california dreaming
stoję u bram i czekam na hasło
pijąc cold brew w ten upał a beton
pod którym oddychasz, Ziemio
topi się jak masło na grzance
i gra Trzaska i każda z tych nut jest kroplą wody z popsutego hydrantu
jeszcze tylko jedna i zrozumiem
że nie ma po co rozumieć
przęseł mostu i falowania wieżowców
i okna co odbija się w oknie odbija się w oknie
Wiersz był po raz pierwszy opublikowany w bydgoskich „Fabulariach” 2017, nr 2.
Impuls do napisania go powstał w trakcie słuchania Andruchowycza recytującego swój wiersz „California Dreaming” do muzyki Trzaski. Można go posłuchać tu albo kupić sobie płytę Andruchoid. Nie rozumiem ukraińskiego, i pisząc też nie wiedziałam, co słyszę oprócz dźwięków. Kiedy teraz zaglądam do tłumaczenia Zadury, żeby się nie zbłaźnić, widzę, że nie jest to całkiem od czapy, tam podmiot liryczny pije śliwowicę, u mnie cold brew, przynajmniej coś.
Ostatnia linijka, ale właściwie cały wiersz, to nawiązanie do frazy Gertrude Stein „róża jest różą jest różą”, czyli rzeczy są jakie są i ten wiersz też jest, jaki jest. Może najsensowniej byłoby oddać się temu, co się w nim widzi albo czuje w pierwszym impulsie zamiast starać się go interpretować, chociaż istnieje taka nagląca potrzeba ‒ stoi się i czeka na hasło, na rozwiązanie. Taki stan, w którym ono jest tuż, tuż, na końcu języka, a jednak nieosiągalne, to chyba to, o co chodzi w pisaniu.
Gdzieś pomiędzy tym jest obrazek z Nowego Jorku, gdzie mieszka mój kochany brat, trzytygodniowa wizyta z mamą u niego, upał, hydrant i to jedno miejsce ‒ Chinatown, Oliver Str. wchodząca w Mott Str., niby zupełnie przypadkowe, ale przyklejone do umysłu jak guma. Nie chodzi o to, żeby ten, kto czyta je widział, ale o to, że choć nie widać go w tym wierszu, to dla mnie ono tam jest.
Ale okna odbijające się w sobie to już Warszawa i wjazd autobusem 175 na plac Piłsudskiego od strony Nowego Światu. Nie muszę rozumieć, po co w jednym wierszu są te dwa obrazy.
Kiedy przeprowadzałam wywiad z Olkiem Trojanowskim, rozmawialiśmy o tym, że pisanie wierszy to błądzenie po ścieżkach, które prowadzą „gdzieś”, gdzie ma się poczucie, że „to już”, a potem ścieżka ulega zapomnieniu (i nawet, co dziwne, kiedy piszę ten tekst i zaglądam do „California Dreaming” Andruchowycza, to to też jest wiersz o zapominaniu albo o tym, co i dlaczego pozostaje w pamięci). Olek mówił o tym, że nie zgadza się z frazą, że pisanie to ubieranie myśli w słowa, na co ja stwierdziłam, że dla mnie to jest raczej rozbieranie. Wiersz trzeba obrać z nadmiaru słów, tak jak się rzeźbi w kawałku marmuru, przy czym proces raczej jak dla mnie zaciera związki z rzeczywistością i otwiera na abstrakcję ‒ tak jakby Michał Anioł rzeźbił najpierw Dawida, a potem z Dawida marmurowy blok. (Ten Michał Anioł wygląda tu jakoś patetycznie, ale każdy go zna i pewnie łatwo wyobrazi sobie go przy pracy. Liczę na zrozumienie, że nie chodzi o to, że ja jestem wspaniała jak Michał Anioł, swoją drogą, nie przepadam za nim). Inna rzecz, która przychodzi mi do głowy, to to, o czym rozmawiałam z Łukaszem Dynowskim, czyli wiersz powinien być jak woda ‒ na chwilę przybierać kształt tego, co opisuje, a potem płynąć dalej, nieprzywiązany do źródła. Taka jest dla mnie muzyka Trzaski, improwizowana i wierna tylko wewnętrznemu poczuciu grającego, że „tak ma być”.
I o, proszę. Jeden wiersz i tyle zbędnych słów o nim. Wyrzucić 99% ‒ może powstanie nowy wiersz.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury