recenzje / ESEJE

Biografia metafory

Grzegorz Woźniak

Recenzja Grzegorza Woźniaka z książki Kochanka Norwida Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jak pisać o poezjach Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go? Jak bro­nić jego świa­ta? Dosto­jew­ski zada­wał pyta­nie: o czym ma mówić czło­wiek współ­cze­sny? I odpo­wia­dał w Notat­kach z pod­zie­mia: będę mówił o sobie.

Tomik ten jest inny od poprzed­nio wyda­nych, mimo powra­ca­ją­cych powtó­rzeń, tak jak­by Dyc­ki powra­cał do utwo­ru z pierw­sze­go tomi­ku Nenia, utwo­ru otwie­ra­ją­ce­go: w moim małym domu zamiesz­ka­ła nie­wia­ra i pró­bo­wał cof­nąć się poza meta­fo­rę. Jest w tych nowych utwo­rach zawar­ta ciem­ność, poeta wie­lo­krot­nie powta­rza: to nie jest moje miej­sce i dopo­wia­da: moje miej­sce jest / / w trans­por­cie czy­li po stro­nie / mat­ki w bydlę­cym wago­nie.

Czy­ta­jąc utwo­ry Kochan­ki Nor­wi­da przy­po­mi­na­ją się obra­zy z tomu Mat­ka odcho­dzi Tade­usza Róże­wi­cza, ale nie jest to pro­ste nawią­za­nie. Pej­zaż poetyc­ki Róże­wi­cza ma w sobie sto­ic­ki spo­kój, jego opi­sy oczu mat­ki mają w sobie, mimo bólu, łagod­ność, u Dyc­kie­go sły­szy się ciem­ny krzyk, doświad­cza się bli­sko­ści śmier­ci. Ile razy moż­na umie­rać? Poeta umie­ra każ­de­go dnia, odra­dza się w meta­fo­rze. W tym tomi­ku poezja nie jest już nekro­lo­giem, jest w niej mrok, sza­leń­stwo (?). Pla­ton pisał wie­lo­krot­nie o manii poetyc­kiej w swo­ich dia­lo­gach, w Ionie, w Faj­dro­sie czy w Uczcie, ale opis sza­leń­stwa u poety nie odsła­nia świa­tła, Dyc­ki wybie­ra dru­gą stro­nę świa­tła, poetyc­ki pej­zaż tomi­ku nie ma nadziei jest jak mrocz­ne, noc­ne nie­bo, bio­gra­fia meta­fo­ry pobrzmie­wa smut­kiem z wie­kiem coraz trud­niej / pisze się wier­sze a patrząc / na sie­bie coraz  gor­sze / jak­by tra­ci­ło się kon­takt // z prze­szło­ścią (z Wól­ką Kro­wic­ką).

Głos Dyc­kie­go to głos czło­wie­ka z pod­zie­mia, jak pisał po raz pierw­szy Szek­spir. Czy­ta­jąc jego utwo­ry powró­ci­łem do meto­dy pozna­nia poetyc­kie­go Raine­ra M. Ril­ke­go zawar­tej w jego wier­szu Odej­ście syna mar­no­traw­ne­go. Zada­łem sobie pyta­nie: kim współ­cze­śnie jest poeta? Czym jest meta­fo­ra? Czym jest pozna­nie poetyc­kie? Dyc­ki w swo­jej poezji zata­czał krę­gi, ciem­ne krę­gi, koła nico­ści, ale czy podob­nie, jak boha­ter Ril­ke­go wszedł do nowe­go życia, nowe­go pozna­nia? Jest w poezji Dyc­kie­go siła, siła inno­ści. Kim był­by bez twa­rzy, któ­rą skry­wał w twa­rzy Maryi? Tej pięk­nej meta­fo­ry z utwo­ru zamy­ka­ją­ce­go Pio­sen­ki o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niach brak w niniej­szym zbio­rze. Czy nie ma w nim nadziei? Jest raczej tyl­ko krzyk. Jest jakieś okru­cień­stwo w meta­fo­rach Dyc­kie­go, „ducho­we samo­oka­le­cze­nie”. U poety bio­gra­fia sta­je się meta­fo­rą, meta­fo­ra bio­gra­fią. Jego poezja to roze­dr­ga­na cisza, ale tak­że iro­nia, czy raczej iro­nicz­na spo­wiedź ze swo­je­go życia. Poeta dla Dyc­kie­go to ktoś, kto cze­ka na pozna­nie nocy, na jej dotyk, to ktoś któ­re­go meta­fo­ry są roz­pię­te pomię­dzy ciszą a krzy­kiem. Pozna­nie poetyc­kie  Dyc­kie­go jest kru­che, jego siła bie­rze się z odmien­ne­go połą­cze­nia sacrum i pro­fa­num. Utwo­ry poety odsła­nia­ją toż­sa­mość meta­for i życia.

Sens obra­zów poety zała­mu­je się. Co pozo­sta­ło po poezji? Same nekro­lo­gi? Współ­cze­sna poezja pol­ska to nekro­lo­gi. Nekro­lo­gi: bli­skich, obcych, nekro­lo­gi Boga, anio­łów. Tak Dyc­ki pisał w zbio­rze Pio­sen­ki. W tym tomi­ku brzmi: śmierć, sza­leń­stwo, cho­ro­ba odsła­nia intym­ną prze­strzeń, w któ­rej wsty­dzi­my się być, któ­rą zakry­wa­my. Dyc­ki w swo­ich utwo­rach odkry­wa praw­dę, któ­rej nie chce znać. W jego poezjach nie ma spo­ko­ju, pojed­na­nia, są one jak sza­leń­cza man­tra. Cre­do Dyc­kie­go brzmi: moje miej­sce jest / w pol­sz­czyź­nie niczym w kościół­ku. Poezja była kie­dyś „kró­lo­wą sztuk”. Wil­liam Bla­ke pisał o Poetyc­kim Geniu­szu, któ­ry pozwa­la poznać osta­tecz­ność. Dzi­siaj pozo­sta­je tyl­ko ukła­da­nie mozai­ki ze słów-meta­for, cze­ka­nie na noc, i świa­do­mość, że z języ­kiem trze­ba twar­do / jest jaki jest kawa­łek / drew­na któ­rym się pod­pie­ra­my / i posił­ku­je­my w dro­dze, ale czy tyl­ko? Jest w Kochan­ce Nor­wi­da poetyc­kie doświad­cze­nie bycia poza meta­fo­rą, świa­do­mość, że język już nie nazy­wa, już nie wystar­cza poezja musi się opie­rać / przede wszyst­kim zaś musi się wymy­kać / zro­zu­mie­niu i pochwy­ce­niu. Naj­now­sze wier­sze to frag­men­ty roz­pa­czy. Jest pięk­ny wiersz Nor­wi­da Aerum­na­rum ple­nus, w któ­rym powra­ca pyta­nie: Cze­mu mi smut­no i cze­mu naj­smut­niej, / Mam­że ci śpie­wać ja – czy świat i czas? / Och! bo mi wid­nym strój tej wiel­kiej lut­ni. / W któ­rą wplą­ta­ny duch każ­de­go z nas. W naj­now­szym tomi­ku pobrzmie­wa smu­tek ist­nie­nia. Utwo­ry budo­wa­ne są z wła­snej bio­gra­fii, z wła­snych lęków. Są w jakiś spo­sób wyzna­niem, nie­kie­dy auto­iro­nicz­nym. Utwo­ry Dyc­kie­go są lek­kie, nawet gdy brzmią melan­cho­lij­nie, może to świad­czy o ich sile? Meta­fo­ry auto­ra przy­po­mi­na­ją sło­wa, wizje juro­di­we­go. Jego auto­bio­gra­fia zawar­ta w meta­fo­rze to roze­dr­ga­ne ist­nie­nie, opi­su­ją­ce nie­win­ny smak, czy­sty smak egzy­sten­cji, ból i cho­ro­bę. Wiecz­ność ist­nie­je, choć już jej nie ma. To para­doks, ale poezja Dyc­kie­go uło­żo­na z auto­bio­gra­fii przy­wo­łu­je śmierć, może dla­te­go pozo­sta­ły nam już tyl­ko nekro­lo­gi? A może cicha, ciem­na roz­pacz. Utwo­ry poety odsła­nia­ją osta­tecz­ność, nie odróż­nia­jąc rze­czy­wi­ste­go od nie­rze­czy­wi­ste­go. Sło­wo odsła­nia nasze trau­my, nio­sąc pojed­na­nie z sobą samym. Czy­ta­jąc utwo­ry Dyc­kie­go myśla­łem o tek­ście Pas­ca­la O nawró­ce­niu grzesz­ni­ka, u obu meta­fo­ry pozwa­la­ją zro­zu­mieć  pozna­nie, kie­dy prze­kra­cza się świat opi­sy­wa­ny kate­go­ria­mi filo­zo­ficz­ny­mi, któ­re oka­zu­ją się nie­wy­star­cza­ją­ce. Pozor­ne sza­leń­stwo słów sta­je się wyj­ściem z labi­ryn­tu. Jego poezje wpi­su­ją się w ciem­ny nurt kon­fe­syj­ny. Poeta pró­bu­je otwo­rzyć drzwi, za któ­ry­mi jest już tyl­ko cisza, nawet, jeśli tu i teraz ska­za­ni jeste­śmy na krzyk ist­nie­nia, ból i cho­ro­bę. Mar­gi­nes życia i mar­gi­nes lite­ra­tu­ry są ciszą tej ciem­nej stro­ny ist­nie­nia.


Recen­zja uka­za­ła się w „Lam­pie” nr. 5–6/2014. Dzię­ku­je­my redak­cji i auto­ro­wi za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Grzegorz Woźniak

Urodzony w 1964 roku. Poeta, prozaik, krytyk literacki (stały recenzent czasopisma literackiego „Lampa”). Debiutował w 1993 roku tomikiem poetyckim „Zwiastowanie”. W 1999 roku wydał powieść „Krzyk-Rozpacz. Requiem Bogu spisane przez oszalałego mnicha”. Mieszka w Łodzi.

Powiązania