recenzje / KOMENTARZE

Do pełnego szczęścia zabrakło dziewięciu centymetrów

Bohdan Zadura

Autorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Biały anioł

Edmun­do­wi Piąt­kow­skie­mu

dzię­ki temu
że od dziec­ka
inte­re­so­wa­łem się
spor­tem

dziś
14 czerw­ca 2009 roku
wiem
co robi­łem
14 czerw­ca 1959 roku

i że byłem
szczę­śli­wy
no pra­wie szczę­śli­wy
bo do peł­ne­go szczę­ścia
zabra­kło tyl­ko
dzie­wię­ciu cen­ty­me­trów


Gdy piszę te sło­wa, jest 3 sierp­nia 2010 roku. Co robi­łem pięć­dzie­siąt lat temu, 3 sierp­nia 1960 roku? Gdzie wte­dy byłem? Nie wiem. Zapew­ne w Puła­wach, bo już musia­łem wró­cić z obo­zu har­cer­skie­go nad jezio­rem Dłu­żek, skąd ruszy­li­śmy pie­szo przez Olsz­ty­nek i Lich­taj­ny do mia­stecz­ka zlo­to­we­go na pola pod Grun­wal­dem na uro­czy­sto­ści z oka­zji 550. rocz­ni­cy bitwy z Krzy­ża­ka­mi. Więc 15 lip­ca 1960 byłem pod Grun­wal­dem, to jedy­na pew­na data z tego roku. A z roku 1958 aku­rat 14 czerw­ca.

„Bia­ły anioł” to wąt­pli­wy tytuł, jak­by tro­chę ple­ona­stycz­ny, bo upie­rze­nie aniel­skie jest bia­łe. Więc sam anioł by wystar­czył. Gdy­by ten wiersz miał być wier­szem o Mar­le­nie Die­trich, to określ­nik by się przy­dał: błę­kit­ny anioł ple­ona­stycz­ny nie jest.

Nie ja jed­nak wymy­śli­łem bia­łe­go anio­ła, wymy­śli­li go dzien­ni­ka­rze spor­to­wi, jak wymy­śli­li Czar­ne Koszu­le (od stro­jów Polo­nii War­sza­wa), Cza­ro­dzie­jów z Bie­lan (od fine­zyj­nej gry koszy­ka­rzy AZS AWF War­sza­wa) czy klub Bia­łej Gwiaz­dy (od emble­ma­tu Wisły Kra­ków). Może to lep­sze niż współ­cze­sne „mine­ral­ne” zastę­pu­ją­ce w spor­to­wych komen­ta­rzach Muszy­nian­kę Muszy­na (moim zda­niem bąbel­ki były­by zabaw­niej­sze) czy wymy­ślo­na przez jakie­goś komen­ta­to­ra, któ­ry pew­nie cho­dził już do szko­ły w wol­nej Pol­sce, więc się nie uczył rosyj­skie­go „repre­zen­ta­cja sbor­nej”, jako zamien­nik repre­zen­ta­cji Rosji.

Edmund Piąt­kow­ski miał sła­bość do bia­łych stro­jów; kie­dy nie musiał wystę­po­wać w naro­do­wych bia­ło-czer­wo­nych bar­wach, a na mityn­gach nie musiał, poja­wiał się w kole zawsze ubra­ny na bia­ło. Cze­mu anioł? Być może dla­te­go, że w porów­na­niu z inny­mi mio­ta­cza­mi był jak­by bez­cie­le­sny, to nie na masie cia­ła opar­te były jego rzu­ty, a na tech­ni­ce, nie­sły­cha­nej koor­dy­na­cji ruchów i szyb­ko­ści, z jaką wyko­ny­wał obro­ty. Był ele­ganc­ki, choć tro­chę to dziw­ne w odnie­sie­niu do kogoś ubra­ne­go w bia­łą koszul­kę i bia­łe majt­ki. I rzu­cał nie­zwy­kle ele­ganc­ko, rzu­cał w ciszy, któ­ra ogar­nia­ła sta­dion, kie­dy brał dysk do ręki. I nie krzy­czał, kie­dy ten dysk opusz­czał jego dłoń. Pięć­dzie­siąt lat temu sport w ogó­le był mniej krzy­kli­wy, nie tyl­ko jęki teni­si­stek były wów­czas nie do pomy­śle­nia. Tenis przy­cho­dzi mi na myśl, bo pery­fra­stycz­nie nazy­wa­ny był bia­łym spor­tem. Dysk Piąt­kow­skie­go leciał zazwy­czaj cicho, nie fur­ko­tał. Ciszej lecisz, dalej pole­cisz?

Dedy­ka­cja w tym wier­szu jest potrzeb­na o tyle, o ile jest gestem pod adre­sem czy­tel­ni­ka. Dopi­sa­łem ją, by ten wiersz uczy­tel­nić. Choć kto wie (lub pamię­ta), obej­dzie się bez niej. Kto nie wie, temu nazwi­sko nie­wie­le pomo­że.

Dwa razy w tygo­dniu prze­jeż­dżam koło budo­wy Sta­dio­nu Naro­do­we­go, miej­sca, gdzie w 1958 roku był Sta­dion Dzie­się­cio­le­cia. 14 czerw­ca, w cza­sie Memo­ria­łu Janu­sza Kuso­ciń­skie­go, Piąt­kow­ski usta­no­wił tam rekord świa­ta, rzu­ca­jąc pięć­dzie­siąt dzie­więć metrów i dzie­więć­dzie­siąt jeden cen­ty­me­trów. Gdy­by rzut był dłuż­szy o dzie­więć cen­ty­me­trów, był­by pierw­szym czło­wie­kiem, któ­ry prze­ła­mał­by barie­rę sześć­dzie­się­ciu metrów. To był pierw­szy rekord świa­ta, któ­re­go byłem naocz­nym świad­kiem. Mia­łem wte­dy trzy­na­ście lat. Trzy lata póź­niej barie­rę sześć­dzie­się­ciu metrów poko­nał ame­ry­kań­ski dys­ko­bol (i kulo­miot) Jay Silve­ster. „Byłem szczę­śli­wy”, „do peł­ni szczę­ścia zabra­kło” – rze­czą czy­tel­ni­ka jest roz­strzy­gnię­cie, czy to tyl­ko fra­ze­olo­gi­zmy, a może zauwa­że­nie, że to też fra­ze­olo­gi­zmy. Jakieś drob­ne atrak­cje? Wyrwa­ne z kon­tek­stu dzie­więć cen­ty­me­trów, któ­re­go bra­ku­je do szczę­ścia, może samo w sobie jest wie­lo­znacz­ne i zabaw­ne. Jeśli rze­czą poezji jest łączyć rze­czy odle­głe, to dystans 50. lat mię­dzy dwo­ma dnia­mi, z któ­rych jeden czymś istot­nym się zapi­sał, a dru­gi bez tego pierw­sze­go był­by tyl­ko kolej­nym dniem w kalen­da­rzu (i życiu), wyda­je się dystan­sem poważ­nym.

To też jest moim zda­niem wiersz o pamię­ci, o nie­spo­dzian­kach, któ­re pła­ta. Też – bo to rów­nież spóź­nio­ny hołd zło­żo­ny jed­ne­mu ze spor­to­wych boha­te­rów mło­do­ści.

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania