Radmila Petrović swoją poetycką karierę rozpoczęła bardzo wcześnie. Jako szesnastolatka zwyciężyła w konkursie na najlepszy nieopublikowany tom poetycki, a efektem tej wygranej był wydany w 2014 roku debiut Petrović Miris zemlje. Rok później ukazała się jej książka Celulozni rokenrol, a w 2020 roku właśnie oddany w ręce polskich czytelników, dzięki świetnemu tłumaczeniu Aleksandry Wojtaszek, tom Moja mama zna šta se dešava u gradovima czyli Moja mama wie, co się wyprawia w miastach. Petrović dorastała we wsi Stupčevici w zachodniej Serbii, która – wedle danych z Wikipedii – w 2011 roku liczyła dokładnie 968 mieszkańców. Autorka obecnie mieszka w Belgradzie, gdzie ukończyła studia z ekonomii. Zderzenie tych dwóch bardzo różnych przestrzeni to jeden z ważniejszych wątków podjętych w wierszach z jej najnowszej publikacji. Odnalezienie się w zupełnie innych okolicznościach i otoczeniu nie jest dla podmiotki łatwe, choć również wcale nie było proste dorastanie w niewielkiej serbskiej wiosce, gdzie każda odmienność szybko rzucała się w oczy, a poszukiwanie własnej drogi do dorosłości budziło w najlepszym razie nieufność czy niechęć, a w najgorszym – prowadziło do wykluczenia i wyrzucenia poza margines zarówno społeczny, jak i rodzinny.
Petrović przygląda się swojej przeszłości i teraźniejszości możliwie obiektywnie. Jej ocena rzeczywistości jest trzeźwa, sprawiedliwa i rzetelna. Krytyczna – tam, gdzie trzeba. Czuła i współczująca – wszędzie tam, gdzie może. Nie znajdziemy w tej poezji prostych rozstrzygnięć. Jeśli poetka wydaje osąd, to po rozpatrzeniu wszelkich za i przeciw. Jej wiersze nieustannie przeciwstawiają sobie dwa spojrzenia, dwie sprzeczności, poszukując między nimi zgody lub przestrzeni wspólnej. Chciałoby się powiedzieć: zderzają dwie strony konfliktu, ale zupełnie nie o to tu chodzi. Dla Petrović kontrasty są przede wszystkim podstawą do poszukiwania trzeciej drogi, całkowicie niezależnej. Wcale niekoniecznie chodzi o godzenie skrajnych postaw, a już na pewno nie o akceptację krzywdy, bo bierność tak pojętego (s)pokoju okupionego cierpieniem autorka zdecydowanie piętnuje. Mowa raczej o próbie wypracowania własnego spojrzenia na problem, nieuwikłanego w personalne animozje, możliwie tolerancyjnego, ale przy tym zdolnego do stanowczego protestu, kiedy sytuacja tego wymaga.
Petrović świetnie komunikuje się z czytelnikiem, choć oczywiście przy okazji przekładu zasługi trzeba oddać również tłumaczce tej poezji. Jej wiersze są czytelne, zrozumiałe i w jakiś sposób odbiorcy bliskie. Zapewne efekt ten w znacznej mierze należy przypisać wiarygodności podmiotki. Radmila bardzo wyraźnie stoi za swoimi utworami, wpisując się w sam środek tekstu nie tylko imieniem („zawsze jakimś cudem/ robiłam wszystko, co trzeba/ a oni nigdy mi nie wybaczyli/ że jestem Radmila”, „jest serdeczna i ma na imię Radmila”), ale też doświadczeniami dzielonymi z bohaterką. Jej zmagania z własną tożsamością – w tym płciową oraz seksualną – są tak autentyczne, jak tylko pozwala na to literatura. Relacje i postawy, choć często stają się doskonałą diagnozą społeczną, zawsze znajdują odbicie w jednostkowych działaniach. Autorka, z bliska przyglądając się więzom rodzinnym, widzi stojące za nimi nawyki, historię opresji, motywację sięgającą daleko poza tu i teraz.
Historie rodzinne – dziadków, rodziców, rodzeństwa – Petrović silnie wiąże z ziemią i naturą. Oczywiście w znacznej mierze jest to efekt dorastania w niewielkiej wiosce, a co za tym idzie – bliskość przyrody i specyficzna praca podyktowana jej cyklami. Chodzi tu jednak również o coś więcej: po pierwsze rodzaj pierwotnego porządku i charakterystyczną dla niego hierarchię, a po drugie: opresję graniczącą z przemocą, która kształtuje nie tylko ziemię, ale też jej plony i mieszkańców (w tym ludzi). Nie przeszkadza to poetce dostrzegać podobieństw w relacjach międzyludzkich niezależnie od przestrzeni, które tym relacjom towarzyszą („tam też nie rozmawialiśmy z sąsiadami/ ale znaliśmy ich lepiej niż samych siebie”), co nie zmienia faktu, że codzienność życia na wsi, wymagająca od mieszkańców siły fizycznej, ubrudzenia się, niekiedy okrucieństwa, wpływa na więzi rodzinne i społeczne, determinuje sposób, w jaki wychowuje się kolejne pokolenie.
to prawda, kiedyś uratowałam sarnę
od strzelby myśliwskiej
a potem tata przypadkiem
skosił jej młode
czy ojcowie nie robią tego zawsze
swoim córkom?
Choć jest to wiersz świetnie demonstrujący w praktyce to, o czym piszę powyżej, podkreślę raz jeszcze, że u Petrović nie ma prostych rozstrzygnięć. O ile charakter relacji może być płynny, o tyle same relacje są trwałe, a świat – nawet ten patriarchalny, krzywdzący, zamknięty na zewnętrze – nigdy nie jest czarno-biały.
Od chwili urodzenia podmiotka nie wpisuje się w przewidziane dla niej ramy. Spodziewano się narodzin chłopca – jest dziewczynka. Jest dziewczynka – ale odstająca od normy, zainteresowana zajęciami przewidzianymi dla chłopców. „tato, w tej córce masz trochę syna” – zwraca się córka do ojca i jest to podobna „nagroda pocieszenia”, jak ta opisana w wierszu „Zanim poszłam do szkoły, wiedziałam już, czym jest odejmowanie” (dla jasności: raczej kiepska). Dziewczynka – teraz już kobieta – przedstawia się czytelnikowi już w drugim wierszu: „ja jestem laska z jajami/ mam scyzoryk w kieszeni/ i druty w staniku”. Wybory i decyzje, jakie podejmuje, są w pełni świadomym wyjściem poza oczekiwania i poza oczekiwane. Odrzucenie stereotypów oraz gotowych rozwiązań nie jest wcale łatwe. Tak, przychodzi naturalnie, lecz wiąże się z ostracyzmem, koniecznością wyjaśniania zajmowanych postaw czy prezentowanych poglądów. Bycie „(…) dziewczyną/ jako taką/ (…) nieprzesadnie kobiecą” domaga się usprawiedliwienia, znalezienia przyczyn, zmierzenia się ze skutkami. Dziedzictwo przeszłości nie jest pomocne w tej sytuacji:
czasem wrze we mnie krew przodków
tych, którzy zabijali swoje żony
strzelbami ściągali dzieci sąsiadów z czereśni
może i ja mogłabym
zaprząc woły o świcie
długo buduję, by potem
burzyć
Odrzucenie tych wzorców oczywiście wyzwala i daje dużą swobodę, ale ceną za wybór innej postawy jest wykluczenie i brak zrozumienia. Podmiotka nie waha się, nie ma wątpliwości, że jej wybór jest słuszny, co nie zmienia faktu, że zaakceptowanie związanych z nim konsekwencji nie jest wcale proste.
Wszelkim relacjom Petrović przygląda się z dużą czułością. Miłość jest tu zarówno w pocie czoła budowanym mostem między skrajnie różnymi osobami (a więc mozolną pracą), jak i domagającą się zaspokojenia potrzebą ciała (a więc fizyczną przyjemnością, ulgą). Subtelny erotyzm niektórych wierszy zamieszczonych w tomie często wyraża się przez nawiązania do natury, bo to właśnie przyroda w tych tekstach symbolizuje wszystko to, co dobre i piękne. W wierszach miłosnych, zaskakująco świetnie wplecionych w opowieść o rodzinie i dziedzictwie traum, Patrović daje się poznać jako uważna obserwatorka, wyczulona na szczegół i skupiona na detalu („jest sama/ widzę po zamku jej sukienki/ niedopiętym na plecach”).
Radmila Petrović w książce Moja mama wie, co się wyprawia w miastach opowiedziała rzeczywistość słowami podmiotki, z którą – jestem o tym przekonana – wiele polskich czytelniczek bez problemu się utożsami (nawet jeśli nie wiedzą, co się wyprawie w miastach). Komunikatywność tej poezji, jej – w najlepszym tego słowa znaczeniu – prostota, nie stawiają przed odbiorcą właściwie żadnych barier. Ewentualne mniej czytelne konteksty precyzują umieszczone na końcu publikacji objaśnienia. Wiersze Petrović dokumentują całkiem długą listę ograniczeń, zdaje się więc, że autorka chciała tekst pozbawić możliwie wielu z nich. Z sukcesem. Efektem jest bardzo dobra książka, po której już wiem, że to, co wyprawia się w miastach, jest niczym w porównaniu z tym, co wyprawia się na wsiach. Wpisujcie wioski.