W ciągu kilku miesięcy Piotr Sommer opublikował trzy książki poetyckie: summę swojej liryki Rano na ziemi, tom nowych wierszy Dni i noce oraz książkę z wierszami dla dzieci Przed snem.
Jak czytać razem te tomy? To nie jest pytanie banalne, które można by zadać innym poetom, gdyby tak nas w krótkim czasie obdarowali. Książki Sommera pojawiły się szybko obok siebie, jakby na kontrastowe uzmysłowienie wiernym czytelnikom długich odstępów pomiędzy dawniejszymi tomami. Ta czasowa nierównomierność symbolicznie została zapowiedziana już w pierwszym tomie poety, z 1977 roku, w obrazie schodów i stąpania po nich ku coraz wyższym stanom świadomości: „stopnie zwiększają swą wysokość z każdym nowym stopniem”. Oto sama przerwa, luka czasowa – raz długa, a raz krótka – staje się jedną z najważniejszych treści tej poezji, bo dojmująco uprzytamnia, jak bardzo czas pomiędzy książkami (i między wierszami) tęskni za człowiekiem, który je napisał, a zarazem rozszerza jego świadomość. I jak go pochłania. – To jest zgodne z duchem tej poezji jako całości spójnej i przezroczystej, poezji, która w jednym akcie lektury otwiera się i spełnia.
Otwartość i spełnienie widoczne są we wnętrzu każdej z trzech ostatnio wydanych książek, a szczególnie w wyborze poezji Rano na ziemi. Złączenie pod jedną okładką podkreśla, że pomiędzy tomami upływały lata – i razem z tymi latami rozmaite wiersze związują się w przestronną całość. Znamienny jest magiczny układ tego wielkiego wyboru. W ogromnej większości to te same utwory, co w wydanych w roku 1997 Nowych stosunkach wyrazów, ale jest w jego kompozycji coś nieuchwytnie innego, inne wytwarzają się połączenia, wiersze odsłaniają sobie nawzajem inne krawędzie i płaszczyzny…
Pierwsze zdania mojej recenzji są intuicyjne, bo przy czytaniu wierszy Sommera, mimo ich konkretności i dbałości o realia, intuicja jest najważniejsza. Jest się zdanym na intuicję – i chce się być zdanym tylko na nią! Tego pragnie sama ta liryka – wiersze nie zatrzymują się, żeby dokonać refleksji nad sobą: w jednym momencie, a raczej w jednym przepływie swojego istnienia, oczekują na siebie, „tworzą się” i przyglądają się sobie. To zostało wprowadzone w ruch już na początku twórczości. W „Wierszu” z debiutanckiego tomu czytamy, jak wiersz powstaje: „wtedy dopiero gdy wszystko/ będzie już tylko czekaniem/ na mnie/ wnikliwie się nad tym/ zastanowię”. – To oczywiście nie tylko wiersz o wierszu, nie tylko autotematyzm – to również egzystencjalna autorefleksja nad biegunami: istnienia i namysłu nad istnieniem.
I jeszcze jedno usprawiedliwienie intuicyjności moich rozważań. Każde pojęcie, które chciałoby się zastosować do poezji Sommera, jest przez nią wprawiane w szybkie i niejednoznaczne poruszenia, wymaga znaczeniowego rozwinięcia na przestrzeni całej tej poezji, zrównuje się z nią, z jej całkowitą „wymową”. A temu tylko intuicja czytelnicza może sprostać. Przykładem pojęciowego wszech-ogarnięcia może być ironia, często przywoływana przez krytyków piszących o Sommerze. Jedynym odpowiednim jej określeniem wydaje się maksymalistyczna definicja dana przez Émile Ciorana: „To nie poezja, to ironia jest nieprzetłumaczalna. Dlatego, że ironia w stopniu jeszcze większym niż poezja przywiązana jest do słów, do ich niepochwytnych niuansów i ładunku uczuciowego.” – W tym ujęciu ironia jest zrównana z całością operacji językowych dokonywanych przez ludzi. Operacji kolokwialnych. Sam poeta napisał w wierszu „Niedyskrecje” o „ironiach/ których nikt nie chwyci, krótkotrwałych/ i nieakcentowanych”. – Niepochwytność i krótkotrwałość ironii paradoksalnie czyni ją wyrazistą i powszechną.
Przez długie lata czytelnikom Piotra Sommera jako pierwsza i najważniejsza rzucała się w oczy wirtuozeria kolokwialnego stylu. Pod nią, rzadko rozpoznawane, kryły się sensy głębsze.
Ta poezja tworzy przestrzeń gry pomiędzy zdarzeniami i rozmowami, jedne i drugie się autonomizują. Jakikolwiek dzień, nawet poddany zapomnieniu, ma w sobie zdarzeniowy „tropizm”, „odrasta” w kierunku nowych zdarzeń. Ten podstawowy instynkt pojawia się w pierwszym wierszu Dni i nocy, w „Zaniedbaniu”. Jeden dzień, jakiś przypadkowy czwartek, chociaż całkowicie „zatopiony” przez następujące po nim dni, to jednak „ni przypiął/ ni przyłatał, bierze/ i odrasta”. I zaraz wiersz następny, „To niech się teraz cierpi”, jest niedokonaną rozmową o rozmowie, a tematem tej rozmawiającej o sobie rozmowy jest i ona sama i jej zdarzeniowa przyszłość – może śmierć, granica zdarzeń i rozmów?
Ma się wrażenie, że to zdarzenia i rozmowy we wzajemnym oddziaływaniu powołują ludzi do istnienia, a nie odwrotnie! Zdarzenia i rozmowy aż tak się autonomizują, że stają się pułapkami na ludzkie jestestwa – jakby ludzie prowokowali zdarzenia i rozmowę o tych zdarzeniach, żeby „dać się złapać” w istnienie, żeby po prostu być.
Ale między zdarzeniami i rozmowami jest nie tylko relacja zgodnego współtworzenia osób. Wprawdzie zdarzenia najczęściej rozmowę przyciągają, bywa jednak i tak, że zdarzenie odstręcza rozmowę o sobie, odsyła ją na dystans. Czasami rozmowa jest sercem zdarzenia, a czasami jest zewnętrzna, zdarzenie „obgaduje”.
W grze zdarzeń i rozmów najważniejsza wydaje się intonacja. (Nie rytm, nie melodia, nie „fraza”.) Intonację trzeba tu rozumieć jako zjawisko o wiele szersze niż czysto językowe – to także „intonacja” melodii, w jaką układa się życie i refleksja o nim. Właśnie tak pojmowana intonacja, kontynuując się z wiersza na wiersz, zapewnia spójność tej twórczości, zawsze o niej pamiętamy przy czytaniu, ona „wtrąca się” między sensy poetyckich zdań, sama staje się sensem w zdaniach, poza zdaniami, ponad nimi.
Jaki to jest sens? – Istnieje w polszczyźnie intonacja, która najbardziej władczo rządzi melodią i rytmem – intonacja pytania. Pytania Sommera są dziwnie temperowane, dlatego prawie nigdy nie odczuwamy ich jako pytań. Stojąc przed jakimś stanem rzeczy albo przed jakimś człowiekiem, te pytania onieśmielają się, wyczuwają własną zasadniczą niestosowność – bo po co pytać o kogoś albo o coś, jeśli ten ktoś albo to coś po prostu j e s t i na wszystko tym, że j e s t wyczerpująco odpowiada? Ale przecież pytania jednocześnie odczuwane są jako konieczne, bo bez ich zadawania nie jesteśmy kimś wobec kogoś, czegoś…
Intonacja jest u Sommera nie-zadanym pytaniem, pytaniem tuż przed chwilą, kiedy będzie zadane. Pytaniem, oczekującym na swoją chwilę, albo chcącym się z tej chwili wycofać, przetrwać w zawieszeniu ponad chwilą. To sprawia wrażenie wieczystego zastrzeżenia. Bywa też, że wiersz pytaniem reaguje na brak odpowiedzi zwykle ukryty w odpowiedzi fałszywej. Wtedy reaguje panicznym odwrotem, szaleńczym atakiem, stuporem, drżeniem – gwałtownymi formami zastrzeżenia.
Gdybym miał powiedzieć, jaka jest cecha swoista ironii w tej poezji, to powiedziałbym, że jest to ironia zastrzeżeń. Jej mechanizm uwidocznia się w prawie każdym utworze. Na przykład w poincie wiersza „Niewiedza” z „Czynnika lirycznego”:
Wstyd i śmiech na przemian tamuje mi usta.
Wstydzę się o tym pomyśleć; śmieszy mnie, że się wstydzę.
Myślę, że to wstyd z powodu oczywistości, brutalności albo nadmiernej dociekliwości pytania; i śmiech z powodu takiego właśnie wstydu.
Wszystko to uogólnia się i prowadzi ku najważniejszemu, najboleśniejszemu aspektowi intonacji. Ku intonacji samego istnienia, intonacji życia. U Sommera jest to nieustające istnienie pomiędzy „tak” i „nie”. To, co ostateczne, własna śmierć i śmierć bliskich, jest możliwością albo niemożliwością mówienia o niej. Intonacja jak stojąca fala pomiędzy tymi krańcami nadaje poezji niepowtarzalne napięcie.
Intonacja wierszy Sommera formuje ich przebieg, temu formowaniu podlega strumień zdarzeń i strumień mowy wplecionej w zdarzenia, utożsamionej ze zdarzeniami i samej będącej zdarzeniem. Dlatego pojawia się w Dniach i nocach (w wierszu „Też coś”) pytanie pełne wątpliwości:
No więc czy najpierw fakty
czy mówienie o nich,
i czy naprawdę nic innego
w grę nie wchodzi.
A w innym utworze z tego samego tomu znakomicie uwidocznione jest owo „coś innego” i jego „wchodzenie w grę” toczącą się między mową a faktami – faktami, które zawsze u Sommera są zdarzeniowe. Ten wiersz wydaje mi się kluczowy dla intonacji życia i twórczości tego poety:
Idziemy sobie po ulicy
i to i owo się odkleja
jak gdyby pamięć naprawdę
była nawinięta na jedną szpulkę, gładko
i bez węzełków. Taśma się wyświetla
sobie samej, odruchowo, bo szpula toczy się
i jest toczona, i tę podwójność
chyba nawet lubi.
Jak ten wiersz rozumiem? W pierwszej warstwie wydaje mi się on wewnętrzną, psychologiczną stroną tego, co u Franka O’Hary, poety, którego Sommer wprowadził w centrum pokoleniowej świadomości całej formacji poetyckiej w Polsce, było ostentacyjnie zewnętrzne, nieomal behawioralne: spaceru przez wielkie miasto i w mijanych widokach odzwierciedlania psychiki przechodnia.
W warstwie głębszej jest to wnikliwa analiza działania pamięci i jej treści. Pamięć ma swoją autonomię („taśma się wyświetla sobie samej”), jest „odruchowa” i samowolna, automatyczna, niezależna od potrzeb teraźniejszego „ja”, nieutylitarna dla „ja”. Taka pamięć ma swoje suwerenne piękno. A ono możliwe jest do bezinteresownego pochwycenia dlatego jedynie, że istnieje równoległość: ja „toczy” tę pamięć, a więc ma intencję wspominania, a pamięć, niejako pomimo tej intencji, toczy się samoistnie. A życie „lubi tę podwójność”, czuje do siebie sympatię, bo to życie jest ową szpulą… W tym wyświetlaniu się i toczeniu jest zabawa i przymus, poetycka swoboda i dyscyplinujący los.
W utworach wcześniejszych rozpoznajemy podobną formę zależności i autonomii „ja” i jego wspomnień, na przykład w wierszu „Jestem notatnikiem” albo w poemacie prozą „Przepustka, obie strony”.
W ten sposób zbliżyłem się do problemu zasadniczego: tożsamości „ja” w tej poezji. Kim jest mówiąca osoba tych wierszy? Kim są inni ludzie?
Jest pewien klasyczny zestaw pytań o podmiotowość, które zadać można poezji tego rodzaju: Czy ktoś, kto mówi, jest podsłuchiwaczem? A może prowokatorem napuszczającym sytuacje na rozmowy i rozmowy na sytuacje? Czy jest inscenizatorem zdarzeń i mowy? Oryginalność Sommera każe uznać te pytania za nietrafne.
„Ja” poezji Sommera wywodzi się z mowy, rodzi się w jej wnętrzu. Jakkolwiek by „ja” obchodziło się ze światem, czasami chcąc dystansu, to jednak pozostaje w ochronnej, macierzystej, nadopiekuńczej otulinie mowy. Dlatego „ja” nigdy nie jest wyizolowane, chętnie poddaje się mowie świata o tym „ja” i równie chętnie samo o świecie mówi. Obowiązuje tu podobna wzajemność, jak uzmysłowiona obrazem toczącej się i toczonej „szpulki”.
Wiersze Sommera, będąc z natury rzeczy emanacjami mowy, potrafią wyrażać coś z z a jej horyzontu, ale częściej reprezentują mowę, dają coś do zrozumienia niejako z a mowę – wtedy eksponowana jest Osoba poety, Przedstawiciela Mowy. I jest też tak, że mowa „mówi poetą”, wtedy jego podmiotowość jest po części ubezwłasnowolniona. W ten sposób ta poezja ukazuje wszystkie odmiany dzisiejszej literackiej podmiotowości.
Utworem koronnym są słynne „Niedyskrecje”, których tematem jest przesilanie się mowy i autorskiego „ja”. Omawiając ten wiersz krytycy raczej biorą stronę mowy niż wyrażanego przez mowę „ego”. A przecież pointa brzmi:
I lubi się jeszcze pewne słowa i te, za przeproszeniem,
składnie, które udają, że coś je z sobą łączy.
W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,
włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca.
Powiedziane tu jest jasno, czemu oddaje się prymat – ludzkiemu „ja”! Owszem, można też przyjąć, że jedyną szansę na uchronienie podmiotowości dają poecie szczeliny mowy. Ale nade wszystko o podmiotowość chodzi poecie, później dopiero o mowę!
Tak było już w debiutanckich wierszach poszukujących między słowami miejsca dla „ja” – znaczące jest, że zbiór Rano na ziemi otwiera „Wiersz (Spływam po zwierciadle)”, a w nim zdanie kluczowe: „Wykorzystuję szansę poznania siebie/ oglądam się dokładnie jestem ostrożną kroplą/ kopią” – wiersz, poezja, jest tożsamościową kopią autora. To proste stwierdzenie rozrasta się później w kilkudziesięcioletnią meandryczną drogę poetycką, drogę przez całą fizyczną geografię językowej planety – ale nigdy nie gubi swojej prostoty.
Czasami tak bywa w twórczości poety, że sugestywność jakiegoś jednego wiersza i jego przesłania równoważy mnóstwo niuansów innych wierszy. Tak dzieje się z lirykiem „W piwnicy” i jego surowym, nienaruszalnym ustanowieniem „ja”, którego tożsamość jest w stanie przetrwać wszelkie językowe względności swojego statusu. Anegdota tego utworu jest wstrząsająca: w nadmuchanym materacu odnalezionym po latach przechował się oddech z przeszłości – wypuszczone powietrze okazało się „obce i tylko trochę stęchłe”. Ale jest w nim to samo „ja”. Swoje i obce.
„Ja” jako Inny… Ta poezja żyje Rimbaudowskim paradoksem. Inni są mną… Wytwarza się niezwykle intymna międzyosobowa więź. Przez pisarstwo Sommera przewija się historia rodzinna – od pierwszego po najnowszy tom znajdujemy wzruszające wiersze o babci, dziadku, matce, ojcu, żonie, dzieciach. I o wielu przyjaciołach, znajomych. Są to portrety, w których zaczajony jest autoportret. I bywa odwrotnie: odbicie własnej twarzy w okiennej szybie nagle przyzywa twarz ojca („Balkon w Kazimierzu”).
Te „rodzinne” i „przyjacielskie” związki są dyskretne. Ustanawiają emocjonalną więź, która będąc jawnym tematem, zarazem nie chce być zagłuszona swoją ekspresją, w tym, co wymowne szuka sobie ciszy, milczącego współodczuwania. O bliźnich mówi się „wszystko” – jednak tak, żeby więcej było tajemnicy niż wypowiedzenia.
Ludzie „są” pomiędzy słowami. Ludzi „nie ma” pomiędzy słowami. – Takie są „składnie” Sommera, znają tylko te dwie funkcje: obecność ludzką i nieobecność. Radość z tego, że ludzie są. (Ta radość to po prostu możliwość mówienia.) Smutek z tego, że ich nie ma. (Po prostu smutek zaniemówienia po ich śmierci.) – Taki jest jego liryzm.
A jaka jest „socjologia”? Związki między ludźmi tworzą organiczną sieć, osobne, rozrastające się jestestwo, którego życiowa ekspansja odbywa się wzdłuż linii relacji pomiędzy osobami, wszystkimi osobami występującymi w tej poezji. Ta sieć międzyludzkich związków nie ma jakiejś strukturalnej autonomii ani abstrakcyjnej sztywności – to jest życie wszystkich między wszystkimi, w napięciach i bezwładach. W poezji Sommera, jak ongiś w poezji Whitmana, ale na pośpieszny sposób naszych czasów, rozpoznajemy dynamikę istnienia ludzi między ludźmi, wszystkich „ja” między wszystkimi „ja”. Żadna „naukowa” socjologia nie byłaby w stanie nadążyć za ruchliwością takiej poetycko uchwyconej społeczności.
Przestrzenią pochłanianą przez tę sieć – i jej połowem – są słowa spojone z wydarzeniami ściślej nawet niż w rozmowie, która uczestniczy w ludzkich sytuacjach, albo je komentuje. Słowno-wydarzeniowy pokarm tej poezji to najbardziej elementarna substancja życia. Słowa nadają życiu energię przemian, czyli wydarzeń, a wydarzenia wchłaniają słowa i przetwarzają je w życie, odbierają im abstrakcyjność, likwidują ich oderwanie, zdystansowanie. Chodzi w tej liryce o życie wszystkich między wszystkimi. Ktoś mówiący tymi wierszami nie zajmuje „punktu widzenia”, jest zbiorem kierunków, linii rozprzestrzeniania się sieci międzyludzkich związków. Jego osobowość jest bardziej relacyjna niż to mogła zaprojektować którakolwiek z odmian filozofii dialogu. To osobowość będąca relacyjnością samą!
Dzięki swojej „sieciowej” naturze poezja Sommera jest kroniką życia społecznego uchwyconego w niezwykłych aspektach. Pokazuje, jak historia i socjologia kształtuje najbardziej intymne „ja”. A jednocześnie zwyczajne odruchy ironii i oburzenia, zrezygnowania i zmęczenia mają moc przenikania na wskroś wszystkich socjologicznych i historycznych masywów, opresji.
Gesty społeczne tej poezji są zamierzone dla najmniejszej możliwej sceny. Odbywają się w małych grupach. Ale przez ograniczenie nabierają siły, która pozwala im swobodnie dosięgać zjawisk makrospołecznych.
Zagłada świata to byłoby zniszczenie takich „sieciowych”, subtelnych związków. Może ona już się dokonuje? Sugestię znajdujemy w „Psiej kostce” z nowego tomu:
Nikt z nikim nie rozmawia,
nikt z nikim nie myśli,
nie zagaduje po cichu […]
Świat ginie po kawalersku
i po panieńsku
Uważna lektura tej poezji pozwala odnaleźć niespodziewany ratunek przed takim ostatecznym społecznym wyalienowaniem. W dawnym wierszu „Przenosiciel” rola poety jest określona romantycznie:
Przenosi słowa (z ust – na usta),
gesty (z matki i kilku przyjaciół
na dziecko), i własne dziecko
(z domu – pod miasto),
właściwie przewozi
na czyste powietrze
Ten sens w dalszym ciągu utworu zostaje zironizowany, nieomal zanegowany, ale przypomniał mi się po przeczytaniu Dni i nocy. Panuje w tym tomie dziwna powietrzność, dokonuje się przeniesienie sfery „ja” i sfery międzyludzkich relacji „w powietrze” ponad ludźmi. Najpiękniejsze i najbardziej sugestywne wiersze tego rodzaju to „Druga połowa”, „Podloty”, „Niebo w Nebrasce”. Tam, gdzie spojrzenie samo wytwarza w sobie przestrzeń patrzenia, tam, gdzie ludzie unoszą się ponad siebie, tam gdzie niebo otwiera się „przezroczystym nic”, świat nabiera nieskończonej głębokości, a ta głębia jest lekka jak oddech. Nie ma nic wspólnego z solenną, skamieniałą, litą głębią tzw. „poezji metafizycznej”. To otwarta metafizyka poezji.
W specjalny sposób wyraża się ona w utworach, w których pojawiają się dzieci i w wierszach dla dzieci zebranych w tomie Przed snem. (Przed chwilą przekonaliśmy się jak ważne jest dziecko dla „poety – przenosiciela”.)
W atmosferę wierszy dla dzieci znakomicie wprowadza „dorosły” liryk „Piosenki uliczne” z tomu Kolejny świat. Poeta ma w nim sen:
Szedłem z dzieckiem pod rękę
i niechcący rozmawiałem z nim wierszem
I budząc się pamiętałem jeszcze
jak bardzo nie chciałem wciągnąć go do swego snu
Książkę wierszy dla dzieci Sommer zatytułował Przed snem, być może w nawiązaniu do tego liryku. Sommer mówi do dziecka, które jest wyobraźnią, czyli snem swojej rozwijającej się osobowości. Sen dziecka chce uchronić przed snem dorosłego – ale jednocześnie z wielką delikatnością pokazuje mu ten dorosły sen, tę dorosłą wyobraźnię.
Taka jest jeszcze jedna funkcja „zastrzeżeniowej” intonacji poezji Sommera, może najważniejsza: ustrzec się przed okrucieństwem prawdy w jedyny uczciwy sposób: pokazując ją całą. Osobne studium należy się drastycznym politycznym i społecznym faktom, jakie ta poezja zarejestrowała przez kilkadziesiąt lat. Okazałoby się wówczas, że jest to również poezja obywatelska.
Tekst ukazał się po raz pierwszy w „Kwartalniku Artystycznym”, nr 2/2009. Dziękujemy Autorowi i Redakcji za zgodę na przedruk.