recenzje / ESEJE

Czytajcie sami

Roman Honet

Recenzja Romana Honeta z książki Dialog w ciemności Władysława Sebyły w wyborze Wojciecha Bonowicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„Dzi­siaj sądzę, że wszy­scy mło­dzień­cy, prze­ży­wa­ją­cy w Euro­pie te olśnie­nia, szu­ka­li przede wszyst­kim narzę­dzia, któ­re by im pozwo­li­ło dać sobie radę ze zja­wi­skiem ruchu, czy­li cza­su” – zapi­sał Miłosz w Rodzin­nej Euro­pie. Prze­ko­lo­ry­zo­wał po swo­je­mu: „wszy­scy”, „w Euro­pie”. Wła­dy­sła­wa Seby­łę, star­sze­go od Cze­sła­wa Miło­sza o nie­speł­na deka­dę, mógł­bym tak­że włą­czyć do zbio­ru mło­dzień­ców zaab­sor­bo­wa­nych poszu­ki­wa­niem ram do opra­wie­nia Zeit­ge­ist: spo­ra część jego wier­szy wprost nakła­nia, by tak wła­śnie postą­pić. Róż­ni­ca była­by zna­czą­ca: wspo­mnia­ni przez Miło­sza rówie­śni­cy swo­je ide­owe zain­te­re­so­wa­nia osta­tecz­nie prze­mie­ni­li w zafa­scy­no­wa­nie mark­si­zmem, pod­czas gdy Seby­ła odda­lił się w prze­ciw­ne stro­ny i nadał im wyraz mistycz­nej kon­tem­pla­cji. Pro­wa­dzi­ła go naprze­mien­nie: od wychwa­la­nia Boga przez wyra­ża­nie wąt­pli­wo­ści odno­śnie stwo­rzo­ne­go przez nie­go porząd­ku po wstrzą­sa­ją­cy gest desa­kra­li­za­cji – bluź­nier­stwo. Na ogół potem tono­wa­ne, opar­te na odczu­ciu: nie na samej myśli. Misty­kom przy­tra­fia­ją się podró­że tego typu: wybór Woj­cie­cha Bono­wi­cza koń­czy utwór o cha­rak­te­rze wotyw­nym – znu­żo­ny poszu­ki­wacz gra­nic mię­dzy świa­tłem i ciem­no­ścią wyzna­je:

W Tobie wyzby­te zasług, win i zgróz
Śpią potę­pio­nych i zba­wio­nych kości,
Przez czas zmo­żo­ne, roz­sy­pa­ne w gruz,
Boże wiecz­no­ści!

Seby­ła-mistyk, tu kre­ślą­cy ilu­mi­na­cyj­ny zapis, pozo­sta­wił po sobie rów­nież odmien­ne, nie­po­rów­ny­wal­nie moc­niej­sze sło­wa. Spójrz­my na eks­pre­syj­ny cykl „Ojcze nasz”. Sam począ­tek, led­wie co wywie­dzio­ny z tra­dy­cyj­nej modli­twy, zosta­je natych­miast osza­co­wa­ny – skąd­inąd: lirycz­nie prze­pięk­nie – wzglę­dem indy­wi­du­al­ne­go doświad­cze­nia: „Ojcze nasz, któ­ryś jest na nie­bie błę­kit­ny i pusty. / Nie świę­cę two­ich imion, nie znam two­ich zna­ków”, a potem Seby­ła dekla­ru­je wprost: „I wołam: – Ojcze nasz, któ­re­go nie ma”. Ale na dar­mo szu­kać defi­ni­tyw­ne­go stwier­dze­nia, na dar­mo doszu­ki­wać się w roz­pacz­li­wym zawo­ła­niu osta­tecz­nej dyrek­ty­wy. Mono­log tra­ci swój bluź­nier­czy roz­pęd, reto­rycz­na żar­li­wość prze­cho­dzi w meta­fi­zycz­ne wyci­sze­nie. Przede wszyst­kim: ten mono­log wobec mil­czą­ce­go stwór­cy trwa nadal: „Czy myśli two­je powsta­ją jak cie­nie / żywo­tów naszych i gasną wraz z nami?”. Czy tu sły­chać non serviam? Nie mam wąt­pli­wo­ści, że nie. Seby­ła toczy zma­ga­nia z insty­tu­cjo­nal­nym wymia­rem reli­gii, a przy spo­sob­no­ści – z samym sobą, jako czło­wie­kiem ukształ­to­wa­nym wobec nama­cal­nej obec­no­ści tego wymia­ru. Czło­wiek ów prze­stał się mie­ścić w poświę­co­nych murach, nie prze­ma­wia do nie­go zry­tu­ali­zo­wa­ne sło­wo, zaczę­ło mu doskwie­rać reli­gij­ne pośred­nic­two, lecz nie utra­cił poczu­cia wagi spraw, do któ­rych to pośred­nic­two i sło­wo się odwo­łu­ją. W „Spo­wie­dzi szczu­ro­ła­pa”, utwo­rze pomiesz­czo­nym w pierw­szym samo­dziel­nie wyda­nym tomie, Wła­dy­sław Seby­ła tak prze­ma­wia do tego, któ­ry zasia­da w kon­fe­sjo­na­le:

Nie strasz mnie bogiem, któ­ry za zie­lo­nym sto­łem
Sie­dzi i świat świ­dru­je złym, sędziow­skim okiem.
Ja mam swo­je­go boga, któ­ry jest obło­kiem,
Krzep­ko­ko­rzen­nem drze­wem, wio­sen­nem, wyso­kiem,
Kro­plą zło­tej oli­wy, pło­ną­cą w moto­rze,
Jest wichrem, któ­ry huczy nad wzbu­rzo­nym morzem,
Jest dźwięcz­ną muchą w słoń­cu, wil­got­nym paro­wem
I jest nowym, prze­ze mnie wymy­ślo­nym sło­wem.

Nie­koń­czą­ce się poszu­ki­wa­nie, pra­gnie­nie dotar­cia suwe­ren­ną myślą, a przede wszyst­kim – wła­sny­mi zmy­sła­mi – do tego, co abso­lut­ne, jest w wybo­rze, zre­da­go­wa­nym przez Woj­cie­cha Bono­wi­cza, szcze­gól­nie widocz­ne. I w pewien spo­sób dra­ma­tycz­ne, jeśli zwa­ży­my na czas, w któ­rym Wła­dy­sław Seby­ła żył i pisał. Ten sam czas, nad któ­rym zawi­sły sło­wa bliź­nia­czo podob­ne do ostat­nie­go wer­su przy­wo­ła­nej stro­fy: „Chcę być z sie­bie i sam chcę nadać sobie imię”. Dobit­ne sło­wa Tade­usza Peipe­ra, papie­ża Awan­gar­dy. Tak­że: ten sam czas, gdy nadal brzmia­ło echo debiu­tanc­kich wier­szy Staf­fa, gdy prze­moż­ny wpływ na liry­kę pol­ską wywie­ra­li poeci Ska­man­dra. Nie zakła­dam, by Seby­le przy­świe­ca­ły prze­słan­ki tele­olo­gicz­ne, by kształ­to­wał swój język według spo­ty­ka­ne­go dzi­siaj zwy­cza­ju, czy­li zmie­rzał do odręb­no­ści wedle przed­się­wzię­te­go pla­nu, ale sło­wo wła­sne, prze­ciw­ne wzglę­dem Staf­fa i Ska­man­dra, w natu­ral­ny spo­sób musiał wypo­wie­dzieć. W efek­cie Staf­fo­wi odpo­wie­dział zde­cy­do­wa­nie:

Szczu­ro­łap gra na fle­cie i roz­ma­wia z bogiem,
Z wosko­wym ofi­ce­rem, poetą i księ­dzem.
– Księ­życ sre­brzy­stą mio­tłą zamia­ta pod­ło­gę
Zaśmie­co­ną sło­wa­mi – sna­mi o potę­dze.

Zna­mien­ne dla Seby­ły sło­wo: „wosk”. Szy­der­czy ekwi­wa­lent, któ­rym pła­cił za dostrze­żo­ny fałsz, wychwy­co­ną nie­au­ten­tycz­ność, tak­że: za życie cało­ścio­wo i osten­ta­cyj­nie ufun­do­wa­ne na jed­nej spo­łecz­nej roli. Przy­kła­do­wo ofi­ce­ro­wi, poja­wia­ją­ce­mu się w utwo­rze ”Jun­kier”, poeta prze­zna­czył wymow­ną puen­tę: „I zosta­niesz figu­rą we wosko­wym kole”.

W koń­cu pisał Seby­ła wobec Ska­man­dry­tów – raso­wych bywal­ców salo­nów, uła­dzo­nych piesz­czo­chów sys­te­mu, poetów uta­len­to­wa­nych nad wszel­ką wąt­pli­wość, lecz tak­że manie­rycz­nych, a wte­dy, w cza­sie jego debiu­tu, roz­gła­sza­ją­cych pate­tycz­nie kult Woj­ska Pol­skie­go, uoso­bio­ny w posta­ci Pił­sud­skie­go. Spójrz­my przez moment na wybra­ne sce­ny w ska­man­dryc­kim teatrze:

Tyl­ko mu raz, pod oknem, kie­dy dumał nocą,
Wyszlo­chał wszyst­ko żoł­nierz, sto­ją­cy na war­cie,
Pła­kał, pła­kał jak dziec­ko: „Ach, cze­mu, ach po co
Tak męczysz się, tak cier­pisz za nas, Komen­dan­cie?”

Julian Tuwim, „Józef Pił­sud­ski”

Nie dar­mo w wypa­lo­nych, przy­droż­nych ogni­skach
Popio­łów two­ich szu­kał i śla­dów pocho­du,
Z gasną­cych warg, co cichły na pobo­jo­wi­skach,
Pod­słu­chał całą praw­dę twe­go rodo­wo­du.

Kazi­mierz Wie­rzyń­ski, „Pił­sud­ski”

Księ­ża idą z kate­dry w czer­wie­ni i zło­cie,
Bia­łe kwia­ty pada­ją pod nogi pie­cho­cie,
Sze­re­gi za sze­re­giem! Sztan­da­ry! Sztan­da­ry!
A on mówić nie może! Mun­dur na nim sza­ry!

Jan Lechoń, „Pił­sud­ski”

Wła­dy­sław Seby­ła, choć sam uczęsz­czał do Szko­ły Pod­cho­rą­żych Pie­cho­ty i brał udział w wal­kach pod­czas pierw­sze­go powsta­nia ślą­skie­go, był dale­ki od insce­ni­zo­wa­nia tak pom­pa­tycz­nych aktów: do mili­ta­ry­zmu wyda­wał się odczu­wać nie­chęć wyjąt­ko­wą. Wyraz swo­ich pacy­fi­stycz­nych poglą­dów przed­sta­wił mię­dzy inny­mi w utwo­rze pt. „Pie­cho­ta”. Wiersz ów, poka­zu­ją­cy woj­nę widzia­ną ocza­mi zwy­kłe­go żoł­nie­rza, Woj­ciech Bono­wicz pomie­ścił w swo­im wybo­rze, dla­te­go pozwo­lę sobie na zacy­to­wa­nie stro­fy:

Mdle­ją już kar­ki, cią­żą gło­wy,
Rze­mie­nie ramio­na parzą i rżną.
Marsz nie­skoń­czo­ny, marsz odwro­to­wy,
Nogi, ple­ca­ki, tył­ki za mgłą…

W pew­nym skró­cie: nie spo­tkał się Seby­ła z wid­mo­wym i wspa­nia­łym woj­skiem Ska­man­dry­tów: zetknął się za to – już pośmiert­nie – z posza­no­wa­niem wśród dwu­dzie­sto­let­nich poetów War­sza­wy, zwłasz­cza Tade­usza Gaj­ce­go. Sza­cu­nek – cza­sem tak wła­śnie bywa – wyra­żał się w inspi­ra­cji. W „Obra­zach pamię­ci” Seby­ła pisał:

– Myśla­łeś: – Powiem sło­wo, a świat się otwo­rzy,
zaklę­ty sło­wem jak sezam dzie­cin­ny,
a kie­dy ujmę w dło­nie żywioł płyn­ny,
to przyj­mie kształ­ty dło­ni, co go stwo­rzy.

Cięż­ko prze­oczyć podo­bień­stwo do wer­sów Gaj­ce­go w utwo­rze pt. „Wczo­raj­sze­mu”:

Ufa­łeś: na nie­bo jak na stru­nę mięk­ko zło­żysz dłoń
Muzy­kę podasz ustom, uto­czysz dotknię­cie

Ale: dość już cyta­tów, wszak wybór Bono­wi­cza zawie­ra 44 wier­sze. W owych wier­szach napo­ty­ka­my Seby­łę-meta­fi­zy­ka, Seby­łę-pacy­fi­stę, w koń­cu – poetę osob­ne­go, auto­ra wie­lu mrocz­nych, nie­po­ko­ją­cych utwo­rów i choć zno­wu mnie kusi przy­wo­ły­wa­nie wybra­nych frag­men­tów, nade­szła pora, żeby się powstrzy­mać. Seby­ła – jak pró­bo­wa­łem tu nakre­ślić – pisał sam. Woj­ciech Bono­wicz – jak się domy­ślam – sam wybie­rał. Czy­taj­cie więc sami.

O autorze

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania