recenzje / ESEJE

Antropologia rozczarowywania. Czterdzieści dziewięć notatek symultanicznych

Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki ciche psy Romana Honeta, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 21 sierpnia 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

0

Zero – bo zanim zacznę, wyja­śnię. Co do zasa­dy uwa­żam, że każ­de odpo­wie­dzial­ne (więc – ety­mo­lo­gicz­nie ponie­kąd – udzie­la­ją­ce odpo­wie­dzi) pisa­nie o lite­ra­tu­rze win­no być poprze­dzo­ne namy­słem. I wyda­je się to oczy­wi­ste, ale w prak­ty­ce oczy­wi­ste wca­le nie jest: zmo­rą dużej czę­ści naj­bar­dziej może wpły­wo­wej pol­skiej kry­ty­ki lite­rac­kiej wyda­je mi się wła­śnie bez-myśl­ność: pod­po­rząd­ko­wa­ne śro­do­wi­sku i ryn­ko­wi infor­mo­wa­nie zamiast inter­pre­to­wa­nia, powierz­chow­ność i bana­li­zu­ją­ca infan­tyl­ność, pisa­nie ani zanad­to pre­zen­ty­stycz­ne, ani prze­sad­nie idio­ma­tycz­ne, skut­kiem cze­go ana­li­zo­wa­ne książ­ki uśred­nia­ją się, tra­cą swo­ją osob­ność, sta­ją się sła­bo odróż­nial­ny­mi aktu­ali­za­cja­mi pew­nej bli­żej nie­spre­cy­zo­wa­nej uni­wer­sal­no­ści aktu pisa­nia. Z dru­giej jed­na­ko­woż stro­ny, mam wra­że­nie, że cier­pi­my ostat­nio na zalew kry­ty­ki lite­rac­kiej grze­szą­cej czymś prze­ciw­nym: teo­re­tycz­nym nad­mia­rem, któ­ry swo­istość kon­kret­ne­go dzie­ła roz­pra­sza doszczęt­nie w innych dys­kur­sach – eko­no­micz­nych, poli­tycz­nych, spo­łecz­nych, psy­cho­lo­gicz­nych, eman­cy­pa­cyj­nych…

Z całą pew­no­ścią każ­da nowa książ­ka Roma­na Hone­ta wyma­ga namy­słu i z rów­ną pew­no­ścią inten­syw­ność poety­ki tego auto­ra spra­wia, że trze­ba uwa­żać z roz­mie­nia­niem jej na inne, sil­ne a mod­ne języ­ki, bo wyjąt­ko­wo łatwo stać się tu ana­li­tycz­ną kary­ka­tu­rą. W odnie­sie­niu do dzie­ła Roma­na Hone­ta zda­rzy­ło mi się już porwać na coś, co wyma­ga­ło wła­śnie namy­słu – syn­te­ty­zu­ją­ce­go (choć żenu­ją­co odle­głe­go od wyczer­pa­nia), pró­bu­ją­ce­go nie tyl­ko zmie­rzyć się z kon­kret­ny­mi wier­sza­mi, ale też osa­dzić je w odpo­wied­nim kon­tek­ście teo­re­tycz­nym i histo­rycz­nym, by choć tro­chę zbli­żyć się do zro­zu­mie­nia feno­me­nal­no­ści zja­wi­ska, jakim jest wier­szo­pi­sar­stwo Hone­ta. Dziś będę pró­bo­wał cze­goś zupeł­nie inne­go – kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go komen­to­wa­nia nowych wier­szy poety w jak naj­bliż­szym związ­ku z ich pierw­szym (i – o ile tyl­ko moż­na – jed­no­krot­nym), naj­bar­dziej nie­uprze­dzo­nym czy­ta­niem. Rezy­gnu­ję z nad­mia­ru sca­la­ją­ce­go i kon­tek­stu­ali­zu­ją­ce­go namy­słu, by unik­nąć ryzy­ka nie­po­trzeb­ne­go odda­le­nia się od samej książ­ki. Odda­ję się porząd­ko­wi sko­ja­rzeń, epi­fa­nii, wra­żeń, domy­słów, z któ­rych żaden nie wie, jaki będzie kolej­ny. Na mar­gi­ne­sach cichych psów zapi­su­ję symul­ta­nicz­nie swo­je wła­sne notat­ki, nicze­go wię­cej pro­szę się tu nie spo­dzie­wać.

Zanim więc posta­wię nie­uchron­nie nad­cho­dzą­cą po zerze jedyn­kę, otwie­ram – po raz pierw­szy – plik z nową książ­ką Roma­na Hone­ta i zaczy­nam czy­tać.

1

Czte­ry pierw­sze stro­ny – dwa tytu­ły, mot­to, obraz. Tytuł pierw­szy – to oczy­wi­ście imię książ­ki. Mot­to – z biblij­nej Księ­gi Danie­la, eks­po­nu­ją­ce kon­flikt mię­dzy słu­cha­niem i rozu­mie­niem sły­sza­ne­go. Daniel to jeden z tych sta­ro­te­sta­men­to­wych Widzą­cych, któ­ry koja­rzy mi się (ina­czej niż Iza­jasz i Jere­miasz, a podob­nie jak Eze­chiel) raczej z uka­zy­wa­niem pew­nej Tajem­ni­cy niż z jej eks­pli­ka­cją. Daniel zapi­su­je to, co zoba­czył, a co w spo­sób abso­lut­ny nie mie­ści się w porząd­ku rze­czy­wi­sto­ści, Iza­jasz to nie­stru­dzo­ny inter­pre­ta­tor tego, co zosta­ło mu obja­wio­ne – czy w takiej sytu­acji sta­wia się Honet? Kogoś, kto doświad­cza tego, co rady­kal­nie poza nim, ale na ile tyl­ko to moż­li­we rezy­gnu­je z poety­ki wnio­sko­wa­nia, z reto­ry­ki kon­klu­zji? Takie samo – muta­tis mutan­dis – pęk­nię­cie widzę też w tytu­le książ­ki i w załą­czo­nym do niej obra­zie (nie wiem, czy ma on osta­tecz­nie zna­leźć się w tym wła­śnie miej­scu, czy ozdo­bić okład­kę)… Pies – na pozio­mie sym­bo­licz­nym, i to takim naj­bar­dziej oczy­wi­stym – to wier­ność poświad­cza­na czuj­no­ścią, a psia czuj­ność znaj­du­je ujście w gło­sie: wyje pies prze­czu­wa­ją­cy zło, szcze­ka pies ostrze­ga­ją­cy przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Cichy pies jest jakoś nie­po­ko­ją­cy – choć owszem, może być cichy dla­te­go, że spo­koj­ny (narzu­ca mi się taki pięk­ny obraz gdzieś z Edwar­da Sta­chu­ry, o marze­niu wędrow­ca, by jego noc­ne­mu wcho­dze­niu do wsi nie towa­rzy­szył sko­wyt i uja­da­nie zza pło­tów, ale koją­cy szmer wywo­ły­wa­ny przez wszyst­kie psy, któ­re wycho­dzą ze swych bud i zagród, by witać wędru­ją­ce­go łasze­niem się i liza­niem po rękach; i jest też prze­cież „cisza” rozu­mia­na jako ewan­ge­licz­na bez mała cno­ta „cicho­ści”, jako emo­cjo­nal­na łaska „wyci­sze­nia”), ale w obco­wa­niu z tym połą­cze­niem ciszy i psów coś się jed­nak nie zga­dza, coś się prze­su­wa w stro­nę nie­oczy­wi­sto­ści. No i obraz: albo to Bek­siń­ski (nie spraw­dzam, bo musiał­bym zer­k­nąć na koniec książ­ki, na stop­kę redak­cyj­ną, a to zni­we­czy­ło­by powzię­ty wobec cichych psów lek­tu­ro­wy zamiar), albo ktoś bar­dzo w Bek­siń­skim zadłu­żo­ny. W każ­dym razie dostrze­gam dokład­nie tę samą szcze­gól­ną wła­ści­wość, co na nie­mal wszyst­kich zna­nych mi dzie­łach mala­rza: zacie­ra­nie gra­nic mię­dzy tym, co ludz­kie, a tym, co z natu­ry i z maszy­ny – zacie­ra­nie tyleż nie­rze­czy­wi­ste, umow­ne, kosz­mar­nie oni­rycz­ne, co bru­tal­nie, hip­no­ty­zu­ją­co reali­stycz­ne, gdzie na każ­dym z tych łączeń/podziałów (Czło­wiek i Natu­ra, Natu­ra i Maszy­na, Maszy­na i Czło­wiek) roz­gry­wa się jakaś zamknię­ta w pod­pro­go­wo powol­nym ruchu wal­ka.

Prze­kra­cza­jąc wszyst­kie te wstęp­ne dyso­nan­se (mię­dzy ciszą a szcze­ka­niem i wyciem, mię­dzy sen­so­rycz­nym doświad­cza­niem a rozu­mie­niem, mię­dzy ludz­kim a przy­rod­ni­czo i maszy­no­wo nie­czło­wie­czym), wcho­dzę do wnę­trza książ­ki Roma­na Hone­ta. A czym jest ten kolej­ny tytuł (gwo­li ści­sło­ści: „bek­siń­ski” obraz nastę­pu­je dopie­ro po nim, więc może odno­si się on tyl­ko do nie­go), zapo­wia­da­ją­cy koły­sa­nie kró­la? Wyod­ręb­nia jakąś część tek­stów spo­śród innych? Suge­ru­je kon­wen­cję poema­tu? W obu przy­pad­kach – zmu­sza do per­cep­cji nad­cią­ga­ją­cych wier­szy w jakimś dodat­ko­wym porząd­ku.

2

Czy­li jed­nak bar­dziej cykl, nie poemat. Dwa pierw­sze wier­sze – „nikt w ope­rze” i „nikt na wyści­gach”. Iluż było tych okre­śla­ją­cych się przez zaprze­cze­nie boha­te­rów w dzie­jach lite­ra­tu­ry? Dwaj naj­bar­dziej emble­ma­tycz­ni: Odys w poema­cie Home­ra, tak wła­śnie przed­sta­wia­ją­cy się Poli­fe­mo­wi, i kapi­tan Nemo z pod­mor­skiej księ­gi Juliu­sza Verne’a (tak, oczy­wi­ście był jesz­cze choć­by nikt z przy­dom­kiem powo­ła­ny lata temu do życia w poezji Rad­ka Wiśniew­skie­go – tro­chę podob­nie do póź­niej­szych kre­owa­nych przez auto­ra inno­by­tów, takich jak Dziad z Kieł­czo­wa czy Zenon Kału­ża, przy­bie­ra­ją­cy róż­no­ra­kie maski, pró­bu­ją­cy róż­nych gło­sów, spo­glą­da­ją­cy pod innym kątem). Zarów­no mąż spod Troi, jak i hin­du­ski rebe­liant (ach, ta per­ma­nent­na, nie­ule­czal­na, fran­cu­ska anglo­fo­bia Verne’a!) porzu­ca­li swe imię ze wzglę­dów – powiedz­my – prag­ma­tycz­nych i poli­tycz­nych: cyklo­pi podej­rze­wa­ją sza­leń­stwo ośle­pio­ne­go Poli­fe­ma każą­ce­go im ści­gać Niko­go, Nemo wybie­ra dla sie­bie los bez­i­mien­nej, bez­po­sta­cio­wej zemsty. A kim jest nikt Hone­ta? Naj­praw­do­po­dob­niej – (ni)kimś wypa­tro­szo­nym z egzy­sten­cji, prze­ora­nym przez doświad­cze­nie aż do miej­sca, w któ­rym toż­sa­mość zamie­nia się w świe­żo roz­be­be­szo­ne pole, z któ­re­go jesień zebra­ła już wszyst­kie plo­ny. (Ni)kimś, kto chło­nie i prze­po­czwa­rza, ale jed­no­cze­śnie unie­waż­nia – nie ma prze­cież miej­sca ni cza­su, któ­rych doświad­cza­ło­by nic: każ­da licz­bo­wa war­tość pomno­żo­na przez zero daje zero.

3

Co jest tutaj tym bar­dziej widocz­ne, że nikt wcho­dzi „do ope­ry”, przy­by­wa „na wyści­gi”, czy­li w miej­sca, któ­re obra­zu­ją szcze­gól­ną cele­bra­cję wyjąt­ko­wo roz­bu­cha­nej, nadoz­dob­nej prze­strze­ni i sku­pie­nie na cza­sie, bez któ­re­go nie ist­nie­je wszak skom­pli­ko­wa­ny rytu­ał goni­twy. Tym­cza­sem nikt Roma­na Hone­ta nie tyl­ko  zmu­sza mnie swą (nie)obecnością do prze­my­śle­nia same­go fak­tu ist­nie­nia cza­su i prze­strze­ni; jak­by tego było mało, lita­nij­nie zakli­na wszyst­ko, cze­go się dotknie, do odcho­dze­nia w prze­szłość – wie­lo­krot­nie powtó­rzo­ne, upo­rczy­wie przy­wo­łu­ją­ce teraź­niej­szą naocz­ność sło­wo „już”, zawsze jest prze­kre­ślo­ne towa­rzy­szą­cy­mi mi dopre­cy­zo­wa­nia­mi: „nigdy”, „nic”, „nie”

4

A więc jed­nak Bek­siń­ski („bek­siń­ski”); nie myśla­łem wcze­śniej o tym, jak moc­no wyobraź­nia poetyc­ka Hone­ta, jej linie prze­ci­na­ją­ce świa­ty mine­ra­łów, pul­su­ją­cą nie­ocze­ki­wa­nym, nie­sa­mo­wi­tym życiem natu­rę, bez­wstyd­ną i bez­rad­ną czu­łość, łamią­ce się na kon­tu­rach cmen­ta­rzysk i śmiet­ni­ków, kore­spon­du­je z tym tak kon­se­kwent­nym, mono­fo­nicz­nym uni­wer­sum obra­zów mala­rza: a prze­cież wszyst­ko to jest choć­by w takim cyta­cie, któ­re­go po pro­stu nie mogę teraz czy­tać ina­czej niż jako wid­mo­wej ekfra­zy: „już nigdy nie nasta­ną: kapła­ni nie z kosmo­su, / lecz z nerek i chrzą­stek, zbie­racz / elek­tro­śmie­ci zaspa­wa­ny w kuli, / gdzie pły­wa wie­ża ste­reo, łom / i wie­cheć sło­my”.

5

Myślę o tym, co napi­sa­łem powy­żej, o czu­ło­ści Roma­na Hone­ta, któ­ra jest jed­no­cze­śnie bez­wstyd­na i bez­rad­na, i myślę, że być może nie­chcą­cy doty­kam w ten spo­sób cze­goś bar­dzo waż­ne­go. Bo tak się jakoś, mam wra­że­nie, poro­bi­ło, że w pew­nej istot­nej czę­ści współ­cze­snej pol­skiej poezji bar­dzo trze­ba uwa­żać wła­śnie na czu­łość: łatwo się nara­zić na zarzu­ty już to szcze­niac­kiej ego­cen­trycz­no­ści, pen­sjo­nar­skiej egzal­ta­cji, już to o eska­pizm od wal­ki o spo­łecz­ną waż­ność poezji… Honet tym­cza­sem czu­ło­ści się nie wsty­dzi – ona to jest w jego poezji (jak w kolej­nym wier­szu z cichych psów, zaty­tu­ło­wa­nym „w bie­gu przez ogień”) siłą kosmicz­ną, instan­cją spraw­czą, a prze­cież rów­no­cze­śnie czymś żało­śnie bez­rad­nym, roz­wie­wa­ją­cym się przy lada powie­wie cze­go­kol­wiek. „w bie­gu przez ogień” mógł­by być po pro­stu (?) roz­mo­wą kocha­ją­cych się – dra­ma­tycz­ną, roz­li­cze­nio­wą, okrut­ną – ale nie­oczy­wi­stość, pro­gra­mo­we roz­chwia­nie rela­cji nadaw­czo-odbior­czych (a czym wła­ści­wie tak w ogó­le są – nie mogę prze­stać się zasta­na­wiać – te osob­ne gło­sy zazna­cza­ne przez Hone­ta kur­sy­wą, cza­sem brzmią­ce jak dopo­wie­dze­nia z inne­go pozio­mu nie­świa­do­mo­ści, cza­sem jak wtrą­ce­nia jakiejś kolej­nej instan­cji nadaw­czej, cza­sem jak nie­oso­bo­we reper­ku­sje nie­ubła­ga­nie mija­ją­ce­go cza­su) spra­wia, że osta­tecz­nie z tego roz­gwa­ru desty­lu­je się głos samej czu­ło­ści, sank­cji wszyst­kie­go, co się tu mówi.

6

Mani­chej­skość poezji Hone­ta, temat do abso­lut­nie osob­ne­go roz­pra­co­wa­nia: „ławice”/„gwiazdy”, „radość”/„epitafia”, nade wszyst­ko zaś: „żywi rzu­ca­ją cie­nie, / a umar­li blask”.

7

To jest jeden z głów­nych wek­to­rów siły raże­nia poezji Hone­ta – na pozór wie­lo­słow­nej, peł­nej roz­bu­do­wa­nych meta­for, zadłu­żo­nej w sur­re­ali­stycz­nej śmia­ło­ści obra­zo­wa­nia, a w grun­cie rze­czy i kie­dy trze­ba, jak w cyta­cie przy­to­czo­nym tuż powy­żej, bez­względ­nie cel­nej, tną­cej niczym lan­cet: „zży­łem się z tym poża­rem, / zro­słem z wodą” (z wier­sza „nie mam jej”). Pre­cy­zja kon­struk­cji para­lel­nej tak ści­słej, że bar­dziej nie moż­na (ewen­tu­al­ne nie­po­trzeb­ne powtó­rze­nie zaim­ka zwrot­ne­go „się” i wska­zu­ją­ce­go „tym” w dru­gim wer­sie wca­le by jej nie wzmoc­ni­ło, wręcz prze­ciw­nie: osła­bi­ło przez gra­ma­tycz­ne usztucz­nie­nie), roz­gry­wa­ją­cej zwią­zek mikro- i makro­ko­smo­su, egzy­sten­cji i arche­ty­pal­ne­go domi­nium żywio­łów dwo­ma kapi­tal­nie dobra­ny­mi cza­sow­ni­ka­mi, zaczy­na­ją­cy­mi się tą samą lite­rą „z”, ozna­cza­ją­cą naj­czę­ściej ści­sły zwią­zek bądź wyni­ka­nie (kogoś z kimś, cze­goś z cze­goś inne­go) i w pozy­cji samo­dziel­nej w każ­dej z lini­jek powtó­rzo­ną – „zżyłem się z tym poża­rem, / zrosłem z wodą”. Dodat­ko­wo: ostra, zgrzy­ta­ją­ca ali­te­ra­cja „zżycia” i „pożaru” i roz­cią­gnię­ta, obni­żo­na, głę­bi­no­wa – „zrosłem z wodą”.

8

Ten wiersz powra­ca do towa­rzy­szą­ce­go mi od począt­ku książ­ki wra­że­nia, że Honet pra­gnie zapu­ścić się na lot­ne pia­ski jed­no­cze­sne­go potwier­dza­nia oraz unie­waż­nia­nia toż­sa­mo­ści i świa­ta, ich nega­tyw­nej dia­lek­ty­ki: powra­ca­ją man­trycz­ne powtó­rze­nia „nicze­go” i „niko­go” z zaprze­cza­ją­cym „nie”. Ale zarów­no tu, jak i w wier­szu kolej­nym docho­dzi też do gło­su topos sta­ry jak moder­nizm: nie­wy­star­czal­no­ści języ­ka i lite­ra­tu­ry w pró­bach spro­sta­nia doświad­cze­niu. Iro­nia gra­ma­ty­ki: spe­try­fi­ko­wa­na for­mu­ła zaczy­na­nia kon­wer­sa­cji tele­fo­nicz­nej, tak dosko­na­le zna­na choć­by z żela­znych zesta­wów zaga­jeń tele­mar­ke­ter­skich, czy­li „czy mógł­bym zabrać chwi­lę?”, zysku­je zło­wiesz­czy wymiar po odar­ciu jej z meta­fo­rycz­no­ści w odpo­wie­dzi: „– wybacz, nie mam jej” (zło­wiesz­czy tym bar­dziej, że brak zało­żo­nej meta­fo­rycz­no­ści bynaj­mniej nie ozna­cza dosłow­no­ści: „jej” może ozna­czać zarów­no „chwi­lę”, jak i utra­co­ną miłość i/lub oso­bę). W „krót­kim kur­sie kla­sy­cy­zmu” ta nie­wy­star­czal­ność jest uję­ta wprost: „jak fał­szy­wa oka­że się naj­głęb­sza książ­ka, / gdy się ją zechce zasto­so­wać w życiu”.

9

A więc jed­nak nie­oczy­wi­sty mani­chej­czyk? Tytu­ły kolej­nych dwóch wier­szy poka­zu­ją, że Hone­ta pocią­ga­ją binar­ne kom­po­zy­cje tek­stów: po „nikim w ope­rze” i „nikim na wyści­gach”, teraz mamy „mni­cha w tele­wi­zji” i „kobie­tę w radiu”. On mówi o nie­obec­no­ści jako wyni­ku poszu­ki­wa­nia boga, ona – o nie­obec­no­ści zagi­nio­ne­go dziec­ka. Nie­obec­ność stwo­rzy­cie­la i stwo­rze­nia – a prze­cież zarów­no w jed­nym, jak i w dru­gim tek­ście domi­nu­je per­spek­ty­wa obec­no­ści: roz­pro­szo­nej, warun­ko­wej, zni­kli­wej, nie­zro­zu­mia­łej, poszu­ki­wa­nej nie tak, jak trze­ba, nie­chęt­nej uobec­nia­niu, ale jed­nak obec­no­ści.

10

Wresz­cie poja­wia­ją się tytu­ło­we (?) „psy”. W wier­szu „mnich w tele­wi­zji”, po kon­sta­ta­cji nie­oczy­wi­sto­ści boskiej ema­na­cji w świe­cie, nad­cho­dzi spe­ku­la­cja: „może wła­śnie wte­dy / nale­ża­ło się zbli­żyć – wte­dy / prze­pły­wał w łodzi peł­nej psów”.

11

Niczym w – nomen omen – eks­pe­ry­men­cie z psem Paw­ło­wa, ten wła­śnie „pies” Hone­ta dzia­ła na mnie jak brzę­czyk, budzi reak­cję w posta­ci zale­wu sko­ja­rzeń. Po pierw­sze – łagod­ne psy z wiej­skiej nocy opi­sy­wa­nej przez Ste­da, któ­re już przy­wo­ła­łem: komu­nia ze świa­tem zamiast kon­fron­ta­cji. Po wtó­re – spro­wo­ko­wa­ny Danie­lem z mot­ta, inny zna­ny obraz pro­roc­kiej epi­fa­nii: Eliasz, któ­ry wycho­dzi z jaski­ni, by spo­tkać Pana przy­cho­dzą­ce­go zupeł­nie nie tak, jak nale­ża­ło się tego spo­dzie­wać. Po trze­cie – ile­kroć pró­bu­ję zapi­sać tytuł wier­sza „mnich w tele­wi­zji”, tyle­kroć narzu­ca mi się nie­zwy­kły obraz Caspa­ra Davi­da Frie­dri­cha Mnich na brze­gu morza: wznio­sła zgro­za meta­fi­zy­ki, tak kocha­na przez roman­ty­ków, zobra­zo­wa­na jako ludz­ka dro­bi­na nik­ną­ca w bez­mia­rze odpy­cha­ją­co dzi­kie­go pej­za­żu.

12

Honet nie jest wyłącz­nie poetą zerwań, iro­nicz­nych roz­mi­nięć, apo­rii: wszyst­kie te pęk­nię­cia prze­kra­cza nie­koń­czą­ca się, hip­no­ty­zu­ją­ca, meli­zma­tycz­na, cią­gną­ca się aż po bez­dech skład­nia.

13

Tytu­ło­wy wiersz tej czę­ści nowej książ­ki Hone­ta (tak, teraz już wiem: „koły­ska dla kró­la” to tytuł cyklu, a jed­no­cze­śnie tegoż cyklu utwór tytu­ło­wy; oczy­wi­stość natych­miast poja­wia­ją­ce­go się pyta­nia: jak ta część będzie się mia­ła do kolej­nych?) to bar­dzo moc­na eks­pre­sja pra­gnie­nia meta­fi­zycz­ne­go: utwór roz­cho­dzi się kon­cen­trycz­ny­mi krę­ga­mi wokół pew­nej defi­ni­cji bóstwa obec­ne­go wyłącz­nie poprzez swo­je dzia­ła­nie – stwa­rza­nie „naj­lep­sze”, ale „nie na dłu­go”. Tro­chę jak­by oso­bli­wa waria­cja słyn­nej tezy Got­t­frie­da Wil­hel­ma Leib­ni­za: nie­do­sko­na­łe jest dosko­na­łe, ponie­waż nie jest moż­li­we dosko­nal­sze… I być może jest tu zawar­ta kwin­te­sen­cja bar­dzo, jak sądzę, moc­ne­go zamy­słu antro­po­lo­gicz­ne­go zawar­te­go w poezji Roma­na Hone­ta: czło­wiek defi­niu­je się poprzez per­ma­nent­ne roz­cza­ro­wa­nie: fru­stru­ją­ce (im dłu­żej żyje­my, tym bar­dziej sta­je­my się świa­do­mi naszej nie­wy­star­czal­no­ści wobec prze­mi­ja­nia, cier­pie­nia, umie­ra­nia, wobec rela­cji z inny­mi ufun­do­wa­nej na atrak­cji czu­ło­ści i repul­sji ranie­nia, wobec imma­nent­nej nie­do­sko­na­ło­ści spo­so­bów orga­ni­za­cji życia spo­łecz­no-poli­tycz­ne­go), ale też fun­du­ją­ce: nigdy nie pozbę­dzie­my się naiw­ne­go pra­gnie­nia, by osią­gnąć to, co nie­roz­cza­ro­wu­ją­ce (choć nie widzi­my nic prócz ruchu osy­py­wa­nia się tego, co chcie­li­by­śmy pod­trzy­mać: „sta­rzec i ane­ste­zjo­log”, „rower zmie­nio­ny w wózek inwa­lidz­ki”, „cień pomię­dzy skó­rą a nie­skoń­czo­no­ścią”).

14

Powra­cam do meta­fo­ry uży­tej tuż powy­żej: „koły­ska dla kró­la” to utwór, w któ­re­go cen­trum jest sank­cja meta­fi­zycz­na i któ­ry roz­cho­dzi się jak krę­gi na wodzie po wrzu­ce­niu do niej kamie­nia. Bo takie wła­śnie jest bóstwo Roma­na Hone­ta: nie widzi­my go, spo­czy­wa na dnie stwo­rzo­ne­go; jedy­nym jego zna­kiem są fale prze­bie­ga­ją­ce taflę jezio­ra, coraz mniej widzial­ne, coraz bar­dziej domyśl­ne, coraz bar­dziej dostęp­ne wyłącz­nie wie­rze, nie per­cep­cji.

15

„Koły­skę” Roman Honet koja­rzy z „cza­sem” („czas to mar­na koły­ska dla kró­la”); ale prze­cież czas koły­ski jest cza­sem szcze­gól­nym: sam w sobie nie­świa­dom wła­sne­go koń­ca, sku­pio­ny na eks­ta­zie teraź­niej­szo­ści, a przez nas w peł­ni zaopie­ko­wa­ny. Boga zamknąć w koły­sce? Bluź­nier­stwo (zwłasz­cza że chwi­lę póź­niej „czas” w roli kró­lew­skiej koły­ski zrów­na­ny jest ze „świ­nią”, a to prze­cież w sta­do świń Jezus zago­nił bie­sy), czu­łość?… a może jakaś pró­ba wywar­cia zemsty, odwró­ce­nia ról, naucze­nia go, jak ma two­rzyć świat dosko­nal­szy niż ten fał­szy­wie naj­do­sko­nal­szy, pró­ba powro­tu do począt­ku aktu kre­acji, kie­dy wszyst­ko było jesz­cze moż­li­we – a to z kolei jest warun­kiem nie­moż­li­wo­ści roz­cza­ro­wa­nia.

16

Dwa kolej­ne wier­sze to znów opozycja/dopełnienie: „idź poprzez pogrze­by” i „idź poprzez skle­py”. Oba zaczy­na­ją się od pona­gle­nia, zamie­nia­ją­ce­go cho­dze­nie w bie­ga­nie; dru­gi z nich dodat­ko­wo tak jak­by łączył się z poprzed­nim poprzez sło­wo „teraz” – czy­li już, led­wo opu­ścisz cmen­tarz, bie­gnij do skle­pu. W obu – pod­sta­wo­wą figu­rą reto­rycz­ną jest wyli­cze­nie, tak czę­sto wią­za­ne z utra­tą. Ale – nie­co podob­nie jak z nikim nawie­dza­ją­cym „ope­rę” i „wyści­gi”, jest to utra­ta tego, co było (a jest na cmen­ta­rzu), i jed­no­cze­śnie tego, co nie będzie nigdy (bo jest w skle­pie, któ­re­go sens to mno­że­nie towa­rów zawsze prze­wyż­sza­ją­ce nabyw­czą wypor­ność kupu­ją­ce­go). Może dla­te­go to mówią­ce nic zawie­szo­ne mię­dzy dwo­ma stra­ta­mi – prze­szłą i przy­szłą – może zare­ago­wać wyłącz­nie pato­sem wyli­cza­nia zmar­łych (tu fak­tycz­nie poja­wia się Bek­siń­ski – ale Tomasz), tej ulot­nej, jak wypo­wia­da­ne sło­wo, litur­gii rycia inskryp­cji mową na powie­trzu albo szy­dli­wą goni­twą gro­te­sko­wych obra­zów kon­su­mo­wa­nia powy­żej obję­to­ści żołąd­ka.

17

Sło­wo daję, że dopie­ro teraz czy­tam ostat­ni „koły­sko­wy” (za pierw­szym razem prze­czy­ta­łem nie „koły­ska”, ale „koły­san­ka dla kró­la”) utwór z nowej książ­ki Roma­na Hone­ta. Tym bar­dziej zdu­mie­wa mnie, jak wie­le moich intu­icji się teraz potwier­dza: „jeże­li brak trwać może, trwa wła­śnie / – ten brak, któ­ry nas osła­nia”; „brak nosi tar­czę każ­de­mu / dla oca­le­nia przed czu­ło­ścią źre­nic”.

18

Dru­ga część cichych psów nosi taki sam tytuł, jak całość tomu – co z tego wynik­nie?… Jest i obraz, tro­chę jak­by dal­szy ciąg poprzed­nie­go, jego dol­na część. Jak­bym poru­szał się w kie­run­ku wyzna­czo­nym przez frag­men­ty z wie­lu utwo­rów czę­ści poprzed­niej (rezy­gnu­ję z kon­kret­ne­go cyta­tu, bo teraz dopie­ro, szu­ka­jąc tych kon­kret­nych słów, dostrze­gam, jak wie­le u Hone­ta okre­śleń wska­zu­ją­cych wła­śnie ten kie­ru­nek – w dół, ku zie­mi i niżej).

19

Nie, jed­nak nie roz­cza­ro­wa­nie, o któ­rym pisa­łem powy­żej: scho­dząc niżej, zamie­niam je na roz­cza­ro-wy-wanie, bo nie cho­dzi tu o stan, a o cią­gły ruch.

20

W dół, w dół… Pry­wat­ne kata­ba­zy Roma­na Hone­ta, naj­czę­ściej orfic­kie, odby­wa­ne w poszu­ki­wa­niu uko­cha­nej, z któ­rych wra­ca się tyl­ko po, by śpie­wać nie­uchron­ność utra­ty. Pierw­szy wiersz dru­giej („tytu­ło­wej”) czę­ści cichych psów gra este­ty­ką nie­mal baro­ko­wą: epi­sto­lar­ny kon­cept z otwie­ra­ją­ce­go dwu­wer­su – „podróż od śmier­ci róż­ni się powro­tem / i spo­so­ba­mi wysy­ła­nia listów” – znaj­du­je swo­je zwier­cia­dla­ne dopeł­nie­nie w dys­ty­chu zamy­ka­ją­cym: „listy z podró­ży mają dłu­gą dro­gę, / listy ze śmier­ci nigdy się nie koń­czą”. Śmierć – dół, w któ­ry pod zło­wro­gim sze­ścio­okim spoj­rze­niem Cer­be­ra niczym jesien­ne liście obsy­pu­ją się kar­ty, z któ­rych nikt nie wywró­ży już niczy­je­go losu; ale też śmierć, któ­ra – jako nie­skoń­czo­na – jest warun­kiem wyj­ścio­wym każ­de­go obli­czo­ne­go na nie­skoń­czo­ność ruchu zna­czeń. Tro­chę jak w słyn­nym opo­wia­da­niu Her­ma­na Melville’a, w któ­re­go fina­le oka­zu­je się, że to pra­ca w upior­nie kaf­kow­skim urzę­dzie zaj­mu­ją­cym się pocz­tą nie­do­star­czo­ną z powo­du śmier­ci adre­sa­ta (za każ­dym razem odczu­wam dreszcz, gdy wyj­mu­ję ze skrzyn­ki pocz­to­wej urzę­do­wą koper­tę, na któ­rej jako jed­ną z opcji nie­ode­bra­nia listu moż­na ozna­czyć wariant „adre­sat nie żyje”; o takim dresz­czu mądrość ludo­wa mawia, że prze­cho­dzi czło­wie­ka wte­dy, gdy śmierć się czai tuż obok i chy­bia kosą o włos) spo­wo­do­wa­ła, iż boha­ter swo­ją komu­ni­ka­cję ze świa­tem coraz bar­dziej ogra­ni­cza do owe­go I would pre­fer not to, do mani­fe­sto­wa­nia nie­zgo­dy na jaką­kol­wiek, negu­ją­cą bądź apro­ba­tyw­ną, defi­ni­tyw­ność.

21

Inne drże­nie: takie, któ­re odczu­wam, gdy pró­bu­ję prze­czy­tać kolej­ny wiersz, edy­tor­sko roz­sy­pa­ny w tej wer­sji cichych psów, któ­rą posia­dam; spo­tę­go­wa­ne wła­sną pró­bą dopi­sa­nia bra­ku­ją­cych liter, skle­ce­nia wer­sów. Czy to wła­śnie – ten rytm moich opusz­ków na kla­wia­tu­rze – jest jed­nym z tych ruchów zało­żo­nych przez śmierć, któ­ra w poezji Hone­ta jest koń­cem (bo cóż to za śmierć, co nie koń­czy?), ale też począt­kiem (bo po co komu poezja, któ­ra nie jest gestem sprze­ci­wu wobec umie­rań?).

22

A był to wiersz o cie­le. A następ­ny – znów gra topi­ką chrze­ści­jań­ską. I sko­ro już wier­sze z dru­giej czę­ści cichych psów tak bar­dzo ścią­gnę­ły mnie w dół, ku czy­ta­niu z de pro­fun­dis, to cią­gnie mnie też do Wata, w któ­re­go poezji też tak dużo tej orfic­kiej (i dan­tej­skiej, i apo­kry­ficz­nej, i wergi­liań­skiej, i każ­dej innej) kata­ba­zy. W poezji auto­ra Wier­szy śród­ziem­no­mor­skich (i nie tyl­ko w poezji) cia­ło czę­sto sta­je na zawa­dzie zba­wie­niu; pisze Wat, że aby nie­po­ję­ta tajem­ni­ca śmier­ci Boga-Czło­wie­ka fak­tycz­nie mogła stać się cen­trum wszel­kiej meta­fi­zycz­nej zgro­zy, musi być domy­śla­na do koń­ca, bez per­spek­ty­wy zmar­twych­wsta­nia. Honet tym­cza­sem – tuż po wier­szu „z obsza­ru cia­ła” – pisze „gwoź­dzie pasyj­ne”, koń­czą­ce się nastę­pu­ją­cym blas­fe­micz­nym cre­do: „pasyj­ne gwoź­dzie – zostaw­cie nas w spo­ko­ju / i z naszą nie­wia­rą”.

23

A prze­cież cia­ła Roma­na Hone­ta to nie tyl­ko umie­ra­nie – to też nie­mal zawsze miłość (zarów­no w tym wier­szu, jak i w poprzed­nich, ale też – jak w całej w zasa­dzie wcze­śniej­szej jego poezji, tak nie­by­wa­le kon­se­kwent­nej); miłość umie­ra­ją­ca, umie­ra­ją­ca fak­tycz­nie, ale też umie­ra­ją­ca po roz­sta­niu. I przez to wła­śnie umie­ra­nie pod­da­ją­ca się iden­tycz­nej dyna­mi­ce trwa­nia, co sama śmierć: nie­koń­czą­cej się pra­cy pamię­ci, roz­li­cze­nia, spe­ku­la­cji, w któ­rej żad­ne życie („naj­lep­sze”, ale któ­re wszak dosta­je­my w dzier­ża­wę „nie na dłu­go”) nie może już prze­szko­dzić.

 24

Wia­ra w Boga jako obiet­ni­cę nie­śmier­tel­no­ści (zawsze figu­ra­ty­wi­zo­wa­nej jako wiecz­ne trwa­nie cia­ła, inne wiecz­no­ści są poza naszym wyobra­że­niem i wysło­wie­niem) i wia­ra w miłość zastę­pu­ją­cą Boga odra­cza­ją­ce­go nie­śmier­tel­ność w próż­ni meta­fi­zycz­ne­go mil­cze­nia. W wier­szu „lam­pa świa­ta” Honet pisze tak: „jeśli wie­rzy­łeś, lecz się / nie speł­ni­ło, pocie­szy cię ten, / kto nigdy nie wie­rzył // w żaden porzą­dek wyż­szy nad kobie­tę”.

25

Co inne­go mia­łem napi­sać o tych kocha­ją­cych cia­łach Hone­ta, ale nie­za­pi­sa­ne sko­ja­rze­nie ucie­kło, prze­szło w sfe­rę nie­koń­czą­cej się poten­cjal­no­ści, na zawsze już ocze­ku­jąc (zapew­ne darem­nie) swe­go wypo­wie­dze­nia… Ale patrzę też na to z, powiedz­my, meto­do­lo­gicz­ne­go i prag­ma­tycz­ne­go punk­tu widze­nia, i widzę, że nie da się tak dłu­żej: ten mój tekst, już i tak roz­ro­śnię­ty ponad wszel­ką roz­sąd­ną i sto­sow­ną mia­rę (a jestem dopie­ro w poło­wie cichych psów), muszę powścią­gnąć. Bak­cy­le moich słów namna­ża­ją­ce się na cie­le wier­szy Roma­na Hone­ta, pan­de­mia mikro­in­ter­pre­ta­cji… A ponie­waż widzę, że poeta zaczy­na kon­den­so­wać swój głos w wier­sze – uśred­nia­jąc – coraz krót­sze, więc nie od rze­czy będzie pójść tym tro­pem. Oczy­wi­ście bez gwa­ran­cji, że się uda.

25

Muzy­ka wio­lon­cze­li – jedy­na, któ­rej dosto­jeń­stwo i sek­su­al­ność (mój zna­jo­my pozo­sta­wił mnie z tą feno­me­nal­ną myślą o nie­by­wa­łej ero­tycz­no­ści wio­lon­cze­li­stek, wydo­by­wa­ją­cych melo­dię spo­mię­dzy ud) jest w sta­nie spro­stać poezji Hone­ta. Ale dla­cze­go wio­lon­cze­li­stą w wier­szu „lam­pa świa­ta” jest Fran­ce­sco Gemi­nia­ni, baro­ko­wy (wła­śnie baro­ko­wa star­sza sio­stra wio­lon­cze­li, vio­la da gam­ba, też mogła­by dać muzycz­ny ekwi­wa­lent ciszy cichych psów) wir­tu­oz skrzy­piec? Czy cho­dzi o prze­su­nię­cie uru­cha­mia­ją­ce pra­cę nowe­go sen­su? O wyzwa­la­ją­ce sza­leń­stwo, o prze­ciw­sta­wia­ją­cą się wszel­kie­mu domknię­ciu schi­zo­fre­nicz­ną pra­cę zna­cze­nia (w sen­sie odle­gle zbli­żo­nym do tego, o jakim pisa­li Deleuze/Guattari)? Wszak Gemi­nia­ni miał przy­do­mek „il furi­bon­do”, sza­le­niec...

26

Na pozio­mie naj­prost­sze­go odczu­wa­nia wszyst­kie te rze­czy, o któ­rych pisze Honet, moż­na postrze­gać jako wstręt­ne: śmierć, roz­kład, zdra­da, roz­pacz, gniew… Ale doświad­cze­nie wstrę­tu / bycia wstręt­nym ma trud­ną do prze­ce­nie­nia siłę kon­sty­tu­owa­nia toż­sa­mo­ści, o czym wia­do­mo choć­by z teo­rii abiek­tal­no­ści Julii Krie­ste­vej. Może dla­te­go Honet tak roz­bu­do­wu­je rekwi­zy­to­rium tego, co emo­cjo­nal­nie blo­ku­je, co przy­mu­sza do nakre­śle­nia bar­dzo moc­nych gra­nic tego, czym się jest? Pleśń, śli­na… Impe­ra­tyw jak naj­sil­niej­sze­go sytu­owa­nia się nie tyl­ko wobec sie­bie, ale też wobec tego, co inne.

27

 „czas, gdy ist­nia­ło oko, / został na chwi­lę jak­by odwró­co­ny”. Kwin­te­sen­cja dywer­syj­nej meta­fi­zy­ki Hone­ta, żar­li­wej i bluź­nier­czej, żar­li­wej bo bluź­nier­czej, żar­li­wej więc bluź­nier­czej.

28

Psy wyła­nia­ją się już z tego utwo­ru, któ­ry zacy­to­wa­łem tuż powy­żej, a potem jest wiersz tytu­ło­wy – i dla cyklu, i dla całej książ­ki. Nad­cho­dzą w orsza­ku śmier­ci, potwor­ne jak te prze­kra­cza­ją­ce porząd­ki Czło­wie­ka, Natu­ry i Maszy­ny hybry­dy Bek­siń­skie­go – naj­pierw jest to „sfo­ra psów w robac­twie, pod sta­da­mi wron”, teraz, w naj­waż­niej­szym wier­szu: „dla tego cia­ła / i dla tej ciem­no­ści – roz­szar­pią nas psy ciche, / jak­by bie­gły na mszę”. Cia­ło bez­po­śred­nio doświad­czo­ne i ośle­pio­ne śmier­cią i umie­ra­ją­cą miło­ścią, cia­ło ociem­nia­łe (ileż to razy Dycio ostrze­gał, by nie wcho­dzić w ciem­ność!) musi zostać uni­ce­stwio­ne. Ale może nie za karę, może jest to uko­je­nie, poświad­cze­nie speł­nie­nia takie­go, jakie było, a inne­go nie dano? Wszak psy są ciche, bie­gną jak­by na mszę – w swej psiej naiw­no­ści jesz­cze wie­rzą, jesz­cze się łudzą. Może mimo wszyst­ko war­to się im po-wie­rzyć? Sfi­na­li­zo­wać sta­nem roz­cza­ro­wa­nia kon­dy­cję przez dyna­mi­kę roz­cza­ro­wy­wa­nia się defi­niu­ją­cą?

29

Nad pogo­rze­li­skiem Hone­ta wro­ny prze­cią­ga­ją zbyt czę­sto, by mia­ło to być przy­pad­kiem.

30

Z tego pogo­rze­li­ska tak czę­sto wyra­sta­ją gma­chy przy­po­mi­na­ją­ce – z róż­nych wzglę­dów i w róż­nym stop­niu – szpi­ta­le. Czyż nie jest to prze­strzeń dla tej poezji kwin­te­sen­cjo­nal­na? Czło­wiek uza­leż­nio­ny od Maszy­ny czu­wa­ją­cej nad pod­trzy­ma­niem naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych, wspól­nych nam i zwie­rzę­tom pro­ce­sów życio­wych, abiekt – a jed­no­cze­śnie pod­ręcz­ni­ko­wa sytu­acja gra­nicz­na, przy­mus wery­fi­ka­cji wszel­kich meta­fi­zycz­nych pro­tez i uzur­pa­cji…

31

Im wię­cej widzi ten, któ­ry mówi u Hone­ta, tym bar­dziej tęsk­ni za śle­po­tą. Odcię­cie od świa­ta zewnętrz­ne­go jest zaczy­nem tej tak cha­rak­te­ry­stycz­nej dla poety dyna­mi­ki potwor­nie­nia, któ­ra z jakąś sado­ma­so­chi­stycz­ną delec­ta­tio moro­sa pró­bu­je uwie­rzyć, że potwo­ry fan­ta­zma­tycz­ne pozwo­lą nam zapo­mnieć o potwor­no­ści naszej egzy­sten­cji w całej jej nago­ści.

32

Delec­ta­tio moro­sa, sado­ma­so­chizm. Okru­cień­stwo. Stę­że­nie doświad­cza­nia-sie­bie-jako-drę­czo­ne­go i jako-drę­czą­ce­go. Co oczy­wi­ście doty­czy nie tyl­ko pisa­rza i tego, co (o)pisane, ale też czy­tel­ni­ka wyda­ne­go na pastwę tej wyjąt­ko­wo sil­nej poezji.

33

Poja­wia się w cichych psach tro­chę nazwisk przy­wo­ły­wa­nych w sto­wa­rzy­sze­niu z kon­kret­ny­mi tek­sta­mi, ale jeden tyl­ko raz w takiej oso­bli­wie brzmią­cej dedy­ka­cji: „przy­pi­sa­ne”. Sta­ro­świec­ka for­mu­ła, koja­rzę ją przede wszyst­kim z liry­ka­mi Jana Lecho­nia – ale może w tym wła­śnie tkwi tajem­ni­ca nie­słab­ną­cej popu­lar­no­ści wier­szy Hone­ta? Że mimo ich her­me­tycz­no­ści, mimo idio­ma­tycz­no­ści leżą­cych u ich źró­deł doświad­czeń, odbie­ra się je wła­śnie jako ści­śle przy­pi­sa­ne do kon­kret­ne­go aktu lek­tu­ry?

34

Taki oto cytat z jed­ne­go z wier­szy bez tytu­łu, o cza­sie „wsłu­chi­wa­nia się w ciszę, aby ją ude­rzyć”, wyda­je mi się doty­kać sed­na jed­ne­go z pod­sta­wo­wych para­dok­sów poezji Hone­ta: że z jed­nej stro­ny tak roz­ga­da­na, jest ona też tak inten­syw­nie mil­czą­ca. Jeśli zewsząd – zwłasz­cza w wymia­rze tem­po­ral­nym – ota­cza nas mil­cze­nie, to nie pozo­sta­je nam nic inne­go, jak bez prze­rwy w nie ude­rzać (tak jak Gemia­ni­ni smycz­kiem po stru­nach, „sza­leń­czo”). Ale czy wpra­wio­na w ruch cisza nie brzmi wyłącz­nie ciszą? Jak się oka­zu­je – nie. Choć oczy­wi­ście też – tak, jak naj­bar­dziej.

35

Psy poja­wia­ją się znów w ostat­nim wier­szu cyklu. Czy się wyja­śnia­ją, czy wyja­wia­ją zamysł całej książ­ki, deko­du­ją tytu­ło­wą meta­fo­rę? „wygna­no z nas psy, / byśmy sta­li się pod­lej­si, cisi”. Pogo­dze­nie z roz­cza­ro­wy­wa­niem, nasza kon­dy­cja znaj­du­ją­ca uko­je­nie w sta­nie roz­cza­ro­wa­nia – gdy nic już w nas nie szcze­ka, nie wyje, nie skam­le? A może klę­ska, upodle­nie pły­ną­ce z kon­sta­ta­cji nie­uchron­no­ści prze­gra­nej? Tym, co mia­ło prze­żyć umie­ra­ją­ce­go wła­śnie Józe­fa K. – o czym wie­my z ostat­nie­go zda­nia Pro­ce­su – był „wstyd”. A ze zda­nia przed­ostat­nie­go dowia­du­je­my się, że ostat­nią myślą boha­te­ra było to, że jest „jak pies”.

36

A ostat­nie sło­wa tego wier­sza Hone­ta – wier­sza zaty­tu­ło­wa­ne­go tak zna­czą­co (w opra­wie całe­go tek­stu – wie­lo­zna­czą­co) „jeden”? „umie­rał, sze­lesz­cząc”. Jak u Elio­ta, pra­wie jak / bar­dzo nie jak u nie­go: tak oto koń­czy się świat, koń­czy się cho­cho­ło­wy, sze­lesz­czą­cy czło­wiek – nie hukiem, nie psim skom­le­niem, ale wła­śnie sze­le­stem.

37

Ostat­nia część książ­ki, wedle tytu­łu któ­rej litość jest pta­kiem z beto­nu… Oczy­wi­ście obraz: isto­ta-maszy­na (ni to anioł, ni to czło­wiek, ni to ptak) prze­la­tu­ją­ca nad otchła­nią. Ta otchłań – jesz­cze jeden krok w dół czy wyj­ście na zewnątrz? Chy­ba jed­nak (dla mnie przy­naj­mniej) to dru­gie, bo w porów­na­niu z otwie­ra­ją­cą część poprzed­nią cze­lu­ścią, wypeł­nio­na jest świa­tłem. Sza­rym, wod­ni­stym, męt­nym i być może ilu­zo­rycz­nym, ale inne­go nie ma, nie było i nie będzie.

38

Anioł (upa­dły, udrę­czo­ny, „anioł ociem­nia­ły” z wier­sza „targ pustych ust”, zatrwo­żo­ny jak ten Pau­la Klee w inter­pre­ta­cji Wal­te­ra Ben­ja­mi­na)? Czło­wiek (oka­le­czo­ny, zawsty­dzo­ny)? Ptak (ten „z mia­stem pod skrzy­dła­mi” ze „żni­wa”)? Wro­na („wro­ny krą­żą nad blo­ko­wi­skiem” w „zabij mnie na chwi­lę”)?

39

Wro­na krą­żą­ca nad beto­nem jako ptak lito­ści?

40

Pyta­nie brzmi nie tyle nawet: dla­cze­go litość, ale – jaka? Wywie­dzio­na z tego, co chrze­ści­jań­stwo nazy­wa mise­ri­cor­dia: miło­sier­dziem, współ­czu­ciem? A może raczej taka, jak ją postrze­gał Frie­drich Nie­tz­sche: jako pod­trzy­my­wa­nie przy życiu tego, co nie jest w sta­nie żyć samo? Roz­róż­nie­nie chy­ba bez zna­cze­nia: wszak w wier­szach Roma­na Hone­ta wszy­scy jeste­śmy tyl­ko tym, co Søren Kier­ke­ga­ard nazwał sym­pa­ra­ne­kro­me­noi: czymś w rodza­ju koro­wo­du pogrze­bo­we­go, gdzie wszy­scy nawza­jem odpro­wa­dza­ją się w dół. „kie­dy się trum­na nie mie­ści do gro­bu, / trze­ba pchać – a wte­dy zwy­kle żałob­ni­cy pła­czą / przez wzgląd na sam dźwięk, a nie brak obsza­ru”, pisze brat Roman w wier­szu „moje polu­bie­nia”.

41

Ten wła­śnie utwór wyda­je mi się – uprasz­czam, bar­dzo uprasz­czam – para­dyg­ma­tycz­nym jeśli cho­dzi o emo­cjo­nal­ną odmien­ność tego, co zna­leźć moż­na w trze­ciej czę­ści cichych psów. Zaczy­na­jąc od tytu­łu, podwój­nie nie­waż­kie­go: raz, bo „polu­bie­nia”, czy­li takie sobie nie­zo­bo­wią­zu­ją­ce wyra­zy apro­ba­ty; dwa, bo przy­wo­łu­je kon­tekst Face­bo­oka, wir­tu­al­ne­go laj­ko­wa­nia tre­ści i zdjęć z całe­go świa­ta, hur­to­wo, bez­re­flek­syj­nie… W dal­szym cią­gu tek­stu owa tytu­ło­wa nie­waż­kość zwek­slo­wa­na zosta­je na afir­ma­tyw­ną siłę czu­ło­ści, o któ­rej już pisa­łem, a któ­ra od teraz – jak mi się zda­je – przej­mie rzą­dy w kró­le­stwie cichych psów. Nie to, że znik­ną wszyst­kie te ponu­re żywio­ły Hone­ta, wszyst­kie te wek­to­ry roz­cza­ro­wy­wa­nia, ale o ile do tej pory afir­ma­cja musia­ła prze­bi­jać się na powierzch­nię z bez­den­nych jakichś cze­lu­ści, o tyle teraz spo­glą­da­my w cze­luść obwią­za­ni ase­ku­ra­cyj­ną linią czu­ło­ści, któ­ra potwier­dza nas w świe­cie, wobec innych i w nas samych.

42

Inny tytuł z tej czę­ści tomu, któ­ry moż­na uznać (jeśli tyl­ko się chce, a ja chcę) za ogól­niej­szy dro­go­wskaz: „deli­kat­ność”.

43

Sły­szał ktoś the­re­min, o któ­rym Honet wspo­mi­na w „pożyt­ku z dło­ni”? Wie­cie, jak dzia­ła? Takie elek­tro­nicz­ne cudac­two, skon­stru­owa­ne już bez mała sto lat temu przez radziec­kie­go fizy­ka Lwa Ter­me­na. Z the­re­mi­nu dźwię­ki wydo­by­wa się przez zakłó­ce­nia wywo­ły­wa­ne ruchem dło­ni w polu elek­tro­ma­gne­tycz­nym gene­ro­wa­nym przez dwa oscy­la­to­ry. Czyż nie tak dzia­ła czło­wiek zapro­jek­to­wa­ny przez antro­po­lo­gię poety – jako per­ma­nent­ne zakłó­ca­nie? Czy tak brzmi ude­rza­na cisza?

44

 Na kil­ka tek­stów od koń­ca ostat­niej czę­ści cichych psów, w „cia­ło nie ma chwi­li”, wywołany/przywołany jest Andrzej Wró­blew­ski. Malarz, któ­ry pochy­lał się – zdję­ty lito­ścią, ogar­nię­ty przez czu­łość, powo­do­wa­ny deli­kat­no­ścią – nad czło­wie­czą nędzą,  spro­wa­dza­jąc ohy­dę woj­ny do umow­ne­go okru­cień­stwa naiw­ne­go rysun­ku. Dzia­ło się to, co u Hone­ta w „moich polu­bie­niach”: afir­ma­cja bru­du, któ­ry prze­cież nie może być zły sko­ro jest przy­pad­ko­wy, a zatem koniecz­ny.

45

 Pomy­śla­ło mi się (mniej­sza o to, z jakich powo­dów) sło­wo „lal­ka” i przy­po­mnia­łem sobie, co mia­łem napi­sać o cie­le umie­ra­ją­cym i cie­le kocha­nym, a o czym zapo­mnia­łem: Hans Bel­l­mer i jego fan­to­my, przed­mio­ty jed­no­cze­śnie ero­tycz­ne i oka­le­czo­ne, pocią­ga­ją­ce i odstrę­cza­ją­ce (abiek­tal­ne), do kocha­nia i do pogrze­ba­nia.

46

Psy powra­ca­ją po raz ostat­ni w wier­szu „po zuży­ciu ubrań”, ale tyl­ko po to, by uciec. A jak coś ucie­ka, to nie zawsze war­to to gonić.

47

Ostat­ni wiersz. O lito­ści jako sowie, któ­ra – choć beto­no­wa – musi śpie­wać („the owls are not what they seem”, co wia­do­mo od cza­sów, gdy Dale Cooper sta­rał się w przed­pie­klu mia­stecz­ka Dwa Szczy­ty dociec, kto zabił Lau­rę Pal­mer). Odwra­cam porzą­dek słów w tej meta­fo­rze: poezja Hone­ta, choć beto­no­wa (a tak­że ziem­na, cmen­tar­na, śmiet­ni­ko­wa, szpi­tal­na, odplu­wa­na, maszy­ne­ryj­na, roba­czy­wa…) musi śpie­wać, by nie zga­sła litość. Bo prze­cież bez lito­ści – jako rze­cze Zara­tu­stra – zgi­nie to, co wyda­ne zagła­dzie. A nie ma nic, co żyło­by poza pra­wem zagła­dy.

48

Wiersz ostat­ni, jego koniec: „nigdzie, czy­li tu, / nic, nowy począ­tek”. Wiersz pierw­szy, począ­tek: „nigdy nie zja­wią się”.

49

Roman Honet – o, nie­gdyś ist­nie­ją­ce oko, jak on pięk­nie pisze! Ile­kroć czy­tam wier­sze Hone­ta, mam wra­że­nie uczest­ni­cze­nia w pięk­nie. Pięk­nie, bez­przy­miot­ni­ko­wo pięk­nie. Nigdy i nigdzie, czy­li tu i teraz, i zawsze.

O autorze

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

Powiązania

Nienostalgiczna gramatyka scrollingu

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Real Jan Škro­ba w tłu­ma­cze­niu Zofii Bał­dy­gi, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 kwiet­nia 2023 roku.

Więcej

W omatidiach roztrzęsiona afirmacja niepogodzenia

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki żal, może on Roma­na Hone­ta, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 paź­dzier­ni­ka 2022 roku.

Więcej

Wielka historia literatury ukraińskiej

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

48. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Sześćdziesiąt trzy zdania (dwadzieścia dziewięć ostatnich)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

46. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Sześćdziesiąt trzy zdania (trzydzieści cztery pierwsze)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

45. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Sir Grzegorz pod Mroczną Wieżą stanął

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

44. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Krótka (historycznoliteracka) rozprawa między trzema osobami: Belfrem, Kontrabasistą i Szachistą

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

43. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Jak (nie) zostałem kolaborantem

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

42. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Białe księgi

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Stel­le Bian­ki Rolan­do, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Niezaufane połączenia (III). Biurowa lista kontaktów

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

40. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Poetycka książka trzydziestolecia: nominacja nr 3

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Głos Prze­my­sła­wa Roj­ka w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Zdania i uwagi – revisited (2)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

39. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Zdania i uwagi – revisited (1)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

38. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Nie stoi w sprzeczności

wywiady / o książce Paweł Kaczmarski Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Paw­łem Kacz­mar­skim, towa­rzy­szą­cą pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 18 grud­nia 2017 roku.

Więcej

[–] Ust. z dn. 31 VII 1981 o kontroli publikacji i widowisk

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

36. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Niedziela z życia Raymonda Queneau. Trzynaście znaków zapytania

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Nie­dzie­la życia Ray­mon­da Quene­au, wyda­nej w prze­kła­dzie Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 4 paź­dzier­ni­ka 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 8 maja 2017 roku.

Więcej

Dziennik pisany czytaniem (Krynickiego)

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek Ryszar­da Kry­nic­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 mar­ca 2017 roku.

Więcej

Gniew, dźwigar, przyimki

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie Kon­ra­da Góry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 15 listo­pa­da 2016 roku.

Więcej

Cztery ważne słowa (Gałczyńskiego) o socjalizmie

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

32 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Redaktor biBLioteki interweniuje

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

31 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Jestem co się zowie żarówką zgrozy

wywiady / o książce Justyna Bargielska Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Justy­ną Bar­giel­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Sel­fie na tle rze­pa­ku, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2016 roku.

Więcej

Trzy fundamentalne pytania o Joyce’a

wywiady / o książce Jerzy Jarniewicz Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Jerzym Jar­nie­wi­czem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Por­tret arty­sty w wie­ku mło­dzień­czym, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 30 maja 2016 roku.

Więcej

Czytając Flauberta Domagalskiego

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

30 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Czy żyjemy na Korei?

wywiady / o książce Różni autorzy

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Anną Mar­chew­ką, Prze­my­sła­wem Koniu­szym, Dawi­dem Buj­no i Grze­go­rzem Jędr­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Życie na Korei Andrze­ja Sosnow­skie­go, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Polski: pierwsza, Wiśniewskiego

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

29 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Szkicownik alfabetyczny. Notatki o poezji Romana Honeta

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Roma­na Hone­ta roz­mo­wa trwa dalej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 8 mar­ca 2016 roku.

Więcej

Pocztówka do Pawła Tańskiego

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

26 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Mały literacki projekt

wywiady / o książce Artur Burszta Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Artu­rem Bursz­tą, auto­rem wybo­ru wier­szy w anto­lo­gii 100 wier­szy pol­skich sto­sow­nej dłu­go­ści, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 mar­ca 2015 roku.

Więcej

Ludzie na wiadukcie

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zawsze Mar­ty Pod­gór­nik, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 2 mar­ca 2015 roku.

Więcej

„To jakby architektoniczna wersja matrioszek”

wywiady / o książce Joanna Mueller Przemysław Rojek

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce inti­ma thu­le roz­ma­wia Prze­my­sław Rojek

Więcej

„Jestem już gdzie indziej”

wywiady / o książce Przemysław Rojek Szymon Słomczyński

Z Szy­mo­nem Słom­czyń­skim o książ­ce Nad­jeż­dża roz­ma­wia Prze­my­sław Rojek.

Więcej

O tomie Rafała Wojaczka Wiersze i proza 1964–1971

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze anto­lo­gii Wier­sze i pro­za 1964–1971 Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich autorów: sześciu, czyli coda w kształcie sestyny

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

14 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Dycio, Ireneo Funes

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

13 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Andrzej Sosnowski, flow

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

12 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Martyna Buliżańska, trauma

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

11 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Dariusz Suska, nasselar

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

10 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Filip Zawada, apofatyczny

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

9 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Krystyna Miłobędzka, rodząca

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

8 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Zmiana warty. Reaktywacja / Odmarsz. Następne pokolenia

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

7 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra: podsumowanie

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Pod­su­mo­wa­nie deba­ty „Jaką Pol(s)kę zoba­czy­li z dru­giej stro­ny lustra”.

Więcej

Różnicowanie sumy

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Trzy ścież­ki nad jed­ną rze­ką sumu­ją się Fili­pa Zawa­dy.

Więcej

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Wpro­wa­dze­nie do deba­ty „Jaką Pol(s)kę zoba­czy­li z dru­giej stro­ny lustra”.

Więcej

Straszne skutki zamiany dwóch liter

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

5 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

W Wieży Osobnej, czyli pochwała poezji

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

3 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Pomieszanie języków, przesunięcie granic mowy

debaty / wydarzenia i inicjatywy Przemysław Rojek

Głos Prze­my­sła­wa Roj­ka w deba­cie „10 lat Por­tu i Biu­ra we Wro­cła­wiu”.

Więcej

Lekcja języka (obcego)

felietony / Przemysław Rojek

1 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Wielość razy mnogość

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Manat­ki Bogu­sła­wa Kier­ca.

Więcej

Utrata suchości

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Ska­le­cze­nie chłop­ca Fili­pa Wyszyń­skie­go.

Więcej

O niepowtarzalnych okolicznościach

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki O dwa kro­ki stąd Tade­usza Pió­ry.

Więcej

Polska: tyle, ile znaczy z perspektywy dżdżownicy

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Pol­skie zna­ki Woj­cie­cha Bono­wi­cza.

Więcej

Rzeczywistość jest umowna. Także, a może zwłaszcza, ta poetycka

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Głos Prze­my­sła­wa Roj­ka w deba­cie „Poezja na nowy wiek”.

Więcej

Miłobędzka jak świat

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki zni­kam jestem Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

W literaturze zawsze zostaje się w tyle

wywiady / o książce Jakub Winiarski Roman Honet

Roz­mo­wa Jaku­ba Winiar­skie­go z Roma­nem Hone­tem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki ciche psy, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 sierp­nia 2017 roku.

Więcej

matka współczesna

recenzje / KOMENTARZE Roman Honet

Autor­ski komen­tarz Roma­na Hone­ta w ramach cyklu „Histo­ria jed­ne­go tek­stu”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki ciche psy, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 21 sierp­nia 2017 roku.

Więcej

Ciche psy (2)

utwory / zapowiedzi książek Roman Honet

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Ciche psy Roma­na Hone­ta, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 wrze­śnia 2017 roku.

Więcej

Ciche psy (1)

utwory / zapowiedzi książek Roman Honet

Frag­ment książ­ki Ciche psy Roma­na Hone­ta, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 5 wrze­śnia 2017 roku.

Więcej

Wiersz na święta: kołyska dla króla

utwory / zapowiedzi książek Roman Honet

Poemat pocho­dzi z książ­ki Ciche psy Roma­na Hone­ta, któ­ra uka­że się w przy­szłym roku w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej