recenzje / ESEJE

Co to za radio? Ramówka Sośnickiego

Marek Olszewski

Esej Marka Olszewskiego towarzyszący premierze książki Spóźniony owoc radiofonizacji Dariusza Sośnickiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 3 listopada 2014 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Naj­now­szą książ­kę Dariu­sza Sośnic­kie­go – nie­odbie­ga­ją­cą zna­czą­co od tego, co zna­my z dotych­cza­so­wej twór­czo­ści poety – ini­cju­ją wer­sy Zapro­sze­nia, któ­re są poetyc­ką auto­pre­zen­ta­cją, w pierw­szym odru­chu budzą­cą sko­ja­rze­nia z freestyle’ową poety­ką pio­sen­ki hipho­po­wej. Są też gestem otwar­cia się na odbior­cę i – wyko­na­nym w tym samym momen­cie – trza­śnię­ciem drzwia­mi przed nosem każ­de­go, kto chciał­by zoba­czyć w tek­ście odbi­cie wła­sne­go nar­cy­stycz­ne­go wize­run­ku. Tak to się zaczy­na:

Oto jest moja dzie­dzi­na, bra­cie, przy­ja­cie­lu,
mój wid­mo­wy dom, zapra­szam cię do nie­go
o dowol­nej porze. Oto drzwi nie do sfor­so­wa­nia
i okna, przez któ­re doj­rzę cię z dale­ka
i przej­rzę, by odna­leźć nie­czy­ste inten­cje,
źle masko­wa­ne atu­ty. Oto są scho­dy,
może nie­zbyt krę­te, lecz dość, uwierz, żeby cię sko­ło­wać,
gdy zaj­dzie taka potrze­ba. I wypro­wa­dzić
w puste seman­tycz­nie pole, sło­wa nie znaj­dziesz,
by się o nie oprzeć i ode­przeć mój atak,
jak­że sku­tecz­ny, choć kon­wen­cjo­nal­ny.

(Zapro­sze­nie)

 1.

Jak wyni­ka już choć­by z przy­to­czo­ne­go frag­men­tu, wier­sze pomiesz­czo­ne w tomie Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji ukła­da­ją się w for­ty­fi­ka­cje, wewnątrz któ­rych oszań­co­wa­ło się buń­czucz­ne, ale mimo wszyst­ko cał­kiem dobrze poukła­da­ne i porząd­ne „ja” poety. Moż­na w tej figu­rze dostrzec cechy sta­tecz­ne­go, odpo­wie­dzial­ne­go i przed­się­bior­cze­go miesz­cza­ni­na (wier­sze takie jak Ani zło­tów­ki rodzą poku­sę wspar­cia się o ste­reo­ty­pem pod­po­wia­da­ją­cym, o jakie mia­sto w Pol­sce może cho­dzić), któ­ry przed­kła­da roz­są­dek ponad arty­stycz­ne bre­we­rie. Cza­sem zda­je się tro­chę żało­wać, że obo­wiąz­ko­wość czy pew­na zacho­waw­czość cha­rak­te­ru nie pozwo­li­ły mu zaznać eks­tre­mów, niech­by i sza­lo­nej, zaka­za­nej miło­ści z cygań­ską cór­ką karu­zel­ni­ka. Ale cóż, ten, któ­ry uwol­ni się od wszyst­kie­go, rów­nie dobrze może zostać z niczym (Code blu­es). W jego wize­run­ku domi­nu­je więc rów­no­wa­ga. Bo prze­cież lirycz­ny eks­cen­tryk, rewo­lu­cjo­ni­sta czy inny poète mau­dit nie posta­wi w wier­szu takie­go choć­by koł­tuń­skie­go dyle­ma­tu:

pra­co­wać w nie­dzie­lę
czy posie­dzieć dziś dłu­żej,
stwo­rzyć sło­nia mor­skie­go,
lata­ją­cą wie­wiór­kę?

(Słoń mor­ski, lata­ją­ca wie­wiór­ka)

Poeta ma poza wier­sza­mi też inne spra­wy na gło­wie i to para­dok­sal­nie może mu dodać wia­ry­god­no­ści, zwłasz­cza jeże­li wziąć pod uwa­gę esty­mę, z jaką odno­si się w swo­ich tek­stach do wszyst­kie­go, co przy­ziem­ne, dosłow­ne, naocz­ne. By zilu­stro­wać tę spe­cy­ficz­ną dlań cechę, ogra­ni­czę się do krót­kie­go zre­la­cjo­no­wa­nia prze­bie­gu jego potycz­ki z mistrzem lirycz­nej wznio­sło­ści – Cze­sła­wem Miło­szem. W wier­szu Księ­gi wie­czy­ste para­fra­zu­ją­cym w począt­ko­wym dys­ty­chu słyn­ne Obło­ki nobli­sty, Sośnic­ki nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, co bar­dziej od pozba­wio­nych wyraź­ne­go adre­su, meta­fi­zycz­nych nie­po­ko­jów sku­pia na sobie jego uwa­gę: „Domy, nasze strasz­ne domy, / one będą tu stać jesz­cze nawet dwie­ście lat”. Znać w tym kon­dy­cję czło­wie­ka zado­mo­wio­ne­go, rodzin­ne­go, skła­da­ją­ce­go dekla­ra­cję przy­wią­za­nia do tu i teraz rze­czy­wi­sto­ści. W innym z kolei miej­scu, jak­by znów w nawią­za­niu do przy­wo­ła­ne­go już utwo­ru Miło­sza, pada­ją sło­wa pochwal­ne wobec puste­go, wyczysz­czo­ne­go z obło­ków nie­ba – jest ono bliż­sze este­tycz­nej wraż­li­wo­ści auto­ra uczu­lo­ne­go na kicz:

Wie­trze, po cało­dzien­nej pra­cy
efekt jest zna­ko­mi­ty: nie­bo wyli­za­ne do czy­sta.
Żaden obłok nie oka­że mi obo­jęt­no­ści,
żaden nie przy­bie­rze kształ­tu z taniej ale­go­rii.

(Do jutra)

 2.

Się­gnię­cie po lek­tu­rę Spóź­nio­ne­go owo­cu radio­fo­ni­za­cji ozna­cza pój­ście na woj­nę – by trzy­mać się walecz­nej reto­ry­ki zna­mio­nu­ją­cej ini­cju­ją­cy książ­kę wiersz – przede wszyst­kim z wła­sny­mi przy­zwy­cza­je­nia­mi. Pierw­sze z nich, kaso­wa­ne już na star­cie, wie­rzy na przy­kład w „pro­zę życia” i „wyjąt­ko­wość pie­śni”. Bia­da. Autor pamięt­ne­go Mar­le­wa – choć z tem­pe­ra­men­tu liryk raczej łagod­ne­go ser­ca – nokau­tu­je auto­ma­tyzm wyuczo­nych reak­cji na wiersz, towa­rzy­szą­cych im pustych kon­we­nan­sów i bez­re­flek­syj­nych, cele­bro­wa­nych zacho­wań, któ­re odgry­wa­jąc łza­wą wraż­li­wość, tak napraw­dę tyl­ko ją stę­pia­ją. Poezja nie musi uda­wać sekret­nych wta­jem­ni­czeń, zresz­tą nie wszyst­ko, co „wiecz­ne, ponad­cza­so­we, trwa­łe”, musi ją koniecz­nie i „z urzę­du” obcho­dzić:

Odkryj­cie nowe jaski­nie
oraz ich sta­lak­ty­ty,
odwiecz­ni spe­le­olo­dzy:

kro­pla budu­je ska­łę
mine­rał za mine­ra­łem;
dla­cze­go ja, na Boga,
miał­bym się tym eks­cy­to­wać?

(Chmu­ry, dymy i smo­gi)

Ten łomot spusz­czo­ny pięk­ne­mu ducho­wi liry­ki (ale w słusz­nej spra­wie – życie, cóż począć, czę­ściej obja­wia się tam, gdzie biją, nie tam, gdzie rymu­ją), a przy oka­zji też i przty­czek w nos napu­szo­ne­go pozer­stwa, chy­ba nigdy nie prze­sta­ną mnie w tej kunsz­tow­nie wer­so­wa­nej i ryt­micz­nej… pro­zie (?) zachwy­cać. Bo prze­cież nie ma nic gor­sze­go niż nud­ne pokle­py­wa­nie się po ple­cach auto­ra i czy­tel­ni­ka, zgod­nie utwier­dza­ją­cych się w usta­lo­nych świa­to­po­glą­dach.

Poetyc­kość Sośnic­kie­go – choć nie­po­zor­na i dale­ka od nachal­no­ści – doma­ga się mimo wszyst­ko dostrze­że­nia i nazwa­nia. Naj­bar­dziej widocz­na jest w powie­la­nym i kon­se­kwent­nie prze­pro­wa­dza­nym pro­ce­de­rze nawle­ka­nia fra­ze­olo­gii na jed­ną, cen­tral­nie ste­ru­ją­cą meta­fo­rę, któ­ra wyzna­cza tem­pe­ra­tu­rę cało­ści tek­stu. Mogą to być np. bate­rie (Czar­na Madon­na z Cen­try), ryby (My z mat­ką), zie­mia (Dzień Zie­mi), ale też bar­dziej ogól­nie: nie­zli­czo­ne ilo­ści rekwi­zy­tów czy strzęp­ki matryc fabu­lar­nych poży­czo­ne z Biblii (Świę­ta rodzi­na, Mary­land). Język poety pro­wo­ku­je do prze­glą­du archi­wum goto­wych for­muł słu­żą­cych opi­sa­niu „tego, co się dzie­je” i wtór­nie nie­ja­ko zna­mio­nu­ją­cych ludz­ką oby­cza­jo­wość. Jak­kol­wiek mam wra­że­nie, że roz­róż­nie­nia rodza­jo­we scho­dzą u tego auto­ra na dal­szy plan i nie pro­szą się o osob­ny komen­tarz.

 3.

Przy­wo­ła­ne na począt­ku we frag­men­cie Zapro­sze­nie to cha­rak­te­ry­stycz­ny dla Dariu­sza Sośnic­kie­go wiersz, słu­żą­cy samo­okre­śle­niu wła­snej posta­wy i dys­cy­pli­ny twór­czej, a w kon­tek­ście cało­ści tomu – nastro­je­niu pro­ce­su odbio­ru na odpo­wied­nie fale. Co waż­ne, nie ogra­ni­cza się on tyl­ko do wska­za­ne­go powy­żej wąt­ku prę­że­nia musku­łów i odstra­sza­nia woź­nych z goto­wy­mi klu­cza­mi. Zbyt zale­ży poecie na roz­mo­wie, by już na star­cie odpra­wiać czy­tel­ni­ka z kwit­kiem. Zapro­sze­nie zawie­ra pod­po­wiedź.

W kil­ku ostat­nich linij­kach tego utwo­ru poeta – jak­by pozaz­dro­ścił Tade­uszo­wi Dąbrow­skie­mu dezyn­wol­tu­ry tytu­łu jego ostat­niej książ­ki – „zapra­sza pomię­dzy”, a więc w zmi­to­lo­gi­zo­wa­ną prze­strzeń nie­do­po­wie­dze­nia, w wewnętrz­ną sfe­rę doświad­cze­nia tek­stu poetyc­kie­go: mię­dzy noc a jej kres, sło­wa a ich brak, kon­wen­cje a ich prze­mil­cze­nia. Intu­icja pod­po­wia­da, że gdzieś tam skry­wa się isto­ta, życie „chwi­lo­wo nie­do­stęp­ne, w cie­niu słów i słów” (TLK Sta­ro­sta, odci­nek War­sza­wa – Zie­lo­na Góra). Prze­kaz w tym wypad­ku wyda­je się jasny: rów­nie waż­ne i pro­duk­tyw­ne, co momen­ty łatwo obja­wia­ją­ce­go się sen­su, są miej­sca utra­ty zasię­gu, szu­my i zakłó­ce­nia w odbio­rze.

Może mię­dzy inny­mi stąd w tytu­le nowej książ­ki auto­ra Mar­le­wa radio­fo­nicz­na meta­fo­ra? Pod jej facho­wym, ofi­cjal­nym brzmie­niem kry­je się poję­cie ozna­cza­ją­ce pro­ces wpro­wa­dza­nia na jakimś tere­nie urzą­dzeń słu­żą­cych zarów­no nada­wa­niu, jak i odbio­ro­wi fal radio­wych. Czy wier­sze pro­gra­mo­wo zwy­czaj­ne, osten­ta­cyj­nie nar­ra­cyj­ne, czę­sto spra­wia­ją­ce wra­że­nie suro­wych, nie są taki­mi wła­śnie nadaj­ni­ka­mi – z jed­nej stro­ny pod­słu­chu­ją­cy­mi rze­czy­wi­stość, z dru­giej prze­ka­zu­ją­cy­mi naby­tą „wie­dzę” dalej? Czy nie leży w ich inte­re­sie pod­glą­da­nie i naśla­do­wa­nie same­go pro­ce­su obie­gu infor­ma­cji, krą­że­nia słów, myśle­nia kul­tu­rą (jak w tytu­le sone­tu: Tro­chę z życia, tro­chę z Iwasz­kie­wi­cza)? A sko­ro tak, dla­cze­go nie dostrzec w nich wypo­wie­dzi akcen­tu­ją­cych po pro­stu kolo­ni­za­tor­skie zapę­dy języ­ka oraz – idąc dalej – pod­bo­je pra­wo­daw­ców domi­nu­ją­cych dys­kur­sów:

Zaraz zamon­tu­je­my gło­śni­ki.
Zaraz udo­stęp­ni­my radio­od­bior­ni­ki.
Zakres fal usta­wi­my i będzie­my cze­kać.

(Instruk­cje dla Kolo­nii M.)

Ist­nie­je waż­ny powód, dla któ­re­go poezja i radio dają się obok sie­bie bez­ko­li­zyj­nie usta­wić. Zarów­no w pierw­szym, jak i w dru­gim przy­pad­ku cho­dzi o otwar­cie zapo­śred­ni­czo­ne­go w sło­wach okna na świat. Patrząc z tej per­spek­ty­wy na Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji (pole­cam uwa­dze wiersz tytu­ło­wy), moż­na w mno­go­ści podej­mo­wa­nych wąt­ków usły­szeć frag­men­ty roz­ma­itych audy­cji, któ­re z czar­nej dziu­ry rosną­cej w ustach świa­ta (Nowy dzień) docie­ra­ją nawet do naj­od­le­glej­szych zakąt­ków rze­czy­wi­sto­ści.

 4.

Jed­ną z nagmin­nie powta­rza­ją­cych się w poezji Dariu­sza Sośnic­kie­go sytu­acji jest oko­licz­ność podró­żo­wa­nia, naj­czę­ściej pocią­giem. Jesz­cze za cza­sów Pań­stwa P. przy­nio­sła ona jeden z moich ulu­bio­nych, dwu­znacz­nie roman­tycz­nych wier­szy-fochów tego auto­ra – Pań­stwo P. i anty-Wan­da z pamięt­ną, pod­szy­tą zabaw­nym resen­ty­men­tem i ste­reo­ty­pem, „Nor­wi­dow­ską” pogróż­ką inte­li­genc­kie­go mazga­ja, wygło­szo­ną pod adre­sem łatwych kosmo­po­li­tek:

Duże pier­si to nie wszyst­ko.
Fatal­ne poło­że­nie geo­po­li­tycz­ne kosz­to­wa­ło nas wie­le,
ale to w tym języ­ku pisa­li Gom­bro­wicz i Lem, każ­dy tro­chę ina­czej.
Kie­dy już twój Węgier rzu­ci się z okna albo zaży­je tru­ci­znę,
a Nie­miec pogrą­ży się w piwie, fut­bo­lu i por­no­gra­fii, zatę­sk­nisz za kra­jem,

gdzie kru­szy­nę chle­ba
pod­no­szą z zie­mi przez usza­no­wa­nie.

Tym kra­jem.

(Pań­stwo P. i anty-Wan­da)

W Spóź­nio­nym owo­cu radio­fo­ni­za­cji wra­ca­ją obraz­ki zaob­ser­wo­wa­ne przez poetę w pań­stwo­wych kole­jach – pro­win­cjo­nal­ne dziew­czy­ny znów rusza­ją na poszu­ki­wa­nie lep­sze­go jutra, a pociąg ponow­nie mknie na zachód (TLK Sta­ro­sta, odci­nek Bia­ły­stok – War­sza­wa). To bynaj­mniej nie Siw­czy­kow­ska podróż „dokąd bądź”, ale eks­pe­dy­cja z wyraź­nie zakre­ślo­nym przez marze­nia celem. Deter­mi­na­cja towa­rzy­szą­ca reali­za­cji zamie­rzeń fascy­nu­je mówią­ce­go w wier­szu pod­glą­da­cza. W ogó­le trze­ba powie­dzieć, że jego apa­ra­ty recep­cyj­ne są wyczu­lo­ne na każ­dy prze­jaw mało­mia­stecz­ko­wo­ści, uda­wa­ną świa­to­wość, dowo­dy ple­bej­skich gustów czy nie­po­rad­ne tuszo­wa­nie niskie­go pocho­dze­nia. Poeta przy­glą­da się tym toż­sa­mo­ścio­wym pęk­nię­ciom z cie­płą iro­nią i poczu­ciem humo­ru.

Ale jego podróż odby­wa się rów­nież w cza­sie. We wspo­mnie­nia wdzie­ra­ją się kadry „z opo­wie­ści naszych ojców” oraz scen­ki przy­wo­łu­ją­ce ducha ludo­wej prze­szło­ści nad­wi­ślań­skie­go kra­ju (My z mat­ką, Do Kie­row­ni­ka Dzia­łu Tech­nicz­ne­go – ten dru­gi tekst rów­nie dobrze mógł­by sygno­wać któ­ryś z auto­rów Nowej Fali). I jeże­li zwi­zu­ali­zo­wać sobie PRL jako mało efek­tow­ną rze­czy­wi­stość, zamknię­tą w odgro­dzo­nych od sie­bie pły­ta­mi sty­ro­pia­nu miesz­ka­niach, gdzie jedy­nym dowo­dem na ist­nie­nie wspól­no­ty są odgło­sy symul­ta­nicz­nie gra­ją­cych radio­od­bior­ni­ków, to wyło­ni się nie­zła ilu­stra­cja do nowych wier­szy Dariu­sza Sośnic­kie­go. Czy­tać war­to je wła­śnie tak, jak słu­cha się radia: nie­zo­bo­wią­zu­ją­co i wyła­wia­jąc co lep­sze kawał­ki dla sie­bie. „Nic sobie nie obie­cuj. Lecz dobrze mnie zro­zum: / zapra­szam. Przyjdź z niczym, będę goto­wy” (Zapro­sze­nie).

O autorze

Marek Olszewski

Urodzony ostatniego dnia sierpnia 1986 roku. Doktorant w Katedrze Krytyki Współczesnej UJ. Teksty krytycznoliterackie publikuje na papierze (m.in. „Nowe Książki”, „Opcje”, „Nowa Dekada Krakowska”, „Wyspa”, „FA-Art”, „Arterie”, „Elewator”) i w sieci (m.in. dwutygodnik, artpapier). Współautor książki Literatura i kino. Polska po 1989 roku. Mieszka w Krakowie.

Powiązania

Świat dotkliwie fizyczny

recenzje / IMPRESJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Łuka­sza Jaro­sza Soma, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 22 mar­ca 2016 roku.

Więcej

Cicha symfonia Ja

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Intro Julii Szy­cho­wiak

Więcej

Gorycz „zawsze”

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Zawsze Mar­ty Pod­gór­nik, któ­ra uka­za­ła się w cza­so­pi­śmie „Nowe Książ­ki”.

Więcej

Szlifowane chropawym pumeksem

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z ksią­żek Susza i Tablet taty, któ­ra uka­za­ła się w cza­so­pi­śmie „Nowe Książ­ki”.

Więcej

Przebudzenie do śmierci

recenzje / IMPRESJE Marek Olszewski

Esej Mar­ka Olszew­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­do­nia i Faber Łuka­sza Jaro­sza, któ­ra uka­za­ła się 5 paź­dzier­ni­ka 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

„W polszczyźnie niczym w kościółku”

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

p>Recenzja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Kochan­ka Nor­wi­da Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2014 roku w „Nowych Książ­kach”.

Więcej

„W polszczyźnie niczym w kościółku”

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Kochan­ka Nor­wi­da Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

Koguto – człowiek pieje w noc

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Świet­ne sowy Fili­pa Zawa­dy, któ­ra uka­za­ła się w lip­cu 2013 roku w Nowej Deka­dzie Kra­kow­skiej.

Więcej

Pieśni doświadczenia

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

Zgorzkniałe żale albo piosenki o tym, że nie warto być miłym*

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Podglądnięte, podejrzane

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki O rze­czach i ludziach Dariu­sza Sośnic­kie­go.

Więcej

Niech tak zostanie

wywiady / o książce Dariusz Sośnicki Marcin Jaworski

Z Dariu­szem Sośnic­kim o książ­ce Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji roz­ma­wia Mar­cin Jawor­ski.

Więcej

TLK Starosta. Odcinek Warszawa – Zielona Góra

recenzje / KOMENTARZE Dariusz Sośnicki

Komen­tarz Dariu­sza Sośnic­kie­go do wier­sza „TLK Sta­ro­sta. Odci­nek War­sza­wa-Zie­lo­na Góra” z tomuSpóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 3 listo­pa­da 2014 roku.

Więcej

Instrukcje dla Kolonii M.

dzwieki / RECYTACJE Dariusz Sośnicki

Wiersz z tomu Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Amba­sa­do­rzy Poezji” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2015.

Więcej

Poeci: Dariusz Sośnicki

nagrania / między wierszami Dariusz Sośnicki

Pro­gram lite­rac­ki „Poeci”, w któ­rym Justy­na Sobo­lew­ska roz­ma­wia z Dariu­szem Sośnic­kim.

Więcej

Mity pod lupą

recenzje / ESEJE Małgorzata Angielska

Recen­zja Mał­go­rza­ty Angiel­skiej z książ­ki Dariu­sza Sośnic­kie­go Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji.

Więcej

Wszędzie dobrze, ale w domu…

recenzje / ESEJE Tomasz Fijałkowski

Recen­zja Toma­sza Fijał­kow­skie­go z książ­ki Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji Dariu­sza Sośnic­kie­go.

Więcej

Z rozpędu (nowe wiersze Dariusza Sośnickiego)

recenzje / IMPRESJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji Dariu­sza Sośnic­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 listo­pa­da 2014 roku.

Więcej