
Poezja na nowy wiek
nagrania / wydarzenia Różni autorzyDebata w Salonie Polityki wokół antologii Poeci na nowy wiek.
WięcejRecenzja Anny Kałuży z książki Echa Wojciecha Bonowicza.
„Echa” Wojciecha Bonowicza – podobnie jak poprzednia jego książka „Polskie znaki” czy debiutancki „Wybór większości” – wprowadzają nas w osobliwe i fascynujące światy. To kontakt z radykalną innością, spotkanie z pewnym nadmiarem – czasu, sensu, rzeczywistości – który ujawnia niesamowitą postać życia.
W nowym tomie Bonowicz pokazuje konkret egzystencjalny, codzienność i powszechność, ale zawsze w konstruowanym przez niego przedstawieniu zjawia się „coś” niespodziewanego, co zaburza opisane sytuacje, rozrywa obraz, podminowuje nastrój. To „coś” – odporne na znaczenie i językową materializację – pozostaje na poziomie nieokreśloności, nastroju, aury, zmysłowego doznania słów. Dlatego „Echa” wzniecają niepokój, a ich lektura odbywa się często w trybie przypuszczającym, choć estetyka proponowana przez autora „Hurtowni ran” nie ma nic wspólnego z wizyjnością, surrealistyczną techniką kolażu, ekspresjonistycznym wybuchem grozy.
Bonowicz pracuje w tradycyjnych poetykach, uścisk jego wersów bywa jednak żelazny. Wydaje się, że tradycja, która użycza mu swojego wsparcia, nie jest zasadniczo poetycka, jeśli myśleć o niej w kategoriach intymnej liryczności i uczuciowej ekspresji, nie jest też oczywiście zasadniczo prozatorską, choć przecież zdarzenia różnego rodzaju interesują autora „Wyboru większości”. Jego pisanie ujawnia pokrewieństwo z takimi „niesystemowymi” autorami, jak Franz Kafka czy Leo Lipski: pozostaje w ramach tych inspiracji na zasadzie pokrewieństwa myślenia o sztuce i jej ciemnym, samozaprzeczającym się charakterze.
To przede wszystkim język „Ech” – zredukowany, oszczędny, niezwykle skoncentrowany –
wzmaga poczucie niesamowitości, jakiego doznajemy, gdy możemy na chwilę spojrzeć na rzeczy od strony ich cienia. Ten cień wlecze się tu za obrazami przeszłości, jakimi są – na przykład w „Świątecznym popołudniu” – słodkie wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa „na łąkach” Oświęcimia. Staje się wyraźniejszy w dwóch opowieściach o dziecięcej inicjacji w historię („Echa”, „Echa drugie”) – będących wyraźną polemiką z sielankowo-bajkową strategią opisywania wojny w powojennych cyklach Czesława Miłosza „Świat. (Poema naiwne)” i „Głosy biednych ludzi”. Co ciekawe, już niepolemicznie Bonowicz korzysta ze strategii „unaiwniania” obrazu właśnie w „Świątecznym popołudniu”. Cień daje o sobie znać widmową postacią świata w groźnym, niezwykle sugestywnym tekście „Religia pól”, opisującym reakcje na doświadczenie śmierci jako wywłaszczenie z ciała:
i poczułem że moja skóra robi się luźniejsza
a to co dotąd szczelnie ją wypełniało
nie należy do mnie
Czujemy, że jakaś nieznana, „ciemniejsza”, mniej racjonalna część rzeczywistości czai się także w pozostałych przedstawieniach „Ech”, w jakimś „zamgleniu” albo nagłym „rozjaśnieniu” obrazu czy sceny, Bonowicz dysponuje całą gamą rozmaitych chwytów – jest w zasadzie kimś od „światłocienia” języka, ustawiania mylącej perspektywy, nierozrzutnego gestu poetyckiego, którego stawką jest etyczność (ale nie moralizm) wiersza. Wymaga on nie tylko rozszyfrowywania znaczeń, lecz analizy tego, w jaki sposób „coś” jest nam pokazywane: zwrócenia uwagi na ustawione przesłony, wyostrzenia obrazu, komponowanie drugorzędnych elementów, pierwszego planu i tła – bez wątpienia sporo wierszy w „Echach” należy analizować jak płótna.
Najczęściej wszystko w tym zbiorze zaczyna się zwyczajnie, ale od początku trzeba wykazywać się dużą uważnością. Przemieszczenie każdego słowa nabiera znaczenia, każda subtelnie obrysowana granica wersu odgrywa istotną rolę, zdawkowość, zdawałoby się, zaimków wskazujących waży najwięcej, jak w wierszu „Świadek”: „I ja stałem o tam tyłem do niego”. Bez względu jednak na to, czy wiersz dotyczy przeszłości i traumatycznych wydarzeń historycznych, czy koncentruje się na obrazie pojedynczej egzystencji, czy przynosi rozładowujące napięcie jako „okolicznościowy”, np. „Uzgodnienie”:
Moja żona nie przyjdzie
na mnie.
A twoja się na mnie wybiera?
– nigdy nie proponuje się nam lektury opartej wyłącznie na negatywnym odczucia świata. Poeta potrafi wydobyć z nas ufność do swojego przedstawienia.
Nie potrafiłabym powiedzieć, które wiersze należą do –rdzenia” książki i kształtują jej profil. Jest różnorodna, niezwykle spójna, przekonująca i wiarygodna w swoich różnych odsłonach. Ale i wewnętrznie ze sobą niepogodzona, co ujawniają zwłaszcza wiersze będące obrazami poety, jego sytuacji, współczesnej i minionej. Autor zdaje się podtrzymywać mit sztuki i poezji jako powołania – pisanie nie jest bezkarne, jest wykraczaniem poza dozwolone rejony, przebywaniem „gdzieś indziej”, skąd czasem trudno wrócić (wiersz „Piątek”).
A jednak, gdy poeta polemicznie odnosi się do pewnych przekonań dotyczących współczesnej (?) poezji i gdy puentuje: „Poezja to ogród. / Jeden go uprawia / inny /jest w ogrodzie” („Oczywiście”), nie potrafię – mimo iż ta wypowiedź wydaje się manifestem, niemalże wyznaniem wiary – przystać na to, że wiersze autora „Pełnego morza” miałyby powstawać zgodnie z formułą „poezja to ogród” lub do takiej formuły dążyć. Pustynia – tak. Jakieś nie-miejsce – tak. Ale ogród? Poezja Wojciecha Bonowicza nie jest z ogrodów i chciałabym, aby zabrzmiało to jak największa pochwała.
Urodzona w 1977 roku. Krytyczka literacka. Pracownik Zakładu Literatury Współczesnej Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Jaworznie.