recenzje / KOMENTARZE

Był sobie raz Bóg i materia

Justyna Bargielska

Autorski komentarz Justyny Bargielskiej do książki Wyszedłem szukać Leopolda Staffa, wydanej w Biurze Literackim 31 maja 2012 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kie­dy czy­tam przy­go­to­wa­ny prze­ze mnie wybór wier­szy, któ­ry wła­śnie dosta­ją Pań­stwo do rąk, przy­cho­dzą mi do gło­wy dwie fabu­ły: gno­styc­ki mit o Sophii z II wie­ku naszej ery (dato­wa­ny tak, jeśli oprze­my się na wer­sji Walen­ty­na) i Bro­ken flo­wers, film Jima Jar­mu­scha z 2005 roku. Nie wyni­ka to bynaj­mniej z fak­tu, że są to fabu­ły w jakiś spo­sób – poza moty­wem podró­ży w poszu­ki­wa­niu mądro­ści – ana­lo­gicz­ne. Histo­ria Sophii, któ­rą znam ze zgo­ła nie­fa­bu­lar­nych pism, kom­po­nu­je mi się z przed­sta­wio­nym wybo­rem wier­szy znacz­nie szczel­niej niż Bill Mur­ray, sta­ra­ją­cy się usta­lić, któ­ra z byłych kocha­nek przy­zna­je się do bycia mat­ką jego nigdy nie widzia­ne­go syna, a tak­że gdzie ten syn wła­ści­wie jest. Ale Bill Mur­ray ma męską twarz i ścież­kę dźwię­ko­wą, zaś odgło­su, jaki towa­rzy­szył Sophii, gdy – jak pisze Dydym Śle­py – „zapra­gnę­ła oglą­dać naj­wyż­sze­go Boga, […] zosta­ła odrzu­co­na przez pro­mie­nie boskie­go świa­tła, runę­ła z wyso­ko­ści nie­ba”, mogę się tyl­ko domy­ślać.

Pomo­cą słu­żyć mi może poezja, z któ­rą mia­łam do czy­nie­nia przez ostat­nie pół roku dość inten­syw­nie – a dźwięk spa­da­nia z wyso­ko­ści nie­ba brzmi u Staf­fa zaska­ku­ją­co czę­sto jak na jego, zatwier­dzo­ny przez poko­le­nia kry­ty­ków, tem­pe­ra­ment rene­san­so­we­go huma­ni­sty. „Weso­ły piel­grzym”, jak sam o sobie pisze i co chęt­nie pod­chwy­tu­je Miłosz w swo­jej Histo­rii lite­ra­tu­ry pol­skiej (cał­ko­wi­cie kano­nicz­nej pozy­cji dla każ­de­go ucznia szko­ły śred­niej i chy­ba dla niko­go wię­cej), bole­śnie dobrze zna zasa­dy swo­jej wędrów­ki. „Każ­dy znaj­du­je to, cze­go mu trze­ba”, pisze Staff w „Ostat­nich dro­gach” z tomu Bar­wa mio­du, ale za tą pogod­ną spra­wie­dli­wo­ścią czai się gro­za: „I jeśli komu potrze­ba rado­ści, / Znaj­dzie ją nawet w pomro­ce i śmier­ci”. To nie jest sto­ic­ki ide­ał, to jest obo­zo­wa miłość Mar­ty z Pasa­żer­ki Mun­ka.

Z dru­giej stro­ny, świat czę­ściej bywa u Staf­fa spra­wie­dli­wy, jeśli na to zapra­cu­je­my. Pro­te­stanc­ki etos pra­cy, któ­ra nie­ustan­nie podej­mo­wa­na jest w tych wier­szach, nie ma wie­le wspól­ne­go z idyl­licz­ną prze­chadz­ką po „ścież­kach polnych”. Praw­da wyuczo­na może być zane­go­wa­na, co wię­cej – powin­na być nego­wa­na regu­lar­nie, nawet jeśli ozna­cza to, że trze­ba „Na nowo zacząć żmud­ną pra­cę Pene­lo­py, / Choć­by ją znów pruć przy­szło od same­go począt­ku!” („Bunt jesien­ny” z tomu Bar­wa mio­du). To jest higie­na pozna­nia: dole­gli­wo­ści życia nie dla­te­go są cen­ne, że nas umac­nia­ją, ale dla­te­go, że rewi­du­ją nasze poglą­dy, nie pozwa­la­jąc mózgo­wi się zesta­rzeć.

Gdy Bóg zsy­łał na świat para­mi swo­je ema­na­cje, sto­so­wał zasa­dę odwrot­ną niż zaob­ser­wo­wa­na przez psy­cho­lo­gów ewo­lu­cyj­nych regu­ła obo­wią­zu­ją­ca ludzi, że każ­de następ­ne poko­le­nie jest z grub­sza o dzie­sięć pro­cent lep­sze niż poprzed­nie: kolej­ne pary były coraz mniej dosko­na­łe. A Sophia, żeń­ska poło­wa ostat­niej pary, cóż: to był wła­ści­wie jakiś boski żart. Nie stać jej było nawet, w jej nie­do­sko­na­ło­ści, na aktyw­ny bunt, na jaki zdo­był się choć­by Lucy­fer: jedy­ne, co mogła zro­bić, to kochać, w spo­sób skraj­nie nie­wła­ści­wy: myląc dąże­nie z pożą­da­niem. Sto­sun­ko­wo dużo zna­la­zło się w tym wybo­rze wier­szy miło­snych, a Bill Mur­ray otwie­ra­ją­cy tajem­ni­czy różo­wy list jest ich dobrą ilu­stra­cją: nie ma tu tek­stu, któ­ry nie powstał­by w dru­giej poło­wie życia poety, są za to kwia­ty, kobie­ty wśród kwia­tów, kobie­ty jako źró­dła, kobie­ty jako zatar­te fre­ski i kobie­ty jako more­lo­we pla­my.

Jeśli trud­no się to czy­ta jako lirycz­ne wyzna­nia, wystar­czy pod­ło­żyć pod sytu­ację opi­sa­ną w tych wier­szach pery­pe­tie Sophii lub kry­zys wie­ku śred­nie­go boha­te­ra Bro­ken flo­wers. Jak w nie­któ­rych japoń­skich obra­zach Prze­pły­wa­ją­ce­go Świa­ta, gdzie po nało­że­niu na sie­bie dwóch obo­jęt­nych oby­cza­jo­wo gra­fik otrzy­my­wa­ło się por­no­gra­ficz­ny obra­zek. Ser­decz­nie pole­cam.

O autorze

Justyna Bargielska

Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania