
Moje likwidacje
dzwieki / WYDARZENIA Krzysztof Siwczyk Marta Podgórnik Roman HonetZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Romana Honeta, Marty Podgórnik i Krzysztof Siwczyk podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejPanna Dalloway opuściła kilka przyjęć, jak wiadomo, by w zaciszu swego koszmarnego pokoiku nad sklepikiem z narzędziami ćwiczyć kroczki, geściki i pózki. Gramofon wibrował boską Ellą, a panieńską pakamerę wypełniał blask rykoszetu...
Z jakiegoś powodu nigdy nie bawiło mnie wysłuchiwanie anegdotek (nieraz w postaci mini-eseików, audycji z morałem, kazanek, etc.) z rozgorączkowanego frontu (lub magnetycznego pola, co zależy od punktu widzenia, siedzenia, leżenia, czytania lub od po prostu przyjętej terminologii) erotycznych (towarzyskich) podbojów „moich chłopaków”. To było chyba w pierwszej licealnej, tzn. moja pierwsza bójka, i pierwsza refleksja na temat złożoności stosunków damsko-męskich… Panna Dalloway opuściła kilka przyjęć, jak wiadomo, by w zaciszu swego koszmarnego pokoiku nad sklepikiem z narzędziami ćwiczyć kroczki, geściki i pózki. Gramofon wibrował boską Ellą, a panieńską pakamerę wypełniał blask rykoszetu.
Z jakiegoś powodu kręciły mnie w tamtych dniach rynsztokowe klimaty. Jack Kerouack, stalowoszare marynarki, eseje społeczno-polityczne w piątkowej Wyborczej, ceny paliw, urządzanie mieszkania (kawalerka w superjednostce) w klimacie Ikei, sobotnie wyjścia na miasto na karkołomnych obcasach vel koturnach z bazarowego stoiska. Płacenie kartą Maestro za cztery Margherity w lokalu o wdzięcznej nazwie Vabank, i niespełniona miłość.
Z jakiegoś powodu rozbawił mnie zaniepokojony passusik puentujący recenzję nowego francuskiego filmu („Jeden odchodzi, drugi zostaje”, reż. Claude Berri) w przeznaczonej dla takich jak ja osób, gazecie pt. Przekrój: ” Koniec końców jednak najbardziej intrygującą postacią okazuje się poprzednia jego (bohatera) małżonka Anne-Marie. Mieszka w nudnej i statecznej Szwajcarii, zażywa uspokajający lit i zadaje się wyłącznie z gejami. Nie bierze już udziału w konkurencjach erotycznych. Tylko czy aby na pewno jest szczęśliwa?”.
Pobyłam w szpitalu, a nawet nie tyle w szpitalu, co w klinice. Mała zapaść na plantacji.
Wielki protest song lat mojego dorastania; w uroczo mrocznej jak spiżarnia z dżemem ostrężynowym wersji Tori Amos brakuje bardzo istotnej drugiej zwrotki:
The telex machine is kept so clean
As it types to a waiting world
And mother feels so shocked
Father’s world is rocked
And their thoughts turn to
Their own little girl
Sweet 16 ain’t that peachy keen
No, it ain’t so neat to admit defeat
They can see no reasons
Cos there are no reasons
What reason do you need to be shown?
Z jakiegoś powodu przeczekałam do wschodu słońca (nie wiem, dlaczego nie wykręciłam numeru), zostawiwszy cię, mój drogi, na pastwę domu lalek. Nie wiem, czemu nie zadzwoniłam. Doprawdy, nie wiem. Kiedy pierwszy brzask zaglądnął w okna, marzyłam tylko o taksówce na lotnisko; w moim wieku i przy moim stanie zdrowia brodzenie na klęczkach w wapiennym piachu i ekscytowanie się własnymi łzami wygląda na dosyć naciąganą szmirę sytuacyjną.
Z jakiegoś powodu serce mam wyschłe na wiór, i aczkolwiek zawsze będziesz zaprzątał poczesną część moich myśli, i zapewne pokonam dla ciebie niezmierzony ocean, i rozpłynę się w ekstazie, byłabym już jedynie workiem kości przemierzającym pustynny spacernik. Coś najwidoczniej przeszkodziło ci w dotrzymaniu mi kroku, w związku z czym właśnie nie wykręciłam twojego numeru; czując się pusta jak bęben, i nie wiem doprawdy, dlaczego.
No ale, wyznawać czy nie wyznawać miłości?
Nie licz na miłość, tam gdzie liczy się pieniądze. – wpada mi w ucho lekko kawałek piosenki hip-hopowej. Nie sądziłam, że mam cokolwiek wspólnego z tego rodzaju światem. Moje pieniądze (ha, ha) zarobiłam uczciwie, nawet nie dotknęłam nigdy cholernego spadku; no, jeden raz, owszem – i do teraz mam wyrzuty sumienia – podparłam się funduszem powierniczym, żeby dostać kredyt na zabudowę; kredyt spłacony, kac odchorowany.
Albo inaczej: nigdy niczego nie wybudowałam. Plantacja to jest świat. Proszę Państwa, drzewka. Krzaczki.
Serce nie chce dotrzymać kroku dziejom. Serce mdli.
Upał sprowadza demony. Pot strużkami żłobi nienajpiękniejsze ciało (gdyby było piękniejsze, pewien pan by mnie nie rzucił;). Świat nie wierzy łzom. It’s a cruel, cruel summer.
„Ryzykowne wielce było branie ślubu w Dąbrowie. Ostatnimi czasy zanotowano tam śmierć młodej pary, co wysiadała z wozu, śmiertelne poranienie pana młodego, zabicie starszego drużby, i okaleczenie kilku drobnych dzieci. A wszystko to przez tzw. radosne strzelanie na wiwat.”
Z jakiegoś powodu wydzwaniałam, puszczałam jeden dzwonek, raz po raz, czatując przy słuchawce, żebyś się zorientował, że dotarłam bezpiecznie do domu. Pogaszone światła były sygnałem, że nie masz gościa i noc może ewentualnie należeć do nas.
Z jakiegoś powodu była to skrywana skrzętnie namiętność, miłość zmuszona do pozostawania w cieniu. Za dnia dobrzy znajomi, nocami występni kochankowie; zdawaliśmy sobie sprawę z grozy naszego położenia i właściwie to stanowiło o podniecającym charakterze zabawy.
W towarzystwie wspólnych znajomych mijaliśmy się bokiem, nie zamieniając zbędnych słów; dyskrecja to podstawa w tego typu układzie. W razie niebezpieczeństwa zawsze krył mnie jakiś dobry przyjaciel, odwracając uwagę tej, która akurat miała być wystawiona.
Z jakiegoś powodu niezmiernie cię zdenerwowało, kiedy byłeś zmuszony mi wyznać, jak wytrąciła cię z równowagi wczorajsza niespodziewana wizyta jakiegoś kolesia. Powołał się wprawdzie na naszą znajomość, ale nie przedstawił się ani nie wyjawił celu wizytu. Widocznie nie tylko my dwoje zabawiamy się w sekretny romans na godziny.
Powiedziałabym, że miłość to magiczna aura. Jedyny skuteczny środek przeciwbólowy, jaki znam. Mrzonki ściętej głowy.
Obiecałabym Ci całe moje życie, lecz potem, stracić cię, byłoby jak cięcie brzytwą. Szkoda więc zawracać sobie głowy.
Przez tyle lat nie ryzykowałam bliskości, czemu akurat ty miałbyś otrzeć moje łzy? Raczej się ciebie boję.
Powrót do przeszłości: może uda mi się pomylić drogę, skręcić gdzie indziej, i, kto wie, nie spotkamy się nigdy. Przejąłbyś się?
Pogubiłam się. Dla ciebie to tylko kolejne doświadczenie. Krok po kroku sprawiłeś, że jestem na każde twoje zawołanie. Nie obchodzi cię to, nieprawdaż?
Przez tyle lat nie ryzykowałam bliskości, czemu akurat ty miałbyś otrzeć moje łzy? Raczej się boję.
Tej miłości.
Każda kobieta potrzebuje trencza, dwóch kostiumów, pary spodni i swetra z kaszmiru. (Hubert de Givenchy)
Jeśli niekiedy się smuci, jeśli przypomni sobie, że jest kobietą i że mogłaby być matką – wypieram się jej. A jeśli, zmęczona swoim życiem, rzuca się do wody, jest wariatką żyć niegodną.
A jeśli nawet, wciąż tkwi we mnie strach, obawa przed byciem wykorzystaną. Lepiej wrócę do bycia samotną i rozedrganą.
Gdybym mogła, wróciłabym, przysięgam.
Jeżeli wolisz wyjść, nie będę Cię zatrzymywała. Jeśli musisz już iść, prawdopodobnie tak będzie lepiej dla nas obojga. Będę silna. Poradzę sobie jak się patrzy. Nie przejmuj się tym moim utrapionym sercem, po prostu szczelnie zamknij za sobą drzwi.
Nic mi nie jest, okej. Idź, prowadź się dalej. Ale – nie oglądaj się wstecz. Być może bowiem pęknie mi serce, zatem proszę – nie oglądaj się wstecz – bo prawdopodobnie będę histeryzowała; no więc sam widzisz, lepiej już idź, cóż, może i to mnie zaboli, ale raczej pozwolę ci odejść, niż cokolwiek powiem.
Bramkarz nie strzela goli. Nie może naprawić swojego błędu, jak powiedzmy napastnik, który jednym celnym strzałem, z którego pada bramka, przekreśla nawet i sto strzałów pana Boga w okno. On ma do wyboru wszystko albo nic
.
Poradzę sobie bez złudnego, choć przyjemnego, nie powiem, wsparcia twoich ramion, i bez tych tzw. chwil, które tak czy tak gówno były warte w szerokim kontekście. Jeśli o mnie jeszcze kiedykolwiek pomyślisz, to wiedz, że nic nie stało się mi.
Będę zazwyczaj silna. Zwykle poradzę sobie jak się patrzy. Nie przejmuj się więc ponad miarę tym moim utrapionym sercem.
Wiemy oboje aż nazbyt, że stanę znów na nogi. Jakoś mi się to wszystko od nowa ułoży. I nawet będę ci wdzięczna za lekcję. O ile nie obejrzysz się teraz.
Nie powiem, fajnie byłoby móc wykrzyczeć, że wciąż cię kocham, i wiele innych rzeczy, jakie trzymam pod mostkiem, i w papierach. Chciałabym umieć prosić, żebyś nie rzucał mnie, itd.
„W lesie pod Sosnowcem, na drzewie świerkowym, powiesił się gospodarz Wielga. Miał się on z woli ojca ożenić z Wandą Chudomiętą, bo inaczej byłby wypędzony. Wybrał śmierć, a Chodomiętównie z rozpaczy pomieszały się zmysły.”
Z jakiegoś powodu więcej we mnie smaku niż tęsknoty. Podrzućmy sobie zatem, ukochany mój, kilka lektur nad tę zgrabną przepaść, nad którą, jak chciałaby poetka, będziemy jeść ciastka rozłożeni w trawie -
Twoje okrutne sztuczki, twoja krew o temperaturze lodu; jedno spojrzenie mogłoby unicestwić; tymczasem ja cierpię, a ciebie przechodzi lichy dreszczyk emocji.
Z jakiegoś powodu oboje jesteśmy potwornie przemęczeni. Drepczesz, bezwiednie mijasz uliczny gwar. Patrząc w grymas neonu, zapominasz o bólu stóp. Miałeś kolejny ciężki dzień, więc najprawdopodobniej wypijesz coś przed snem i postarasz się zapomnieć o tzw. „tym wszystkim”.
Miejska pustynia znieczuliła cię już kompleksowo; tak wielu ludzi, i tak mało dusz, serc, umysłów; nieprawdaż? Wstyd, że aż tyle trzeba lat, by zweryfikować tego typu świat, co wydawał się mieć swój sens.
Myślałam sobie nieraz: przecież to proste. Mawiałeś zresztą często, przecież to proste. Lecz sami zmagamy się z tym. Za rok, za dwa – byłbyś pewnie doskonale szczęśliwy. Wytrzymasz, ach, i będziesz szczęśliwy aż do zerzygania. Przyśpieszasz kroku, i łykałbyś łzy, gdybyś łkał.
Po drodze jakoś zawsze napatoczą mi się twoje okna, nie śpią wciąż. Otwierasz drzwi w szlafroku, masz ten swój słynny wzrok: pytasz jak minął mi dzień, i z kim widziałam się, i mówimy o wszystkim źle.
Każdy ma swój plan, chce kupić ziemię i dom, porzucić gwar, i te miłości na jedną noc, i wyprowadzić się, nikt nie wytropi gdzie, i zapomnieć o tzw. „tym wszystkim”, lecz wiemy oboje, że zawsze będziemy się migać, wiemy, że nie skończymy nic i nic nie zaczniemy, bo z ciebie łajdak, a o mnie szkoda gadać, i już.
Zbudzisz się tak jak ja, z głową ciężką, radosny jak skurwysyn poranek wstanie pomimo wszystko. Słońce zaświeci nam dzień nowy jak banner.
Lekarze od serca każą mi dużo wypoczywać. Na plantacji mam idealne warunki ku temu; stos lektur przy składanym leżaczku w granatowe pasy; złota polska jesień. Uważaj też na siebie; gdziekolwiek byś nie był.
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.