recenzje / ESEJE

Czas w probówkach

Marcin Orliński

Recenzja Marcina Orlińskiego z książki Preparaty Przemysława Witkowskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­my­sław Wit­kow­ski pra­co­wał na swój debiut od wie­lu lat. I było war­to. Bo jeśli te wszyst­kie kon­kur­sy lite­rac­kie i publi­ka­cje potrak­to­wać jako nie­ustan­ne ćwi­cze­nie warsz­ta­tu, to wła­śnie nad­szedł czas zbio­ru – Pre­pa­ra­ty to doj­rza­ły, prze­my­śla­ny i dopra­co­wa­ny pro­jekt poetyc­ki, w któ­rym zda­ją się kumu­lo­wać wszyst­kie dotych­cza­so­we doświad­cze­nia lirycz­ne Wit­kow­skie­go. A jakie to doświad­cze­nia? Wyda­je mi się, że naj­moc­niej­szą stro­ną tej poezji jest wyobraź­nia. Nie bez przy­czy­ny olbrzy­mi nacisk kła­dzie poeta na język, a dzię­ki inwen­cji i nie­zwy­kłe­mu spo­so­bo­wi spla­ta­nia obra­zów czy­tel­nik otrzy­mu­je w efek­cie wła­śnie to – pre­pa­ra­ty, pół­ży­we, sen­ne obra­zy, dziw­ne nad­pro­duk­ty z pogra­ni­cza róż­nych cza­sów i miejsc.

Stra­te­gię pre­pa­ro­wa­nia tego, co minio­ne, czy­tel­nik współ­cze­snej poezji dosko­na­le zna. To linia Kar­po­wi­cza i Sosnow­skie­go. Jed­nak sama nar­ra­cja, na któ­rą decy­du­je się Wit­kow­ski, o wie­le bar­dziej przy­po­mi­na poezję Roma­na Hone­ta, któ­ry został zresz­tą redak­to­rem tomu. Ba, nie­któ­re sfor­mu­ło­wa­nia czy akcen­ty nar­ra­cyj­ne wyda­ją się żyw­cem wzię­te z tek­stów auto­ra Ser­ca. Mam na myśli nie­mal pro­gra­mo­wą enu­me­ra­cję wra­żeń, nie­ustan­ną grę świa­tła i mro­ku, zde­rza­nie tech­no­lo­gii z natu­rą, łącze­nie jakie­goś lirycz­ne­go scjen­ty­zmu z natu­ra­li­zmem, a tak­że skłon­ność do roz­ma­zy­wa­nia obra­zu i atmos­fe­rę ogól­nej sen­no­ści i absur­du.

Wit­kow­ski dołą­cza więc do gro­na tych auto­rów, dla któ­rych naj­waż­niej­sze zda­je się wypra­co­wa­nie wła­sne­go języ­ka. Dla takich bowiem poetów, jak Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki, Kry­sty­na Miło­będz­ka, Dariusz Suska, Joan­na Muel­ler, Roman Honet czy – wła­śnie ‑Prze­my­sław Wit­kow­ski poezja rodzi się dzię­ki odpo­wied­nio popro­wa­dzo­nej nar­ra­cji, a nie­ustan­na pra­ca nad kształ­tem fra­zy oka­zu­je się głów­nym zada­niem poety. Owszem, poje­dyn­cze sło­wa są waż­ne, a wier­sza nie było­by bez wer­sy­fi­ka­cji i środ­ków sty­li­stycz­nych, jed­nak tym, co zda­je się sta­no­wić o jego sile, jest spo­sób snu­cia opo­wie­ści, a może nawet – sam spo­sób mówie­nia. Wiersz oka­zu­je się miej­scem, w któ­rym się tę mowę ćwi­czy, prze­strze­nią, gdzie rze­czy­wi­stość jest pre­pa­ro­wa­na podług indy­wi­du­al­ne­go cią­gu sko­ja­rzeń, pod dyk­tat pry­wat­nych gra­ma­tyk i słow­ni­ków.

Wiersz, wg Wit­kow­skie­go, nie jest dobrym miej­scem dla żar­tów. Poeta doby­wa ze swo­jej liry wyłącz­nie tony molo­we. Ta poezja jest jak błysz­czą­ca, srebr­na paję­czy­na, bez środ­ka, bez kie­run­ku, roz­wie­szo­na mię­dzy wie­lo­ma chwi­la­mi jed­no­cze­śnie, z jed­nej stro­ny przy­kle­jo­na do miejsc z dzie­ciń­stwa, z dru­giej – osnu­ta wokół momen­tu, w któ­rym pisa­ny jest tekst. I jeże­li Wit­kow­ski decy­du­je się cza­sa­mi na zaba­wę, zawsze daje do zro­zu­mie­nia, że pisa­nie to nie igrasz­ka, a co naj­wy­żej rodzaj ner­wo­wej wyli­czan­ki, któ­ra świad­czy o bosej i bole­snej wędrów­ce po zaka­mar­kach pamię­ci. Bo prze­cież „w każ­dym kwit­nie­niu są począt­ki gni­cia” i nie wia­do­mo, „gdzie wyzna­czyć linię podzia­łu”.

O autorze

Marcin Orliński

Urodzony w 1980 roku. Poeta, krytyk literacki, publicysta. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i studiów doktoranckich w Instytucie Badań Literackich PAN. Redagował rubrykę „Wiersz Przekroju” w tygodniku „Przekrój” i serię wydawniczą „Biblioteka Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania