recenzje / ESEJE

Bajka zrodzona w rytmie skurczów jelit

Anna Maślanka

Recenzja Anny Maślanki z książki Sanatorium Rafała Wojaczka.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Woja­czek to moja fascy­na­cja lat lice­al­nych. Cza­su, kie­dy takie nie­po­kor­ne, genial­ne, zagad­ko­we posta­ci przy­cią­ga­ją naj­bar­dziej. Chło­nę­łam rela­cje i wspo­mnie­nia o nim i prze­pi­ja­łam jego wier­sza­mi, mia­łam mówić o nim na matu­rze, ale w ostat­niej chwi­li się wyco­fa­łam, bo przy­szła myśl: prze­cież ja go wca­le nie znam.

Ale nikt nie zna. Jed­ni mówią: opi­jus, awan­tur­nik, pozer, inni upie­ra­ją się, że wca­le nie, że wca­le nie grał, że po pro­stu taki był. Impul­syw­ny, zagu­bio­ny. Mimo wszyst­kich świa­dectw pozo­sta­je zagad­ką, a Sana­to­rium też nicze­go nie wyja­śnia.

„– Nie wiem – zgod­nie z zapew­ne uświa­da­mia­ną sobie i, być może, usil­nie zapra­co­wa­ną praw­dą odparł jed­ne­mu z obec­nych, gdy ów agre­syw­nie go zagad­nął:
– Kim pan jest?
– Nie wiem – powtó­rzył bole­śnie i uśmiech­nął się, jak­by pro­sił o wyba­cze­nie”.

(s. 109)

Tutaj też – mówi usta­mi Pio­tra G. Sobec­kie­go, „mło­de­go uta­len­to­wa­ne­go poety”, na ile szcze­rze? Dystan­su­je się jak może, iro­nią, drwią­cym uśmie­chem odsu­wa go od sie­bie dale­ko, na odle­głość ręki, ale i tak jest oczy­wi­ste, że to opo­wieść moc­no auto­bio­gra­ficz­na.

Tak więc Piotr G. Sobec­ki, poeta, obo­la­ły od nie­ustan­nych bojów z rze­czy­wi­sto­ścią, podej­mu­je tyta­nicz­ny wysi­łek wsta­nia z łóż­ka, wygrze­ba­nia się z poście­li „popla­mio­nej nie­wia­do­my­mi pły­na­mi, wia­do­mą sper­mą”, i prze­mie­rza uli­ce mia­sta W., komen­tu­jąc raz po raz swo­ją sytu­ację. „Piotr G. Sobec­ki je śnia­da­nie”. „Piotr G. Sobec­ki pije wód­kę w loka­lu arty­stów”. „Piotr G. Sobec­ki jest pija­ny”. Jest sobą i rów­no­cze­śnie nie jest, swo­bod­nie migru­je mię­dzy swym wnę­trzem a zewnę­trzem, jest „trzeź­wym świad­kiem swo­ich pijac­kich poczy­nań” (s. 48).

Każ­dy dzień jest dla nie­go jak zaczy­na­nie wszyst­kie­go od nowa – w mękach. Z tru­dem sta­wia pierw­szy nie­zdar­ny krok, naga i wykrzy­wio­na kary­ka­tu­ra uczą­ce­go się cho­dzić dzie­cię­cia, i póź­niej myśl już tyl­ko o tym, żeby się znie­czu­lić, upić odro­bi­nę życio­daj­ne­go elik­si­ru ze scho­wa­nej w kre­den­sie gospo­da­rzy butel­ki z naklej­ką „Spi­ry­tus do celów lecz­ni­czych i domo­wych” lub zdo­być gdzieś flasz­kę dena­tu­ra­tu. Ludzie nicze­go nie popra­wia­ją, za to w rado­sne unie­sie­nie wpra­wia­ją go takie dro­bia­zgi jak wizy­ta w zacisz­nej kaplicz­ce wychod­ka. Do tego stop­nia, że musi o tym napi­sać:

„O zacisz­ne kaplicz­ki, gdzie kadzi­dla­na woń chlor­ku sub­tel­nie łech­ce zmysł powo­nie­nia; gdzie przy­pie­ka­ne, pięt­no­wa­ne, wyty­ka­ne, śmiesz­ne, żało­sne, szcze­pio­ne, naucza­ne, poucza­ne, mobi­li­zo­wa­ne, okra­da­ne, oszu­ki­wa­ne, tęsk­nią­ce, pozba­wia­ne, nie­ro­zu­mia­ne, popy­cha­ne, szpie­go­wa­ne, kara­ne, legi­ty­mo­wa­ne, nawie­dza­ne, drżą­ce, nie dopusz­cza­ne, prze­śla­do­wa­ne i cen­zu­ro­wa­ne czło­wie­czeń­stwo znaj­du­je moż­li­wość odzy­ska­nia odde­chu! (…) O nie do wysło­wie­nia roz­kosz­na czyn­no­ści wypróż­nia­nia się!”

(s. 28)

Wznio­słe zde­rza się tu z docze­snym i plu­ga­wym nie­mal bez­u­stan­nie, bo prze­cież wszyst­kie te fizjo­lo­gicz­ne wpad­ki, stru­mień rzy­go­win ciek­ną­cy po spodniach i moc­no cuch­ną­cy ślad po brą­zo­wej nie­spo­dzian­ce pozo­sta­wio­nej na dywa­ni­ku jako uko­ro­no­wa­nie burz­li­wej nocy, wszyst­ko to autor opi­su­je z baro­ko­wym kunsz­tem, biblij­ną powa­gą, lita­nij­nym unie­sie­niem. Czy więc może dzi­wić, że wła­śnie wąt­pli­wej uro­dy wycho­dek w taniej jadło­daj­ni sta­je się dla Pio­tra G. Sobec­kie­go świą­ty­nią poezji, miej­scem naro­dzin kolej­ne­go wier­sza? „I nie­pod­le­gły umysł inną baj­kę / Wymy­śla w ryt­mie płyn­nych skur­czów jelit” (s. 31).

Tyle w tym pięk­na i brzy­do­ty zara­zem, że aż dziw, że wszyst­ko się nie roz­pad­nie. Ale widać nie są to prze­ciw­ne bie­gu­ny. Widać moż­na być poetą rzy­go­win, gów­na i nie­świe­żej poście­li, widać moż­na pisać hip­no­ty­zu­ją­co o łech­cą­cych dozna­niach towa­rzy­szą­cych opróż­nia­niu kiszek.

Czym jest sana­to­rium? Ja w nim widzę miej­sce, któ­re mogło­by ule­czyć, ale poeta na to nie pozwa­la. Nie chce. Jest bli­sko, pod samy­mi okna­mi, o krok od żony, ale wciąż dale­ko. Zawie­szo­ny gdzieś w prze­strze­ni, w koń­cu rze­czy­wi­ście dyn­da na bel­ce ster­czą­cej z muru budyn­ku sana­to­rium (a żeby nie było zbyt poważ­nie i wznio­śle, w ostat­niej chwi­li uczyn­na gra­wi­ta­cja ścią­ga mu spodnie), a wraz z jego uni­ce­stwie­niem roz­po­czy­na się poemat, roz­po­czy­na się pierw­sza oso­ba licz­by poje­dyn­czej, roz­po­czy­na się Rafał Woja­czek.

Stra­te­gia się zmie­nia. By odsu­nąć się od sie­bie, tym razem autor wcie­la się w Pio­tra G. Sobec­kie­go i widzi Wojacz­ka wiecz­nie pija­ne­go, zosta­wia­ją­ce­go cuch­ną­ce nie­spo­dzian­ki na dywa­ni­kach. Co go łączy ze świa­tem, z wio­sną, z nie­bem prze­świ­tu­ją­cym zie­lo­no i żył­ko­wa­to przez liście drzew? Już nic, nawet nie ta nit­ka rzy­go­win. I tak „po pro­stu odsze­dłem, sko­ro mnie bez uspra­wie­dli­wie­nia ode­szła Zie­mia” (s. 130).

Speł­nia­ją się sło­wa por­tie­ra: „Panie Sobec­ki, pan nie masz pra­wa wstę­pu! Panie Sobec­ki, pan nie masz pra­wa żyć!” (s. 39). Przez chwi­lę żył, na prze­kór i upar­cie. Ale tyl­ko do cza­su.


Recen­zja uka­za­ła się na blo­gu Lite­rac­kie Skar­by. Dzię­ku­je­my Autor­ce za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Anna Maślanka

Urodzona w 1988 roku. Z wykształcenia inżynier kliniczny oraz bohemistka, bo chciała czytać Hrabala w oryginale. Domorosła recenzentka, przyszła tłumaczka. Mieszka w Krakowie.

Powiązania

Apodyktyczne Sanatorium

recenzje / ESEJE Zuzanna Witkowska

Recen­zja Zuzan­ny Wit­kow­skiej z książ­ki Sana­to­rium Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej

Ballada obsceniczna

recenzje / ESEJE Łukasz Saturczak

Recen­zja Łuka­sza Satur­cza­ka z książ­ki Sana­to­rium Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej

Przeklęte Sanatorium

recenzje / ESEJE Konrad Wojtyła

Recen­zja Kon­ra­da Woj­ty­ły z książ­ki Sana­to­rium Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej