recenzje / KOMENTARZE

Cóż, Jeść, Głupi Jaś

Krzysztof Siwczyk

Autorski komentarz Krzysztofa Siwczyka do wierszy z książki Dane dni.

Biuro Literackie

Cóż

Zawsze musi mieć wszyst­ko wyli­czo­ne,
pod­su­mo­wa­ne i opra­co­wa­ne, jak mawiasz.
Tysiąc dwie­ście w dwa dni, tak jak­by
nie mogli po pro­stu umó­wić się, że punkt
do któ­re­go podob­no zmie­rza­ją, to mitycz­ne
miej­sce spo­tka­nia, jest daw­no za nimi.
W zasię­gu mają tyl­ko gesty w rodza­ju tych,
jakie ofe­ru­ją cia­ła, tak bar­dzo nie­po­słusz­ne
kro­to­chwil­ne szpi­lecz­ki. Pan­cer­ny budzik dziś ich
nie doty­czy. Na dobrą spra­wę nicze­go nie zoba­czy­li,
ale czy pocz­tów­ka kupio­na na dwor­cu nie jest
bar­dziej real­na, niż karzeł, miesz­ka­niec
robot­ni­czej dziel­ni­cy, do któ­re­go szep­nął
sło­wo, ostat­nie sło­wo przed wyjaz­dem?
Potem komu­ni­ko­wa­li się wyłącz­nie ocza­mi.
Pio­no­we źre­ni­ce, pożą­da­nie i prze­siad­ki.
Pokój z obra­zem, na któ­ry zare­ago­wa­łaś znacz­nie.
Jak sobie to wyobra­ża? Jak zawsze nie wie?
Jacyś przy­pad­ko­wi goście, któ­rzy wnie­śli szkło i
sze­reg dobrze skro­jo­nych zdań. Uśmiech­nię­ci
ludzie budzą w nim ocho­tę na dłu­gi spa­cer.
Na co masz ocho­tę? Po drob­nej korek­cie wyso­ko­ści,
wyda­wa­łaś się usa­tys­fak­cjo­no­wa­na, ale rano,
no cóż, pamięć jest dla nich obiek­tem, powiedz­my
jak izba pamię­ci, czymś co wymu­sza powa­gę,
wzru­sze­nie albo cichut­kie zsi­ka­nie się ze śmie­chu.
Szyb­ka ablu­cja, poże­gna­nie dupo­wa­te­go por­tie­ra i
oka­za­ło się, że robią sobie zdję­cie z paro­wo­zem,
a on kła­dzie gło­wę pod koło i pusz­cza oko do sie­bie.
Teraz mówisz, że chcia­ła­byś mieć foto­gra­fię, coś,
co pozwo­li­ło­by umiej­sco­wić tę podróż,
któ­ra koń­czy się zwy­kle w tym miej­scu, a z któ­re­go,
praw­dę mówiąc, nigdzie już się nie rusza.


Gene­za tego wier­sza spro­wa­dza się do kil­ku głęb­szych namy­słów nad tak zwa­ną rela­cją inter­per­so­nal­ną z oso­bą, któ­ra jak wyni­ka z tek­stu aspi­ru­je do bycia kimś waż­nym w życiu pod­mio­tu lirycz­ne­go, w sytu­acji nakre­ślo­nej przez powyż­szy utwór. A mia­no­wi­cie: dwo­je ludzi chce się gdzieś wybrać, ale nie wie gdzie i jak. Klu­czą więc pocią­ga­mi w dowol­nych kie­run­kach, aby wresz­cie prze­zna­cze­nie swo­jej podró­ży zna­leźć w obskur­nym hote­lu, gdzieś na wscho­dzie, pośród mało inte­re­su­ją­cych inter­lo­ku­to­rów. W tej opre­sji boha­ter­ka wier­sza zaczy­na kon­tem­plo­wać obraz przed­sta­wia­ją­cy pają­ka na ryko­wi­sku i tak zamie­ra, podob­nież jak jej towa­rzysz, ale to wła­śnie on rano orga­ni­zu­je całą prze­pra­wę przez bagno toa­le­ty i wyjaz­du. Jed­na­ko­woż dalej już nigdzie nie jadą, ponie­waż na wzór rol­ni­czych blo­kad, boha­ter kła­dzie się pod koła zabyt­ko­we­go paro­wo­zu i spra­wa zaczy­na być poważ­na. Całość wier­sza prze­nie­sio­na jest w rejo­ny „meta” za pomo­cą pro­ste­go zabie­gu, pole­ga­ją­ce­go na spraw­nym żon­glo­wa­niu sło­wa­mi taki­mi jak „koniec”; „praw­dę mówiąc”; „foto­gra­fia”.


Jeść

Eks­tra­wa­gan­cja, z jaką infek­cja wda­ła się
w pół­mrok jamy ust­nej i nie daje
dojść do sło­wa, ska­zu­jąc go na migi,
któ­ry­mi nie mówi jed­nak nic, ponad to,
co zazwy­czaj. Potąd. Wszyst­kie­go potąd.
Obfi­tość, zatrzę­sie­nie, makro­świat mikro­lu­dzi.
W gorącz­ce dobrze jest gdzieś pójść,
tro­chę pole­wi­to­wać w chłod­ni
pro­stych rela­cji, z jaki­mi ma tu przy­jem­ność.
Podob­no sta­ty­stycz­ny sie­dem­dzie­się­cio­la­tek
ma na kon­cie zżar­tych pięć dorod­nych sło­ni.
Czy moż­na dosad­niej zobra­zo­wać cię­żar życia,
wagę poje­dyn­cze­go ist­nie­nia, ducho­wy głód?
Z tego punk­tu widze­nia degu­sta­cja i toast brzmią
jak klą­twa. Sor­ry, z każ­de­go punk­tu widze­nia.
I to cie­szy. Boba­sek sie­dzi w koszy­ku,
bawi się ssąc mię­so,
smacz­ne­go.


Wiersz opo­wia­da o makro­pro­ble­mach mikro­lu­dzi, czy­li o odwiecz­nym zagad­nie­niu „sein zu Tode”. I tak, boha­ter w gorącz­ce, tra­fia w prze­strzeń mode­lo­we­go doświad­cze­nia wyżej wymie­nio­ne­go komu­na­łu. Za odpo­wied­nią opła­tę otrzy­mu­je swój koszy­czek i teraz jego los jest w jego rękach. Na swo­jej dro­dze spo­ty­ka sobie podob­nych piel­grzy­mów z róż­nym sta­żem piel­grzy­mo­wa­nia. Kie­dy wresz­cie, po wie­lu mro­żą­cych krew w żyłach przy­go­dach, osią­ga chłod­nię wie­ku doj­rza­łe­go, wte­dy u bram kasy jego oczom uka­zu­je się nowe życie, któ­re posi­la się cia­łem i krwią z Rawy Mazo­wiec­kiej. Boha­ter życzy wszyst­kim smacz­ne­go.


Głupi Jaś

Waru­je przy tele­fo­nie. Zda­rzy­ło się.
Myśli o usu­nię­tej żyle, czy­imś bólu i
tęsk­ni.

Pełen kon­takt, dobra sły­szal­ność, śmiech i
echo szpi­tal­ne­go kory­ta­rza. Bli­skość
na wycią­gnię­cie gło­su.

Zali­czy ten dzień w poczet innych
dni, któ­rych boha­ter pozo­stał
nie­zna­ny.


Życie doma­ga się uśmie­rze­nia. Jaś jest jed­nym z naj­lep­szych spe­cja­li­stów w tej dzie­dzi­nie. Na wizy­tę uma­wia­my się bez­wied­nie, bez wyraź­nych chę­ci, prze­stra­sze­ni, ba, prze­ra­że­ni, goto­wi do poże­gna­nia z bli­ski­mi, z nadzie­ja­mi, z mrzon­ka­mi, z ilu­zja­mi, aż tu nagle oka­zu­je się, że wita nas uśmiech kolej­ne­go poran­ka i jeste­śmy goto­wi to wszyst­ko obró­cić w głu­pi żart, dro­dzy czy­tel­ni­cy.

O autorze

Krzysztof Siwczyk

Ur. 1977. Polski poeta, eseista i krytyk literacki, autor osiemnastu tomów poetyckich oraz licznych książek krytyczno-literackich. Debiutował w 1995 roku zbiorem wierszy Dzikie dzieci. W kolejnych latach wydał m.in. Wiersze dla palących(2001), Centrum likwidacji szkód (2008), Gody (2012) oraz trylogię Krematoria (2021-2022). Jego twórczość była tłumaczona na wiele języków, w tym niemiecki, francuski i włoski. Jest również autorem kilku książek eseistycznych –Ulotne obiekty ataku (2010) i Bezduch (2018). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich, Nagrody Literacka Gdynia i Nagrody Silesius. Był także finalistą francuskiej nagrody Prix de la revue NUNC oraz laureatem międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Ostatnio jego wiersze wybrane A Calligraphy of Days zostały wydane przez Seagull Books (Londyn). Regularnie pisuje felietony do tygodnika „Polityka” i zasiada w jury Nagrody Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania