recenzje / IMPRESJE

Czapajew wypłynął, czyli nowe klejenie starych map

Karol Maliszewski

Esej Karola Maliszewskiego poświęcony książce Przecena map Darka Foksa.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Z całej dzie­się­cio­let­niej twór­czo­ści (1987–1997) naj­waż­niej­szy dla auto­ra oka­zał się wątek mapy czy raczej zbio­ru map wyty­cza­ją­cych szlak, poka­zu­ją­cych dro­gę. Dla­te­go zasa­dą wybo­ru i ukła­du w tym tomie „utwo­rów zebra­nych” nie rzą­dzi chro­no­lo­gia. Ale też nie rzą­dzi nią kaprys bądź dowol­ność. Darek Foks zapro­po­no­wał wyprze­daż według sta­ran­nie zapla­no­wa­ne­go sce­na­riu­sza. Wybór roz­po­czy­na­ją utwo­ry z tomi­ku „Wier­sze o fry­zje­rach” (1994). Następ­nie mamy wier­sze z tomu „Mister­ny tren” (1997), zaś książ­kę koń­czą mało zna­ne tek­sty, o któ­rych krą­ży­ły róż­ne plot­ki i legen­dy, wydru­ko­wa­ne w Skier­nie­wi­cach w 1989 roku w arku­szu „Wier­sze”.

Taka kon­cep­cja ukła­du wysu­wa na pierw­szy plan „Kar­to­gra­fię” ze zbio­ru „Wier­sze o fry­zje­rach” i umoż­li­wia nie­co inne spoj­rze­nie na tek­sty, któ­re wyda­wa­ły się już odczy­ta­ne i opi­sa­ne. Nagle moc­no brzmią w utwo­rach Fok­sa sygna­ły dawa­ne przez kar­to­gra­fa i podróż­ni­ka, przez kogoś, kto odwzo­ro­wu­je zasta­ną rze­czy­wi­stość na swej subiek­tyw­nej, ory­gi­nal­nej mapie i następ­nie innym pod­su­wa swój „wariant świa­ta”. Postrze­gać wów­czas moż­na pew­ne sfor­mu­ło­wa­nia, gesty i sytu­acje z wier­szy jako ciąg dal­szy naszki­co­wa­nej wstęp­nie „mapy” i przy­ję­tej „legen­dy”. Postrze­gać moż­na wów­czas język tej poezji jako rodzaj opacz­ne­go odwzo­ro­wa­nia, model podział­ki i siat­ki kar­to­gra­ficz­nej dzia­ła­ją­cej niczym filtr, na któ­rym osa­dza się „coś” ze świa­ta.

Wspo­mnia­łem, że Foks tym ukła­dem sta­ran­nie wyre­ży­se­ro­wał nowe spoj­rze­nie na swo­ją poezję. Zadzia­ła­ło rów­nież pra­wo suge­styw­ne­go tytu­łu. Udzie­la się suge­stia pod­su­wa­nia mapy. Poja­wia się hipo­te­tycz­ne zda­nie: „Hej, słu­chaj­cie, te moje wier­sze są jak map­ki nie­zna­ne­go tere­nu”. I tak też zawsze trak­to­wa­łem wier­sze Fok­sa. Wyda­wa­ły się odkryw­cze i odkry­wa­ją­ce, prze­cie­ra­ją­ce szla­ki, nazy­wa­ją­ce świat w imie­niu poko­le­nia wycho­wa­ne­go na innych wzor­cach kul­tu­ro­wych. Ale mówi się tu tak­że, mówi auto­iro­nicz­nie, o tym, że towar nie­zu­peł­nie się sprze­dał, że odbę­dzie się coś w na kształt pro­mo­cji, będzie moż­na nabyć wybra­ne pozy­cje po obni­żo­nej cenie. A więc widzi­my tu Fok­sa jako mar­szan­da, han­dla­rza sta­rzy­zną, komi­wo­ja­że­ra obcho­dzą­ce­go puste osie­dla z wier­szem-ulot­ką w ręku.

Czy prze­ce­nio­ne mapy mogą dalej słu­żyć, czy mają jesz­cze w sobie „orien­tu­ją­cą moc”? Wie­lo­krot­nie jako tury­sta korzy­sta­łem z prze­ce­nio­nych map. Słu­ży­ły dosko­na­le w nie­zna­nym mi tere­nie. Zda­rza­ło się, że tyl­ko dzię­ki nim nie zabłą­dzi­łem. Nie chciał­bym więc prze­sa­dzić z uogól­nie­niem. Foks nie kwi­tu­je swej twór­czo­ści poetyc­kiej jako nie­uda­nej, „nie do koń­ca sprze­da­nej”, nie­ku­pio­nej przez kul­tu­rę wyso­ką, nie­za­ak­cep­to­wa­nej przez Miło­szów, ale raczej, dosko­na­le bawiąc się w dal­szym cią­gu, kpi z same­go sie­bie i zaję­cia zwa­ne­go „pisa­niem wier­szy”. Zadę­cie nie przy­stoi tego typu poecie, więc sowi­zdrzal­sko nazy­wa wybór wła­snych utwo­rów „prze­ce­ną”. I widzę tu nastę­pu­ją­cą suge­stię: „A prze­czy­taj­cie jesz­cze raz, bez emo­cji i szu­flad­ko­wa­nia. Kie­dyś te mapy odgry­wa­ły dużą rolę w bitew­nym zamie­sza­niu, w cza­sie wpro­wa­dza­nia do poezji pol­skiej nowych wzor­ców, teraz są jak smęt­ne sztan­da­ry w muzeum. Moż­na to wszyst­ko nabyć na wyprze­da­ży”. Odby­wa się wyprze­daż żywej histo­rii lite­ra­tu­ry, mamy jak na dło­ni jej ostat­nie dzie­sięć, pięt­na­ście lat.

Upew­nia­ją nas w takim rozu­mie­niu i spo­so­bie czy­ta­nia roz­sia­ne tu i ówdzie tro­py. „Mar­co Polo ze Skier­nie­wic” zda­je sobie spra­wę, że każ­dy z nas, roz­po­czy­na­jąc pisa­nie wier­szy, musi prze­war­to­ścio­wać zasta­ną histo­rię lite­ra­tu­ry i odbyć podróż po niej zupeł­nie wła­snym trak­tem, zaczy­na­jąc od cier­pli­we­go szki­co­wa­nia mapy. A więc ta prze­śmiew­cza figu­ra, boha­ter tych wier­szy dosko­na­le zda­wał sobie spra­wę z sytu­acji, z koniecz­no­ści powie­dze­nia nowe­go sło­wa i opo­wie­dze­nia się po jasno okre­ślo­nej stro­nie w spo­rze sta­re­go z nowym. Odkryw­ca, eks­plo­ra­tor, badacz nie­zna­ne­go i do tej pory w poezji nie­uży­wa­ne­go – tak może­my postrze­gać tego boha­te­ra, cią­gle pamię­ta­jąc o atmos­fe­rze ogól­nej iro­nii, pamię­ta­jąc o tym, że nie może­my być solen­ni i zasad­ni­czy, nie może­my być pom­pa­tycz­ni. Tu kry­tyk musi „współ­grać” z poetą, musi zale­d­wie napo­my­kać o dwu­znacz­no­ściach i musi umieć bawić się rów­nie dobrze jak autor.

2

Foks umoż­li­wia nie­po­waż­ne trak­to­wa­nie poezji, lecz z dru­giej stro­ny z dziw­ną powa­gą i tro­ską w gło­sie pod­rzu­ca nam te „kar­to­gra­ficz­ne” tro­py. Chce, żeby­śmy w ten wła­śnie spo­sób zaczę­li czy­tać jego nową-sta­rą książ­kę. W wier­szu „Epi­fa­nia” wybi­ja się więc na plan pierw­szy fra­za „Dzi­siaj, odu­rze­ni szumem/ za ple­ca­mi, pod­da­ją się twoim/ wyty­cza­ją­cym szlak sło­wom, i widzą/ śla­dy na źle skle­jo­nej mapie Ziemi/ Świę­tej.” Ta Fok­so­wa epi­fa­nia wyglą­da jak odwró­ce­nie tra­dy­cyj­nej epi­fa­nii i w efek­cie świę­tość nie jest usta­na­wia­na, lecz zaprze­cza­na. Mamy tu wizję cią­gle żywej tra­dy­cji, w któ­rej „Hiob i jego kum­ple” nie mogą być pew­ni sta­łe­go miej­sca w pan­te­onie, lecz muszą o to miej­sce i waż­ność prze­ka­zu wal­czyć, czu­jąc na ple­cach oddech nie­do­wie­rza­ją­cych następ­ców. A więc bawi­my się dosko­na­le, bo żar­ty Fok­sa nie stra­ci­ły uro­ku, bła­ze­na­da jest jak zawsze hiper-inte­li­gent­na, ale teraz widać dokład­niej, że cho­dzi­ło mu o coś wię­cej, niż tyl­ko o peł­nie­nie roli dyżur­ne­go roz­śmie­sza­cza czy kawa­la­rza nowej poezji pol­skiej. Zwróć­my uwa­gę, że jego „kar­to­gra­fia” doty­czy­ła prze­mie­rza­nia i prze­miesz­cza­nia się w obsza­rze kul­tu­ry, że ten zja­dli­wy, uszczy­pli­wy eks­plo­ra­tor pene­tro­wał coś w rodza­ju „sza­rej stre­fy” war­to­ści i zna­czeń, że inte­re­so­wa­ło go to, co dzia­ło się pod ofi­cjal­ną i rze­ko­mo akcep­to­wa­ną przez wszyst­kich fasa­dą.

Upór pytań sta­wia­nych przez boha­te­ra zmie­rzał do jed­ne­go: do usta­le­nia głę­bo­ko­ści grun­tu pod noga­mi, do wyraź­ne­go okre­śle­nia war­to­ści, jakie dało­by się umie­ścić na swo­im miej­scu i powie­dzieć o nich, że są pew­ne. W kie­sze­niach zosta­ją wier­sze Ber­ry­ma­na, a Goethe i Schil­ler są gdzieś dale­ko i wyso­ko, jak to na pomni­ku. Ber­ry­man poja­wia się wraz z Schuy­le­rem w wier­szu poświę­co­nym Bor­ge­so­wi. Myślę, że to istot­ny trop na wcze­snej mapie Fok­sa. Lite­ra­tu­rę i w ogó­le kul­tu­rę rozu­mie się jako wie­żę Babel, prze­strzeń cha­osu, nie­zgo­dy i zgni­li­zny, z któ­rej coś będzie wyła­nia­ne i wybie­ra­ne. Pozo­sta­łość zosta­nie ośmie­szo­na. W wier­szu mówi się upad­ku jako akcie oczysz­cza­ją­cym. Star­cie mię­dzy wiecz­no­ścią a kul­tu­rą kon­sump­cyj­ną prze­bie­ga w każ­dym z nas. Współ­cze­sny poeta jest świa­do­my tego star­cia i musi doko­nać wybo­ru. Foks zacho­wu­je się tak, jak­by drwił z wiecz­no­ści, a jed­no­cze­śnie nie zosta­wiał suchej nit­ki na kul­tu­rze maso­wej. Być może uda­ło się tu stwo­rzyć jakieś wła­sne roz­wią­za­nie. Kpiąc, osa­dza się w wiecz­no­ści, iro­ni­zu­jąc, zosta­je w histo­rii lite­ra­tu­ry, a wyśmie­wa­na kul­tu­ra kon­sump­cyj­na wpi­su­je się w jakiś spo­sób w wiecz­ność, tej­że wiecz­no­ści sta­jąc się zaska­ku­ją­cym ele­men­tem. Od Hio­ba do Olbrych­skie­go, od kole­gi Pria­pa do towa­rzy­sza Kwa­śniew­skie­go – to wszyst­ko może być w wier­szu, bo ma obra­zo­wać cha­os i wymie­sza­nie warstw, płasz­czyzn, sfer w świa­do­mo­ści oso­by mówią­cej. Ona potra­fi dow­cip­ko­wać na każ­dy temat, nie­waż­ne skąd wzię­ty, czy z wier­sza Poun­da, czy też z wie­czor­nych wia­do­mo­ści w tele­wi­zji. Wyra­zi­sty­mi zna­ka­mi w cha­osie sta­ją się emo­cje – tutaj jest tak, że coś raczej się lubi i cze­goś zde­cy­do­wa­nie się nie lubi. Nie lubi się uświę­ca­nia, hie­ra­tycz­no­ści, nie lubi sztucz­no­ści i ofi­cjal­no­ści, nato­miast prze­pa­da się za demon­stra­cyj­ną pry­wat­no­ścią, za punk­tem widze­nia kogoś z boku, wyło­nio­ne­go z ludz­kiej masy i świa­ta stad­nych odru­chów. Nie prze­pa­da się za fasa­dą w każ­dej posta­ci. Dla­te­go dosta­je się wiecz­no­ści i ducho­wi świę­te­mu, reli­gii i Kościo­ło­wi, dla­te­go dosta­je się pań­stwu i patrio­ty­zmo­wi, dla­te­go dosta­je się histo­rii lite­ra­tu­ry i kul­tu­rze jako takiej, ponie­waż wszyst­ko to opar­te jest na sche­ma­tach i uprosz­cze­niach, poję­cio­wych uła­twie­niach mają­cych pomóc współ­cze­sne­mu czło­wie­ko­wi w orien­ta­cji, w odna­le­zie­niu się.

Orien­ta­cja i odna­le­zie­nie się to być może naj­waż­niej­sze pro­ble­my tej spe­cy­ficz­nej „kar­to­gra­fii”. Ale lojal­nie uprze­dza się o subiek­tyw­no­ści map, mówi się o tym, że są źle skle­jo­ne. Korzy­sta­niu z nich towa­rzy­szy ryzy­ko. W wier­szu „Kar­to­gra­fia” znów „wznio­słość” sfor­mu­ło­wań jest doszczęt­nie zno­szo­na przez sytu­ację, w jaką je wtrą­co­no. Zno­sze­nie się, ście­ra­nie kon­tek­stów, zbi­ja­nie (tak­że z pan­ta­ły­ku) to naj­czę­ściej spo­ty­ka­ne tu gesty. Frag­ment „…i myślę o szyb­kim pojednaniu/ z mil­czą­cą naturą,/ bez któ­re­go niemożliwe/ jest nie tyl­ko sporządzenie/ przy­zwo­itej mapy…” zaczy­na szyb­ko tra­cić na powa­dze, zde­rzo­ny z try­wial­no­ścią i komi­zmem sytu­acji przy­mie­rza­nia butów w skle­pie i gro­te­sko­wym lękiem boha­te­ra, któ­ry nie może sobie przy­po­mnieć, jak to jest z jego skar­pet­ka­mi, któ­ra wła­ści­wie jest dziu­ra­wa.

3

Waż­na jest więc świa­do­mość zmia­ny. Przy­wo­ły­wa­ny zwrot „poezja/poeta lat dzie­więć­dzie­sią­tych” jest odbi­ciem świa­do­mo­ści kształ­to­wa­nia nowej poezji. Ja wiem, że pro­po­nu­ję coś nowe­go – mówił autor. Wyty­czam nowe szla­ki, kre­ślę nowe mapy. Ale i z tego drwi się, iro­ni­zu­je z tego nowe­go, któ­re bie­rze się ze śmiet­ni­ska lite­rac­kich form i użyć, z gry zuży­ty­mi ele­men­ta­mi tak zwa­nej lite­ra­tu­ry. Przy­wo­ły­wa­na „Wie­ża Babel” jest tu bar­dzo waż­ną i żywą figu­rą owe­go śmiet­ni­ka. Po dłu­gim i żmud­nym prze­szu­ki­wa­niu jego zaso­bów moż­na posa­dzić w jed­nej ław­ce Bur­sę i Schil­le­ra, Hio­ba i Ody­se­usza, i wsa­dzić im w usta jakieś absur­dal­ne odzyw­ki – ależ będzie ubaw! Tyl­ko cze­mu to ma słu­żyć? Bo już nicze­go nie da się powie­dzieć poważ­nie, zwy­czaj­nie, pro­sto?

Nie opusz­cza mnie wra­że­nie, gdy patrzę na zawsze poważ­ną twarz auto­ra na zdję­ciach, że ta bła­ze­na­da jest na swój spo­sób poważ­na, że jest tyl­ko otocz­ką cze­goś bole­sne­go i nie­wy­god­ne­go, na któ­re­go wyra­że­nie zna­le­zio­no dotkli­wie gro­te­sko­wy wyraz. Dzie­je się to, co znaj­du­ję w wier­szach wła­śnie czy­ta­ne­go poety ukra­iń­skie­go, Andri­ja Bon­da­ra (w tłu­ma­cze­niu Boh­da­na Zadu­ry). Zaprze­cza­nie oczy­wi­sto­ści odby­wa się w wiel­kim sty­lu. Cho­dzi tak­że o oczy­wi­stość jako­ści, kate­go­rii i war­to­ści. Stoi za tym prze­ko­na­nie, że poczu­cie tra­gicz­no­ści, że ból, pesy­mizm i powa­gę sytu­acji nale­ży wyar­ty­ku­ło­wać w spo­sób dokład­nie odwrot­ny, czy­li prze­wrot­nie. Nie­po­waż­nie, nie­bo­le­śnie, nie­smut­no. Czy­tel­nik ma się bawić wła­snym smut­kiem i nie­po­rad­no­ścią, dziw­no­ścią ist­nie­nia i nie­po­go­dze­niem, poczu­ciem zagu­bie­nia i cha­osu. Bo tyl­ko tak moż­na odna­leźć dro­gę (z jakichś Skier­nie­wic do jakie­goś Nowe­go Świa­ta), wyty­czyć szlak w śnie­ży­cy i wresz­cie natknąć się na stry­chu na kawał­ki sta­rej mapy. A wte­dy ta poezja (i Fok­sa, i Bon­da­ra) może być jak pod­ręcz­na taśma kle­ją­ca, któ­ra poma­ga­ły­by te kawał­ki skle­ić, a następ­nie wpi­sać uzy­ska­ną całość w intym­ną, oso­bi­stą prze­strzeń – ich wybór zali­czyć jako wła­sny.

Pew­nie że ktoś może narze­kać na nie­ade­kwat­ność lub nie­kom­plet­ność mapy czy też na zaska­ku­ją­ce nie­spo­dzian­ki ze stro­ny rze­czy­wi­sto­ści nie­znaj­du­ją­cej wła­ści­we­go wyra­zu, ale to jest ryzy­ko imma­nent­nie wpi­sa­ne w prze­ży­wa­nie świa­ta jako dzie­ła, jako księ­gi, któ­rą nale­ży sobie wytłu­ma­czyć i z mozo­łem odczy­ty­wać. Pew­nie że taka mapa „może się skoń­czyć”, że taka mapa może nie wystar­czać, może wydać się owszem bły­sko­tli­wa, lecz w isto­cie nie­wie­le mówią­ca o świe­cie. Na szczę­ście Foks zda­je sobie spra­wę z ulot­no­ści i tym­cza­so­wo­ści, a tak­że z tego, że zarów­no jego wła­sna pro­po­zy­cja, jak i pro­po­zy­cja całej poezji lat dzie­więć­dzie­sią­tych była czymś przy­god­nym. To jest ujmu­ją­ce i osta­tecz­nie prze­ko­nu­je do tego punk­tu widze­nia. Docho­dzi do tego dystans wobec tego, cze­go się doko­na­ło i wobec tego, co nadal się robi. Trzeź­wość spoj­rze­nia, prze­ni­kli­wa samo­iro­nia. Dosta­je się też kry­ty­ce lite­rac­kiej, któ­ra tych cech nie posia­da, a ze śmier­tel­ną powa­gą cele­bru­je swo­je gesty i w mar­twym kadrze unie­ru­cha­mia coś żywe­go, wie­lo­barw­ne­go. Podejrz­li­wość i stra­te­gia kom­pro­mi­ta­cji doty­czy wszyst­kich i wszyst­kie­go. Dla­te­go mówię, że ten typ mapy może po jakimś cza­sie już nie wystar­czać. W koń­cu mało kto potra­fi znieść tru­dy mar­szu pod dyk­tan­do kapry­śnej, nie­pew­nej i sobie prze­czą­cej mapy.

4

Ale prze­cież Cza­pa­jew wresz­cie wypły­nął. Mamy oka­zję zapo­znać się z tym mitycz­nym samiz­da­tem, jakim był skier­nie­wic­ki arkusz Fok­sa z roku 1989. Czy war­to było wzna­wiać go po latach? Czy coś wno­si do oglą­du poezji auto­ra „Mister­ne­go tre­nu”? Wyda­je mi się, że trze­ba było wresz­cie to prze­czy­tać, żeby coś odcza­ro­wać, zakpić tak­że i z tej mito­lo­gii, bo żad­nej rewe­la­cji w tych wier­szach nie znaj­du­ję. Prócz jed­nej: Foks był Fok­sem od same­go począt­ku. Już jako dwu­dzie­sto­la­tek pisał cierp­kie, iro­nicz­ne, kpiar­skie tek­sty. Tyle tyl­ko, że gusto­wał raczej w wier­szu wol­nym emo­cyj­nym, a dopie­ro potem zde­cy­do­wał się na wiersz wol­ny zda­nio­wy, a nawet zaczął eks­pe­ry­men­to­wać i wpro­wa­dzać implan­ty rodem z wier­sza regu­lar­ne­go. Tak jak swe­go cza­su Zadu­ra swe zaska­ku­ją­ce sone­ty wypeł­niał codzien­nym niczym, tak samo Foks w kla­sycz­nie zary­so­wa­ne stro­fy wpusz­czał strzę­py, wtrę­ty i banal­ne kon­sta­ta­cje, dodat­ko­wo potę­gu­jąc wra­że­nie dys­kom­for­tu pozna­wa­nia i prze­ży­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści.

„Waż­ne są sce­ny z fil­mów, frag­men­ty cudzych wier­szy oraz to, co kto powie­dział” – usły­sza­łem od cór­ki, któ­ra kil­ka lat temu czy­ta­ła jakiś tomik Dar­ka. Chciał­bym tym stwier­dze­niem zakoń­czyć. Waż­ne są sce­ny z pol­skich i zagra­nicz­nych fil­mów, frag­men­ty zna­nych poema­tów pol­skich i nie­któ­rych wier­szy ame­ry­kań­skich oraz to, co ktoś do kogo rze­ko­mo powie­dział – szcze­gól­nie co ona powie­dzia­ła do nie­go, bo potem robi się z tego wier­sze. A wier­sze są po to, żeby je po latach prze­ce­niać, tak jak Cza­pa­jew jest po to, żeby wresz­cie któ­rejś wio­sny wypły­nąć.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania