recenzje / ESEJE

Bibliotekarskie porno

Bartosz Sadulski

Recenzja Bartosza Sadulskiego, towarzysząc premierze książki Zimowe królestwo Philipa Larkina, wydanej w Biurze Literackim 23 stycznia 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Czy język może ska­pi­tu­lo­wać wobec pierw­szych plą­sów namięt­no­ści? W dru­giej powie­ści poety Phi­li­pa Lar­ki­na wobec unie­sień kapi­tu­lu­je nie tyl­ko język, ale też rze­czy­wi­stość, któ­ra zda­je się nie sta­wać na wyso­ko­ści zada­nia, jakie przed nią sta­wia głów­na boha­ter­ka. Zimo­we kró­le­stwo opi­su­je jeden dzień z życia Kathe­ri­ne Lind, uchodź­czy­ni, któ­ra II Woj­nę Świa­to­wą spę­dza pra­cu­jąc jako biblio­te­kar­ka w nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści, dokąd prze­nio­sła się z nęka­ne­go bom­bar­do­wa­nia­mi Lon­dy­nu. Przed woj­ną, jako szes­na­sto­lat­ka, nie­zo­bo­wią­zu­ją­co i zupeł­nie nie­win­nie kore­spon­do­wa­ła z chłop­cem o imie­niu Robin, a nawet spę­dzi­ła z nim oraz jego sio­strą waka­cje, w trak­cie któ­rych stwo­rzy­li asek­su­al­ne ména­ge à tro­is, a Kathe­ri­ne zako­cha­ła się w chło­pa­ku. Retro­spek­tyw­na opo­wieść o lecie spę­dzo­nym mię­dzy zako­la­mi Tami­zy a kor­tem teni­so­wym jest cen­tral­nym punk­tem książ­ki, oka­la­nym przez dwa roz­dzia­ły będą­ce zimo­wym kon­tra­punk­tem dla let­nich wspo­mnień Lind. Pierw­sza część, w trak­cie któ­rej Kathe­ri­ne odpro­wa­dza kole­żan­kę z pra­cy pan­nę Gre­en z powo­du bólu zęba, jest zresz­tą peł­na nie­oczy­wi­ste­go poten­cja­łu eman­cy­pa­cyj­ne­go, bowiem towa­rzy­sze­nie zna­jo­mej jest jed­no­cze­śnie uciecz­ką przed anty­pa­tycz­nym panem Anstey­em, dyrek­to­rem biblio­te­ki. Nie­ste­ty, kobie­ty tra­fia­ją z desz­czu pod ryn­nę, bowiem den­ty­sta, któ­ry osta­tecz­nie zga­dza się przy­jąć pan­nę Gre­en w sobo­tę, oka­zu­je się rów­nież zwy­rod­nial­cem, cze­go oczy­wi­ście zawsze się spo­dzie­wa­my po den­ty­stach. U Lar­ki­na, nie­mal jak w Pro­ce­sie Kaf­ki wszy­scy męż­czyź­ni zda­ją się być posta­wie­ni w stan oskar­że­nia, jed­no­cze­śnie nie­świa­do­mi swej winy (o czym świad­czy nie­wy­mow­ne zdzi­wie­nie Amsteya, kie­dy Kathe­ri­ne odkry­wa jego tajem­ni­cę) i upar­cie się od niej wymi­gu­ją­cy (jak nie potra­fią­cy wziąć odpo­wie­dzial­no­ści za swo­je uczu­cia Robin). Zimo­wa wyciecz­ka po plom­bę odby­wa się wyłącz­nie po to, by nie­wi­dzia­ny od lat obiekt mło­dzień­czych uczuć Lind mógł nawie­dzić mia­stecz­ko. Koniec koń­ców Zimo­we kró­le­stwo jest wiel­ką retar­da­cją, dale­ką od sen­ty­men­ta­li­zmu, za to intym­ną i pro­stą jak roz­mo­wa w łóż­ku. I po Lar­ki­now­sku prze­wrot­ną.

Wszyst­ko, co latem dzie­je się mię­dzy Kathe­ri­ne i Robi­nem, jest jed­no­cze­śnie tak dzie­wi­cze i suro­we, że tyl­ko przy pomo­cy meta­for moż­na o tym mówić: wspól­na wypra­wa na łód­ce sta­je się roz­wa­ża­niem o meto­dach uży­wa­nia drą­ga, a kie­dy czy­ta­my, jak „roz­pro­mie­nio­na pchnę­ła z całych sił. Nagle zesztyw­niał w jej dło­niach. Pod­nie­sio­na impe­tem pchnię­cia, pocią­gnę­ła go sza­leń­czo i zaraz, w ostat­niej chwi­li, stra­ci­ła rów­no­wa­gę, pró­bu­jąc moc­niej go chwy­cić” nie może­my się lubież­nie nie uśmiech­nąć, tym bar­dziej, że cała sce­na koń­czy się łapa­niem w talii, mucze­niem krów i jed­no­znacz­nym komen­ta­rzem Jane, sio­stry Robi­na: „miłość ma swo­je spo­so­by”. Być może jed­nym z nich jest drąg, ale co się wyda­rzy­ło na łód­ce, zosta­je na łód­ce. Publicz­nym aktem jest na szczę­ście sport, więc przyj­rzyj­my się meczo­wi teni­so­we­mu, jaki na tyłach dom­ku Fen­ne­lów, na ciem­no­czer­wo­nym kor­cie rodzin­ny­mi piłecz­ka­mi ozna­czo­ny­mi ini­cja­łem roz­gry­wa­ją Robin i Kathe­ri­ne. Pierw­sze trzy sety lek­ko wygry­wa Robin, lecz czwar­te­go – w mnie­ma­niu gościa – odda­je. Od tego momen­tu roz­wście­czo­na Lind roz­po­czy­na bły­ska­wicz­ną dekon­struk­cję jego gry, któ­ra prze­ło­ży­ła się na natych­mia­sto­wy efekt w posta­ci zwy­cię­stwa. Robin Fen­nel nie był żad­nym przed­wo­jen­nym Fede­re­rem: „jego styl był pręd­ki, ele­ganc­ki, przej­rzy­sty i jed­no­staj­ny.” Gra w teni­sa to nie tyl­ko mało sub­tel­ny eufe­mizm okre­śla­ją­cy współ­ży­cie, ale też meta­fo­ra z rodo­wo­dem: w sztu­ce the Davil’s Char­ter rene­san­so­we­go angiel­skie­go poety Bar­na­be Bar­ne­sa, opi­su­ją­cej życie papie­ża Alek­san­dra IV i wysta­wio­nej przed samym kró­lem, boha­te­ro­wie o imio­nach Astor i Phi­lip­po roz­gry­wa­ją nie­zwy­kle ener­gicz­ny mecz teni­sa, w trak­cie któ­re­go pocą się na tyle obfi­cie, że zdej­mu­ją koszu­le, a na koniec są przez słu­żą­cych dopro­wa­dza­ni do porząd­ku, po czym zale­ga­ją razem w łóż­ku. W okre­sie, kie­dy gra w odbi­ja­nie piłecz­ki zapo­cząt­ko­wa­na przez wło­skich bądź fran­cu­skich mni­chów sta­ła się powszech­na na Wsy­pach, lite­ra­ci dostrze­ga­ją jej meta­fo­rycz­ny wymiar, co nie było trud­ne, sko­ro Hen­ryk VII, któ­ry zbu­do­wał kort w Hamp­ton Court już w 1530, miał w trak­cie egze­ku­cji Anny Boleyn odda­wać się odbi­ja­niu piłecz­ki, a sama Boleyn zosta­ła aresz­to­wa­na w trak­cie oglą­da­nia meczu. Nie bez koze­ry Szek­spir meta­fo­ry teni­so­wej użył w „Hen­ry­ku V” by mówić o woj­nie. Z kolei u Nabo­ko­va powra­ca ona w bar­dzo jed­no­znacz­nych oko­licz­no­ściach: Mar­tin, boha­ter Splen­do­ru (napi­sa­ne­go w 1932 roku – pięt­na­ście lat przed Lar­ki­nem, ale angiel­skie tłu­ma­cze­nie uka­za­ło się dopie­ro w 1971, dzie­więć lat po ame­ry­kań­skim wyda­niu A Girl in Win­ter), kie­dy oglą­da gra­ją­ce kobie­ty stwier­dza, że wyglą­da­ją na „topor­ne i bez­rad­ne” (w angiel­skim tłu­ma­cze­niu „slum­sy and hel­pless”), on sam zaś widzi sie­bie jako teni­so­we­go boga, „albo­wiem od małe­go przy­swo­ił sobie ład nie­zbęd­ny do upa­ja­nia się wszyst­ki­mi dobra­mi tego świa­ta, opa­no­wał koor­dy­na­cję wszyst­kich człon­ków bio­rą­cych udział w ude­rze­niu bia­łej pił­ki, aby pęd nada­ny łuko­wa­tym zama­chem trwał po gło­śnym brzdęk­nię­ciu napię­tych strun, prze­no­sząc się z ręki na ramię, jak gdy­by zamy­kał gład­ki krąg, z któ­re­go rów­nie gład­ko rodzi się następ­ny.” A wszyst­ko oczy­wi­ście po to, by zaim­po­no­wać sie­dem­na­sto­let­niej Marie, któ­rą Mar­tin chciał­by „obła­piać”. Mar­tin prze­gry­wa mecz z zawo­do­wym teni­si­stą z Nicei, ale natych­miast rekom­pen­su­je to sobie nocą z pro­sty­tut­ką.

Mecz naszych milu­siń­skich u Lar­ki­na nie­sie za sobą nie tyl­ko ener­gię sek­su­al­ną (zwróć­my uwa­gę, jak koń­czy się poje­dy­nek: „idąc w jego kie­run­ku Kathe­ri­ne zauwa­ży­ła roz­czo­chra­ne wło­sy i czo­ło mokre od potu, i ucie­szy­ło ją, że to jej dzie­ło.”), ale też anty­cy­pa­cyj­ną: rela­cja Kathe­ri­ne i Robi­na jest w zasa­dzie grą o bar­dzo nie­ja­snych zasa­dach, w któ­rą zamie­sza­na jest jesz­cze jego star­sza sio­stra: o oboj­gu, choć w róż­nych momen­tach, Kathe­ri­ne pomy­śli, że są „pocią­ga­ją­cy”, co otwie­ra nas też na motyw les­bij­ski, obec­ny, jak pisze Jacek Deh­nel, we wcze­śniej­szych dzie­łach pro­za­tor­skich Lar­ki­na. O ile na począt­ku prze­wa­gę zapra­sza­jąc do sie­bie gościa z zagra­ni­cy uzy­sku­je Robin, o tyle na koniec piłecz­ka będzie po stro­nie Kathe­ri­ne, któ­ra zakoń­czy mecz bole­snym for­hen­dem. Kie­dy w trak­cie spo­tka­nia po latach wsta­wio­ny Robin na prze­pu­st­ce zaczy­na „ją cało­wać, jak­by dla mowy nie było innej alter­na­ty­wy”, rozu­mie­my, że alter­na­ty­wy nie ma wyłącz­nie dla nie­go, któ­ry ska­za­ny jest na nie­po­rad­ność i nie­wy­mow­ność swo­je­go pożą­da­nia, przy­bie­ra­ją­ce­go monu­men­tal­ne roz­mia­ry w obli­czu woj­ny. Z kolei w Kathe­ri­ne zdą­ży­ła już zajść zmia­na, doko­na­ła on roz­po­zna­nia, któ­re pozwa­la jej prze­jąć grę. W swo­jej recen­zji z książ­ki Lar­ki­na Joy­ce Carol Oates zauwa­ży­ła, że głów­na boha­ter­ka w prze­szło­ści myśla­ła, że znaj­dzie szczę­ście dzię­ki współ­dzia­ła­niu z inny­mi, a naj­waż­niej­szą dla niej rze­czą było to, aby ich zado­wo­lić, kochać i uczyć się od nich. To jed­nak nie przy­nio­sło szczę­ścia: nie czu­ła się wywyż­szo­na. Bo dla­cze­go uszla­chet­nia­ją­cy miał­by być nie­po­rad­ny poca­łu­nek na rze­ce? Opis Lar­ki­na nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, dla­cze­go Kathe­ri­ne przez kolej­na lata nie odzy­wa­ła się do nie­zgu­ło­wa­te­go absz­ty­fi­kan­ta. W koń­cu „w niczym nie przy­po­mi­na­ło to miło­ści”. O ile wcze­śnie dziew­czy­na mogła snuć wizje wspól­ne­go życia, w któ­rym przy­jaźń jakimś cudem zamie­nia się w miłość, o tyle na koń­cu nie ma już złu­dzeń: doty­czy to tak samo Astleya, jak i Robi­na. Zimo­we kró­le­stwo jest bez wąt­pie­nia kró­le­stwem kobie­cym, a wszy­scy męż­czyź­ni to bał­wa­ny.

belka_2

O autorze

Bartosz Sadulski

Ur. 1986. Poeta, dziennikarz. Autor arkusza poetyckiego artykuły pochodzenia zwierzęcego (2009) oraz tomów wierszy post (2012) oraz tarapaty (2016). Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania