Czy język może skapitulować wobec pierwszych pląsów namiętności? W drugiej powieści poety Philipa Larkina wobec uniesień kapituluje nie tylko język, ale też rzeczywistość, która zdaje się nie stawać na wysokości zadania, jakie przed nią stawia główna bohaterka. Zimowe królestwo opisuje jeden dzień z życia Katherine Lind, uchodźczyni, która II Wojnę Światową spędza pracując jako bibliotekarka w niewielkiej miejscowości, dokąd przeniosła się z nękanego bombardowaniami Londynu. Przed wojną, jako szesnastolatka, niezobowiązująco i zupełnie niewinnie korespondowała z chłopcem o imieniu Robin, a nawet spędziła z nim oraz jego siostrą wakacje, w trakcie których stworzyli aseksualne ménage à trois, a Katherine zakochała się w chłopaku. Retrospektywna opowieść o lecie spędzonym między zakolami Tamizy a kortem tenisowym jest centralnym punktem książki, okalanym przez dwa rozdziały będące zimowym kontrapunktem dla letnich wspomnień Lind. Pierwsza część, w trakcie której Katherine odprowadza koleżankę z pracy pannę Green z powodu bólu zęba, jest zresztą pełna nieoczywistego potencjału emancypacyjnego, bowiem towarzyszenie znajomej jest jednocześnie ucieczką przed antypatycznym panem Ansteyem, dyrektorem biblioteki. Niestety, kobiety trafiają z deszczu pod rynnę, bowiem dentysta, który ostatecznie zgadza się przyjąć pannę Green w sobotę, okazuje się również zwyrodnialcem, czego oczywiście zawsze się spodziewamy po dentystach. U Larkina, niemal jak w Procesie Kafki wszyscy mężczyźni zdają się być postawieni w stan oskarżenia, jednocześnie nieświadomi swej winy (o czym świadczy niewymowne zdziwienie Amsteya, kiedy Katherine odkrywa jego tajemnicę) i uparcie się od niej wymigujący (jak nie potrafiący wziąć odpowiedzialności za swoje uczucia Robin). Zimowa wycieczka po plombę odbywa się wyłącznie po to, by niewidziany od lat obiekt młodzieńczych uczuć Lind mógł nawiedzić miasteczko. Koniec końców Zimowe królestwo jest wielką retardacją, daleką od sentymentalizmu, za to intymną i prostą jak rozmowa w łóżku. I po Larkinowsku przewrotną.
Wszystko, co latem dzieje się między Katherine i Robinem, jest jednocześnie tak dziewicze i surowe, że tylko przy pomocy metafor można o tym mówić: wspólna wyprawa na łódce staje się rozważaniem o metodach używania drąga, a kiedy czytamy, jak „rozpromieniona pchnęła z całych sił. Nagle zesztywniał w jej dłoniach. Podniesiona impetem pchnięcia, pociągnęła go szaleńczo i zaraz, w ostatniej chwili, straciła równowagę, próbując mocniej go chwycić” nie możemy się lubieżnie nie uśmiechnąć, tym bardziej, że cała scena kończy się łapaniem w talii, muczeniem krów i jednoznacznym komentarzem Jane, siostry Robina: „miłość ma swoje sposoby”. Być może jednym z nich jest drąg, ale co się wydarzyło na łódce, zostaje na łódce. Publicznym aktem jest na szczęście sport, więc przyjrzyjmy się meczowi tenisowemu, jaki na tyłach domku Fennelów, na ciemnoczerwonym korcie rodzinnymi piłeczkami oznaczonymi inicjałem rozgrywają Robin i Katherine. Pierwsze trzy sety lekko wygrywa Robin, lecz czwartego – w mniemaniu gościa – oddaje. Od tego momentu rozwścieczona Lind rozpoczyna błyskawiczną dekonstrukcję jego gry, która przełożyła się na natychmiastowy efekt w postaci zwycięstwa. Robin Fennel nie był żadnym przedwojennym Federerem: „jego styl był prędki, elegancki, przejrzysty i jednostajny.” Gra w tenisa to nie tylko mało subtelny eufemizm określający współżycie, ale też metafora z rodowodem: w sztuce the Davil’s Charter renesansowego angielskiego poety Barnabe Barnesa, opisującej życie papieża Aleksandra IV i wystawionej przed samym królem, bohaterowie o imionach Astor i Philippo rozgrywają niezwykle energiczny mecz tenisa, w trakcie którego pocą się na tyle obficie, że zdejmują koszule, a na koniec są przez służących doprowadzani do porządku, po czym zalegają razem w łóżku. W okresie, kiedy gra w odbijanie piłeczki zapoczątkowana przez włoskich bądź francuskich mnichów stała się powszechna na Wsypach, literaci dostrzegają jej metaforyczny wymiar, co nie było trudne, skoro Henryk VII, który zbudował kort w Hampton Court już w 1530, miał w trakcie egzekucji Anny Boleyn oddawać się odbijaniu piłeczki, a sama Boleyn została aresztowana w trakcie oglądania meczu. Nie bez kozery Szekspir metafory tenisowej użył w „Henryku V” by mówić o wojnie. Z kolei u Nabokova powraca ona w bardzo jednoznacznych okolicznościach: Martin, bohater Splendoru (napisanego w 1932 roku – piętnaście lat przed Larkinem, ale angielskie tłumaczenie ukazało się dopiero w 1971, dziewięć lat po amerykańskim wydaniu A Girl in Winter), kiedy ogląda grające kobiety stwierdza, że wyglądają na „toporne i bezradne” (w angielskim tłumaczeniu „slumsy and helpless”), on sam zaś widzi siebie jako tenisowego boga, „albowiem od małego przyswoił sobie ład niezbędny do upajania się wszystkimi dobrami tego świata, opanował koordynację wszystkich członków biorących udział w uderzeniu białej piłki, aby pęd nadany łukowatym zamachem trwał po głośnym brzdęknięciu napiętych strun, przenosząc się z ręki na ramię, jak gdyby zamykał gładki krąg, z którego równie gładko rodzi się następny.” A wszystko oczywiście po to, by zaimponować siedemnastoletniej Marie, którą Martin chciałby „obłapiać”. Martin przegrywa mecz z zawodowym tenisistą z Nicei, ale natychmiast rekompensuje to sobie nocą z prostytutką.
Mecz naszych milusińskich u Larkina niesie za sobą nie tylko energię seksualną (zwróćmy uwagę, jak kończy się pojedynek: „idąc w jego kierunku Katherine zauważyła rozczochrane włosy i czoło mokre od potu, i ucieszyło ją, że to jej dzieło.”), ale też antycypacyjną: relacja Katherine i Robina jest w zasadzie grą o bardzo niejasnych zasadach, w którą zamieszana jest jeszcze jego starsza siostra: o obojgu, choć w różnych momentach, Katherine pomyśli, że są „pociągający”, co otwiera nas też na motyw lesbijski, obecny, jak pisze Jacek Dehnel, we wcześniejszych dziełach prozatorskich Larkina. O ile na początku przewagę zapraszając do siebie gościa z zagranicy uzyskuje Robin, o tyle na koniec piłeczka będzie po stronie Katherine, która zakończy mecz bolesnym forhendem. Kiedy w trakcie spotkania po latach wstawiony Robin na przepustce zaczyna „ją całować, jakby dla mowy nie było innej alternatywy”, rozumiemy, że alternatywy nie ma wyłącznie dla niego, który skazany jest na nieporadność i niewymowność swojego pożądania, przybierającego monumentalne rozmiary w obliczu wojny. Z kolei w Katherine zdążyła już zajść zmiana, dokonała on rozpoznania, które pozwala jej przejąć grę. W swojej recenzji z książki Larkina Joyce Carol Oates zauważyła, że główna bohaterka w przeszłości myślała, że znajdzie szczęście dzięki współdziałaniu z innymi, a najważniejszą dla niej rzeczą było to, aby ich zadowolić, kochać i uczyć się od nich. To jednak nie przyniosło szczęścia: nie czuła się wywyższona. Bo dlaczego uszlachetniający miałby być nieporadny pocałunek na rzece? Opis Larkina nie pozostawia wątpliwości, dlaczego Katherine przez kolejna lata nie odzywała się do niezgułowatego absztyfikanta. W końcu „w niczym nie przypominało to miłości”. O ile wcześnie dziewczyna mogła snuć wizje wspólnego życia, w którym przyjaźń jakimś cudem zamienia się w miłość, o tyle na końcu nie ma już złudzeń: dotyczy to tak samo Astleya, jak i Robina. Zimowe królestwo jest bez wątpienia królestwem kobiecym, a wszyscy mężczyźni to bałwany.