recenzje / IMPRESJE

Daj mi tam, gdzie mnie jeszcze nie było

Jakub Skurtys

Esej Jakuba Skurtysa towarzyszący premierze książki Zmartwychwstanie ptaszka Bohdana Zadury.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Powyż­szy tytuł to oczy­wi­ście para­fra­za słyn­ne­go powie­dze­nia „daj mu tam, gdzie go nie ma” (któ­re wedle legen­dy krzyk­nąć miał Piotr Som­mer pod­czas gry w ping-pon­ga), a któ­re sta­no­wi­ło począ­tek jed­nej z kry­tycz­nych ksią­żek Boh­da­na Zadu­ry (Lublin 1996). Peł­ny tytuł szki­cu trak­tu­ją­ce­go o tej dosko­na­łe fra­zie, a zara­zem szki­cu otwie­ra­ją­ce­go książ­kę, zawie­rał jesz­cze człon dru­gi – „języ­ki obce poezji”. Zadu­ra pytał więc, czym były­by obce języ­ki (a tak­że język wła­sny lub wspól­ny), rów­no­cze­śnie spraw­dza­jąc dosko­na­łość pierw­szej fra­zy. Spraw­dzał jej abso­lut­ną poetyc­kość, „nie­prze­sta­wial­ność” czło­nów, nie­podat­ność na mody­fi­ka­cje, by w koń­cu zdra­dzić nam pro­za­icz­ny kon­tekst jej powsta­nia. A więc ów poetyc­ki Abso­lut, ta dosko­na­łość łączą­ca brak (nie­obec­ność) i dar (nado­bec­ność), wzię­ła się po pro­stu z zasły­sze­nia, z życia, z emo­cji? To było chy­ba naj­lep­sze wpro­wa­dze­nie w poetyc­ką dyk­cję Zadu­ry, jakie mógł nam za-dać autor Ciszy.

A piszę o tym, gdyż nasu­nął mi się tu oczy­wi­sty kon­tekst do wier­sza Dar z nowe­go tomu Zmar­twych­wsta­nie ptasz­ka. Po pierw­sze dla­te­go, że i tam i tu Zadu­ra jakoś odno­si się do Cze­sła­wa Miło­sza. Wte­dy przy­wo­łał go jako pra­wo­daw­cę prze­kła­du, jako tego, któ­ry nader traf­nie, w krót­kim aka­pi­cie, zawarł to, czym jest prze­kład z inne­go języ­ka – uważ­ną lek­tu­rą, lek­tu­rą naj­uważ­niej­szą i naj­ostroż­niej­szą, naj­bar­dziej świa­do­mą, swo­istym clo­se reading, w któ­rym cały czas bory­ka­my się z utra­tą kolej­nych zna­czeń. W Darze Zadu­ra przy­wo­łu­je wiel­kie­go moder­ni­stę na pra­wach mot­ta, przy­po­mi­na­jąc pierw­szą fra­zę jego wier­sza o tym samym tytu­le: „Dzień taki szczę­śli­wy” (Cz. Miłosz, Dar).

Prze­kład z inne­go języ­ka jest jed­nak – w co zda­wał się rów­nież wie­rzyć Zadu­ra – zawsze szu­ka­niem języ­ka wspól­ne­go i nigdy nie doty­czy wyłącz­nie pra­cy tłu­ma­cza. Każ­dy z nas bowiem prze­kła­da: pisząc, czy­ta­jąc, wygła­sza­jąc. Cały czas doko­nu­je­my nie­ustan­nych inter­pre­ta­cji i prze­kła­dów z cudze­go na wła­sny. Dar jest szcze­gól­nym rodza­jem takie­go prze­kła­du – to prze­kład jed­ne­go pol­skie­go poety na dru­gie­go, jed­ne­go sys­te­mu meta­fi­zycz­ne­go na dru­gi, języ­ka wyso­kie­go moder­ni­zmu na język póź­nej (i sła­bej) nowo­cze­sno­ści. Mogli­by­śmy oczy­wi­ście powie­dzieć pro­ściej: Zadu­ra doko­nu­je pasti­szu wier­sza Miło­sza, pod­cze­pia się pod jego język, jego rytm, jego fra­zy, by dać utwór zupeł­nie prze­ciw­ny w wymo­wie, by uka­zać pęk­nię­cia w sys­te­mie auto­ra Gucia zacza­ro­wa­ne­go. Nie cho­dzi mi tu jed­nak o sto­su­nek Zadu­ry do Miło­sza, a przy­naj­mniej nie o sto­su­nek oso­bi­sty, o wal­kę dwóch poetów czy podziw jed­ne­go dla dru­gie­go. Idzie raczej o sto­su­nek Zadu­ry do całej tra­dy­cji wyso­kie­go moder­ni­zmu, któ­rą w Pol­sce naj­le­piej uosa­biał­by wła­śnie Miłosz.

Jan Błoń­ski zary­so­wał kie­dyś w swo­im słyn­nym ese­ju Bie­gu­ny poezji1 „linię Przy­bo­sia” i „linię Miło­sza”, temu dru­gie­mu przy­pi­su­jąc o wie­le bar­dziej pro­duk­tyw­ną i chęt­niej czy­ta­ną tra­dy­cję poetyc­ką. Dziś „dyk­cja o’ha­ry­stów”, swój począ­tek bio­rą­ca wła­śnie dzia­ła­niach Zadu­ry i Som­me­ra, była­by trze­cią taką linią, linią, któ­rą trze­ba by dopie­ro dopi­sać (choć wła­ści­wie już dopi­sa­no) do porząd­ku­ją­cej wizji Błoń­skie­go. Z tego punk­tu widze­nia Dar to tekst bar­dzo waż­ny, podej­mu­ją­cy otwar­tą pole­mi­kę z onto­lo­gią i ety­ką Miło­sza, a tym samym sta­ją­cy się dys­ku­sją mię­dzy dwo­ma wiel­ki­mi bie­gu­na­mi poezji. Widać w nim wyraź­nie ten moment, w któ­rym „linia Zadu­ry” krzy­żu­je się z „linią Miło­sza”.

W wier­szu Miło­sza był dzień – tu jest noc; tam było „słoń­ce dnia”, tu jest „słoń­ce snu” (któ­re „wze­szło za wcze­śnie”). Solar­ny poda­ru­nek wileń­skie­go poety prze­cho­dzi pod pió­rem Zadu­ry w nok­turn, prze­su­wa­jąc swój śro­dek cięż­ko­ści z „oświe­ce­nia” (i całej jego pęka­ją­cej filo­zo­fii przej­rzy­sto­ści2) na oni­rycz­ne uśpie­nie, zmęt­nie­nie obra­zu i komu­ni­ka­cji. Miłosz mówił o sta­nie bło­gie­go roz­to­pie­nia się, o wyzby­ciu się po-żąda­nia i żąda­nia, o swo­istej apa­tii, jako roz­ła­do­wa­niu wszyst­kich napięć. Dar wier­sza jest tam jed­nak darem dla nie­go same­go – to on, wszech­wład­ny i scen­tra­li­zo­wa­ny pod­miot, osią­ga w tek­ście i poprzez tekst swo­ją wewnętrz­ną nir­wa­nę, swo­je pogo­dze­nie się ze świa­tem w meta­fi­zycz­nym uko­je­niu. U Zadu­ry Dar jest znacz­nie bar­dziej etycz­ny, od począt­ku skie­ro­wa­ny do kogoś, do dru­gie­go. Zazdrość nie musi zni­kać – prze­pi­su­je Zadu­ra na opak fra­zy swo­je­go kole­gi po pió­rze: „Nie było na zie­mi rze­czy, któ­rą chciał­bym mieć. / Nie zna­łem niko­go, komu war­to było­by zazdro­ścić” (Cz. Miłosz, Dar). Tutaj zazdrość moty­wu­je, roz­po­czy­na ruch snu, a zara­zem pozwa­la sobie uświa­do­mić wła­sną pychę i ego­cen­tryzm, by potem móc z nich zre­zy­gno­wać, cze­go Miłosz w swo­im epi­fa­nij­nym zachły­śnię­ciu się raczej nie dostrze­gał. Oś prze­su­wa się więc gdzie indziej – na płasz­czy­znę etycz­ne­go wybo­ru, a potem w stro­nę moż­li­wo­ści wyzby­cia się go:

Zazdro­ści­łem wszyst­kim, któ­rzy nie byli mną.
Byli praw­dziw­si, zazdrość była for­mą podzi­wu.
Każ­de­mu z osob­na poświę­ca­łem całą uwa­gę.

Te zna­mien­ne i genial­ne trzy wer­sy z wier­sza Zadu­ry cha­rak­te­ry­zu­ją wszyst­ko to, cze­go nie potra­fił nigdy wyzbyć się moder­nizm, a na co czu­łe ucho auto­ra Ciszy przy­sta­je w swo­im meta­fi­zycz­nym podró­żo­wa­niu. Powsta­je więc sła­be „nie-ja” („ja” nie posia­da­ją­ce w sobie osta­tecz­nej instan­cji Praw­dy, praw­dzi­wo­ści), któ­re jest warun­kiem etycz­nej rela­cji z inny­mi, jej atry­bu­ta­riu­szem3 i dłuż­ni­kiem zara­zem; „nie-ja” wobec „ja” sta­wia­ne­go przez Miło­sza w cen­trum. Wobec takie­go nar­cy­stycz­ne­go i speł­nio­ne­go „ja” Zadu­ra ma więc pro­po­zy­cję „ja”, któ­re­mu inni są nie­zbęd­ni, dla któ­re­go są waż­niej­si niż ono samo; wobec któ­rych to „ono” jest darem (zosta­je na nich wy-dane) i z któ­rych nie­ustan­nie musia­ło­by czer­pać.

„Ja” Miło­sza było więc nie­usta­ją­cym żąda­niem (być może takim, o jakim pisał Simon Crit­chley w swo­im bły­sko­tli­wym ese­ju filo­zo­ficz­nym4), cią­głym pra­gnie­niem prze­kra­cza­nia same­go sie­bie, któ­re znie­sio­ne, skut­ko­wa­ło apa­tią, bier­no­ścią; dla któ­re­go nir­wa­na była wła­śnie usta­niem żąda­nia i umo­rze­niem dłu­gu. U Zadu­ry jest empa­tia, na któ­rą Miłosz nie potra­fi się zdo­być. O ile więc Miłosz pisze o usta­niu żąda­nia, autor Ciszy pro­jek­tu­je raczej ruch odku­pie­nia, odpusz­cze­nia win, zwol­nie­nia z mecha­ni­zmów pamię­ci za obo­pól­ną zgo­dą. U Miło­sza jest więc wyj­ście od „ja” by zno­wu do nie­go tra­fić; u Zadu­ry domi­nu­je raczej ety­ka dru­gie­go, wyj­ście od ja, by doznać prze­ba­cze­nia w Innym. Brzmi to może pokręt­nie, ale widać zasad­ni­cze róż­ni­ce mię­dzy moc­nym, moder­ni­stycz­nym marze­niem Miło­sza i sła­bym (onto­lo­gicz­nie sła­bym), ale etycz­nie umo­ty­wo­wa­nym marze­niem (sen­nym) Zadu­ry.

Na koń­cu Daru Miło­sza jego boha­ter się pro­stu­je („Pro­stu­jąc się, widzia­łem nie­bie­skie morze i żagle”). Boha­ter Zadu­ry budzi się z kolei z pew­no­ścią roz­grze­sze­nia. Jeden sta­je wypro­sto­wa­ny, dru­gi leży z otwar­ty­mi ocza­mi i poczu­ciem, że przez sen doko­na­ła się jakaś eucha­ry­stia, wyma­za­nie win. Pozo­sta­je nam po tych dwóch wier­szach zasad­ni­cze pyta­nie, któ­rą uto­pię wybie­rze­my: „posta­wy wypro­sto­wa­nej”, czy raczej oni­rycz­nych prze­ba­czeń i wy-pogo­dzeń? Tak zakre­ślił­bym dziś te dwa bie­gu­ny: linię Miło­sza i linię Zadu­ry.


[1] J. Błoń­ski, Bie­gu­ny poezji, [w:] Odmarsz, Kra­ków 1978.
[2] Mam tu na myśli filo­zo­ficz­ny mit Auf­klärung – oświe­ce­nia jako pro­jek­tu usu­nię­cia prze­szkód komu­ni­ka­cyj­nych, doj­ścia do ide­ału samo­sta­no­wią­cej się świa­do­mo­ści, któ­ra posią­dzie tym samym osta­tecz­ną praw­dę – leżą­cy u pod­ło­ża nowo­cze­sno­ści. Zob. G. Vat­ti­mo, Spo­łe­czeń­stwo przej­rzy­ste, Wro­cław 2006.
[3] Uży­wam tu poję­cia zaczerp­nię­te­go ze słow­ni­ka Jean-Luca Mario­na, któ­ry w Będąc danym. Ese­ju z Feno­me­no­lo­gii dona­cji (War­sza­wa, 2005) przed­sta­wia atry­bu­ta­riu­sza jako nowy rodzaj pod­mio­tu, a raczej to, co przy­cho­dzi „po” pod­mio­cie, co jest wyni­kiem dona­cyj­nej natu­ry feno­me­nów (dają­cych się naszej świa­do­mo­ści), a nie – po kar­te­zjań­sku – wyni­kiem ruchu myśli o samo­sta­no­wie­niu.
[4] S. Crit­chley, Nie­usta­ją­ce żąda­nie. Ety­ka poli­tycz­na, Wro­cław 2006.

O autorze

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania