recenzje / IMPRESJE

Człowiek, my, nasza prawda

Piotr Matywiecki

Recenzja Piotra Matywieckiego z książki Dni i noce Piotra Sommera.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W cią­gu kil­ku mie­się­cy Piotr Som­mer opu­bli­ko­wał trzy książ­ki poetyc­kie: sum­mę swo­jej liry­ki Rano na zie­mi, tom nowych wier­szy Dni i noce oraz książ­kę z wier­sza­mi dla dzie­ci Przed snem.

Jak czy­tać razem te tomy? To nie jest pyta­nie banal­ne, któ­re moż­na by zadać innym poetom, gdy­by tak nas w krót­kim cza­sie obda­ro­wa­li. Książ­ki Som­me­ra poja­wi­ły się szyb­ko obok sie­bie, jak­by na kon­tra­sto­we uzmy­sło­wie­nie wier­nym czy­tel­ni­kom dłu­gich odstę­pów pomię­dzy daw­niej­szy­mi toma­mi. Ta cza­so­wa nie­rów­no­mier­ność sym­bo­licz­nie zosta­ła zapo­wie­dzia­na już w pierw­szym tomie poety, z 1977 roku, w obra­zie scho­dów i stą­pa­nia po nich ku coraz wyż­szym sta­nom świa­do­mo­ści: „stop­nie zwięk­sza­ją swą wyso­kość z każ­dym nowym stop­niem”. Oto sama prze­rwa, luka cza­so­wa – raz dłu­ga, a raz krót­ka – sta­je się jed­ną z naj­waż­niej­szych tre­ści tej poezji, bo doj­mu­ją­co uprzy­tam­nia, jak bar­dzo czas pomię­dzy książ­ka­mi (i mię­dzy wier­sza­mi) tęsk­ni za czło­wie­kiem, któ­ry je napi­sał, a zara­zem roz­sze­rza jego świa­do­mość. I jak go pochła­nia. – To jest zgod­ne z duchem tej poezji jako cało­ści spój­nej i prze­zro­czy­stej, poezji, któ­ra w jed­nym akcie lek­tu­ry otwie­ra się i speł­nia.

Otwar­tość i speł­nie­nie widocz­ne są we wnę­trzu każ­dej z trzech ostat­nio wyda­nych ksią­żek, a szcze­gól­nie w wybo­rze poezji Rano na zie­mi. Złą­cze­nie pod jed­ną okład­ką pod­kre­śla, że pomię­dzy toma­mi upły­wa­ły lata – i razem z tymi lata­mi roz­ma­ite wier­sze zwią­zu­ją się w prze­stron­ną całość. Zna­mien­ny jest magicz­ny układ tego wiel­kie­go wybo­ru. W ogrom­nej więk­szo­ści to te same utwo­ry, co w wyda­nych w roku 1997 Nowych sto­sun­kach wyra­zów, ale jest w jego kom­po­zy­cji coś nie­uchwyt­nie inne­go, inne wytwa­rza­ją się połą­cze­nia, wier­sze odsła­nia­ją sobie nawza­jem inne kra­wę­dzie i płasz­czy­zny…

Pierw­sze zda­nia mojej recen­zji są intu­icyj­ne, bo przy czy­ta­niu wier­szy Som­me­ra, mimo ich kon­kret­no­ści i dba­ło­ści o realia, intu­icja jest naj­waż­niej­sza. Jest się zda­nym na intu­icję – i chce się być zda­nym tyl­ko na nią! Tego pra­gnie sama ta liry­ka – wier­sze nie zatrzy­mu­ją się, żeby doko­nać reflek­sji nad sobą: w jed­nym momen­cie, a raczej w jed­nym prze­pły­wie swo­je­go ist­nie­nia, ocze­ku­ją na sie­bie, „two­rzą się” i przy­glą­da­ją się sobie. To zosta­ło wpro­wa­dzo­ne w ruch już na począt­ku twór­czo­ści. W „Wier­szu” z debiu­tanc­kie­go tomu czy­ta­my, jak wiersz powsta­je: „wte­dy dopie­ro gdy wszystko/ będzie już tyl­ko czekaniem/ na mnie/ wni­kli­wie się nad tym/ zasta­no­wię”. – To oczy­wi­ście nie tyl­ko wiersz o wier­szu, nie tyl­ko auto­te­ma­tyzm – to rów­nież egzy­sten­cjal­na auto­re­flek­sja nad bie­gu­na­mi: ist­nie­nia i namy­słu nad ist­nie­niem.

I jesz­cze jed­no uspra­wie­dli­wie­nie intu­icyj­no­ści moich roz­wa­żań. Każ­de poję­cie, któ­re chcia­ło­by się zasto­so­wać do poezji Som­me­ra, jest przez nią wpra­wia­ne w szyb­kie i nie­jed­no­znacz­ne poru­sze­nia, wyma­ga zna­cze­nio­we­go roz­wi­nię­cia na prze­strze­ni całej tej poezji, zrów­nu­je się z nią, z jej cał­ko­wi­tą „wymo­wą”. A temu tyl­ko intu­icja czy­tel­ni­cza może spro­stać. Przy­kła­dem poję­cio­we­go wszech-ogar­nię­cia może być iro­nia, czę­sto przy­wo­ły­wa­na przez kry­ty­ków piszą­cych o Som­me­rze. Jedy­nym odpo­wied­nim jej okre­śle­niem wyda­je się mak­sy­ma­li­stycz­na defi­ni­cja dana przez Émi­le Cio­ra­na: „To nie poezja, to iro­nia jest nie­prze­tłu­ma­czal­na. Dla­te­go, że iro­nia w stop­niu jesz­cze więk­szym niż poezja przy­wią­za­na jest do słów, do ich nie­po­chwyt­nych niu­an­sów i ładun­ku uczu­cio­we­go.” – W tym uję­ciu iro­nia jest zrów­na­na z cało­ścią ope­ra­cji języ­ko­wych doko­ny­wa­nych przez ludzi. Ope­ra­cji kolo­kwial­nych. Sam poeta napi­sał w wier­szu „Nie­dy­skre­cje” o „ironiach/ któ­rych nikt nie chwy­ci, krótkotrwałych/ i nie­ak­cen­to­wa­nych”. – Nie­po­chwyt­ność i krót­ko­trwa­łość iro­nii para­dok­sal­nie czy­ni ją wyra­zi­stą i powszech­ną.

Przez dłu­gie lata czy­tel­ni­kom Pio­tra Som­me­ra jako pierw­sza i naj­waż­niej­sza rzu­ca­ła się w oczy wir­tu­oze­ria kolo­kwial­ne­go sty­lu. Pod nią, rzad­ko roz­po­zna­wa­ne, kry­ły się sen­sy głęb­sze.

Ta poezja two­rzy prze­strzeń gry pomię­dzy zda­rze­nia­mi i roz­mo­wa­mi, jed­ne i dru­gie się auto­no­mi­zu­ją. Jaki­kol­wiek dzień, nawet pod­da­ny zapo­mnie­niu, ma w sobie zda­rze­nio­wy „tro­pizm”, „odra­sta” w kie­run­ku nowych zda­rzeń. Ten pod­sta­wo­wy instynkt poja­wia się w pierw­szym wier­szu Dni i nocy, w „Zanie­dba­niu”. Jeden dzień, jakiś przy­pad­ko­wy czwar­tek, cho­ciaż cał­ko­wi­cie „zato­pio­ny” przez nastę­pu­ją­ce po nim dni, to jed­nak „ni przypiął/ ni przy­ła­tał, bierze/ i odra­sta”. I zaraz wiersz następ­ny, „To niech się teraz cier­pi”, jest nie­do­ko­na­ną roz­mo­wą o roz­mo­wie, a tema­tem tej roz­ma­wia­ją­cej o sobie roz­mo­wy jest i ona sama i jej zda­rze­nio­wa przy­szłość – może śmierć, gra­ni­ca zda­rzeń i roz­mów?

Ma się wra­że­nie, że to zda­rze­nia i roz­mo­wy we wza­jem­nym oddzia­ły­wa­niu powo­łu­ją ludzi do ist­nie­nia, a nie odwrot­nie! Zda­rze­nia i roz­mo­wy aż tak się auto­no­mi­zu­ją, że sta­ją się pułap­ka­mi na ludz­kie jeste­stwa – jak­by ludzie pro­wo­ko­wa­li zda­rze­nia i roz­mo­wę o tych zda­rze­niach, żeby „dać się zła­pać” w ist­nie­nie, żeby po pro­stu być.

Ale mię­dzy zda­rze­nia­mi i roz­mo­wa­mi jest nie tyl­ko rela­cja zgod­ne­go współ­two­rze­nia osób. Wpraw­dzie zda­rze­nia naj­czę­ściej roz­mo­wę przy­cią­ga­ją, bywa jed­nak i tak, że zda­rze­nie odstrę­cza roz­mo­wę o sobie, odsy­ła ją na dystans. Cza­sa­mi roz­mo­wa jest ser­cem zda­rze­nia, a cza­sa­mi jest zewnętrz­na, zda­rze­nie „obga­du­je”.

W grze zda­rzeń i roz­mów naj­waż­niej­sza wyda­je się into­na­cja. (Nie rytm, nie melo­dia, nie „fra­za”.) Into­na­cję trze­ba tu rozu­mieć jako zja­wi­sko o wie­le szer­sze niż czy­sto języ­ko­we – to tak­że „into­na­cja” melo­dii, w jaką ukła­da się życie i reflek­sja o nim. Wła­śnie tak poj­mo­wa­na into­na­cja, kon­ty­nu­ując się z wier­sza na wiersz, zapew­nia spój­ność tej twór­czo­ści, zawsze o niej pamię­ta­my przy czy­ta­niu, ona „wtrą­ca się” mię­dzy sen­sy poetyc­kich zdań, sama sta­je się sen­sem w zda­niach, poza zda­nia­mi, ponad nimi.

Jaki to jest sens? – Ist­nie­je w pol­sz­czyź­nie into­na­cja, któ­ra naj­bar­dziej wład­czo rzą­dzi melo­dią i ryt­mem – into­na­cja pyta­nia. Pyta­nia Som­me­ra są dziw­nie tem­pe­ro­wa­ne, dla­te­go pra­wie nigdy nie odczu­wa­my ich jako pytań. Sto­jąc przed jakimś sta­nem rze­czy albo przed jakimś czło­wie­kiem, te pyta­nia onie­śmie­la­ją się, wyczu­wa­ją wła­sną zasad­ni­czą nie­sto­sow­ność – bo po co pytać o kogoś albo o coś, jeśli ten ktoś albo to coś po pro­stu j e s t i na wszyst­ko tym, że j e s t wyczer­pu­ją­co odpo­wia­da? Ale prze­cież pyta­nia jed­no­cze­śnie odczu­wa­ne są jako koniecz­ne, bo bez ich zada­wa­nia nie jeste­śmy kimś wobec kogoś, cze­goś…

Into­na­cja jest u Som­me­ra nie-zada­nym pyta­niem, pyta­niem tuż przed chwi­lą, kie­dy będzie zada­ne. Pyta­niem, ocze­ku­ją­cym na swo­ją chwi­lę, albo chcą­cym się z tej chwi­li wyco­fać, prze­trwać w zawie­sze­niu ponad chwi­lą. To spra­wia wra­że­nie wie­czy­ste­go zastrze­że­nia. Bywa też, że wiersz pyta­niem reagu­je na brak odpo­wie­dzi zwy­kle ukry­ty w odpo­wie­dzi fał­szy­wej. Wte­dy reagu­je panicz­nym odwro­tem, sza­leń­czym ata­kiem, stu­po­rem, drże­niem – gwał­tow­ny­mi for­ma­mi zastrze­że­nia.

Gdy­bym miał powie­dzieć, jaka jest cecha swo­ista iro­nii w tej poezji, to powie­dział­bym, że jest to iro­nia zastrze­żeń. Jej mecha­nizm uwi­docz­nia się w pra­wie każ­dym utwo­rze. Na przy­kład w poin­cie wier­sza „Nie­wie­dza” z „Czyn­ni­ka lirycz­ne­go”:

Wstyd i śmiech na prze­mian tamu­je mi usta.
Wsty­dzę się o tym pomy­śleć; śmie­szy mnie, że się wsty­dzę.

Myślę, że to wstyd z powo­du oczy­wi­sto­ści, bru­tal­no­ści albo nad­mier­nej docie­kli­wo­ści pyta­nia; i śmiech z powo­du takie­go wła­śnie wsty­du.

Wszyst­ko to uogól­nia się i pro­wa­dzi ku naj­waż­niej­sze­mu, naj­bo­le­śniej­sze­mu aspek­to­wi into­na­cji. Ku into­na­cji same­go ist­nie­nia, into­na­cji życia. U Som­me­ra jest to nie­usta­ją­ce ist­nie­nie pomię­dzy „tak” i „nie”. To, co osta­tecz­ne, wła­sna śmierć i śmierć bli­skich, jest moż­li­wo­ścią albo nie­moż­li­wo­ścią mówie­nia o niej. Into­na­cja jak sto­ją­ca fala pomię­dzy tymi krań­ca­mi nada­je poezji nie­po­wta­rzal­ne napię­cie.

Into­na­cja wier­szy Som­me­ra for­mu­je ich prze­bieg, temu for­mo­wa­niu pod­le­ga stru­mień zda­rzeń i stru­mień mowy wple­cio­nej w zda­rze­nia, utoż­sa­mio­nej ze zda­rze­nia­mi i samej będą­cej zda­rze­niem. Dla­te­go poja­wia się w Dniach i nocach (w wier­szu „Też coś”) pyta­nie peł­ne wąt­pli­wo­ści:

No więc czy naj­pierw fak­ty
czy mówie­nie o nich,
i czy napraw­dę nic inne­go
w grę nie wcho­dzi.

A w innym utwo­rze z tego same­go tomu zna­ko­mi­cie uwi­docz­nio­ne jest owo „coś inne­go” i jego „wcho­dze­nie w grę” toczą­cą się mię­dzy mową a fak­ta­mi – fak­ta­mi, któ­re zawsze u Som­me­ra są zda­rze­nio­we. Ten wiersz wyda­je mi się klu­czo­wy dla into­na­cji życia i twór­czo­ści tego poety:

Idzie­my sobie po uli­cy

i to i owo się odkle­ja
jak gdy­by pamięć napraw­dę
była nawi­nię­ta na jed­ną szpul­kę, gład­ko
i bez węzeł­ków. Taśma się wyświe­tla
sobie samej, odru­cho­wo, bo szpu­la toczy się
i jest toczo­na, i tę podwój­ność
chy­ba nawet lubi.

Jak ten wiersz rozu­miem? W pierw­szej war­stwie wyda­je mi się on wewnętrz­ną, psy­cho­lo­gicz­ną stro­ną tego, co u Fran­ka O’Ha­ry, poety, któ­re­go Som­mer wpro­wa­dził w cen­trum poko­le­nio­wej świa­do­mo­ści całej for­ma­cji poetyc­kiej w Pol­sce, było osten­ta­cyj­nie zewnętrz­ne, nie­omal beha­wio­ral­ne: spa­ce­ru przez wiel­kie mia­sto i w mija­nych wido­kach odzwier­cie­dla­nia psy­chi­ki prze­chod­nia.

W war­stwie głęb­szej jest to wni­kli­wa ana­li­za dzia­ła­nia pamię­ci i jej tre­ści. Pamięć ma swo­ją auto­no­mię („taśma się wyświe­tla sobie samej”), jest „odru­cho­wa” i samo­wol­na, auto­ma­tycz­na, nie­za­leż­na od potrzeb teraź­niej­sze­go „ja”, nie­uty­li­tar­na dla „ja”. Taka pamięć ma swo­je suwe­ren­ne pięk­no. A ono moż­li­we jest do bez­in­te­re­sow­ne­go pochwy­ce­nia dla­te­go jedy­nie, że ist­nie­je rów­no­le­głość: ja „toczy” tę pamięć, a więc ma inten­cję wspo­mi­na­nia, a pamięć, nie­ja­ko pomi­mo tej inten­cji, toczy się samo­ist­nie. A życie „lubi tę podwój­ność”, czu­je do sie­bie sym­pa­tię, bo to życie jest ową szpu­lą… W tym wyświe­tla­niu się i tocze­niu jest zaba­wa i przy­mus, poetyc­ka swo­bo­da i dys­cy­pli­nu­ją­cy los.

W utwo­rach wcze­śniej­szych roz­po­zna­je­my podob­ną for­mę zależ­no­ści i auto­no­mii „ja” i jego wspo­mnień, na przy­kład w wier­szu „Jestem notat­ni­kiem” albo w poema­cie pro­zą „Prze­pust­ka, obie stro­ny”.

W ten spo­sób zbli­ży­łem się do pro­ble­mu zasad­ni­cze­go: toż­sa­mo­ści „ja” w tej poezji. Kim jest mówią­ca oso­ba tych wier­szy? Kim są inni ludzie?

Jest pewien kla­sycz­ny zestaw pytań o pod­mio­to­wość, któ­re zadać moż­na poezji tego rodza­ju: Czy ktoś, kto mówi, jest pod­słu­chi­wa­czem? A może pro­wo­ka­to­rem napusz­cza­ją­cym sytu­acje na roz­mo­wy i roz­mo­wy na sytu­acje? Czy jest insce­ni­za­to­rem zda­rzeń i mowy? Ory­gi­nal­ność Som­me­ra każe uznać te pyta­nia za nie­traf­ne.

„Ja” poezji Som­me­ra wywo­dzi się z mowy, rodzi się w jej wnę­trzu. Jak­kol­wiek by „ja” obcho­dzi­ło się ze świa­tem, cza­sa­mi chcąc dystan­su, to jed­nak pozo­sta­je w ochron­nej, macie­rzy­stej, nado­pie­kuń­czej otu­li­nie mowy. Dla­te­go „ja” nigdy nie jest wyizo­lo­wa­ne, chęt­nie pod­da­je się mowie świa­ta o tym „ja” i rów­nie chęt­nie samo o świe­cie mówi. Obo­wią­zu­je tu podob­na wza­jem­ność, jak uzmy­sło­wio­na obra­zem toczą­cej się i toczo­nej „szpul­ki”.

Wier­sze Som­me­ra, będąc z natu­ry rze­czy ema­na­cja­mi mowy, potra­fią wyra­żać coś z z a jej hory­zon­tu, ale czę­ściej repre­zen­tu­ją mowę, dają coś do zro­zu­mie­nia nie­ja­ko z a mowę – wte­dy eks­po­no­wa­na jest Oso­ba poety, Przed­sta­wi­cie­la Mowy. I jest też tak, że mowa „mówi poetą”, wte­dy jego pod­mio­to­wość jest po czę­ści ubez­wła­sno­wol­nio­na. W ten spo­sób ta poezja uka­zu­je wszyst­kie odmia­ny dzi­siej­szej lite­rac­kiej pod­mio­to­wo­ści.

Utwo­rem koron­nym są słyn­ne „Nie­dy­skre­cje”, któ­rych tema­tem jest prze­si­la­nie się mowy i autor­skie­go „ja”. Oma­wia­jąc ten wiersz kry­ty­cy raczej bio­rą stro­nę mowy niż wyra­ża­ne­go przez mowę „ego”. A prze­cież poin­ta brzmi:

I lubi się jesz­cze pew­ne sło­wa i te, za prze­pro­sze­niem,
skład­nie, któ­re uda­ją, że coś je z sobą łączy.
W tych mię­dzy­sen­sach zawie­ra się cały czło­wiek,
wła­zi tam, gdzie widzi tro­chę miej­sca.

Powie­dzia­ne tu jest jasno, cze­mu odda­je się pry­mat – ludz­kie­mu „ja”! Owszem, moż­na też przy­jąć, że jedy­ną szan­sę na uchro­nie­nie pod­mio­to­wo­ści dają poecie szcze­li­ny mowy. Ale nade wszyst­ko o pod­mio­to­wość cho­dzi poecie, póź­niej dopie­ro o mowę!

Tak było już w debiu­tanc­kich wier­szach poszu­ku­ją­cych mię­dzy sło­wa­mi miej­sca dla „ja” – zna­czą­ce jest, że zbiór Rano na zie­mi otwie­ra „Wiersz (Spły­wam po zwier­cia­dle)”, a w nim zda­nie klu­czo­we: „Wyko­rzy­stu­ję szan­sę pozna­nia siebie/ oglą­dam się dokład­nie jestem ostroż­ną kroplą/ kopią” – wiersz, poezja, jest toż­sa­mo­ścio­wą kopią auto­ra. To pro­ste stwier­dze­nie roz­ra­sta się póź­niej w kil­ku­dzie­się­cio­let­nią mean­drycz­ną dro­gę poetyc­ką, dro­gę przez całą fizycz­ną geo­gra­fię języ­ko­wej pla­ne­ty – ale nigdy nie gubi swo­jej pro­sto­ty.

Cza­sa­mi tak bywa w twór­czo­ści poety, że suge­styw­ność jakie­goś jed­ne­go wier­sza i jego prze­sła­nia rów­no­wa­ży mnó­stwo niu­an­sów innych wier­szy. Tak dzie­je się z liry­kiem „W piw­ni­cy” i jego suro­wym, nie­na­ru­szal­nym usta­no­wie­niem „ja”, któ­re­go toż­sa­mość jest w sta­nie prze­trwać wszel­kie języ­ko­we względ­no­ści swo­je­go sta­tu­su. Aneg­do­ta tego utwo­ru jest wstrzą­sa­ją­ca: w nadmu­cha­nym mate­ra­cu odna­le­zio­nym po latach prze­cho­wał się oddech z prze­szło­ści – wypusz­czo­ne powie­trze oka­za­ło się „obce i tyl­ko tro­chę stę­chłe”. Ale jest w nim to samo „ja”. Swo­je i obce.

„Ja” jako Inny… Ta poezja żyje Rim­bau­dow­skim para­dok­sem. Inni są mną… Wytwa­rza się nie­zwy­kle intym­na mię­dzy­oso­bo­wa więź. Przez pisar­stwo Som­me­ra prze­wi­ja się histo­ria rodzin­na – od pierw­sze­go po naj­now­szy tom znaj­du­je­my wzru­sza­ją­ce wier­sze o bab­ci, dziad­ku, mat­ce, ojcu, żonie, dzie­ciach. I o wie­lu przy­ja­cio­łach, zna­jo­mych. Są to por­tre­ty, w któ­rych zacza­jo­ny jest auto­por­tret. I bywa odwrot­nie: odbi­cie wła­snej twa­rzy w okien­nej szy­bie nagle przy­zy­wa twarz ojca („Bal­kon w Kazi­mie­rzu”).

Te „rodzin­ne” i „przy­ja­ciel­skie” związ­ki są dys­kret­ne. Usta­na­wia­ją emo­cjo­nal­ną więź, któ­ra będąc jaw­nym tema­tem, zara­zem nie chce być zagłu­szo­na swo­ją eks­pre­sją, w tym, co wymow­ne szu­ka sobie ciszy, mil­czą­ce­go współ­od­czu­wa­nia. O bliź­nich mówi się „wszyst­ko” – jed­nak tak, żeby wię­cej było tajem­ni­cy niż wypo­wie­dze­nia.

Ludzie „są” pomię­dzy sło­wa­mi. Ludzi „nie ma” pomię­dzy sło­wa­mi. – Takie są „skład­nie” Som­me­ra, zna­ją tyl­ko te dwie funk­cje: obec­ność ludz­ką i nie­obec­ność. Radość z tego, że ludzie są. (Ta radość to po pro­stu moż­li­wość mówie­nia.) Smu­tek z tego, że ich nie ma. (Po pro­stu smu­tek zanie­mó­wie­nia po ich śmier­ci.) – Taki jest jego liryzm.

A jaka jest „socjo­lo­gia”? Związ­ki mię­dzy ludź­mi two­rzą orga­nicz­ną sieć, osob­ne, roz­ra­sta­ją­ce się jeste­stwo, któ­re­go życio­wa eks­pan­sja odby­wa się wzdłuż linii rela­cji pomię­dzy oso­ba­mi, wszyst­ki­mi oso­ba­mi wystę­pu­ją­cy­mi w tej poezji. Ta sieć mię­dzy­ludz­kich związ­ków nie ma jakiejś struk­tu­ral­nej auto­no­mii ani abs­trak­cyj­nej sztyw­no­ści – to jest życie wszyst­kich mię­dzy wszyst­ki­mi, w napię­ciach i bez­wła­dach. W poezji Som­me­ra, jak ongiś w poezji Whit­ma­na, ale na pośpiesz­ny spo­sób naszych cza­sów, roz­po­zna­je­my dyna­mi­kę ist­nie­nia ludzi mię­dzy ludź­mi, wszyst­kich „ja” mię­dzy wszyst­ki­mi „ja”. Żad­na „nauko­wa” socjo­lo­gia nie była­by w sta­nie nadą­żyć za ruchli­wo­ścią takiej poetyc­ko uchwy­co­nej spo­łecz­no­ści.

Prze­strze­nią pochła­nia­ną przez tę sieć – i jej poło­wem – są sło­wa spo­jo­ne z wyda­rze­nia­mi ści­ślej nawet niż w roz­mo­wie, któ­ra uczest­ni­czy w ludz­kich sytu­acjach, albo je komen­tu­je. Słow­no-wyda­rze­nio­wy pokarm tej poezji to naj­bar­dziej ele­men­tar­na sub­stan­cja życia. Sło­wa nada­ją życiu ener­gię prze­mian, czy­li wyda­rzeń, a wyda­rze­nia wchła­nia­ją sło­wa i prze­twa­rza­ją je w życie, odbie­ra­ją im abs­trak­cyj­ność, likwi­du­ją ich ode­rwa­nie, zdy­stan­so­wa­nie. Cho­dzi w tej liry­ce o życie wszyst­kich mię­dzy wszyst­ki­mi. Ktoś mówią­cy tymi wier­sza­mi nie zaj­mu­je „punk­tu widze­nia”, jest zbio­rem kie­run­ków, linii roz­prze­strze­nia­nia się sie­ci mię­dzy­ludz­kich związ­ków. Jego oso­bo­wość jest bar­dziej rela­cyj­na niż to mogła zapro­jek­to­wać któ­ra­kol­wiek z odmian filo­zo­fii dia­lo­gu. To oso­bo­wość będą­ca rela­cyj­no­ścią samą!

Dzię­ki swo­jej „sie­cio­wej” natu­rze poezja Som­me­ra jest kro­ni­ką życia spo­łecz­ne­go uchwy­co­ne­go w nie­zwy­kłych aspek­tach. Poka­zu­je, jak histo­ria i socjo­lo­gia kształ­tu­je naj­bar­dziej intym­ne „ja”. A jed­no­cze­śnie zwy­czaj­ne odru­chy iro­nii i obu­rze­nia, zre­zy­gno­wa­nia i zmę­cze­nia mają moc prze­ni­ka­nia na wskroś wszyst­kich socjo­lo­gicz­nych i histo­rycz­nych masy­wów, opre­sji.

Gesty spo­łecz­ne tej poezji są zamie­rzo­ne dla naj­mniej­szej moż­li­wej sce­ny. Odby­wa­ją się w małych gru­pach. Ale przez ogra­ni­cze­nie nabie­ra­ją siły, któ­ra pozwa­la im swo­bod­nie dosię­gać zja­wisk makro­spo­łecz­nych.

Zagła­da świa­ta to było­by znisz­cze­nie takich „sie­cio­wych”, sub­tel­nych związ­ków. Może ona już się doko­nu­je? Suge­stię znaj­du­je­my w „Psiej kost­ce” z nowe­go tomu:

Nikt z nikim nie roz­ma­wia,
nikt z nikim nie myśli,
nie zaga­du­je po cichu […]
Świat ginie po kawa­ler­sku
i po panień­sku

Uważ­na lek­tu­ra tej poezji pozwa­la odna­leźć nie­spo­dzie­wa­ny ratu­nek przed takim osta­tecz­nym spo­łecz­nym wyalie­no­wa­niem. W daw­nym wier­szu „Prze­no­si­ciel” rola poety jest okre­ślo­na roman­tycz­nie:

Prze­no­si sło­wa (z ust – na usta),
gesty (z mat­ki i kil­ku przy­ja­ciół
na dziec­ko), i wła­sne dziec­ko
(z domu – pod mia­sto),
wła­ści­wie prze­wo­zi
na czy­ste powie­trze

Ten sens w dal­szym cią­gu utwo­ru zosta­je ziro­ni­zo­wa­ny, nie­omal zane­go­wa­ny, ale przy­po­mniał mi się po prze­czy­ta­niu Dni i nocy. Panu­je w tym tomie dziw­na powietrz­ność, doko­nu­je się prze­nie­sie­nie sfe­ry „ja” i sfe­ry mię­dzy­ludz­kich rela­cji „w powie­trze” ponad ludź­mi. Naj­pięk­niej­sze i naj­bar­dziej suge­styw­ne wier­sze tego rodza­ju to „Dru­ga poło­wa”, „Pod­lo­ty”, „Nie­bo w Nebra­sce”. Tam, gdzie spoj­rze­nie samo wytwa­rza w sobie prze­strzeń patrze­nia, tam, gdzie ludzie uno­szą się ponad sie­bie, tam gdzie nie­bo otwie­ra się „prze­zro­czy­stym nic”, świat nabie­ra nie­skoń­czo­nej głę­bo­ko­ści, a ta głę­bia jest lek­ka jak oddech. Nie ma nic wspól­ne­go z solen­ną, ska­mie­nia­łą, litą głę­bią tzw. „poezji meta­fi­zycz­nej”. To otwar­ta meta­fi­zy­ka poezji.

W spe­cjal­ny spo­sób wyra­ża się ona w utwo­rach, w któ­rych poja­wia­ją się dzie­ci i w wier­szach dla dzie­ci zebra­nych w tomie Przed snem. (Przed chwi­lą prze­ko­na­li­śmy się jak waż­ne jest dziec­ko dla „poety – prze­no­si­cie­la”.)

W atmos­fe­rę wier­szy dla dzie­ci zna­ko­mi­cie wpro­wa­dza „doro­sły” liryk „Pio­sen­ki ulicz­ne” z tomu Kolej­ny świat. Poeta ma w nim sen:

Sze­dłem z dziec­kiem pod rękę
i nie­chcą­cy roz­ma­wia­łem z nim wier­szem
I budząc się pamię­ta­łem jesz­cze
jak bar­dzo nie chcia­łem wcią­gnąć go do swe­go snu

Książ­kę wier­szy dla dzie­ci Som­mer zaty­tu­ło­wał Przed snem, być może w nawią­za­niu do tego liry­ku. Som­mer mówi do dziec­ka, któ­re jest wyobraź­nią, czy­li snem swo­jej roz­wi­ja­ją­cej się oso­bo­wo­ści. Sen dziec­ka chce uchro­nić przed snem doro­słe­go – ale jed­no­cze­śnie z wiel­ką deli­kat­no­ścią poka­zu­je mu ten doro­sły sen, tę doro­słą wyobraź­nię.

Taka jest jesz­cze jed­na funk­cja „zastrze­że­nio­wej” into­na­cji poezji Som­me­ra, może naj­waż­niej­sza: ustrzec się przed okru­cień­stwem praw­dy w jedy­ny uczci­wy spo­sób: poka­zu­jąc ją całą. Osob­ne stu­dium nale­ży się dra­stycz­nym poli­tycz­nym i spo­łecz­nym fak­tom, jakie ta poezja zare­je­stro­wa­ła przez kil­ka­dzie­siąt lat. Oka­za­ło­by się wów­czas, że jest to rów­nież poezja oby­wa­tel­ska.


 Tekst uka­zał się po raz pierw­szy w „Kwar­tal­ni­ku Arty­stycz­nym”, nr 2/2009. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Piotr Matywiecki

Urodzony 5 czerwca 1943 roku w Warszawie. Poeta, eseista. Uhonorowany m.in. prestiżową nagrodą PEN-Clubu (1994) oraz Nagrodą Literacką Gdynia (2008). Jego książki trzykrotnie znalazły się w finale Nagrody Literackiej Nike (2006, 2008 i 2016). W 2013 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Romantyczność. Współczesne ballady i romanse inspirowane twórczością Adama Mickiewicza

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak Miłosz Biedrzycki Piotr Matywiecki

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 5 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Literatura na wysypisku kultury

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie „Lite­ra­tu­ra na wysy­pi­sku kul­tu­ry” z udzia­łem Pio­tra Maty­wiec­kie­go, Prze­my­sła­wa Owczar­ka, Mar­ty Pod­gór­nik, Rober­ta Rybic­kie­go i Mar­ty Koron­kie­wicz w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22.

Więcej

Wiek żelazny

wywiady / o książce Eliza Kącka Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Eli­zy Kąc­kiej z Pio­trem Maty­wiec­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pala­me­des, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

Palamedes – autoprezentacja

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do poema­tu Pala­me­des, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2016 roku.

Więcej

Świadkowie kolorów

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Palamedes (2)

utwory / zapowiedzi książek Piotr Matywiecki

Frag­ment poema­tu Pio­tra Maty­wiec­kie­go Pala­me­des, któ­ry uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

W tej chwili

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz Pio­tra Maty­wiec­kie­go ze zbio­ru Zdar­te okład­ki. Wier­sze z lat 1965–2009.

Więcej

Palamedes (1)

utwory / zapowiedzi książek Piotr Matywiecki

Frag­ment poema­tu Pio­tra Maty­wiec­kie­go Pala­me­des, któ­ry uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

Gdy „na wzruszenia jest wymiar ogólny i ścisły”

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Jaku­ba Skur­ty­sa z Pio­trem Maty­wiec­kim.

Więcej

Posłowie (fragment)

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do książ­ki Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej.

Więcej

Sztuka

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

W tej chwili

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Kabalistyczne gęstości języka i poezja cienkiej faktury

wywiady / o pisaniu Joanna Roszak Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim roz­ma­wia­ją Emi­lia Kle­dzik i Joan­na Roszak.

Więcej

Na progu milczenia

recenzje / ESEJE Piotr Matywiecki

Recen­zja Pio­tra Maty­wiec­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa w wybo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 maja 2012 roku.

Więcej

Kilka słów o poezji Tymoteusza Karpowicza

debaty / książki i autorzy Piotr Matywiecki

Głos Pio­tra Maty­wiec­kie­go w deba­cie „Po co nam Dzie­ła zebra­ne Kar­po­wi­cza”.

Więcej

Konopnicka? Trzeba ją ocalić od zapomnienia*

wywiady / o książce Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Mał­go­rza­ty Matu­szew­skiej z Pio­trem Maty­wiec­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej.

Więcej

Gdy „na wzruszenia jest wymiar ogólny i ścisły”

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim o książ­ce Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej roz­ma­wia Jakub Skur­tys.

Więcej

Posłowie (fragment)

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Frag­ment posło­wia Pio­tra Maty­wiec­kie­go do książ­ki Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej.

Więcej

Lato bez treści, Rysunek, [kiedy spotkasz zabitego]

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do wier­szy z książ­ki Zdar­te okład­ki (1965–2009).

Więcej

Nieskończenie długi poemat poza słowami

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim o książ­ce Zdar­te okład­ki roz­ma­wia Jakub Skur­tys.

Więcej

O remoncie poranka

recenzje / NOTKI I OPINIE Maciej Robert Piotr Kępiński Piotr Matywiecki

Komen­ta­rze Pio­tra Maty­wiec­kie­go, Macie­ja Rober­ta, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

U boku dni

recenzje / ESEJE Grzegorz Jankowicz

Recen­zja Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza z książ­ki Dni i noce Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

Czas przeszły, czas teraźniejszy

recenzje / ESEJE Mateusz Kotwica

Recen­zja Mate­usza Kotwi­cy z książ­ki Dni i noce Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

Wyrazy, co mają wciąż wyrażać trwanie

recenzje / ESEJE Jakub Ekier

Recen­zja Jaku­ba Ekie­ra z książ­ki Dni i noce Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

Rzecz o niegotowości świata

recenzje / ESEJE

Recen­zja Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go z książ­ki Świa­tło jed­no­myśl­ne Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej

Strony

recenzje / ESEJE Bogusław Kierc

Recen­zja Bogu­sła­wa Kier­ca z książ­ki Zdar­te okład­ki Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej