wredny wiersz, nawiązujący do wiersza Mariusza Grzebalskiego, nie sądzicie?
No więc jest noc, trzy telefony milczą, bo i któż, któż miałby dzwonić czy nadać wiadomość do nas o tej porze. Tabla brzmi jak zmodyfikowana altówka. Radiohead gra i śpiewa: Jesteśmy jak dolar i cent, jak dolar i cent. Jest stół i milczy, trzy telefony leżą na nim, noc.
4.
Udzielam Państwu Czytelnikom legalnych dopowiedzeń. Mowa będzie teraz o Poznaniu, w którym zresztą, w salonie u Edwarda i Tomka, powstaje część niniejszego felietonu. Zaraz też przypomina mi się pierwszy lub drugi wyjazd (z chłopakami śląskimi) do Poznania, na festiwal poetycki, chyba w 1997 roku, Teatr Ósmego Dnia, wizyta w redakcji Czasu Kultury… Choć Mariusza i Darka znałam wcześniej, ze Zbiegu Poetyckiego Na Dziko w Katowicach, chyba drugiego w historii, tego, na którym wystąpił Brian Patten. Edwarda poznałam dopiero w 2000 roku, w Łodzi, kiedy odbierał Nagrodę Bierezina, zaprzyjaźniliśmy się od pierwszego wejrzenia… Cztery lata później, przez Edwarda właśnie, poznałam Przemka i Szczepana… Tego można sobie życzyć, jeśli czegoś w ogóle, aby już tylko zyskiwać nowych przyjaciół, i zatrzymać starych, a jeszcze poznawać ich i zaprzyjaźniać ze sobą… Zresztą, jak sobie teraz uświadomiłam, przyjaźń od znajomości różni się chyba właśnie tym, że nie określa jej wysługa lat, regularność kontaktów, podobieństwa zainteresowań, nie podlega modyfikacjom w czasie, nie wymaga podtrzymywania, ani powodu etc. Po prostu jest. Kontaktów z ludźmi, rzecz jasna przede wszystkim właśnie tych opartych na szacunku i szczerości, nie da się niczym zastąpić.
O tym, że szacunek do ludzi i szczerość wykluczają np. wszelkie formy nepotyzmu, lobbingu, itd., tu nie napiszę. Bo to nie tyle, że oczywiste. Bo to zabrzmiałoby tak, jakby bycie uczciwym człowiekiem nie wystarczało, by wszelkie nieuczciwe działania były niewyobrażalne po prostu. W dodatku w ukochanej dziedzinie, której poświęca się dużą część siebie. A ja z ludźmi nieuczciwymi z zasady się nie zadaję, więc nie wiem nawet do końca, czy tacy istnieją. A pomawianie innych o nieuczciwość to przestępstwo, i zwykłe świństwo. Choć trochę mi jednak żal ludzi, którzy swoje wyobrażenie o świecie budują na przekonaniu, że przyjaźń polega na wspólnocie interesów, lub że otrzymanie od świata zewnętrznego gratyfikacji w rodzaju nagród, pieniędzy czy fałszywych oklasków jest więcej warte niż szacunek kilku osób, tych, na których szacunku nam zależy.
5.
Ponieważ stosownych unieważnień dokonałam przy innych okazjach, korzystając z licznych i niedrogich taryf promocyjnych, a świat w jak najlepsze dudni pomimo tego, że gdzieś tam nie dojechałam, że do kogoś nie zadzwoniłam, i że nie opiewam z całych sił jego oczywistego kalectwa, optymistycznie spoglądam w kierunku, z którego wedle mojej wiedzy winna wnet wychynąć jutrzenka radosnej rezygnacji i pogodnej odmowy współudziału, by rozświetlić etc.
Byłam tam, gdzie byłam; poznawałam jednych przez drugich. Pomyślałam, że skoro siódemka to szczęśliwa liczba, a Rademenes był naprawdę mądrym kotem, w przededniu świąt wielkiej nocy, przedwiośniem, wypowiem życzenia w formie okolicznościowych anegdotek.
Życzyć wolę sobie, niż Państwu, zwłaszcza, że to niepopularny adres, wszystkiego najlepszego. Zdrowia, spokoju ducha i sumienia, oraz spełnienia najskrytszych mrzonek.
6.
W Kielcach wtedy, podczas wspólnego weekendu, gdy Jarek Łukaszewicz pstrykał Edwardowi zdjęcia do książki, poszliśmy z Przemkiem, jak przystało na parę postmodernistów, na spacer nad lokalny staw z łabądkami, to była słoneczna, choć w lutym, niedziela, i właściwie to były kaczki, nie łabądki. Było po prostu dobrze. Przez ostatnie 10 lat było mi tak dobrze i spokojnie częściej, niż na to wyglądało na bieżąco.
7.
Balkon Hortexu. Hotel kolejowy. Winiak klubowy. Dworzec. Inne dworce. Elementarna uczciwość nakazująca nie zapominać o żenadkach, padakach i faulach, których dałoby się uniknąć pozostając w stanie spoczynku bez możliwości renty, lub ograniczając się do spacernika w wymiarach karceru.
Dużo entuzjazmu dla braku refleksji.
Przy pełnym baku. Na torach. Przez telefon komórkowy. Przez łzy. Przez grzeczność, która w wydaniu niektórych osób trąci szyderstwem. Zimne gładzie. Złamane wersy. Nieistniejące cytaty. Ewentualność kursywy. Imiona przyjaciół.
Beznadziejnie ckliwa krotochwilna frazka o uniwersalnym przemijaniu, gdy wiotka rączka dotyka drążka, druga maca coś na kaca, a główka pracuje od samego popołudnia na jałowym biegu.
Rzadki, a przecież tak rozsądnie oczywisty pomysł mnożenia wszystkiego, co fajne, przez liczbę przyjaciół, i dzielenia reszty między resztę.
Ostatnie sekundy, w których nasi mają ciągle szansę na honorową bramkę; a jednak wolą iść na piwo pod parasole, żeby pogadać o czyichś niereformowalnych cyckach.
Kilka piosenek. Kilka piosenek wykonanych na kilku prywatkach. Kilka słów na kilka minut przed ciosem litości, który kojarzy się z Jane Fondą, szmer szmiry, fontanna, finały mistrzostw w unikaniu dopowiedzeń. Kilka chwil na moment przed odjazdem horyzontu.
To, co najbardziej coś tam, mija w pierwszym rzędzie, poniekąd pierwszorzędnie odsłaniając puste miejsce na ścianie nad regałem z czarnymi płytami i albumami ze zdjęciami mostów i tak dalej.
Siedem życzeń spełni się jak w tygodniu siedem dni, pomyśl dobrze, czego chcesz, zanim powiesz. (…)
Chłopaków z Poznania i z Warszawy poznawałam symultanicznie, czasem przez chłopaków ze Śląska, czasem siłą rzeczy. No i Kraków. Łódź. Wrocław. Itd. Z niektórymi kolegami po piórze udało mi się szczerze i poważnie rozmawiać od razu, z niektórymi rozmawiam dopiero teraz; nie było to i nie jest klepanie się po plecach w poczuciu znośnie spełnionego obowiązku; są to zwykłe gadki koleżanek i kolegów, o jakości piwa, jakiejś książce, czyimś romansie. O piątej nad ranem czasem o śmierci, miłości, że komuś jest w życiu źle. Naprawdę źle jest chyba tym, którzy nie mają komu o tym opowiedzieć. Albo nie potrafią.
Z 10 lat nie zapamiętałam widoków, faktów, dupereli o które co dzień boli głowa. Pamiętam dużo śmiechu i mało mydlanych baniek. Koleżeństwo czasem z rozsądku, z szacunku, czasem dla świętego spokoju; kilka przyjaźni. Sporo zadrapań. Ale żadnego handikapu w sprawach podstawowych, żadnych ulgowych biletów, miejsc na balkoniku z widokiem na podium. Parę razy naprawdę mocne wrażenia. Parę chybionych podań. Twarze i słowa przyjaciół, imiona ich dzieci, kanapy i lodówki w ich domach, anegdoty o znienawidzonych szefach, ulubiony zespół z młodości, fragmenty ich wierszy. Łza, która właśnie zakręciła się w moim oku.
Jeśli się zastanowić, co jest najważniejsze w życiu, to zawsze wychodzi na to
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.