recenzje / ESEJE

Cierpliwy tropiciel

Marcin Orliński

Recenzja Marcina Orlińskiego z książki Wieża myśliwych Mariusza Partyki.

Biuro Literackie

Co to za wie­ża, któ­rą pró­bu­je zbu­do­wać w swo­ich wier­szach Mariusz Par­ty­ka? W poezji pol­skiej motyw wie­ży poja­wia się czę­sto, choć w bar­dzo róż­nych kon­tek­stach. Naj­więk­szą popu­lar­no­ścią wyda­je się cie­szyć wie­ża Babel, do któ­rej nawią­zy­wa­li choć­by tacy poeci, jak Wisła­wa Szym­bor­ska czy Anto­ni Sło­nim­ski. Ale poja­wia­ją się też inne wie­że: cia­ło jako słup krwi u Rafa­ła Wojacz­ka („Wie­ża”) czy cier­pli­wość u Mał­go­rza­ty Hil­lar („Wie­ża cier­pli­wo­ści”). Nie chcę oczy­wi­ście prze­pro­wa­dzać w tym miej­scu ana­liz porów­naw­czych, ponie­waż taka pra­ca nie wyda­je mi się ani inte­re­su­ją­ca, ani potrzeb­na. Pozo­sta­nę więc przy ostroż­nej tezie, że czy­ta­nie Wie­ży myśli­wych choć­by poprzez „wie­żę cier­pli­wo­ści” może być uza­sad­nio­ne ze wzglę­du na per­spek­ty­wę, jaka oto się otwie­ra przed czy­tel­ni­kiem. A per­spek­ty­wa, któ­rą pro­po­nu­je Mał­go­rza­ta Hil­lar, jest nastę­pu­ją­ca:

Prze­obra­ża­ła się
w wie­żę cier­pli­wo­ści
w jej cie­niu
odpo­czy­wał
w bra­mę mądro­ści
przez nią wcho­dził
do ogro­du świa­tła

Tak, z pew­no­ścią moż­na nazwać Par­ty­kę cier­pli­wym myśli­wym. Poeta nie budu­je swo­jej poezji w pośpie­chu, ale z namy­słem selek­cjo­nu­je sło­wa, dzię­ki cze­mu uda­je mu się opo­wie­dzieć histo­rię nie­jed­no­znacz­ną, peł­ną alu­zji i nie­do­po­wie­dzeń. Dosko­na­le zda­je sobie spra­wę, że rze­czy nie wol­no nazy­wać po imie­niu, ponie­waż wte­dy opis mógł­by osu­nąć się w prze­strzeń czy­stej infor­ma­cji, a liry­ka – prze­mie­nić w pro­zę. Budu­je więc obra­zy nie­peł­ne, któ­re fra­pu­ją i każą czy­tel­ni­ko­wi domy­ślać się, o co cho­dzi. Co tak napraw­dę dzie­je się przy zasta­wio­nym sto­le? Co ozna­cza­ją „dło­nie sple­cio­ne jak wień­ce”? Czy­je kola­na drżą? I dla­cze­go? Nie dowia­du­je­my się tego z wier­sza „poza­my­ka­ne”. I choć odpo­wie­dzi nie przy­no­si rów­nież lek­tu­ra innych utwo­rów, poeta zda­je się for­mu­ło­wać w nich pew­ne suge­stie, na przy­kład pod posta­cią struż­ki potu pod­czas wspól­ne­go sie­dze­nia z ojcem na bal­ko­nie czy zasp domy­ka­ją­cych się nad dro­ga­mi.

Boha­ter lirycz­ny polu­je więc na sło­wa i na obra­zy. Ale sam rów­nież jest celem. Nie­bez­pie­czeń­stwo czai się tuż obok, przyj­mu­je postać cze­goś nie­okre­ślo­ne­go i potęż­ne­go. Może się oka­zać inny­mi ludź­mi, któ­rych poeta nazy­wa „oni”, obcą mową albo zbli­ża­ją­cą się tra­ge­dią. Jak zde­fi­nio­wać wobec tego wiersz Par­ty­ki? Punk­tem wyj­ścia mogła­by być pew­na nar­ra­cja opi­so­wa, któ­ra każe poecie w sku­pie­niu kolek­cjo­no­wać spo­strze­że­nia, prze­my­śle­nia, frag­men­ty wyda­rzeń. I oto na grun­cie samej nar­ra­cji nastę­pu­je roz­my­cie, tak jak­by czy­tel­nik oglą­dał świat poety przez mokrą szy­bę, któ­ra znie­kształ­ca nie­któ­re przed­mio­ty, posta­cie, czę­ści łami­głów­ki. W ten spo­sób powsta­ją sce­ny bar­dzo fil­mo­we, w któ­rych poje­dyn­czy ele­ment obra­zu sta­je się osob­nym narzę­dziem poznaw­czym. Kolej­ną tech­ni­ką, któ­rą zda­je się sto­so­wać Par­ty­ka, jest umiar­ko­wa­ne zaan­ga­żo­wa­nie czy też nie­peł­ne uczest­nic­two. Poeta nie tkwi w ser­cu opi­sy­wa­nych wyda­rzeń, ale gdzieś pomię­dzy doświad­cze­niem a jego este­tycz­ną (a może tak­że etycz­ną) walo­ry­za­cją. Jak bowiem rozu­mieć porów­na­nie ludz­kich żył do cia­sta, zwłasz­cza w kon­tek­ście jedze­nia bab­ki przed odwie­dzi­na­mi cho­rej w szpi­ta­lu? Myślę, że wła­śnie jako rodzaj zapo­śred­ni­cze­nia i odro­cze­nia. Na przy­kład w wier­szu „speł­nia się” poeta pisze: „z poko­ju wie­je nudą. zobacz, kocie, nie­szczę­ście / jest tak bli­sko, na wycią­gnię­cie ręki”. A w innym tek­ście doda­je: „zasta­na­wia­ją­ce jak dużo moż­na osią­gnąć w kwe­stii / nie­uczest­ni­cze­nia, obec­nym być tyl­ko w cudzy­sło­wie” („moc tru­chle­je”).

Ten dystans moż­na chy­ba zresz­tą potrak­to­wać nie tyl­ko jako ele­ment języ­ko­wej stra­te­gii, ale tak­że jako wyraz prze­ko­na­nia, że dostęp do rze­czy­wi­sto­ści jest po pro­stu ogra­ni­czo­ny, że „ktoś spi­su­je za nas / wyda­rze­nia, z któ­rych nie zapa­mię­ta­my / nawet małej czę­ści” („ukry­te”). To oczy­wi­ście nie ory­gi­nal­ny pogląd, jeśli wziąć pod uwa­gę, że dome­ną całej współ­cze­snej poezji jest pew­na umow­ność co do świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Par­ty­ka nie wycią­ga jed­nak z cyto­wa­ne­go pas­su­su rady­kal­nych kon­se­kwen­cji, raczej daje znać czy­tel­ni­ko­wi, że jego opo­wie­ści nie sta­no­wią „naiw­ne­go” naśla­dow­nic­twa. Moż­na więc powie­dzieć, że na mapie współ­cze­snej poezji autor Wie­ży myśli­wych sytu­uje się w tym miej­scu, w któ­rym doświad­cze­nie codzien­ne znaj­du­je lite­rac­ką sank­cję w samym sobie, a obraz zbie­ga się z obra­zem pod pozo­rem pry­wat­ne­go wyzna­nia lub towa­rzy­skiej roz­mo­wy. Któ­ry nurt jest więc Par­ty­ce naj­bliż­szy? Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go? Andrze­ja Sosnow­skie­go? Nie, raczej takich poetów, jak Dariusz Sośnic­ki, Mariusz Grze­bal­ski czy Mar­cin Sen­dec­ki. Czy Wie­ża myśli­wych to pro­jekt uda­ny? Owszem, choć chwi­la­mi może razić brak zde­cy­do­wa­nia i poetyc­kiej wyra­zi­sto­ści, a tak­że lek­ki nad­miar nie­któ­rych obra­zów, któ­re zamiast się sumo­wać, wpro­wa­dza­ją pewien zamęt. Na przy­kład w wier­szu „odro­dze­nie” „fale desz­czu” mie­sza­ją się z „top­nie­ją­cy­mi odłam­ka­mi”. Z podob­nym nad­mia­rem pły­nów mamy do czy­nie­nia w wier­szu „nurt”, w któ­rym poja­wia­ją się kolej­no: deszcz, zim­na her­ba­ta, soczy­ste papie­rów­ki i wresz­cie woda. Zda­rza się też powie­la­nie wła­snych pomy­słów i choć poeta potra­fi tuszo­wać podo­bień­stwa, rzu­ca­ją się one w oczy – na przy­kład: „rośliny,/ nigdzie nie skla­sy­fi­ko­wa­ne, zasło­nią, co jesz­cze nie ukry­te” („odro­dze­nie”) i „tych roślin, któ­re powin­ny zakrywać/ ciem­ne miej­sca” („zadep­ta­ne”).

A może ten nad­miar jest zamie­rzo­ny? Może cho­dzi tu wła­śnie o posta­wę god­ną praw­dzi­we­go myśli­we­go, któ­ry poka­zu­je, że nale­ży się wstrzy­mać z osta­tecz­ny­mi decy­zja­mi, w spo­ko­ju wszyst­ko skal­ku­lo­wać, pocze­kać na odpo­wied­ni moment i dopie­ro wte­dy oddać strzał?

O autorze

Marcin Orliński

Urodzony w 1980 roku. Poeta, krytyk literacki, publicysta. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i studiów doktoranckich w Instytucie Badań Literackich PAN. Redagował rubrykę „Wiersz Przekroju” w tygodniku „Przekrój” i serię wydawniczą „Biblioteka Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania