Jeśli nie zwracamy uwagi na Leśmianowskie dłużyzny i sztuczności, jeśli podchodzimy zupełnie bezkrytycznie do całej twórczości, to chyba, myślę, z sentymentu za czymś, co utkwiło w nas bardzo głęboko, co na dobrą sprawę stało się częścią nas samych i przypomina nam najpiękniejsze chwile z przeszłości. Ale czy rzeczywiście chcielibyśmy, aby wiersze oddziaływały na nas w ten sposób, to znaczy przytakując naszym wspomnieniom i potwierdzając słuszność naszych wyborów?
Jacek Gutorow, Biała magia. Notatki przy Leśmianie
Posłowie Jacka Gutorowa z wyboru wierszy Bolesława Leśmiana Z tamtej strony ciszy prowokuje do zadania kilku co najmniej pytań – kilku Leśmianowi, kilku opolskiemu krytykowi i jednego samemu sobie. Wobec mnogości dostępnych zbiorów dzieł autora Napoju cienistego, zarówno tych bardziej popularyzatorskich, jak i krytycznych, trzeba by oczywiście zastanowić się nad tym, jak wypada poeta z początku wieku XX-ego, przeczytany przez poetę i krytyka z wieku XXI-ego. Można by zarazem zapytać, czy jest to odczytanie diametralnie różne od tych, jakie proponowali kiedyś Artur Sandauer czy Tymoteusz Karpowicz, albo np. Bohdan Zadura w latach 90-tych dla ważnej serii Wydawnictwa Lubelskiego? A wreszcie, czy różnice te wynikają raczej z wrażliwości twórców (przypomnijmy – na ogół ważnych i wpływowych poetów), czy też z ogólnej zmiany nastrojów krytyki?
Seria „44. Poezja polska od nowa” rozpoczęta przez Biuro Literackie od początku balansowała na dwóch falach recepcji. Z jednej strony wydawców interesowała popularyzacja poezji dawniejszej i udowodnienie, że nadal jest ona atrakcyjna i czytelna. Z upowszechniania znanego wszystkim autora nie potrafi się zresztą Gutorow wytłumaczyć, oddając sobie po prostu prawo do kolejnej reinterpretacji. Z drugiej strony Biuro skupione było przecież na formule poets on poets, licząc na unikatową wartość zderzania różnych wrażliwości. Nieuchronnie – z pomieszania zawodów na obecnym rynku literackim – Jacek Gutorow pisze równocześnie jako poeta i jako krytyk, zdając sprawozdanie z „ponownego spotkania z Leśmianem” we własnej twórczości i w swoim postrzeganiu lirycznej mapy XX-wiecznych tradycji. Nie ukrywa jednakże, że jest u Leśmiana zadłużony i w tymże Leśmianie zadurzony, że dał się zauroczyć pierwszemu doświadczeniu poetyckiemu (a tym samym egzystencjalnemu) w swoim czytelniczym życiu. To zauroczenie dla krytyka może być tyleż niebezpieczne, co i literacko korzystne, może prowadzić do zapomnienia się w pewnym idiomie lub wymusić refleksję nad ciągłym wyzwaniem płynącym od wierszy. W związku z tym ma Gutorow dwie drogi wyjścia i obiema podąża w tym samym czasie: pozwala poecie zmieniać siebie, mówiąc o ciągłym otwieraniu się wiersza, a zarazem broni dziecięcości spojrzenia w tekstach autora Sadu rozstajnego, potencjalności wyobrażonego tam świata, jego dopiero-co-wydarzania-się. To oczywiście paradoks, który skłania Gutorowa do wypracowania, czy też zaproponowania, nowego modelu interpretacji: regresywnej, zstępującej do naszej pierwotnej wrażliwości:
Sądzę, że jedyną obroną przed zupełnym „wyginięciem gatunków” jest powrót do najprostszych doświadczeń czytelniczych. Do spokojnej, nieuprzedzonej lektury wiersza, który nie jest częścią żadnego programu czy kanonu, który sam się broni i dopowiada resztę. Oczekiwania nadmiernie idealistyczne? Czy ja wiem. Czytając ponownie Leśmiana, wracałem myślą do swoich pierwszych spotkań z poezją w ogóle. Były to najprostsze z możliwych sytuacje: kilka wierszy, żadnych informacji o autorze, naiwne próby przypasowania poetyckich zdań do własnego życia, równie naiwne zdziwienia tą bądź tamtą metaforą. Być może musimy ponownie nauczyć się takiej lektury? Kto wie, czy wiersze Leśmiana nie byłyby dobrym punktem wyjścia do takiej nauki? Wszak jest to poezja pierwszego, dziecięcego zdziwienia obrazem, słowem, dźwiękiem?
W tak postrzeganej interpretacji kłóci się dynamika, proponowanej dotąd przez Gutorowa, lektury egzystencjalnej (negatywnej, opartej na doświadczeniu upływania czasu w odczarowanym świecie) z lekturą na wskroś romantyczną (pozytywną, wynikającą z wiary w możliwość powrotu do źródeł poznania). Zastanawiając się nad wyborami opolskiego krytyka i obserwując jego próby uproszczenia Leśmiana, pokazania go raczej jako obserwatora konturów świata niż lubieżnego demiurga, możemy sami zadać sobie pytania o źródła naszej poetyckiej wrażliwości i kierunek, w jakim miałaby dalej zdążać. Możemy, a nawet musimy zastanowić się nad tym, co autor Księgi zakładek doskonale wychwytuje, a czemu mimo wszystko nie potrafi się przeciwstawić: czy dać się uwieść sentymentalnej nucie Leśmianowskich baśni, czy postawić raczej na efekt obcości i odrzucenia, zgubienia się w totalności językowych konstrukcji (jak Witold Wirpsza) lub w maksymalnej prostocie (jak Tadeusz Różewicz z początków twórczości)?
Może dlatego bardziej interesują mnie same pytania, które zadaje Gutorow (czy też pytania, które podskórnie wynikają z jego lektury), niż wybór wierszy i rozstrzyganie, co się w nim nie znalazło, a co mogło lub powinno. Koniec końców, argumenty krytyka na temat usunięcia kilku klasycznych, znanych wszystkim tekstów są jasne i uzasadnione, a i wpływ tego tomu na przyszłość szkolnej recepcji poety nie będzie znaczący. Nie ma się co martwić, że jakiś uczeń – wiedziony szaleńczą próbą odzyskania Leśmiana – nie zapozna się w toku swojej żmudnej edukacji z Dziewczyną lub Dwoma Maciejami. Gutorow jest zatem rozgrzeszony ze wszystkich zaniechań i może przystępować do układania Leśmiana na nowo, po swojemu. Główne pytanie, jakie narzuca się jednak po lekturze tego (i kilku innych) wyborów, brzmi: czy Leśmiana w ogóle można przeczytać raz jeszcze?
Zanim przystępowałem do wyboru Z tamtej strony ciszy, byłem przekonany, że o autorze Sadu rozstajnego napisano już wszystko i że napisać nic nowego nie można. Posłowie Gutorowa w gruncie rzeczy przekonanie to potwierdziło, dostarczając znanych interpretacji, choć słusznie stawiających się w kontrze do interpretacji jeszcze bardziej znanych (np. kanonicznego tekstu Janusza Sławińskiego). Opolski krytyk stwierdził jednak coś ważniejszego – że o Leśmianie można wszak pisać bez końca. I między tymi dwoma tezami, dwoma przeczuciami, że napisano o nim już wszystko i że pisać można bez końca, lokuje się moja lektura, a tym samym obawa, co do kolejnych odczytań.
W przedmowie do wyboru wierszy autora Sadu rozstajnego z roku 1998, Bohdan Zadura – zachowując oczywiście zasady elegancji – zderzył ze sobą dwie retoryczne figury: topos afektowanej skromności i nagromadzenie. Skromność stała po stronie puławskiego poety, bo jako jeden z wielu przystępował do zmierzenia się z legendą, a tym samym przypadła mu w udziale odpowiedź wszystkim tym, którzy podobne wyzwanie podjęli już przed nim. A było to, jak pięknie wymienia Zadura, wiele znamiennych dla polskiej literatury osób, niejednokrotnie ciekawszych od samego Leśmiana. Nagromadzenie, mityczne accumulatio i jego przerost, stało z kolei po stronie wszystkich tych, którzy do Leśmiana zdążyli już podejść, napisać o nim, przemyśleć, a tym samym zmienić go nieco podług siebie. A że jest to poeta-zwierciadło i w jego recepcji streścić można całe dzieje polskiej krytyki literackiej (ze wszystkimi naukowymi prądami i fascynacjami włącznie), udowodniła doskonale Małgorzata Gorczyńska w niedawno wydanej monografii Miejsca Leśmiana. Topika recepcji krytycznoliterackiej (liczącej ponad 600 stron!). Zamiast pytać, co można jeszcze o Leśmianie powiedzieć, pytała, jak się o nim mówiło, pokazując jednocześnie, ile razy sam poeta ustępować musiał badawczej i krytycznej woli przezwyciężenia.
Po przeczytaniu w kolejności wstępu Zadury, Gutorowa i kilku innych jeszcze autorów, teza książki Gorczyńskiej dla krytyka literackiego zabrzmieć musi tak: jak dziś pisać o Leśmianie, który sam rozpoczyna wszelkie pisanie? W kolejnych przedsłowiach widać pewien charakterystyczny motyw. Zadura ujmuje to tak: „Zetknąłem się z jego wierszami przed dwudziestu mniej więcej laty i pamiętam, że był to rodzaj wtajemniczenia w poezję w ogóle, szczególny i niepowtarzalny. Kim był dla mnie Leśmian? Był przede wszystkim autorem Dziewczyny i Pana Błyszczyńskiego”. Gutorow pisze mniej więcej to samo, koniec końców zadając sobie podobne pytanie – kim był d l a m n i e Leśmian, jak silny jest jego wpływ na moje postrzeganie poezji, jak bardzo inicjacyjne było spotkanie z jego wierszami i wreszcie: czy potrafię jeszcze raz ponowić to spotkanie?
Bloomowskie kategorie same narzucają się spóźnionemu interpretatorowi, nie ważne, czy jest poetą, naukowcem czy krytykiem. Leśmian stanowi bowiem zarówno wyzwanie osobiste (jako artysta, samotny geniusz), jak i doskonałe medium, ogniskując w sobie głosy wielkich postaci poprzednich pokoleń. A zatem układając wybór wierszy Leśmiana, każdy mierzy się teraz nie tylko z autorem Sadu rozstajnego, ale również z każdą z jego twarzy przepisanych na kartach szkiców i polemik twórców równie ciekawych, równie wyrazistych, a dziś niejednokrotnie patronackich. Z takim Leśmianem musiał zmierzyć się Zadura, z Leśmianem jeszcze potężniejszym, bo poszerzonym o Pisma zebrane przez Jacka Trznadla (których tom pierwszy stanowił podstawę wyboru), mierzył się Jacek Gutorow. Patronowało mu zarazem pierwsze spotkanie z tomem PIW-owskim z roku 1973, które to spotkanie opisuje w kategoriach prawie metafizycznych:
w moim przypadku chodziło nie tylko o wiersze, lecz również o konkretną książkę (PIW-owski wybór z 1973 roku), okładkę (…), fakturę papieru, rodzaj czcionki, a także okoliczności towarzyszące lekturze: gorące, upalne lato, jakaś burza, gałęzie dzikiego bzu w nasłonecznionym ogrodzie. Wszystkie te elementy złożyły się na potężne i w nieokreślony sposób ostateczne wrażenie związane dla mnie odtąd z poezją Leśmiana.
Można by się zastanowić, czy to doświadczenie tak bardzo wpłynęło na autora wyboru, że odtąd jego Leśmian będzie już zawsze nacechowany uniezwyklającym (wzniosłym?) postrzeganiem przyrody (bo taki właśnie jawi się w wyborze Gutorowa, zwłaszcza w krótszych lirykach, na które krytyk położył nacisk), czy też inicjacyjny charakter tegoż doświadczenia był jedynie preludium do późniejszych „gier z Leśmianem”. Egzystencjalna krytyka Gutorowa, który wielokrotnie deklarował konieczność otwierania się na tekst, niebezpieczeństwo interpretacji, a zarazem włączające się w tę interpretację doświadczanie świata i samego siebie, musi odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile jest zdolna zmierzyć się z samą sobą, z własnym, genezyjskim punktem.
Tautologiczność języka i przykrywający ją rytm, zapętlenie, brak wyjścia z labiryntu przedstawień, kryzys reprezentacji, roztopienie się w kolejnych odbiciach, zakłócenie tożsamości, a wreszcie dojście do tego, że język jest zarówno narzędziem, jak i jedyną dostępną materią owego poetyckiego przedstawienia – to d l a m n i e główne doświadczenia płynące z lektury Leśmiana. Są to zarazem doświadczenia nieuchronnie związane z moim krytycznym ugruntowaniem w dobie, powiedzmy, późnej nowoczesności, kiedy utopie modernistycznych projektów wydają się przepracowane. Nic dziwnego, że Gutorow próbuje przebić się przez takie wnioski i ukazać Leśmiana nieco bardziej aktywistycznego (wskazując na jego paralele z Brzozowskim) i nieco prostszego, nie multiplikującego się w kolejnych wariacjach wyobraźni. Ale, co wydaje się najważniejsze i zarazem najbardziej płodne interpretacyjnie, ukazuje go z poematu Łąka jako człowieka, który ma pomysł na „wspólnotę wyobraźni”. Można by zapytać, jak możliwa jest ta wspólnota i jaki kryje się za nią potencjał pojednawczy (emancypacja, odrzucenie jednostkowości, gościnność tekstu, itp.), nie ulega jednak wątpliwości, że takie ustawienie ponownie otwiera pole do dyskusji. Ten najważniejszy akcent (za który Gutorowowi, trochę w imieniu Leśmiania, wypada podziękować), to rozszerzenie płaszczyzny etycznej i dostrzeżenie, że wiersz autora Dziejby leśnej jest nie tylko niekończącą się tautologią, w której „ja” odkrywa własną słabość i widmowość, ale że sam z siebie stanowi wyzwanie etyczne. I – jak inspirująco zauważa krytyk – zwłaszcza pod koniec twórczości przechodzi Leśmian z opozycji „ja” – „nie-ja” do relacji z Innym, którego trzeba respektować bardziej niż samego siebie. Ten „nowy Inny” układa się w hierarchii bytów i reprezentacji na tym samym poziomie co „ja”, a więc możliwy jest z nim dialog, spór, konflikt, ale możliwa też jest wspólnota. Jedna z ciekawszych tez Gutorowa brzmi więc tak, że Leśmian z Łąki nie pozwala swojej fenomenologicznej wyobraźni na wchłonięcie całego świata, a tym samym musi zacząć się z nim mierzyć na równych prawach. To jedno wrażenie zawdzięcza opolskiemu krytykowi „nowy Leśmian”.
W związku z tym warto by zadać pytanie, na ile Leśmian, poeta ze wszech miar przeczytany, przyswojony, ometkowany, pozwala odczytywać się inaczej również dzisiaj. Ostatnio na konferencji o młodej poezji we Wrocławiu Krzysztof Uniłowski zadał zasadnicze pytanie dotyczące Justyny Bargielskiej: czy to, że jej poezja wszystkim się podoba (tym z lewa i z tym prawa, tym od twórczości zaangażowanej i zadeklarowanym klerkom), nie jest czasem winą tejże właśnie poezji, która pozwala się dowolnie giąć i na podstawowym poziomie czytać w każdą stronę. Krytyk z Katowic założył zarazem, że jest coś złego, coś niebezpiecznego, w tak pojętym egalitaryzmie liryki. Gdzieś w tle tego pytania pobrzmiewało zapewne przekonanie o bezbronności dobrej poezji oraz o zbyt łatwym otwieraniu się na czytelnika, o kokietowaniu go – w przypadku Bargielskiej humorem i ironią, w przypadku Leśmiana rytmem fraz i magicznością przedstawianego świata. Bo któż – przy wszystkich pęknięciach w warstwie filozoficznej – nie chciałby stoczyć tego najważniejszego boju o skończoność swojego „ja” i jego niepewne podglebie w warunkach kreacyjnej swobody, w świecie na powrót zaczarowanym, odwołującym się do baśniowej genealogii? W tym akurat aspekcie Leśmian zawsze wydawał mi się bardziej radykalny od romantyków. Zamiast przezwyciężenia proponował powrót, a jego filozoficzna abstrakcja przyoblekała się niejednokrotnie w materialne reprezentacje, do tego stopnia, że owa polna Majka z jednej z baśni stać by się mogła emblematem całej jego poezji. To ona przychodzi przecież z tamtej strony ciszy (choć Gutorow frazę tę zapożycza oczywiście z wiersza Ćmy) i zwabia ku śmierci, w niej obiecując równocześnie zbawienie i ulgę.
Podobna strategia towarzyszy często Bargielskiej – trochę jak z baśni, gdzie przedmioty mogą ożywać i przemawiać, a głównym zadaniem bohatera jest ponowne zaczarowanie świata, który na chwilę zaburzył swoją niepewną ontologię. Z tą różnicą, że świat Bargielskiej nie daje się już zaczarować (a humor zderzyć się musi z tragicznością samego losu), świat Leśmiana trwa zaś w swoim kreacyjnym wymiarze, nie wyszukując możliwości urzeczywistnienia, za to w całości jawiąc się jako filozoficzna potencja. Gutorow dostrzega ten potencjalny wymiar, ale zarazem skupia uwagę na Leśmianowskim spojrzeniu. To ono interesuje go najbardziej; ono i to, jak odkrywa ono kolejne obiekty, niejako na wzór fenomenologiczny, inkorporując rzeczy w siebie (w myśl husserlowskiego epoche). Przywoływane przez krytyka cytaty o uprzedniej widzialności świata nie koniecznie idą jednak w parze z tezami o materialności – a przynajmniej nie pozwala na to taka właśnie interpretacja fenomenologiczna. Husserlowski Leśmian jawi się raczej jako obserwator stwarzający świat, wykorzystujący jego potencję (a więc wychodzący od filozofii) do przybrania pozorów materialności. Stoi tym samym dokładnie po przeciwnej stronie tego, co chce zeń wydobyć Gutorow i każdym możliwym gestem opiera się próbie przeczytania go na nowo. W takich momentach bliżej mu jednak do Juliana Przybosia niż T. S. Eliota. Podobnie pragnienie, by odnaleźć w Leśmianie echa Wallace’a Stevensa, jest szlachetne, ale niemożliwe w tych kategoriach filozoficznych – choć bardziej wyraziste właśnie przy przewadze liryków krótkich nad poematami. Egzystencjalny sprawdzian, którego zawsze w swojej krytyce dokonuje Gutorow (on sam, krytyk, staje się jawnie ostatnią instancją przeżywającą działanie wiesza), nie zostaje przez Leśmiana zaliczony; zostaje zręcznie ominięty, czyniąc z poety pierwszą instancję, która uruchamia krytyka.
Moja lektura, podobnie jak lektura samego Gutorowa, pozostaje od początku rozdarta przez inne zasadnicze przekonanie: że trzeba czytać Leśmiana nie tyle przeciw Leśmianowi (jak wymagała tego np. interpretacja Gombrowicza), co przeciw samemu sobie. Z jednej strony bowiem współczesny krytyk oczekuje od wiersza ciągłego otwierania się, wyzwania, które zmusza go do wciąż ponawianej lektury. Z drugiej, wszyscy jesteśmy Leśmianem naznaczeni (tym czy innym), ulepieni przez niego. Często grzęźniemy więc w zachwycie nad najbardziej znanymi utworami, nie chcąc przekroczyć ich, oddając się rytmowi i brzmieniu słów. Trudno mi tym samym przystać na tezę Gutorowa, jakoby wiersze Leśmiana zawierały w sobie, jakby immanentnie, różne „horyzonty oczekiwań”. Zachwyt przechodzi szybko w sentyment, a w ten sposób powracamy do Leśmiana zawsze tego samego: z Dziewczyny, Eliasza, Pana Błyszczyńskiego. Nasz Leśmian z dzieciństwa staje się symbolem zdziecinniałej praktyki lektury, którą podejmujemy, szukając nie tyle wyzwania, otwarcia, egzystencjalnego przeżycia, co aby pielęgnować wspomnienia związane z dawnymi przebłyskami. I – mam wrażenie (a dobrze byłoby się tu mylić) – trochę tak działa dzisiaj Leśmian: jak album ze starymi zdjęciami, które są dobre dlatego, że stare, że zachowują pierwsze wzruszenia, a nie ze względu na wartość artystyczną i na to, co mówią o świecie. I choć jest to praktyka ważna i niezbywalna chyba przy każdym ponownym spotkaniu z twórcą, warto by uchronić Leśmiana nie przed nim, ale przed nami, przed naszym lekturowym, sentymentalnym skostnieniem. Posłowie Gutorowa widzę więc po części jako zmaganie się krytyka (poety) z człowiekiem, zmaganie się między poszukiwaniem wyzwania a przyjemnością przypominania, między agonem i sentymentem. Tutaj rozgrywałaby się chyba główna batalia o współczesnego n a m Leśmiana, a więc Leśmiana zdolnego do czegoś więcej niż sentymentalne ewokacje i wzruszenia. Wybór Gutorowa znajduje się gdzieś w połowie drogi, ale bez wątpienia jest to droga warta wytyczenia.
Recenzja ukazała się pierwotnie 12 listopada 2012 roku w Biurowym portalu Przystań jako tekst towarzyszący premierze wyboru wierszy Bolesława Leśmiana Z tamtej strony ciszy.