recenzje / ESEJE

Czarna magia

Jakub Skurtys

Recenzja Jakuba Skurtysa z książki Z tamtej strony ciszy Bolesława Leśmiana w wyborze Jacka Gutorowa, wydanej 8 listopada 2012 roku w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jeśli nie zwra­ca­my uwa­gi na Leśmia­now­skie dłu­ży­zny i sztucz­no­ści, jeśli pod­cho­dzi­my zupeł­nie bez­kry­tycz­nie do całej twór­czo­ści, to chy­ba, myślę, z sen­ty­men­tu za czymś, co utkwi­ło w nas bar­dzo głę­bo­ko, co na dobrą spra­wę sta­ło się czę­ścią nas samych i przy­po­mi­na nam naj­pięk­niej­sze chwi­le z prze­szło­ści. Ale czy rze­czy­wi­ście chcie­li­by­śmy, aby wier­sze oddzia­ły­wa­ły na nas w ten spo­sób, to zna­czy przy­ta­ku­jąc naszym wspo­mnie­niom i potwier­dza­jąc słusz­ność naszych wybo­rów?

Jacek Guto­row, Bia­ła magia. Notat­ki przy Leśmia­nie

Posło­wie Jac­ka Guto­ro­wa z wybo­ru wier­szy Bole­sła­wa Leśmia­na Z tam­tej stro­ny ciszy pro­wo­ku­je do zada­nia kil­ku co naj­mniej pytań – kil­ku Leśmia­no­wi, kil­ku opol­skie­mu kry­ty­ko­wi i jed­ne­go same­mu sobie. Wobec mno­go­ści dostęp­nych zbio­rów dzieł auto­ra Napo­ju cie­ni­ste­go, zarów­no tych bar­dziej popu­la­ry­za­tor­skich, jak i kry­tycz­nych, trze­ba by oczy­wi­ście zasta­no­wić się nad tym, jak wypa­da poeta z począt­ku wie­ku XX-ego, prze­czy­ta­ny przez poetę i kry­ty­ka z wie­ku XXI-ego. Moż­na by zara­zem zapy­tać, czy jest to odczy­ta­nie dia­me­tral­nie róż­ne od tych, jakie pro­po­no­wa­li kie­dyś Artur San­dau­er czy Tymo­te­usz Kar­po­wicz, albo np. Boh­dan Zadu­ra w latach 90-tych dla waż­nej serii Wydaw­nic­twa Lubel­skie­go? A wresz­cie, czy róż­ni­ce te wyni­ka­ją raczej z wraż­li­wo­ści twór­ców (przy­po­mnij­my – na ogół waż­nych i wpły­wo­wych poetów), czy też z ogól­nej zmia­ny nastro­jów kry­ty­ki?

Seria „44. Poezja pol­ska od nowa” roz­po­czę­ta przez Biu­ro Lite­rac­kie od począt­ku balan­so­wa­ła na dwóch falach recep­cji. Z jed­nej stro­ny wydaw­ców inte­re­so­wa­ła popu­la­ry­za­cja poezji daw­niej­szej i udo­wod­nie­nie, że nadal jest ona atrak­cyj­na i czy­tel­na. Z upo­wszech­nia­nia zna­ne­go wszyst­kim auto­ra nie potra­fi się zresz­tą Guto­row wytłu­ma­czyć, odda­jąc sobie po pro­stu pra­wo do kolej­nej rein­ter­pre­ta­cji. Z dru­giej stro­ny Biu­ro sku­pio­ne było prze­cież na for­mu­le poets on poets, licząc na uni­ka­to­wą war­tość zde­rza­nia róż­nych wraż­li­wo­ści. Nie­uchron­nie – z pomie­sza­nia zawo­dów na obec­nym ryn­ku lite­rac­kim – Jacek Guto­row pisze rów­no­cze­śnie jako poeta i jako kry­tyk, zda­jąc spra­woz­da­nie z „ponow­ne­go spo­tka­nia z Leśmia­nem” we wła­snej twór­czo­ści i w swo­im postrze­ga­niu lirycz­nej mapy XX-wiecz­nych tra­dy­cji. Nie ukry­wa jed­nak­że, że jest u Leśmia­na zadłu­żo­ny i w tym­że Leśmia­nie zadu­rzo­ny, że dał się zauro­czyć pierw­sze­mu doświad­cze­niu poetyc­kie­mu (a tym samym egzy­sten­cjal­ne­mu) w swo­im czy­tel­ni­czym życiu. To zauro­cze­nie dla kry­ty­ka może być tyleż nie­bez­piecz­ne, co i lite­rac­ko korzyst­ne, może pro­wa­dzić do zapo­mnie­nia się w pew­nym idio­mie lub wymu­sić reflek­sję nad cią­głym wyzwa­niem pły­ną­cym od wier­szy. W związ­ku z tym ma Guto­row dwie dro­gi wyj­ścia i obie­ma podą­ża w tym samym cza­sie: pozwa­la poecie zmie­niać sie­bie, mówiąc o cią­głym otwie­ra­niu się wier­sza, a zara­zem bro­ni dzie­cię­co­ści spoj­rze­nia w tek­stach auto­ra Sadu roz­staj­ne­go, poten­cjal­no­ści wyobra­żo­ne­go tam świa­ta, jego dopie­ro-co-wyda­rza­nia-się. To oczy­wi­ście para­doks, któ­ry skła­nia Guto­ro­wa do wypra­co­wa­nia, czy też zapro­po­no­wa­nia, nowe­go mode­lu inter­pre­ta­cji: regre­syw­nej, zstę­pu­ją­cej do naszej pier­wot­nej wraż­li­wo­ści:

Sądzę, że jedy­ną obro­ną przed zupeł­nym „wygi­nię­ciem gatun­ków” jest powrót do naj­prost­szych doświad­czeń czy­tel­ni­czych. Do spo­koj­nej, nie­uprze­dzo­nej lek­tu­ry wier­sza, któ­ry nie jest czę­ścią żad­ne­go pro­gra­mu czy kano­nu, któ­ry sam się bro­ni i dopo­wia­da resz­tę. Ocze­ki­wa­nia nad­mier­nie ide­ali­stycz­ne? Czy ja wiem. Czy­ta­jąc ponow­nie Leśmia­na, wra­ca­łem myślą do swo­ich pierw­szych spo­tkań z poezją w ogó­le. Były to naj­prost­sze z moż­li­wych sytu­acje: kil­ka wier­szy, żad­nych infor­ma­cji o auto­rze, naiw­ne pró­by przy­pa­so­wa­nia poetyc­kich zdań do wła­sne­go życia, rów­nie naiw­ne zdzi­wie­nia tą bądź tam­tą meta­fo­rą. Być może musi­my ponow­nie nauczyć się takiej lek­tu­ry? Kto wie, czy wier­sze Leśmia­na nie były­by dobrym punk­tem wyj­ścia do takiej nauki? Wszak jest to poezja pierw­sze­go, dzie­cię­ce­go zdzi­wie­nia obra­zem, sło­wem, dźwię­kiem?

W tak postrze­ga­nej inter­pre­ta­cji kłó­ci się dyna­mi­ka, pro­po­no­wa­nej dotąd przez Guto­ro­wa, lek­tu­ry egzy­sten­cjal­nej (nega­tyw­nej, opar­tej na doświad­cze­niu upły­wa­nia cza­su w odcza­ro­wa­nym świe­cie) z lek­tu­rą na wskroś roman­tycz­ną (pozy­tyw­ną, wyni­ka­ją­cą z wia­ry w moż­li­wość powro­tu do źró­deł pozna­nia). Zasta­na­wia­jąc się nad wybo­ra­mi opol­skie­go kry­ty­ka i obser­wu­jąc jego pró­by uprosz­cze­nia Leśmia­na, poka­za­nia go raczej jako obser­wa­to­ra kon­tu­rów świa­ta niż lubież­ne­go demiur­ga, może­my sami zadać sobie pyta­nia o źró­dła naszej poetyc­kiej wraż­li­wo­ści i kie­ru­nek, w jakim mia­ła­by dalej zdą­żać. Może­my, a nawet musi­my zasta­no­wić się nad tym, co autor Księ­gi zakła­dek dosko­na­le wychwy­tu­je, a cze­mu mimo wszyst­ko nie potra­fi się prze­ciw­sta­wić: czy dać się uwieść sen­ty­men­tal­nej nucie Leśmia­now­skich baśni, czy posta­wić raczej na efekt obco­ści i odrzu­ce­nia, zgu­bie­nia się w total­no­ści języ­ko­wych kon­struk­cji (jak Witold Wirp­sza) lub w mak­sy­mal­nej pro­sto­cie (jak Tade­usz Róże­wicz z począt­ków twór­czo­ści)?

Może dla­te­go bar­dziej inte­re­su­ją mnie same pyta­nia, któ­re zada­je Guto­row (czy też pyta­nia, któ­re pod­skór­nie wyni­ka­ją z jego lek­tu­ry), niż wybór wier­szy i roz­strzy­ga­nie, co się w nim nie zna­la­zło, a co mogło lub powin­no. Koniec koń­ców, argu­men­ty kry­ty­ka na temat usu­nię­cia kil­ku kla­sycz­nych, zna­nych wszyst­kim tek­stów są jasne i uza­sad­nio­ne, a i wpływ tego tomu na przy­szłość szkol­nej recep­cji poety nie będzie zna­czą­cy. Nie ma się co mar­twić, że jakiś uczeń – wie­dzio­ny sza­leń­czą pró­bą odzy­ska­nia Leśmia­na – nie zapo­zna się w toku swo­jej żmud­nej edu­ka­cji z Dziew­czy­ną lub Dwo­ma Macie­ja­mi. Guto­row jest zatem roz­grze­szo­ny ze wszyst­kich zanie­chań i może przy­stę­po­wać do ukła­da­nia Leśmia­na na nowo, po swo­je­mu. Głów­ne pyta­nie, jakie narzu­ca się jed­nak po lek­tu­rze tego (i kil­ku innych) wybo­rów, brzmi: czy Leśmia­na w ogó­le moż­na prze­czy­tać raz jesz­cze?

Zanim przy­stę­po­wa­łem do wybo­ru Z tam­tej stro­ny ciszy, byłem prze­ko­na­ny, że o auto­rze Sadu roz­staj­ne­go napi­sa­no już wszyst­ko i że napi­sać nic nowe­go nie moż­na. Posło­wie Guto­ro­wa w grun­cie rze­czy prze­ko­na­nie to potwier­dzi­ło, dostar­cza­jąc zna­nych inter­pre­ta­cji, choć słusz­nie sta­wia­ją­cych się w kontrze do inter­pre­ta­cji jesz­cze bar­dziej zna­nych (np. kano­nicz­ne­go tek­stu Janu­sza Sła­wiń­skie­go). Opol­ski kry­tyk stwier­dził jed­nak coś waż­niej­sze­go – że o Leśmia­nie moż­na wszak pisać bez koń­ca. I mię­dzy tymi dwo­ma teza­mi, dwo­ma prze­czu­cia­mi, że napi­sa­no o nim już wszyst­ko i że pisać moż­na bez koń­ca, loku­je się moja lek­tu­ra, a tym samym oba­wa, co do kolej­nych odczy­tań.

W przed­mo­wie do wybo­ru wier­szy auto­ra Sadu roz­staj­ne­go z roku 1998, Boh­dan Zadu­ra – zacho­wu­jąc oczy­wi­ście zasa­dy ele­gan­cji – zde­rzył ze sobą dwie reto­rycz­ne figu­ry: topos afek­to­wa­nej skrom­no­ści i nagro­ma­dze­nie. Skrom­ność sta­ła po stro­nie puław­skie­go poety, bo jako jeden z wie­lu przy­stę­po­wał do zmie­rze­nia się z legen­dą, a tym samym przy­pa­dła mu w udzia­le odpo­wiedź wszyst­kim tym, któ­rzy podob­ne wyzwa­nie pod­ję­li już przed nim. A było to, jak pięk­nie wymie­nia Zadu­ra, wie­le zna­mien­nych dla pol­skiej lite­ra­tu­ry osób, nie­jed­no­krot­nie cie­kaw­szych od same­go Leśmia­na. Nagro­ma­dze­nie, mitycz­ne accu­mu­la­tio i jego prze­rost, sta­ło z kolei po stro­nie wszyst­kich tych, któ­rzy do Leśmia­na zdą­ży­li już podejść, napi­sać o nim, prze­my­śleć, a tym samym zmie­nić go nie­co podług sie­bie. A że jest to poeta-zwier­cia­dło i w jego recep­cji stre­ścić moż­na całe dzie­je pol­skiej kry­ty­ki lite­rac­kiej (ze wszyst­ki­mi nauko­wy­mi prą­da­mi i fascy­na­cja­mi włącz­nie), udo­wod­ni­ła dosko­na­le Mał­go­rza­ta Gor­czyń­ska w nie­daw­no wyda­nej mono­gra­fii Miej­sca Leśmia­na. Topi­ka recep­cji kry­tycz­no­li­te­rac­kiej (liczą­cej ponad 600 stron!). Zamiast pytać, co moż­na jesz­cze o Leśmia­nie powie­dzieć, pyta­ła, jak się o nim mówi­ło, poka­zu­jąc jed­no­cze­śnie, ile razy sam poeta ustę­po­wać musiał badaw­czej i kry­tycz­nej woli prze­zwy­cię­że­nia.

Po prze­czy­ta­niu w kolej­no­ści wstę­pu Zadu­ry, Guto­ro­wa i kil­ku innych jesz­cze auto­rów, teza książ­ki Gor­czyń­skiej dla kry­ty­ka lite­rac­kie­go zabrzmieć musi tak: jak dziś pisać o Leśmia­nie, któ­ry sam roz­po­czy­na wszel­kie pisa­nie? W kolej­nych przed­sło­wiach widać pewien cha­rak­te­ry­stycz­ny motyw. Zadu­ra ujmu­je to tak: „Zetkną­łem się z jego wier­sza­mi przed dwu­dzie­stu mniej wię­cej laty i pamię­tam, że był to rodzaj wta­jem­ni­cze­nia w poezję w ogó­le, szcze­gól­ny i nie­po­wta­rzal­ny. Kim był dla mnie Leśmian? Był przede wszyst­kim auto­rem Dziew­czy­ny i Pana Błysz­czyń­skie­go”. Guto­row pisze mniej wię­cej to samo, koniec koń­ców zada­jąc sobie podob­ne pyta­nie – kim był  d l a  m n i e  Leśmian, jak sil­ny jest jego wpływ na moje postrze­ga­nie poezji, jak bar­dzo ini­cja­cyj­ne było spo­tka­nie z jego wier­sza­mi i wresz­cie: czy potra­fię jesz­cze raz pono­wić to spo­tka­nie?

Blo­omow­skie kate­go­rie same narzu­ca­ją się spóź­nio­ne­mu inter­pre­ta­to­ro­wi, nie waż­ne, czy jest poetą, naukow­cem czy kry­ty­kiem. Leśmian sta­no­wi bowiem zarów­no wyzwa­nie oso­bi­ste (jako arty­sta, samot­ny geniusz), jak i dosko­na­łe medium, ogni­sku­jąc w sobie gło­sy wiel­kich posta­ci poprzed­nich poko­leń. A zatem ukła­da­jąc wybór wier­szy Leśmia­na, każ­dy mie­rzy się teraz nie tyl­ko z auto­rem Sadu roz­staj­ne­go, ale rów­nież z każ­dą z jego twa­rzy prze­pi­sa­nych na kar­tach szki­ców i pole­mik twór­ców rów­nie cie­ka­wych, rów­nie wyra­zi­stych, a dziś nie­jed­no­krot­nie patro­nac­kich. Z takim Leśmia­nem musiał zmie­rzyć się Zadu­ra, z Leśmia­nem jesz­cze potęż­niej­szym, bo posze­rzo­nym o Pisma zebra­ne przez Jac­ka Trzna­dla (któ­rych tom pierw­szy sta­no­wił pod­sta­wę wybo­ru), mie­rzył się Jacek Guto­row. Patro­no­wa­ło mu zara­zem pierw­sze spo­tka­nie z tomem PIW-owskim z roku 1973, któ­re to spo­tka­nie opi­su­je w kate­go­riach pra­wie meta­fi­zycz­nych:

w moim przy­pad­ku cho­dzi­ło nie tyl­ko o wier­sze, lecz rów­nież o kon­kret­ną książ­kę (PIW-owski wybór z 1973 roku), okład­kę (…), fak­tu­rę papie­ru, rodzaj czcion­ki, a tak­że oko­licz­no­ści towa­rzy­szą­ce lek­tu­rze: gorą­ce, upal­ne lato, jakaś burza, gałę­zie dzi­kie­go bzu w nasło­necz­nio­nym ogro­dzie. Wszyst­kie te ele­men­ty zło­ży­ły się na potęż­ne i w nie­okre­ślo­ny spo­sób osta­tecz­ne wra­że­nie zwią­za­ne dla mnie odtąd z poezją Leśmia­na.

Moż­na by się zasta­no­wić, czy to doświad­cze­nie tak bar­dzo wpły­nę­ło na auto­ra wybo­ru, że odtąd jego Leśmian będzie już zawsze nace­cho­wa­ny unie­zwy­kla­ją­cym (wznio­słym?) postrze­ga­niem przy­ro­dy (bo taki wła­śnie jawi się w wybo­rze Guto­ro­wa, zwłasz­cza w krót­szych liry­kach, na któ­re kry­tyk poło­żył nacisk), czy też ini­cja­cyj­ny cha­rak­ter tegoż doświad­cze­nia był jedy­nie pre­lu­dium do póź­niej­szych „gier z Leśmia­nem”. Egzy­sten­cjal­na kry­ty­ka Guto­ro­wa, któ­ry wie­lo­krot­nie dekla­ro­wał koniecz­ność otwie­ra­nia się na tekst, nie­bez­pie­czeń­stwo inter­pre­ta­cji, a zara­zem włą­cza­ją­ce się w tę inter­pre­ta­cję doświad­cza­nie świa­ta i same­go sie­bie, musi odpo­wie­dzieć sobie na pyta­nie, na ile jest zdol­na zmie­rzyć się z samą sobą, z wła­snym, gene­zyj­skim punk­tem.

Tau­to­lo­gicz­ność języ­ka i przy­kry­wa­ją­cy ją rytm, zapę­tle­nie, brak wyj­ścia z labi­ryn­tu przed­sta­wień, kry­zys repre­zen­ta­cji, roz­to­pie­nie się w kolej­nych odbi­ciach, zakłó­ce­nie toż­sa­mo­ści, a wresz­cie doj­ście do tego, że język jest zarów­no narzę­dziem, jak i jedy­ną dostęp­ną mate­rią owe­go poetyc­kie­go przed­sta­wie­nia – to  d l a  m n i e  głów­ne doświad­cze­nia pły­ną­ce z lek­tu­ry Leśmia­na. Są to zara­zem doświad­cze­nia nie­uchron­nie zwią­za­ne z moim kry­tycz­nym ugrun­to­wa­niem w dobie, powiedz­my, póź­nej nowo­cze­sno­ści, kie­dy uto­pie moder­ni­stycz­nych pro­jek­tów wyda­ją się prze­pra­co­wa­ne. Nic dziw­ne­go, że Guto­row pró­bu­je prze­bić się przez takie wnio­ski i uka­zać Leśmia­na nie­co bar­dziej akty­wi­stycz­ne­go (wska­zu­jąc na jego para­le­le z Brzo­zow­skim) i nie­co prost­sze­go, nie mul­ti­pli­ku­ją­ce­go się w kolej­nych waria­cjach wyobraź­ni. Ale, co wyda­je się naj­waż­niej­sze i zara­zem naj­bar­dziej płod­ne inter­pre­ta­cyj­nie, uka­zu­je go z poema­tu Łąka jako czło­wie­ka, któ­ry ma pomysł na „wspól­no­tę wyobraź­ni”. Moż­na by zapy­tać, jak moż­li­wa jest ta wspól­no­ta i jaki kry­je się za nią poten­cjał pojed­naw­czy (eman­cy­pa­cja, odrzu­ce­nie jed­nost­ko­wo­ści, gościn­ność tek­stu, itp.), nie ule­ga jed­nak wąt­pli­wo­ści, że takie usta­wie­nie ponow­nie otwie­ra pole do dys­ku­sji. Ten naj­waż­niej­szy akcent (za któ­ry Guto­ro­wo­wi, tro­chę w imie­niu Leśmia­nia, wypa­da podzię­ko­wać), to roz­sze­rze­nie płasz­czy­zny etycz­nej i dostrze­że­nie, że wiersz auto­ra Dziej­by leśnej jest nie tyl­ko nie­koń­czą­cą się tau­to­lo­gią, w któ­rej „ja” odkry­wa wła­sną sła­bość i wid­mo­wość, ale że sam z sie­bie sta­no­wi wyzwa­nie etycz­ne. I – jak inspi­ru­ją­co zauwa­ża kry­tyk – zwłasz­cza pod koniec twór­czo­ści prze­cho­dzi Leśmian z opo­zy­cji „ja” – „nie-ja” do rela­cji z Innym, któ­re­go trze­ba respek­to­wać bar­dziej niż same­go sie­bie. Ten „nowy Inny” ukła­da się w hie­rar­chii bytów i repre­zen­ta­cji na tym samym pozio­mie co „ja”, a więc moż­li­wy jest z nim dia­log, spór, kon­flikt, ale moż­li­wa też jest wspól­no­ta. Jed­na z cie­kaw­szych tez Guto­ro­wa brzmi więc tak, że Leśmian z Łąki nie pozwa­la swo­jej feno­me­no­lo­gicz­nej wyobraź­ni na wchło­nię­cie całe­go świa­ta, a tym samym musi zacząć się z nim mie­rzyć na rów­nych pra­wach. To jed­no wra­że­nie zawdzię­cza opol­skie­mu kry­ty­ko­wi „nowy Leśmian”.

W związ­ku z tym war­to by zadać pyta­nie, na ile Leśmian, poeta ze wszech miar prze­czy­ta­ny, przy­swo­jo­ny, omet­ko­wa­ny, pozwa­la odczy­ty­wać się ina­czej rów­nież dzi­siaj. Ostat­nio na kon­fe­ren­cji o mło­dej poezji we Wro­cła­wiu Krzysz­tof Uni­łow­ski zadał zasad­ni­cze pyta­nie doty­czą­ce Justy­ny Bar­giel­skiej: czy to, że jej poezja wszyst­kim się podo­ba (tym z lewa i z tym pra­wa, tym od twór­czo­ści zaan­ga­żo­wa­nej i zade­kla­ro­wa­nym kler­kom), nie jest cza­sem winą tej­że wła­śnie poezji, któ­ra pozwa­la się dowol­nie giąć i na pod­sta­wo­wym pozio­mie czy­tać w każ­dą stro­nę. Kry­tyk z Kato­wic zało­żył zara­zem, że jest coś złe­go, coś nie­bez­piecz­ne­go, w tak poję­tym ega­li­ta­ry­zmie liry­ki. Gdzieś w tle tego pyta­nia pobrzmie­wa­ło zapew­ne prze­ko­na­nie o bez­bron­no­ści dobrej poezji oraz o zbyt łatwym otwie­ra­niu się na czy­tel­ni­ka, o kokie­to­wa­niu go – w przy­pad­ku Bar­giel­skiej humo­rem i iro­nią, w przy­pad­ku Leśmia­na ryt­mem fraz i magicz­no­ścią przed­sta­wia­ne­go świa­ta. Bo któż – przy wszyst­kich pęk­nię­ciach w war­stwie filo­zo­ficz­nej – nie chciał­by sto­czyć tego naj­waż­niej­sze­go boju o skoń­czo­ność swo­je­go „ja” i jego nie­pew­ne pod­gle­bie w warun­kach kre­acyj­nej swo­bo­dy, w świe­cie na powrót zacza­ro­wa­nym, odwo­łu­ją­cym się do baśnio­wej gene­alo­gii? W tym aku­rat aspek­cie Leśmian zawsze wyda­wał mi się bar­dziej rady­kal­ny od roman­ty­ków. Zamiast prze­zwy­cię­że­nia pro­po­no­wał powrót, a jego filo­zo­ficz­na abs­trak­cja przy­oble­ka­ła się nie­jed­no­krot­nie w mate­rial­ne repre­zen­ta­cje, do tego stop­nia, że owa polna Maj­ka z jed­nej z baśni stać by się mogła emble­ma­tem całej jego poezji. To ona przy­cho­dzi prze­cież z tam­tej stro­ny ciszy (choć Guto­row fra­zę tę zapo­ży­cza oczy­wi­ście z wier­sza Ćmy) i zwa­bia ku śmier­ci, w niej obie­cu­jąc rów­no­cze­śnie zba­wie­nie i ulgę.

Podob­na stra­te­gia towa­rzy­szy czę­sto Bar­giel­skiej – tro­chę jak z baśni, gdzie przed­mio­ty mogą oży­wać i prze­ma­wiać, a głów­nym zada­niem boha­te­ra jest ponow­ne zacza­ro­wa­nie świa­ta, któ­ry na chwi­lę zabu­rzył swo­ją nie­pew­ną onto­lo­gię. Z tą róż­ni­cą, że świat Bar­giel­skiej nie daje się już zacza­ro­wać (a humor zde­rzyć się musi z tra­gicz­no­ścią same­go losu), świat Leśmia­na trwa zaś w swo­im kre­acyj­nym wymia­rze, nie wyszu­ku­jąc moż­li­wo­ści urze­czy­wist­nie­nia, za to w cało­ści jawiąc się jako filo­zo­ficz­na poten­cja. Guto­row dostrze­ga ten poten­cjal­ny wymiar, ale zara­zem sku­pia uwa­gę na Leśmia­now­skim spoj­rze­niu. To ono inte­re­su­je go naj­bar­dziej; ono i to, jak odkry­wa ono kolej­ne obiek­ty, nie­ja­ko na wzór feno­me­no­lo­gicz­ny, inkor­po­ru­jąc rze­czy w sie­bie (w myśl hus­ser­low­skie­go epo­che). Przy­wo­ły­wa­ne przez kry­ty­ka cyta­ty o uprzed­niej widzial­no­ści świa­ta nie koniecz­nie idą jed­nak w parze z teza­mi o mate­rial­no­ści – a przy­naj­mniej nie pozwa­la na to taka wła­śnie inter­pre­ta­cja feno­me­no­lo­gicz­na. Hus­ser­low­ski Leśmian jawi się raczej jako obser­wa­tor stwa­rza­ją­cy świat, wyko­rzy­stu­ją­cy jego poten­cję (a więc wycho­dzą­cy od filo­zo­fii) do przy­bra­nia pozo­rów mate­rial­no­ści. Stoi tym samym dokład­nie po prze­ciw­nej stro­nie tego, co chce zeń wydo­być Guto­row i każ­dym moż­li­wym gestem opie­ra się pró­bie prze­czy­ta­nia go na nowo. W takich momen­tach bli­żej mu jed­nak do Julia­na Przy­bo­sia niż T. S. Elio­ta. Podob­nie pra­gnie­nie, by odna­leźć w Leśmia­nie echa Wal­la­ce­’a Ste­ven­sa, jest szla­chet­ne, ale nie­moż­li­we w tych kate­go­riach filo­zo­ficz­nych – choć bar­dziej wyra­zi­ste wła­śnie przy prze­wa­dze liry­ków krót­kich nad poema­ta­mi. Egzy­sten­cjal­ny spraw­dzian, któ­re­go zawsze w swo­jej kry­ty­ce doko­nu­je Guto­row (on sam, kry­tyk, sta­je się jaw­nie ostat­nią instan­cją prze­ży­wa­ją­cą dzia­ła­nie wie­sza), nie zosta­je przez Leśmia­na zali­czo­ny; zosta­je zręcz­nie omi­nię­ty, czy­niąc z poety pierw­szą instan­cję, któ­ra uru­cha­mia kry­ty­ka.

Moja lek­tu­ra, podob­nie jak lek­tu­ra same­go Guto­ro­wa, pozo­sta­je od począt­ku roz­dar­ta przez inne zasad­ni­cze prze­ko­na­nie: że trze­ba czy­tać Leśmia­na nie tyle prze­ciw Leśmia­no­wi (jak wyma­ga­ła tego np. inter­pre­ta­cja Gom­bro­wi­cza), co prze­ciw same­mu sobie. Z jed­nej stro­ny bowiem współ­cze­sny kry­tyk ocze­ku­je od wier­sza cią­głe­go otwie­ra­nia się, wyzwa­nia, któ­re zmu­sza go do wciąż pona­wia­nej lek­tu­ry. Z dru­giej, wszy­scy jeste­śmy Leśmia­nem nazna­cze­ni (tym czy innym), ule­pie­ni przez nie­go. Czę­sto grzęź­nie­my więc w zachwy­cie nad naj­bar­dziej zna­ny­mi utwo­ra­mi, nie chcąc prze­kro­czyć ich, odda­jąc się ryt­mo­wi i brzmie­niu słów. Trud­no mi tym samym przy­stać na tezę Guto­ro­wa, jako­by wier­sze Leśmia­na zawie­ra­ły w sobie, jak­by imma­nent­nie, róż­ne „hory­zon­ty ocze­ki­wań”. Zachwyt prze­cho­dzi szyb­ko w sen­ty­ment, a w ten spo­sób powra­ca­my do Leśmia­na zawsze tego same­go: z Dziew­czy­ny, Elia­sza, Pana Błysz­czyń­skie­go. Nasz Leśmian z dzie­ciń­stwa sta­je się sym­bo­lem zdzie­cin­nia­łej prak­ty­ki lek­tu­ry, któ­rą podej­mu­je­my, szu­ka­jąc nie tyle wyzwa­nia, otwar­cia, egzy­sten­cjal­ne­go prze­ży­cia, co aby pie­lę­gno­wać wspo­mnie­nia zwią­za­ne z daw­ny­mi prze­bły­ska­mi. I – mam wra­że­nie (a dobrze było­by się tu mylić) – tro­chę tak dzia­ła dzi­siaj Leśmian: jak album ze sta­ry­mi zdję­cia­mi, któ­re są dobre dla­te­go, że sta­re, że zacho­wu­ją pierw­sze wzru­sze­nia, a nie ze wzglę­du na war­tość arty­stycz­ną i na to, co mówią o świe­cie. I choć jest to prak­ty­ka waż­na i nie­zby­wal­na chy­ba przy każ­dym ponow­nym spo­tka­niu z twór­cą, war­to by uchro­nić Leśmia­na nie przed nim, ale przed nami, przed naszym lek­tu­ro­wym, sen­ty­men­tal­nym skost­nie­niem. Posło­wie Guto­ro­wa widzę więc po czę­ści jako zma­ga­nie się kry­ty­ka (poety) z czło­wie­kiem, zma­ga­nie się mię­dzy poszu­ki­wa­niem wyzwa­nia a przy­jem­no­ścią przy­po­mi­na­nia, mię­dzy ago­nem i sen­ty­men­tem. Tutaj roz­gry­wa­ła­by się chy­ba głów­na bata­lia o współ­cze­sne­go  n  a  m  Leśmia­na, a więc Leśmia­na zdol­ne­go do cze­goś wię­cej niż sen­ty­men­tal­ne ewo­ka­cje i wzru­sze­nia. Wybór Guto­ro­wa znaj­du­je się gdzieś w poło­wie dro­gi, ale bez wąt­pie­nia jest to dro­ga war­ta wyty­cze­nia.


Recen­zja uka­za­ła się pier­wot­nie 12 listo­pa­da 2012 roku w Biu­ro­wym por­ta­lu Przy­stań jako tekst towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze wybo­ru wier­szy Bole­sła­wa Leśmia­na Z tam­tej stro­ny ciszy.

O autorze

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania