recenzje / IMPRESJE

Autonomia i metonimia

Jakub Momro

Esej Jakuba Momro towarzyszący premierze książki Dzieła zebrane, tom 3 Tymoteusza Karpowicza.

Ból jest fugą roz­dar­cia
Mar­tin Heideg­ger

Zamy­ka­ją­ca „wybór tek­stów” Sło­je zadrzew­ne Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza trzy­na­sta część zaty­tu­ło­wa­na „Dopeł­nie­nie” oczy­wi­ście nie jest żad­nym fina­łem. Jak zwy­kle w przy­pad­ku tego auto­ra koniec – poezji i języ­ka – sta­no­wi raczej kra­niec; pro­kla­ma­cja osta­tecz­ne­go zamknię­cia sen­sów, ewo­ko­wa­nych przez język prze­mie­nia się w posta­ci kolej­nych poetyc­kich figur w kalej­do­skop prze­su­nięć, tym­cza­so­wych słow­nych ukła­dów, nowych pozio­mów poetyc­kiej orga­ni­za­cji. Koniec i kra­niec rów­no­cze­śnie pseu­do­ni­mu­ją i hipo­sta­zu­ją sie­bie w dia­lek­ty­ce języ­ka poetyc­kie­go. Koniec, któ­ry nigdy nie nadej­dzie, choć jest mani­fe­sto­wa­ny nie­ustan­nie, na każ­dym kro­ku poetyc­kie­go zamie­rze­nia potwier­dza w zasa­dzie pew­ną for­mu­łę gestu arty­stycz­ne­go, pole­ga­ją­ce­go na pro­ble­ma­ty­zo­wa­niu same­go fak­tu poetyc­kiej wypo­wie­dzi. Zwia­stun enig­ma­tycz­ne­go speł­nie­nia, nie będą­ce­go ani syn­te­zą języ­ków ani ich prze­zwy­cię­że­niem sta­je się siłą napę­do­wą tego pisa­nia, nie­uchron­nie sta­je się ozna­ką two­rze­nia z głę­bi przed­ustaw­ne­go kry­zy­su nazna­cza­ją­ce­go ist­nie­nie poezji. Nie może być mowy tutaj o jakim­kol­wiek osta­tecz­nym pozby­ciu się arbi­tral­nej prze­sło­ny, jaką sta­no­wi język, gdyż to on – jak wia­do­mo z kla­sycz­nych inter­pre­ta­cji twór­czo­ści Kar­po­wi­cza – funk­cjo­nu­je jako prze­strzeń, dzię­ki któ­rej logi­ka gra­ma­ty­ki prze­obra­ża się w logi­kę świa­ta. Słow­na ener­gia, na któ­rej opie­ra się poezja auto­ra Zna­ków rów­na­nia kie­ru­je bez­u­stan­nie czy­tel­ni­ka w stro­nę gra­ni­cy, zmu­sza do wysił­ku tro­pie­nia zna­ków, choć pew­nie lepiej nale­ża­ło­by powie­dzieć, śla­dów rady­kal­nej nie­moż­li­wo­ści eks­pli­ka­cji doświad­cze­nia, wypły­wa­ją­ce­go z dyna­micz­nych sprzecz­no­ści inten­cji, wyra­zu, wyobra­śni i nie­ru­cho­mej rze­czy­wi­sto­ści. To okre­śle­nie – być może zbyt pojem­ne – pozwa­la dostrzec nie­roz­wią­zy­wal­ny splot pry­wat­ne­go, idio­syn­kra­tycz­ne­go, a więc w kon­se­kwen­cji nie­prze­ka­zy­wal­ne­go doświad­cze­nia oraz efek­tów, któ­re wytwa­rza wibru­ją­cy język: tym­cza­so­wo­ści, umow­no­ści i arbi­tral­no­ści. Ale rów­nież: poję­cie poezji jako pew­nej for­mu­ły nie­moż­li­wo­ści jest wska­za­niem, że jedy­nym uza­sad­nie­niem fak­tu pisa­nia może być pró­ba wypo­wie­dzi z wnę­trza przed­ustaw­ne­go kry­zy­su mówie­nia, któ­ry pole­ga na sta­łym odwle­ka­niu osta­tecz­nych seman­tycz­nych i egzy­sten­cjal­nych usta­leń. Poezja sta­je się wów­czas for­mą pozwa­la­ją­cą połą­czyć nie­prze­zwy­cię­żal­ną dotkli­wość intym­nych zatrud­nień z koniecz­no­ścią wpi­sa­nia ich w sfe­rę języ­ka. Dla-tego sło­wo dla Kar­po­wi­cza pozo­stać musi ambi­wa­lent­ne. Z jed­nej stro­ny, jest nie­mal her­me­neu­tycz­nym bogiem, ist­nie­ją­cym poza, przed i ponad czło­wie­kiem, zała­twia­ją­cym za nas kwe­stie usta­la­nia zna­czeń, czy­li porząd­ko­wa­nia świa­ta, z dru­giej zaś: nigdy nie pod­da­je się łatwym zabie­gom utoż­sa­mień słów i rze­czy. To wła­śnie owa wywro­to­wa wła­ści­wość słów, któ­re nigdy nie pozo­sta­wia­ją poety i czy­tel­ni­ka w sta­nie bez­piecz­nej pew­no­ści, że to, co czy­ta­my jest osta­tecz­ną kon­ste­la­cją zna­czeń. Prze­ciw­nie: to z czym mamy do czy­nie­nia to wer­sje figu­ra­tyw­nych uni­ków i kolej­nych zapo­śred­ni­czeń, powsta­łych na sty­ku przy­pad­ko­wo­ści sko­ja­rzeń i rygo­ry­stycz­nej logi­ki autor­skiej inten­cji. Inny­mi sło­wy: fun­da­men­tal­ne prze­świad­cze­nie o koniecz­nej dez­au­to­ma­ty­za­cji języ­ka poetyc­kie­go w dzie­le Kar­po­wi­cza roz­cią­gnię­te zosta­je na całość doświad­cze­nia. Dla­te­go też wie­lo­płasz­czy­zno­wo­ści tej poezji odpo­wia­da – na zasa­dzie prze­wrot­nej syme­trii – siła samot­no­ści poje­dyn­cze­go tek­stu, izo­lo­wa­na moc wier­sza pozo­sta­wio­ne­go w jego samo­ist­nej nie­po­ko­ją­cej auto­no­mii.

Pora teraz wyja­śnić jak rozu­mieć wpro­wa­dzo­ną na począt­ku dość ogól­ną for­mu­łę dia­lek­ty­ki języ­ka w dzie­le Kar­po­wi­cza. Naj­kró­cej rzecz ujmu­jąc, opie­ra się ona na dyna­micz­nym ukła­dzie sprzecz­no­ści (na pozio­mie obra­zu, fra­zy, cało­ści utwo­ru) powsta­łych w samym łonie języ­ka, któ­re z jed­nej stro­ny pozwa­la­ją zoba­czyć tekst poetyc­ki jako wyraz otwar­cia na to, co rady­kal­nie inne od sfe­ry wier­sza, z dru­giej unie­ru­cha­mia­ją wiersz w czy­stej jego for­mie, np. w spe­cy­fi­ce syn­tak­tycz­nej orga­ni­za­cji. Sprzecz­no­ści te nie pozwa­la­ją czy­tel­ni­ko­wi na bodaj namiast­kę syn­te­zy, nie tyle odma­wia­jąc mu ostat­nie­go sło­wa w inter­pre­ta­cyj­nej roz­mo­wie – jak pra­gnął­by tego każ­dy raso­wy her­me­neu­ta – lecz zupeł­nie ina­czej: lek­tu­ra by-łaby wów­czas niczym innym jak tyl­ko tro­pie­niem punk­tów trans­lo­ka­cji sen­sów ze zna­nych na inne pozy­cje (na wyż­szych pozio­mach to przej­ście ujaw­nia­ło­by się w kon­struk­cji tomów, w nawra­ca­ją­cych figu­rach, tema­tach, sym­bo­lach itd.). W takiej wykład­ni w miej­sce pro­po­no­wa­nej przy innej oka­zji przez poetę for­mu­ły „meta­fo­ry otwar­tej” lep­szym

było­by okre­śle­nie otwar­tej meto­ni­mii, takiej zatem, któ­ra udo­stęp­nia­ła­by lek­tu­rę w ramach dostęp­nych zna­ków, w gra­ni­cach auto­no­mii świa­ta poetyc­kie­go. W tek­stach Kar­po­wi­cza cała reto­rycz­na apa­ra­tu­ra wprzę­gnię­ta zosta­je w układ wiru­ją­cych pod­sta­wień, zastą­pień, kontr­ak­cji, pseu­do­ni­mów (a więc róż­nych odmian meto­ni­mii), któ­re usta­na­wia­ją lokal­ne i przy­god­ne porząd­ki zna­czeń i na tej zasa­dzie arbi­tral­no­ści wymu­sza­ją per­trak­ta­cje z czy­tel­ni­kiem. W takiej bowiem posta­ci wyra­śniej widocz­ne są kło­po­ty z czy­ta­niem wier­szy auto­ra Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni, w któ­rych naj­moc­niej­szym prze­świad­cze­niem komen­ta­to­ra pozo­sta­je nie­moż­ność usta­le­nia jakich­kol­wiek wia­ry­god­nych domi­nant inter­pre­ta­cyj­nych, żad­nych punk­tów opar­cia, któ­re mogło­by się wpi­sać w spój­ną wizję cało­ści. Tym więk­szy to para­doks, sko­ro poezja Kar­po­wi­cza trak­to­wa­na jest zazwy­czaj jako wyraz marzeń o restau­ra­cji mitu dzie­ła total­ne­go.

Meto­ni­mia lepiej niż meta­fo­ra uza­sad­nia prze­wrot­ną stra­te­gię poetyc­ką auto­ra Odwró­co­ne­go świa­tła tak­że i z tego powo­du, że pozwa­la lepiej sobie pora­dzić z nie­roz­dziel­no­ścią pozio­mów sprzecz­no­ści, któ­re – jak twier­dzę w niniej­szych roz­wa­ża­niach – gene­ru­jąc kolej­ne rów­no­cze­śnie wystę­pu­ją­ce wykład­nie, bar­dziej dają się uza­sad­nić w logi­ce sub­sty­tu­cji i prze­su­nięć, doko­ny­wa­nych w ramach tek­stu, niż prze­nie­sień, suge­ru­ją­cych autor­ską siłę kre­acji. Meto­ni­mia sta­no­wi per­spek­ty­wę, któ­rej wyra­śniej widocz­na jest ten­den­cja Kar­po­wi­cza do ostre­go prze­ciw­sta­wia­nia sfe­ry czy­stej myśli, nauko­wej abs­trak­cji i języ­ka nauko­wych sym­bo­li sfe­rze odru­chów cia­ła, dotkli­wej fizycz­no­ści, nawet: fizjo­lo­gicz­no­ści. Logi­ka meto­ni­mii uwal­nia bowiem koniecz­ność poszu­ki­wa­nia sta­ło­ści sub­stan­cjal­nej, a zatem tak­że i esen­cjal­nej w kon­struk­cjach obra­zo­wych. Mówiąc ina­czej: nie pozwa­la dostrzec w poszcze­gól­nych figu­rach prze­ja­wów nie­na­ru­szal­ne­go bytu (cze­goś w rodza­ju „Esse” Miło­sza), wykra­cza­ją­ce­go poza rejon języ­ka, a obja­wia­ją­ce­go się pod posta­cią arty­stycz­nej for­my, jed­no­rod­ne­go „czy­ste­go” idio­mu, całe­go mecha­ni­zmu odsła­nia­ją­ce­go isto­tę rze­czy. Dzie­je się – jak sądzę – dokład­nie na odwrót – zapi­sa­ne sło­wo wraz ze swo­ją brzmie­nio­wą poten­cjal­no­ścią daje się usy­tu­ować u Kar­po­wi­cza wyłącz­nie poza jaką­kol­wiek esen­cją, w nie­koń­czą­cym się sze­re­gu przejść, w serii fan­ta­zma­tów i intu­icyj­nie pre­zen­to­wa­nych związ­ków ze świa­tem, któ­re czę­sto bie­rze­my za to, co w nim trwa­łe i ukoń­czo­ne.

W ten spo­sób widzę „Dopeł­nie­nie”, w któ­rym począw­szy od mot­ta, zaczerp­nię­te­go z „For­te­pia­nu Szo­pe­na” Nor­wi­da zda­rze­nio­we prze­ży­cie, któ­re jest udzia­łem jed­nost­ki zosta­je wprzę­gnię­te w narzu­co­ny z zewnątrz układ słów i sen­sów. Albo­wiem to, co poje­dyn­cze, przy­god­ne oraz nie­wy­po­wia­dal­ne nie­roz­dziel­nie jest powią­za­ne z tym, co ogól­ne, sys­te­mo­we oraz inte­lek­tu­al­ne. Tekst poetyc­ki jest o tyle wia­ry­god­ny, o ile oby­dwie czę­ści tego dia­lek­tycz­ne­go skur­czu pra­cu­ją na rzecz prze­kro­cze­nia gra­nic nie­prze­ka­zy­wal­ne­go doświad­cze­nia oraz lin­gwi­stycz­ne­go uni­wer­sum. Nacisk na sam gest prze­kro­cze­nia spra­wia, że poezja Kar­po­wi­cza nie zasty­ga nigdy w dogma­tycz­nej figu­rze myślo­wej jed­no­znacz­no­ści, ani nie prze­ista­cza się w koro­wód pustych zna­ków, któ­re ewo­ku­ją bez koń­ca inne zna­ki. Tak poje­dyn­czy wiersz, jak i cały pro­jekt poety, owa uto­pia total­no­ści, spa­ja ze sobą przy­wo­ły­wa­ne siły poetyc­kie w rów­no­cze­sno­ści. Efekt spo­tka­nia egzy­sten­cjal­ne­go kon­kre­tu z abs­trak­cją języ­ka, histo­rii indy­wi­du­al­ne­go doświad­cze­nia z gene­alo­gią słów to inna nazwa gra­ni­cy, krań­ca, oddzie­la­ją­ce­go rady­kal­ność poetyc­kiej inno­wa­cji od momen­tu sza­leń­stwa nie­zro­zu­mia­ło­ści. Jeśli – jak twier­dził Hegel – pomy­śleć i prze­kro­czyć gra­ni­cę jest tym samym, to wów­czas pisa­nie może sta­no­wić wyłącz­nie jego odmo­wę, wery­fi­ka­cja poetyc­kie­go tek­stu odby­wa się na pra­wach pod­wa­ża­nia reguł, któ­re nim rzą­dzą. Lecz takie sta­no­wi­sko poka­zu­je – po raz kolej­ny – koniecz­ność poszu­ki­wań nie­oczy­wi­stych i po wie­lo­kroć zme­dia­ty­zo­wa­nych (np. w inter­tek­stach) punk­tów stycz­nych pomię­dzy siła­mi skry­tej pry­wat­no­ści doznań oraz poten­cjal­no­ści sen­su, jaką nie­sie za sobą mecha­nizm poetyc­kiej mowy. Tę sytu­ację moż­na potrak­to­wać jako wynik pew­nej stra­te­gii, któ­ra wpi­su­je się w pewien szer­szy pro­jekt moder­ni­stycz­ne­go testo­wa­nia gra­nic wyra­żal­no­ści w sztu­ce. Jed­nak­że rów­nie dobrze może być wyra­zem okre­ślo­nej dla poezji Kar­po­wi­cza sytu­acji per­ma­nent­ne­go języ­ko­we­go impa­su, będą­ce­go jed­no­cze­śnie – choć para­dok­sal­nie – kolej­ną hipo­sta­zą, lecz tym razem począt­ku, któ­ry na nowo, w spo­sób dotych­czas nie­prze­wi­dy­wal­ny pozwo­lił­by odkryć logi­kę obra­zu i myśli, posze­rza­jąc pasmo języ­ka. „Każ­da myśl – powia­da o pust­ce jako celu dia­lek­ty­ki nega­tyw­nej Ador­no – jest polem sił, i tak jak nie moż­na oddzie­lić praw­dzi­wo­ści sądu od aktu sądze­nia, tak też praw­dzi­we są w ogó­le tyl­ko te myśli, któ­re wyła­mu­ją się poza wła­sną tezę”. To, co nie­miec­ki filo­zof mówi o pra­cy inte­lek­tu, prze­ła­mu­ją­ce­go sprzecz­no­ści, moż­na odnieść tak­że do dzia­ła­nia poetyc­kie­go, opie­ra­ją­ce­go się na zasa­dzie nastę­pu­ją­cych po sobie prze­miesz­czeń struk­tu­ral­nych. Obra­zy w wier­szu oka­zu­ją się tym­cza­so­wy­mi i enig­ma­tycz­ny­mi kon­struk­cja­mi, słow­ny­mi barie­ra­mi wymu­sza­ją­cy­mi na czy­tel­ni­ku kory­go­wa­nie i uspra­wie­dli­wia­nie wła­sne­go punk­tu widze­nia, nakła­nia­ją­cy­mi go do usta­na­wia­nia co raz to innych kon­ste­la­cji zna­czeń.

Zatem dopeł­nie­nie, któ­re suge­ru­je zamknię­cie całe­go pro­jek­tu, w któ­rym z zasa­dy sło­wo szczel­nie skry­wa­ło­by intym­ne cier­pie­nie jest inną nazwą nie­zre­ali­zo­wa­ne­go marze­nia o total­no­ści, złą­cze­nia na powrót słów i rze­czy, któ­re­go kon­se­kwen­cją sta­je się rów­nie moc­ne prze­ży­cie bólu o nie­roz­po­zna­nym śród­le. Dopeł­nie­nie bowiem ska­zu­je czy­tel­ni­ka na oscy­la­cję w nie pod­da­ją­cej się tema­ty­zo­wa­niu sfe­rze „pomię­dzy”. Jak okre­ślić „pomię­dzy”? Ponow­nie w grun­cie rze­czy cho­dzi o gra­ni­cę jako spo­sób ist­nie­nia poetyc­kie­go tek­stu; o sam moment przej­ścia, o chwi­lę doświad­cze­nia, w któ­rym nie­roz­dziel­ne pozo­sta­ją czas i prze­strzeń, lite­ra i głos. Wiersz sta­je się wów­czas nie­usu­wal­nym styg­ma­tem cier­pie­nia (wy-star­czy znów spoj­rzeć na sfor­mu­ło­wa­nie Nor­wi­da z mot­ta), zapi­sem tego, co minio­ne, co wyci­snę­ło się jako znak na powierzch­ni tek­stu.

Głów­ny­mi bie­gu­na­mi w czy­ta­nej prze­ze mnie czę­ści „tek­stów wybra­nych” jest z jed­nej stro­ny upo­rczy­wie pod­trzy­my­wa­ne w wier­szu dozna­nie cie­le­sno­ści, któ­re – wobec neu­tral­no­ści pod­mio­to­wej w tek­ście – uzy­sku­je impre­syw­ny efekt szcze­gól­ne­go natę­że­nia. Moż­na odnieść wra­że­nie, że sło­wo, umiesz­czo­ne w rucho­mych kon­tek­stach, pozba­wio­ne jaw­ne­go dys­po­nen­ta sen­sów, ale tak­że kon­kret­ne­go adre­sa­ta nabie­ra nie­mal mate­rial­nych kształ­tów. Wobec nich nik­nie siła poetyc­kie­go gło­su, sta­jąc się mil­cze­niem zna­ków poj­mo­wa­nych jako naj­re­al­niej­sze w swo­jej mate­rial­no­ści pismo. Z dru­giej stro­ny zaś: prze­strzeń poza zna­ka­mi, sfe­ra bez­po­śred­nie­go obco­wa­nia z brzmie­niem, dświę­kiem, poetyc­kim ryt­mem, któ­rej wyznacz­ni­kiem jest tytuł wier­sza z tej czę­ści Sło­jów zadrzew­nych, czy­li „Woła­nie’. Lite­ra zosta­je prze­ciw­sta­wio­na tutaj mocy gło­su, skoń­czo­ność i domknię­cie pisma skon­fron­to­wa­ne zosta­je z asce­tycz­nym (odda­nym z inter­punk­cyj­ną pie­czo­ło­wi­to­ścią) otwar­ciem.

W przy­pad­ku poezji Kar­po­wi­cza nega­tyw­na dia­lek­ty­ka przy­no­szą­ca nie­prze­wi­dy­wal­ne wyni­ki swo­bod­nie zamie­nia się miej­scem z rów­nie nie­pew­ną onto­lo­gią. Wiersz może zawie­rać się zarów­no w czy­stym to-nie, w samym tyl­ko brzmie­niu fra­zy, któ­re restau­ru­je tajem­ni­czą obcość świa­ta, jak i może ujaw­niać się pod posta­cią skom­pli­ko­wa­nych obra­zów, for­muł i struk­tur, któ­re odsy­ła­jąc do wciąż innych two­rzą gęstą sieć bez orien­ta­cyj­ne­go punk­tu. Jak wia­do­mo dzie­ło auto­ra Odwró­co­ne­go świa­tła mie­ści w sobie każ­de z tych pra­gnień: nowe­go gło­su, nowe­go pisma, nowej wer­sji bytu. W ten spo­sób eks­tre­mal­na dia­lek­ty­ka nie­moż­li­wo­ści i nega­cji, któ­ra rzą­dzi tek­sta­mi Kar­po­wi­cza sta­je się for­mą – choć­by na moment – moż­li­wą do poję­cia przez czy­tel­ni­ka; for­mą otwar­cia na to, co pozo­sta­je poza języ­kiem, poza mil­czą­cy­mi zna­ka­mi pisma. W takiej wykład­ni lek­tu­ry tek­stów auto­ra Kamien­nej muzy­ki pra­ca myśli i obra­zu prze­ła­my­wa­ła­by opór świa­do­mo­ścio­wych oraz tek­sto­wych zapo­śred­ni­czeń i odnaj­dy­wa­ła dro­gę w oczysz­cze­niu tek­stu ze zna­czeń, a pisa­nie roz­wi­ja­ło­by się w kształ­ty holi­stycz­ne­go pro­jek­tu, łączą­ce­go sfe­rę do-świad­czeń ducho­wych z prze­strze­nią, któ­rej para­me­try usta­na­wia­ne są przez inno­rod­ność słów wynaj­dy­wa­nych przez poetę. Było­by to więc takie zamie­rze­nie, któ­re w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku (egzy­sten­cjal­nym i poetyc­kim) dopro­wa­dzić musia­ło­by do celo­we­go zane­go­wa­nia wła­snej osob­no­ści rozu­mia­nej tutaj jako wyizo­lo­wa­na świa­do­mość. Sygna­tu­ra jed­nost­ko­wo­ści była­by widocz­na jedy­nie na piśmie, a zatem w mil­cze­niu jego gra­ficz­nej nie­prze­chod­nio­ści. Moż­li­wość łącze­nia sprzecz­no­ści oka­zu­je się wów­czas niwe­lo­wa­niem pew­nej wer­sji sta­bil­ne­go, racjo­nal­ne­go pod­mio­tu. Ta osta­tecz­na nie­ja­sność pry­mar­nej sytu­acji egzy­sten­cjal­nej, któ­ra jest – rzecz jasna – rów­nież pod­sta­wo­wą sytu­acją wypo­wie­dzi, widocz­na jest choć­by w „Kro­kach do kwa­dra­tu” (para­lak­sie 132):

(gryps wrzu­co­ny przez szpa­rę świ­tu
do wie­lo­krot­nej celi sekun­dy:)
dla­cze­go upar­łeś się mówić ze mną tak nie­ja­sno
nie­do­koń­czo­ny cią­gle więź­niu prze­strze­ni (…)
jesteś nie­ludz­ki mój nie­zwie­rzę­cy
pod­pis: czło­wiek

Nie­moż­ność dopro­wa­dze­nia języ­ka do rze­czy­wi­ste­go zamknię­cia, fik­cyj­ność pomy­słu usta­le­nia osta­tecz­nych i jed­no­kład­nych rela­cji pomię­dzy sło­wa­mi oraz pomię­dzy sło­wa­mi i świa­tem wytwa­rza taki porzą­dek poezji, w któ­rym istot­ne jest seman­tycz­ne roz­chwia­nie słów. Takie uję­cie pozwa­la odsło­nić nie­peł­ność doświad­cze­nia zano­to­wa­ne­go w języ­ku, ale rów­nież uzmy­sła­wia prze­wrot­ną wła­ści­wość odczu­cia poetyc­kie­go. To wiersz jest prze­strze­nią zno­sze­nia róż­nic w reje­strach i tonach języ­ków, pozwa­la dostrzec odwrot­ną, nie­wy­ma­wial­nie mil­czą­cą, choć prze­czu­wa­ną stro­nę słów. Kar­po­wi­czo­we figu­ry wyda­ją się czy­stą poten­cjal­no­ścią: mogą być wie­lo­wy­kła­da­la­ne albo zmu­sza­ją do przy­ję­cia regu­ły nie­roz­strzy­gal­nych anty­no­mii, któ­re – jak się rze­kło – tyleż unie­moż­li­wia­ją, co pod­sy­ca­ją akt lek­tu­ry, a zapew­ne i akt pisa­nia.

W takim rozu­mie­niu tytu­ło­we „dopeł­nie­nie” może być kolej­nym eta­pem w dia­lek­tycz­nej pra­cy prze­mia­ny poetyc­kiej skład­ni, może sta­no­wić – jedy­nie i aż – kolej­ną wer­sję otwar­cia. Z tego też powo­du dzie­ło Kar­po­wi­cza (myślę o dwóch jego fila­rach, Odwró­co­nym świe­tle i Sło­jach zadrzew­nych) daje się ujrzeć jako bez­u­stan­ne prze­kra­cza­nie sprzecz­no­ści, któ­re je usta­na­wia­ją, a zatem jako pro­jekt w całym tego sło­wa zna­cze­niu. Skła­do­we tego gene­ral­ne­go pomy­słu: frag­men­ta­rycz­ność pod­po­rząd­ko­wa­na wizji cało­ści, język nie jako medium, lecz jako moż­li­wość uobec­nie­nia w tek­ście wie­lo­ści sen­sów, dia­lek­tycz­ne trak­to­wa­nie tek­stu, pole­ga­ją­ce na wpi­sy­wa­niu poje­dyn­czych, samo­dziel­nych czę­ści total­ne­go dzie­ła w porzą­dek wyż­sze­go rzę­du, zasad­ni­cza anty­no­mia jed­no­cze­sno­ści sen­su i jego bra­ku towa­rzy­szą­ca akto­wi eks­pli­ka­cji. W efek­cie te kolej­ne nie-moż­li­wo­ści (struk­tu­ral­ne, onto­lo­gicz­ne, poznaw­cze) wska­zu­ją na skraj­nie nowo­cze­sny, pro­gre­syw­ny cha­rak­ter poetyc­kie­go pro­gra­mu Kar­po­wi­cza, a tak­że – co może istot­niej­sze – na gra­ni­cę jako oś tego pro­jek­tu. W takiej opty­ce fun­da­men­tal­nym oka­zu­je się pro­blem nie­uchwyt­no­ści demar­ka­cyj­nej linii, roz­gra­ni­cza­ją­cej poszcze­gól­ne porząd­ki (egzy­sten­cjal­ny od semio­tycz­ne­go, zna­czą­cy od zna­czo­ne­go itd.). Poezja nie jest wów­czas wyłącz­nie poszu­ki­wa­niem nowe­go języ­ka i wyko­rzy­sty­wa­niem „pustych” nie­funk­cjo­nal­nych dotąd jego pasm, lecz „fugą” – by przy­wo­łać raz jesz­cze sfor­mu­ło­wa­nie Heideg­ge­ra – ele­men­tów gene­ro­wa­nych z róż­no­rod­nych, a czę­sto wyklu­cza­ją­cych się wza­jem i kon­ku­ru­ją­cych ze sobą porząd­ków: języ­ka, świa­ta, naj­in­tym­niej­szych prze­żyć czło­wie­ka. Pro­ble­ma­ty­zo­wa­nie tych inter­fe­ren­cji i prze­su­nięć doko­ny­wa­nych w ramach poszu­ki­wa­nia opty­mal­ne­go mode­lu poetyc­kie­go powo­du­je, że dzie­ło Kar­po­wi­cza obja­wia się w for­mie świa­do­me­go i hero­icz­ne­go „wiel­kie­go nie­do­koń­cze­nia” na każ­dym z przy­wo­ły­wa­nych wyżej pozio­mów.


Frag­ment ese­ju Jaku­ba Mom­ro pocho­dzi z książ­ki Pod­ziem­ne Wnie­bo­wstą­pie­nie. Szki­ce o twór­czo­ści Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go w 2006 roku.

O autorze

Jakub Momro

Krytyk literacki. Doktor nauk humanistycznych. Asystent na Wydziale Polonistyki UJ, wykładowca w Instytucie Kultury na Wydziale Zarządzania UJ oraz w Krakowskiej Szkole Scenariuszowej. Mieszka w Krakowie.

Powiązania

Rozległa pustka czasu

recenzje / ESEJE Jakub Momro

Recen­zja Jaku­ba Mom­ro z książ­ki Nie­dzie­la życia Ray­mon­da Quene­au, wyda­nej w prze­kła­dzie Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 4 paź­dzier­ni­ka 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 8 maja 2017 roku.

Więcej

Aleatoryzm niekontrolowany. Noc jest to tylko wygnanym dniem Tymoteusza Karpowicza

recenzje / KOMENTARZE Jakub Momro

Komen­tarz Jaku­ba Mom­ry do dra­ma­tu Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza z pią­te­go tomu Dzieł zebra­nych, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 kwiet­nia 2015 roku.

Więcej

Karpowicz: zarys encyklopedyczny

recenzje / ESEJE Jakub Momro

Recen­zja Jaku­ba Mom­ro z pierw­sze­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Wyobraźnia krytyczna

debaty / książki i autorzy Jakub Momro

Głos Jaku­ba Mom­ry w deba­cie „Co nam po kla­sy­kach? Lar­kin, Rous­sel, Ste­vens – czy­li kano­ni­zo­wa­nie”.

Więcej