Przemysław Witkowski pracował na swój debiut od wielu lat. I było warto. Bo jeśli te wszystkie konkursy literackie i publikacje potraktować jako nieustanne ćwiczenie warsztatu, to właśnie nadszedł czas zbioru – Preparaty to dojrzały, przemyślany i dopracowany projekt poetycki, w którym zdają się kumulować wszystkie dotychczasowe doświadczenia liryczne Witkowskiego. A jakie to doświadczenia? Wydaje mi się, że najmocniejszą stroną tej poezji jest wyobraźnia. Nie bez przyczyny olbrzymi nacisk kładzie poeta na język, a dzięki inwencji i niezwykłemu sposobowi splatania obrazów czytelnik otrzymuje w efekcie właśnie to – preparaty, półżywe, senne obrazy, dziwne nadprodukty z pogranicza różnych czasów i miejsc.
Strategię preparowania tego, co minione, czytelnik współczesnej poezji doskonale zna. To linia Karpowicza i Sosnowskiego. Jednak sama narracja, na którą decyduje się Witkowski, o wiele bardziej przypomina poezję Romana Honeta, który został zresztą redaktorem tomu. Ba, niektóre sformułowania czy akcenty narracyjne wydają się żywcem wzięte z tekstów autora Serca. Mam na myśli niemal programową enumerację wrażeń, nieustanną grę światła i mroku, zderzanie technologii z naturą, łączenie jakiegoś lirycznego scjentyzmu z naturalizmem, a także skłonność do rozmazywania obrazu i atmosferę ogólnej senności i absurdu.
Witkowski dołącza więc do grona tych autorów, dla których najważniejsze zdaje się wypracowanie własnego języka. Dla takich bowiem poetów, jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Krystyna Miłobędzka, Dariusz Suska, Joanna Mueller, Roman Honet czy – właśnie ‑Przemysław Witkowski poezja rodzi się dzięki odpowiednio poprowadzonej narracji, a nieustanna praca nad kształtem frazy okazuje się głównym zadaniem poety. Owszem, pojedyncze słowa są ważne, a wiersza nie byłoby bez wersyfikacji i środków stylistycznych, jednak tym, co zdaje się stanowić o jego sile, jest sposób snucia opowieści, a może nawet – sam sposób mówienia. Wiersz okazuje się miejscem, w którym się tę mowę ćwiczy, przestrzenią, gdzie rzeczywistość jest preparowana podług indywidualnego ciągu skojarzeń, pod dyktat prywatnych gramatyk i słowników.
Wiersz, wg Witkowskiego, nie jest dobrym miejscem dla żartów. Poeta dobywa ze swojej liry wyłącznie tony molowe. Ta poezja jest jak błyszcząca, srebrna pajęczyna, bez środka, bez kierunku, rozwieszona między wieloma chwilami jednocześnie, z jednej strony przyklejona do miejsc z dzieciństwa, z drugiej – osnuta wokół momentu, w którym pisany jest tekst. I jeżeli Witkowski decyduje się czasami na zabawę, zawsze daje do zrozumienia, że pisanie to nie igraszka, a co najwyżej rodzaj nerwowej wyliczanki, która świadczy o bosej i bolesnej wędrówce po zakamarkach pamięci. Bo przecież „w każdym kwitnieniu są początki gnicia” i nie wiadomo, „gdzie wyznaczyć linię podziału”.
O autorze
Marcin Orliński
Urodzony w 1980 roku. Poeta, krytyk literacki, publicysta. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i studiów doktoranckich w Instytucie Badań Literackich PAN. Redagował rubrykę „Wiersz Przekroju” w tygodniku „Przekrój” i serię wydawniczą „Biblioteka Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”. Mieszka w Warszawie.
Recenzja Marcina Orlińskiego z książki Jerzego Jarniewicza Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną, która ukazała się na stronie marcinorlinski.pl.
Recenzja Marcina Orlińskiego z książek Zima w małym mieście na granicy i Przygody przyrody, która ukazała się na stronie marcinorlinski.pl.