recenzje / ESEJE

„Czekam na siebie za rogiem”. Kilka zdań o poezji Jána Ondruša

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego towarzysząca premierze książki Przełykanie włosa Jána Ondruša w tłumaczeniu Zbigniewa Macheja, wydanej w Biurze Literackim 6 kwietnia 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Gdy czy­tam wiersz „Kochan­ko­wie” Jána Ondru­ša z jego książ­ki Prze­ły­ka­nie wło­sa prze­tłu­ma­czo­nej przez Zbi­gnie­wa Mache­ja i sły­szę sło­wa: „Two­ją lewą pierś/ leżą­cą na tale­rzu, prze­ro­śnię­tą drutem,/ prze­szy­tą na maszy­nie do szycia,/ moż­na prze­glą­dać” (s. 15), to myślę o Gro­cho­wia­ku i Wojacz­ku. Już nigdy nie wywi­kłam się z tych pol­skich sko­ja­rzeń. Nagle przy­po­mi­na się zupeł­nie zapo­mnia­ny poeta Sta­ni­sław Pię­tak – i jego księ­ży­co­we kra­jo­bra­zy, jego liry­za­cja kosz­ma­ru ist­nie­nia w jakiś spo­sób podob­na do Ondru­šo­wych zakli­nań. I jesz­cze Emil Laine. O nim tak­że myśla­łem, czy­ta­jąc wier­sze Jána Ondru­ša. Krew, nóż, cię­cie, lęk, zagro­że­nie (o, igła nawet) – te pierw­sze, naj­prost­sze sygna­ły połą­czy­ły echem nie­któ­re wier­sze Laine’a z pew­ny­mi utwo­ra­mi Ondru­ša. Para­dok­sal­nie przy­szedł na myśl Tade­usz Nowak, jed­nak nie poprzez melo­dię i ryt­mi­kę wier­sza, lecz przez przy­wo­ły­wa­ne arche­ty­py i sym­bo­le, bo oprócz noża są jesz­cze na przy­kład księ­życ, stud­nia, kamień, wilk.

Być może wiej­skie dzie­ciń­stwo Ondru­ša mia­ło tu jakiś wpływ. Jego pier­wot­ną prze­strze­nią lirycz­ną rzą­dzą głę­bo­ko prze­ży­te obra­zy z pierw­szych lat życia na Nizi­nie Nad­du­naj­skiej w połu­dnio­wej Sło­wa­cji. Jakieś podwór­ko, pole, pły­ną­ca bądź sto­ją­ca woda, psy i inne zwie­rzę­ta, przy­do­mo­we drze­wa, jabł­ko, wnę­trze domu, drzwi, lustro, okna itd. Mała prze­strzeń, na swój spo­sób rusty­kal­na, ale groź­na, nie­po­ko­ją­ca. Nic z sie­lan­ki.

Sie­lan­ka może kie­dyś była, ktoś mówił o niej, coś sły­sza­no na jej temat. To jakieś odle­głe tło cięż­ko doświad­czo­ne­go, pora­żo­ne­go świa­ta. Obec­nie decy­du­ją­cy głos mają gro­za, prze­ra­że­nie, świa­do­mość zabu­rze­nia. I nie ma moż­li­wo­ści powro­tu do sta­nu sprzed pęk­nię­cia świa­ta. Co spo­wo­do­wa­ło znisz­cze­nie hipo­te­tycz­nej sie­lan­ki? Z jed­nej stro­ny doświad­cze­nia histo­rycz­ne (Zbi­gniew Machej w posło­wiu dokład­nie opi­su­je psy­chicz­ne mecha­ni­zmy doświad­cza­nych przez poetę ura­zów ze stro­ny nazi­zmu, a potem komu­ni­zmu), z dru­giej stro­ny uwa­run­ko­wa­nia oso­bo­wo­ścio­we, kru­chość, nie­zwy­kła nad­wraż­li­wość auto­ra tych wier­szy. Trud­no orzec, co wła­ści­wie, i w jakim pomie­sza­niu czy natę­że­niu, wpę­dzi­ło go do zakła­du psy­chia­trycz­ne­go. Tutaj mogę tyl­ko podzie­lić się wra­że­nia­mi czy­tel­ni­ka, któ­ry zwra­ca uwa­gę na dotkli­we ozna­ki roz­pa­du świa­ta.

Muszę przy­znać, że to w tej poezji naj­bar­dziej przej­mu­ją­ce i ory­gi­nal­ne. To, jak się mówi mimo nie­moż­li­wo­ści utrzy­ma­nia kon­wen­cji mówie­nia na przy­ję­tym pozio­mie. Oczy­wi­ście, poezja zazwy­czaj zry­wa z taką kon­wen­cją, two­rząc swo­ją. Rzecz w tym, że tu zane­go­wa­no poży­tek i tej dru­giej, stric­te poetyc­kiej, kon­wen­cji. „Nie ma słów na to, co czu­ję, na to, co prze­ży­wam” – zda­je się mówić pod­miot, i jed­nak jakieś znaj­du­je. Lecz by to uczy­nić, musi zejść z wydep­ta­nej ścież­ki lirycz­ne­go wyzna­nia, musi mno­żyć nie­po­ję­te i nie­po­ko­ją­ce obra­zy, by cho­ciaż zbli­żyć się do praw­dy wypeł­nia­ją­ce­go go bólu. Czy to zry­wa­nie z przy­ję­tą kon­wen­cją lirycz­ną nisz­czy udrę­czo­ną psy­chi­kę, wpły­wa­jąc na dez­in­te­gra­cję oso­bo­wo­ści, czy wręcz prze­ciw­nie – każ­dy wiersz jest pró­bą oca­le­nia toż­sa­mo­ści na prze­kór cisną­cym się tera­peu­tycz­nym bana­łom i kon­so­la­cyj­nym fra­ze­som? Nie potra­fię na to odpo­wie­dzieć. Dobrze czy­ta się te wier­sze, bez pozna­wa­nia odpo­wie­dzi.

Jed­nym z powta­rza­ją­cych się wąt­ków jest obse­sja wiwi­sek­cji twa­rzy – i w ogó­le cia­ła, róż­nych jego czę­ści, tur­pi­stycz­nie i jak­by kubi­stycz­nie przed­sta­wia­nych człon­ków. To nie tyl­ko pod­sta­wie­nie lustra, co jest typo­we dla liry­ki, ale raczej wcho­dze­nie w lustro, roz­trza­ski­wa­nie jego tafli, wydo­by­wa­nie wie­lo­krot­ne­go, czę­sto w zakrwa­wio­nych szkieł­kach, auto­por­tre­tu. Jest w tym jakaś pasja „skła­da­cza słów”, ale jesz­cze bar­dziej „ukła­da­cza życia”, „ciu­ła­cza doraź­ne­go sensu”(tu alu­zja do wier­szy, w któ­rych sło­wac­ki poeta stwa­rza coś w rodza­ju lako­nicz­nej auto­cha­rak­te­ry­sty­ki, posłu­gu­jąc się okre­śle­nia­mi typu „uni­kacz”, „oglą­dacz”, „obśli­niacz” czy „wyco­fy­wacz”), jest w tym tak­że praw­dzi­wy hero­izm wyklu­czo­ne­go przez spo­łe­czeń­stwo nie­wy­god­ne­go świad­ka, któ­ry wła­sne neu­ro­tycz­ne halu­cy­na­cje prze­ciw­sta­wia, albo pod­sta­wia niczym lustro, przy­ję­tym i do wie­rze­nia poda­nym spo­łecz­nym halu­cy­na­cjom.

Sza­leń­czy upór doty­czy tak­że rozu­mie­nia poezji. Jej total­ność odczu­wa się w tym wyda­niu na spo­sób lirycz­ny. Pod­kre­ślam – lirycz­ny, a nie spo­łecz­ny, zaan­ga­żo­wa­ny, psy­cho­lo­gicz­ny, filo­zo­ficz­ny, histo­rycz­ny itd. To, co według Ondru­ša jest liry­ką, nie potrze­bu­je żad­ne­go wspar­cia. Nie temat ją two­rzy, lecz ude­rza­ją­ca czy­tel­ni­ka fala gnie­wu, żalu i innych emo­cji. To ona ma poru­szyć, a potem skło­nić do reflek­sji. W prze­tłu­ma­czo­nym przez Zbi­gnie­wa Mache­ja frag­men­cie auto­bio­gra­ficz­nym czy­ta­my: „Nawet w lirycz­nym wier­szu poja­wia­ją się jakieś poglą­dy, idee, filo­zo­fia, war­to­ści poznaw­cze. Trze­ba je jed­nak stam­tąd wyłu­go­wać. Wiersz bowiem przede wszyst­kim nie chce przed­kła­dać tego rodza­ju kwe­stii, któ­rych się od nie­go ocze­ku­je. W pierw­szej kolej­no­ści dąży do liry­zmu. Filo­zo­fia, pogląd, war­to­ści poznaw­cze to tyl­ko oko­licz­no­ści, prze­słan­ki i skut­ki lirycz­nej pery­pe­tii, jej szcze­gó­łów, into­na­cji”.

To wła­śnie liry­ka, a nie jakieś okre­ślo­ne poglą­dy, ska­zu­je poetę na samot­ność, a zda­rza się, jak w tym przy­kła­dzie, że i na cier­pie­nie. Liry­ka jest kło­po­tli­wa, trud­no użyć jej do cze­go­kol­wiek. Tak rozu­mia­na liry­ka jest zama­chem na natu­ral­ność, zwy­kłość, oby­czaj­ność, na pań­stwo­wy porzą­dek, na komu­ni­ka­cyj­ny ład. Nie wia­do­mo, skąd się wzię­ła i do cze­go zmie­rza. O usu­wa­niu z prze­strze­ni spo­łecz­nej cze­goś tak nie­ja­sne­go i obmier­z­łe­go marzył Pla­ton. Zbi­gniew Machej pisze w posło­wiu o nie­wy­go­dzie ist­nie­nia liry­ka i jego liry­ki: „W warun­kach opre­syj­ne­go pań­stwa i znie­czu­lo­ne­go spo­łe­czeń­stwa poeta lirycz­ny nie­uchron­nie sta­je się odszcze­pień­cem, któ­ry poru­sza się na pogra­ni­czu norm, coraz bar­dziej spy­cha­ny na mar­gi­nes, prze­klę­ty i ubez­wła­sno­wol­nio­ny w maje­sta­cie pra­wa sko­rum­po­wa­ne­go przez funk­cjo­na­riu­szy ide­olo­gii”.

Wyda­je mi się jed­nak, że w warun­kach każ­de­go pań­stwa poeta jest – mówiąc języ­kiem Kon­ra­da Góry – „bez­pań­stwow­cem”, odszcze­pień­cem, kimś nie­sły­cha­nie i pro­wo­ka­cyj­nie zbęd­nym. Musia­łem prze­czy­tać ten (mistrzow­sko prze­tłu­ma­czo­ny) tomik sło­wac­kie­go liry­ka, żeby to wresz­cie w tak moc­ny i wyra­zi­sty spo­sób do mnie doszło.

 

belka_2

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania