recenzje / KOMENTARZE

A jednak poeci… O jednym wierszu Dyckiego

Krzysztof Hoffmann

Komentarz Krzysztofa Hoffmanna do wiersza „Piosenka o zielu” Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego z książki Oddam wiersze w dobre ręce (1988-2010).

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

CCCXLIV. Piosenka o zielu

tutaj koło Rzą­cy­ny leży Rzą­ca her­bu
Śle­pow­ron i pro­si o wes­tchnie­nie
bar­dzo cicho cichu­teń­ko leży Rzą­cy­na
obok męża któ­ry choć nie daje zna­ku

życia to się sobą naprzy­krza
koło Rzą­cy leży nie­boszcz­ka pani
i pro­si o nie­wy­ry­wa­nie ziel­ska
prze­chod­niu któ­ry też jesteś nicze­go sobie

ziel­skiem nie zaznasz spo­ko­ju
jeśli zabie­rzesz się stąd i nie wspo­mnisz:
tu leży Rzą­ca i Rzą­cy­na niech im
lek­ka będzie zie­mia i moja nie­uwa­ga

kie­dy tędy idę z Zie­liń­skim i go trą­cam


1.

Wiersz jest doświad­cze­niem języ­ka. Gra­ma­ty­ka języ­ka pol­skie­go zwal­nia z obo­wiąz­ku tłu­ma­cze­nia się z dopeł­nia­czo­wej fra­zy „doświad­cze­nie języ­ka”. Czy cho­dzi o spo­sób w jaki my doświad­cza­my język? Czy też może odwrot­nie, język poświad­cza wła­sne doświad­cze­nie? Albo – gdy­by pocią­gnąć rzecz dalej – jest może eks­pe­ry­men­tem, doświad­czal­nym bada­niem doko­na­nym poprzez język? A może eks­pe­ry­men­tem doko­na­nym na języ­ku, aby zba­dać jego moż­li­wo­ści? Poezja Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go powyż­sze pyta­nia zakre­śla w jed­nym geście na raz. Jest doświad­cze­niem języ­ka.

2.

Reto­rycz­ne uwi­kła­nie „Pio­sen­ki o zie­lu” każe zadać pyta­nie zasad­ni­cze – o moż­li­wość orze­ka­nia. Dyc­ki z meto­dycz­ną skru­pu­lat­no­ścią fakt jed­nost­ko­wych śmier­ci (prze­szłych, tj. pary boha­te­rów wier­sza, oraz przy­szłych: „prze­chod­niu”, zatem i „ty”, czy­tel­ni­ku) pod­szy­wa goto­wy­mi for­mu­ła­mi krą­żą­cy­mi w fune­ral­nym uni­wer­sum języ­ko­wym, krą­żą­cy­mi tyl­ko po to, aby fak­tycz­ność ową osła­bić, odda­lić. Pierw­sza stro­fa jest mikro­stu­dium tych eufe­mi­zu­ją­cych mecha­ni­zmów, wraz z pozor­nie nie­win­nym inci­pi­tem: „tutaj koło Rzą­cy­ny leży Rzą­ca”. W pierw­szej chwi­li ude­rza war­tość eufo­nicz­na wer­su, jego efekt pozor­nej auten­tycz­no­ści wywo­ła­ny egzo­ty­ką brzmie­nia. Przy­wo­łu­je rejestr epi­ta­fiów, mowy spo­wol­nio­nej, poważ­niej­szej a zatem jak­by i mówią­cej bar­dziej serio, praw­dziw­szej. Jed­nak przy dru­giej, trze­ciej, czwar­tej lek­tu­rze pozo­sta­je przede wszyst­kim uzur­pu­ją­ce a wro­śnię­te w język oży­wie­nie „leży” (dodat­ko­wo pod­kre­ślo­ne powtó­rze­niem w wer­sie trze­cim). Rzą­ca „pro­si o wes­tchnie­nie”, choć z żad­ną proś­bą już się zwró­cić nie może – w więk­szym stop­niu to zna­ne z obie­go­wych zwro­tów pra­gnie­nie żywych, by myśleć o potrze­bach zmar­łych tą samą mia­rą. Podob­nie z opi­sem Rzą­cy­ny, któ­ra leży „bar­dzo cicho cichu­teń­ko”. W zdrob­nie­niu i powtó­rze­niu sły­chać echo ludo­we­go zakli­na­nia śmier­ci („Powo­li powo­lut­ku jak baśń z głę­bi lasu […] Powo­li powo­lut­ku tak jak się umie­ra / Baśń tań­czy na palusz­kach wal­ca lub länd­ne­ra […] Powo­li powo­lut­ku śmierć nas w baśń zamie­nia” to aku­rat „Pięk­na mły­nar­ka” Jaro­sła­wa Mar­ka Rym­kie­wi­cza), w samym przy­słów­ku – pra­gnie­nie, by przy­pi­sy­wać moż­li­wość wybo­ru: bo prze­cież leżeć w ciszy to coś zasad­ni­czo róż­ne­go od leże­nia bez moż­no­ści gło­su. Praw­dzi­wa eks­plo­zja iro­nii nastę­pu­je na prze­strze­ni prze­rzut­ni mię­dzy­stro­fo­wej. W roz­bi­ciu związ­ku wyra­zo­we­go uka­zu­je się prze­wrot­na maestria Dyc­kie­go we wła­da­niu pol­sz­czy­zną. Nar­ra­tor wier­sza w humo­ry­stycz­nej – lecz jest to chi­chot bła­zna, histrio­na, nie zapo­mi­naj­my, że sam tekst został prze­cież zakwa­li­fi­ko­wa­ny jako „pio­sen­ka” – wol­cie obna­ża roz­ziew mię­dzy mean­drycz­nym dys­kur­sem śmier­ci, a śmier­cią samą: „choć nie daje zna­ku // życia”. Nie dawać zna­ku (w obli­czu śmier­ci), tym bar­dziej nie dawać zna­ku życia, jest wszak gestem nad zwy­czaj nomen omen wymow­nym: to ukra­cać gada­ni­nę, prze­ry­wać inter­pre­ta­cję, uka­zy­wać jało­wość semio­tycz­nej wraż­li­wo­ści każ­de­go czy­ta­ją­ce­go… Lecz takie odczy­ta­nie jest impo­zy­cyj­nym przy­pi­sy­wa­niem zna­cze­nia oraz roz­po­zna­niem zna­ku w zda­rze­niu, jakim jest brak zna­ku, co wię­cej, wyni­ka­ją­cym z prze­su­nię­cia w uprzed­nio goto­wym narzę­dziu języ­ko­wym, zda­rze­niu, któ­re zale­d­wie masku­je drżą­cą nie­sta­bil­ność komu­ni­ka­cji, jej bez­rad­ność. Nie ina­czej rzecz ma się ze sło­wa­mi two­rzą­cy­mi tkan­kę kolej­nych linii tek­stu: „nie zaznasz spo­ko­ju”, „niech im / lek­ka będzie zie­mia”. „Prze­chod­niu” jest tyleż uwi­kła­niem czy­tel­ni­ka w sytu­ację wier­sza, co kolej­nym odbi­ciem dys­kur­su fune­ral­ne­go, mowy nagrob­ków.

3.

Jed­na­ko­woż spro­wa­dzić wier­sze auto­ra Nenii do fur­czą­cej bez­rad­ną try­wial­no­ścią gry roz­luź­nio­nych i wybi­tych z zawia­sów słów, to poko­nać się wła­sną bro­nią. Dys­kurs kry­tycz­ny, zma­ga­ją­cy się z twór­czo­ścią Dyc­kie­go, ska­za­ny jest na brak eks­pia­cji jaką daje moż­li­wość zako­rze­nie­nia w dia­gno­zach, któ­re nie były­by auto­fi­gu­ra­tyw­ne, lecz nie ozna­cza to, iż w niej samej nie ma rezy­du­ów nie­ja­snej sta­bil­no­ści – nawet jeśli przy­cho­dzi okre­ślać ją nie­afir­ma­tyw­nie i nie­pew­nie. Jed­nym z takich ciem­nych cen­trów jest wybi­ja­ją­ca z porząd­ku lek­tu­ry – przy­naj­mniej do momen­tu, gdy nie nastą­pi jej osła­bie­nie – (nie­moż­li­wa) proś­ba Rzą­cy­ny, by nie wyry­wać „ziel­ska”. Jest coś tra­gicz­nie „praw­dzi­we­go” w ape­lu o zapo­mnie­nie. Pora­sta­ją­cy zie­le­nią grób jest prze­cież sprzecz­ny z prak­ty­ko­wa­ną tra­dy­cją dba­nia o mogi­ły – jest odczy­ty­wa­ny jako objaw nie­czu­ło­ści wobec tajem­ni­cy śmier­ci, ska­za­nie tych, co ode­szli (kolej­na meta­fo­ra z masze­ru­ją­ce­go pocho­du eufe­mi­zmów), na zatar­cie w pamię­ci przez czas, suge­stia nie­istot­no­ści ich ist­nie­nia. Proś­ba Rzą­cy­ny jest nie-ludz­ka, w tym sen­sie, że opie­ra się zro­zu­mie­niu, raz jesz­cze obna­ża­jąc nie­współ­mier­ność opty­ki żywych do wpi­sa­nej w nich zagad­ki, jaką jest kres tegoż same­go życia. Na tym rów­nież pole­ga „naprzy­krza­nie się” zmar­łych z wer­su pią­te­go.

4.

Lecz sło­wo z tytu­łu poja­wia się nie wprost trzy­krot­nie, każ­do­ra­zo­wo wpra­wia­jąc sło­wa w odmien­ny rezo­nans. Nawet jeśli zogni­sko­wać uwa­gę na nie­ja­snej proś­bie Rzą­cy­ny, kolej­ne powro­ty „zie­la” zacie­ra­ją moż­li­wość odczy­ta­nia, wichru­ją sens. Zie­lem jest prze­cież rów­nież „prze­cho­dzień”, któ­ry też jest „nicze­go sobie // ziel­skiem”. W kolej­nym związ­ku wyra­zo­wym wytrą­co­nym z oczy­wi­sto­ści poprzez prze­rzut­nię mię­dzy­stro­fo­wą oraz rady­kal­ne obni­że­nie reje­stru (jest się prze­cież raczej „nicze­go sobie ziół­kiem” niż „ziel­skiem”) akcja wier­sza na powrót prze­no­si się do prze­strze­ni języ­ka, nie odbie­ra­jąc jed­nak nic z poten­cjal­no­ści spo­tka­nia prze­chod­nia z gro­bem Rzą­cy i Rzą­cy­ny. Dyc­ki zda­je się mówić (niczym Piotr Som­mer, poeta rów­nie wyczu­lo­ny na zakre­sy sty­li­stycz­ne), iż w tej szcze­li­nie mię­dzy dru­gą a trze­cią stro­fą, mie­ści się sku­pie­nie z jakim, czy­ta­jąc wiersz i wytrą­ca­jąc się z oczy­wi­sto­ści lek­tu­ry, poezja może odsło­nić pole reflek­sji nie­do­stęp­ne innym rodza­jom mowy. Kon­ta­mi­na­cja „ziel­ska”, o któ­re­go nie­wy­ry­wa­nie pro­si Rzą­cy­na oraz „ziel­ska”, jakim jest prze­cho­dzień, zosta­ła wyra­żo­na w wyko­le­je­niu reje­strów, prze­cho­dzień zbli­żył się o krok do wła­snej śmier­tel­no­ści, lecz eks­pli­ka­cja zawsze będzie zatra­ca­ła war­tość tej nie­mej, bo roz­strzy­ga­ją­cej się w prze­strze­ni pisma, w świe­tle mię­dzy wer­sa­mi, figu­ry. Będzie nie­ma. A prze­cież zie­lem jest rów­nież Zie­liń­ski. Nie tyl­ko poprzez zbli­żo­ną war­tość dźwię­ko­wą nazwi­ska, ale przez sam fakt, iż idzie koło gro­bu Rzą­cy i Rzą­cy­ny niczym „prze­cho­dzień”. Czy nie­uwa­ga, z któ­rą pod­miot wier­sza trą­ca Zie­liń­skie­go fak­tycz­nie ma taką samą waż­ność, niczym zie­mia, któ­ra ma być „im lek­ką”? Czy też może jest rów­nie nie­istot­na? I tak i nie.

5.

Odczy­ta­nie „Pio­sen­ki o zie­lu” moż­na wszak prze­wró­cić na nice i powie­dzieć, iż ani przez moment wiersz nie jest tym, co zapo­wia­da swo­im tytu­łem. Dwu­krot­nie poja­wia się „ziel­sko”, poja­wia się na zasa­dzie brzmie­nio­wej bli­sko­ści „Zie­liń­ski”, lecz samo „zie­le” w wier­szu nie wystę­pu­je. Gdy­by nie łudzą­ca łatwość z jaką moż­na sko­ja­rzyć samą zie­leń z zabie­ga­mi poetyc­ki­mi Leśmia­na, moż­na by teraz poszu­ki­wać ana­lo­gii w pró­bach wska­zy­wa­nia na natu­rę bytu (rów­nież języ­ko­we­go). Zara­zem nie­obec­ność „zie­la” w wier­szu pro­wa­dzi­ła­by do lek­tu­ry tek­stu akcen­tu­ją­cej przede wszyst­kim nie to, co jest, lecz nie­przy­zy­wal­ną nicość. Nawet jeśli nie chcieć pójść tym tro­pem, nega­tyw­ność pozo­sta­je i to podwój­nie. Po pierw­sze, pod posta­cią śmier­ci, po dru­gie, przy­oble­ka­jąc się w śle­pą atry­bu­cję języ­ka. Jeśli w „Pio­sen­ce o zie­lu” nie ma „zie­la”, to dla­cze­go z tak nad­mier­ną gor­li­wo­ścią chcie­li­by­śmy poszu­ki­wać go w „ziel­sku”, „Zie­liń­skim”? Nie­kła­ma­nym walo­rem poezji Dyc­kie­go jest dema­ska­cja naszych dys­kur­syw­nych prze­świad­czeń, dzię­ki któ­rym czu­je­my się „nicze­go sobie”.

6.

Doświad­cza­jąc hory­zon­tu śmier­ci, czło­wiek nie­ustan­nie wysta­wia się na koniecz­ną kpi­nę, któ­ra nie jest efek­tem nie­współ­mier­no­ści dążeń i ich efek­tów, lecz nie­ja­ko zasa­dą ist­nie­nia, o ile to ostat­nie ma się oznaj­miać w języ­ku. Owa kpi­na egzy­sten­cjal­na jest nie­unik­nio­nym splo­tem mię­dzy bez­rad­no­ścią mowy wobec wła­snej gra­ni­cy, czy­li gra­ni­cy życia, a koniecz­no­ścią każ­do­ra­zo­we­go przy­oble­ka­nia owej bez­si­ły w sło­wa. A jed­nak poeci o niej i nią mówią.

O autorze

Krzysztof Hoffmann

Urodzony w 1983 roku. Krytyk, tłumacz. Adiunkt w Zakładzie Poetyki i Krytyki Literackiej w Instytucie Filologii Polskiej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Redaktor serii „Ilorazy Ironii” w wydawnictwie FORMA. Współpracuje z „eleWatorem” i „Czasem Kultury”. Mieszka w Poznaniu.

Powiązania

Idiom i tajemnica

wywiady / o książce Krzysztof Hoffmann Marcin Jurzysta

Roz­mo­wa Krzysz­to­fa Hof­f­ma­na z Mar­ci­nem Jurzy­stą o książ­ce Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 29 wrze­śnia 2011 roku.

Więcej

Gentelmeński układ

recenzje / ESEJE Krzysztof Hoffmann

Recen­zja Krzysz­to­fa Hof­f­man­na z książ­kiTrop w trop. Roz­mo­wy z Andrze­jem Sosnow­skim Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza.

Więcej

Wszyscy byliśmy poetami

debaty / ankiety i podsumowania Krzysztof Hoffmann Marcin Jaworski

Głos Mar­ci­na Jawor­skie­go i Krzsz­to­fa Hof­f­ma­na w deba­cie „Być poetą dzi­siaj”.

Więcej

sto jedenaście wierszy o własnym pomyśle na pustkę

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki Oddam wier­sze w dobre ręce (1988–2010) Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­ra uka­za­ła się 5 stycz­nia 2010 roku na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”.

Więcej

Piosenka o zależnościach i uzależnieniach

wywiady / o pisaniu Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

Zapis roz­mo­wy z Euge­niu­szem Tka­czy­szy­nem-Dyc­kim przed Galą Lite­rac­kiej Nagro­dy Nike 2009, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Oddam wier­sze w dobre ręce (1988–2010).

Więcej