Czytać bez litości
recenzje / IMPRESJE Leszek SzarugaEsej Leszka Szarugi towarzyszący premierze książki Wniebowstąpienie Ziemi Zuzanny Ginczanki w wyborze Tadeusza Dąbrowskiego.
WięcejRecenzja Leszka Szarugi z książki zbierane, gubione Krystyny Miłobędzkiej.
Krystyna Miłobędzka nie musi pisać manifestów poetyckich, wyjaśniać, czym jest dla niej poezja. Niby to było wiadome i wcześniej, lecz najnowszy tom – stanowiący podsumowanie dotychczasowego dorobku autorki, a zarazem, trzeba to wyraźnie powiedzieć, potwierdzający przypuszczenia, że jest to poezja bardzo wysokiej próby – dopowiada rzecz do końca. Mamy do czynienia z „zapisami”. Oczywiście są to zapisy poetyckie, ale jednocześnie, jak podkreśla tytuł zbioru, zapisy „przed wierszem”. Wiersz to wyznaczenie horyzontu tej poezji: być może nieosiągalnego, nieziszczalnego, lecz zarazem wskazującego kierunek, w jakim twórczość ta podąża.
Od razu warto ten kierunek wskazać: jest to dążenie do przekroczenia ograniczeń, jakie wyznaczyła polskiej poezji powojennej twórczość Tadeusza Różewicza, też na swój sposób sytuująca się „przed wierszem”, ale jednocześnie sugerująca, iż wiersz i poezja są (już? jeszcze?) nieosiągalne, niemożliwe. Miłobędzka inaczej: zakłada możliwość wiersza, możliwość poezji. Więcej nawet: ich konieczność. Ich ocalającą moc. Jak ją potwierdzić, to już odrębna sprawa. Jedno nie ulega dla autorki wątpliwości: pisanie, tworzenie „zapisów”, to właśnie owo dochodzenie do wiersza. Zastanawia zresztą ta ostrożność nazewnictwa, ale jednocześnie tłumaczona jest przez fakty:
urwana w ćwierć słowa
za krótko zrobiona na to wszystko
co tu do powtórzenia własnymi siłami
Ten zapis pochodzi z Imiesłowów. Już w jego tytule zapisana została wieloznaczność: z jednej strony jest to nazwa części mowy, z drugiej odczytuje się jako „imiona słów” czy raczej może „imienienie słowami”. Chwyt niewątpliwie wywiedziony z „poezji lingwistycznej”, najbliższy chyba poszukiwaniom Tymoteusza Karpowicza. To pokrewieństwo nie bez znaczenia: Karpowicz podjął przecież wysiłek napisania „księgi niemożliwej”. W tym też kręgu poszukiwań należy chyba umieścić twórczość Miłobędzkiej.
Ogarnięcie całości, pochwycenie wszystkiego, ukazanie pokrewieństw wszystkich elementów świata – słów i rzeczy, kultury i natury – jest dążeniem tej poezji od samego początku. O ile jednak we wczesnych zapisach autorki dominuje – nabudowana na „lingwistycznym” fundamencie – tonacja surrealistyczna, niepozbawiona dość delikatnej ironii, o tyle w chwili obecnej obraz ulega redukcji, liryka ta zaś wyraźnie zyskuje status medytacyjny: skrótowość, kondensacja myśli, aforystyczna niemal zwięzłość to jej cechy najbardziej rzucające się w oczy. Zarazem w tym właśnie tomie można prześledzić ewolucję twórczości od zachłyśnięcia się bogactwem i wielorakością świata do próby wniknięcia w to, co w nim nieredukowalne, co tworzy „materię pierwszą”. Te „porcje” poetyckich zapisów, swoiste „kwanty liryczne”, usiłują zdać sprawę z niemożności pokonania zasadniczej sprzeczności istnienia: nieciągłości doświadczenia składającego się na „to wszystko”, co w „powtórzeniach własnymi siłami” zyskuje ciągłość.
Jedną z najbardziej fascynujących cech tej poezji jest budowanie w niej tajemnych przejść łączących pojęcia abstrakcyjne z konkretem: „zbyt jawna jeszcze, zbyt jabłoń”, także zdolność „wpisywania siebie” w próby pochwycenia rzeczywistości – przy czym chwyt ten jednocześnie ustanawia osobę i uosabia świat – powie zatem Miłobędzka: „pachnę las” (wyraźnie rozpisać to można na złożenia: „jestem lasem, który pachnie”, ale też „sobą sprawiam, że las pachnie”), a zarazem tak skonstruuje tekst, iż, jak w całym cyklu „Pamiętam”, odnajdzie się we wspólnocie przeżywania: „mówi my, klęczy my, wstaje my, śpiewa my”. Pomniejszenie i powiększenie mówiącego „ja” sprawia, że odnajdujemy tu tożsamość mikro- i makroświata, ducha i materii. „Jest” przeradza się w „jestem”, nicość eksploduje istnieniem:
w to olśnienie
to jestnienie
jest nie nie
Podobnych chwytów jest tu więcej: zmierzają wszystkie nie tylko do zabawy słowem (czemu nie?), ale przede wszystkim może do takiej kondensacji przeżycia (zarówno w emocjonalnej, jak i intelektualnej płaszczyźnie), która napełni je sensem wykraczającym poza doznania egzystencjalne. To poezja – jednak poezja i na pewno poezja – życia: radości istnienia, ale zarazem odpowiedzialności za owo istnienie. Odpowiedzialność ta pojmowana jest tu niesłychanie głęboko i – jakże to dziś nie w cenie – poważnie, serio. Bo gdy czytamy skierowane do siebie – ale też do wszelkiego „ty” ukrytego w odkrytym dystansie – słowa: „jesteś tu po to żeby biec żeby bić” lub „dopóki się cała nie przyznam do siebie całej” (oba z cyklu „Pamiętam”), wówczas widzimy owo „ja” poetyckie współuczestniczące w dobrym i złym, biorące na siebie owo dobro i zło. To świat, w którym nie ma jasnych i jednoznacznych podziałów, w którym moje człowieczeństwo łączy kata i ofiarę, pośredniczy między nimi. W tym, jak myślę, wyraża się odwaga tej poezji i z tego też wyrasta przekonanie o byciu „przed wierszem”: przed spełnieniem, przed (niemożliwym?) wyzwoleniem z niezbywalnego napięcia między „tak tak” i „nie nie”. Wiersz możliwy jest po przemienieniu słowa, a przemienienie słowa (i świata zarazem) to odzyskanie w sobie owego „ty”, które jest odbiciem Ty wszechogarniającego:
twoimi rękami wyjąć się (zostać)
roztrwonić się (mieć)
złóż mnie z samych Ty, wyraźniej
będę żadna i liczna
Wielopostaciowość owego Ty (zawsze, od początku tej twórczości pisanego z dużej litery) nie wymaga, jak sądzę, komentarza – wpisała w nie poetka i naturę, i transcendencję (tu zwraca uwagę bogactwo stylistyki: choćby odwołanie się do tonacji modlitewnej), wszystko po prostu: ból i rozkosz, strach i radość, zniszczenie i kreację. Istotne jest natomiast wpisanie w owo Ty własnego „ja” – to lekcja dystansu i lekcja pokory zarazem. Nie przypadkiem przeczytamy jakby sprzeczne z doświadczeniem lektury tych wierszy wyznanie: „wstyd mi, słowa nie są moją mocną stroną”. Tym samym im bardziej wyciszone stają się te wiersze, tym bardziej są donośne, tym głośniejsze. Tym piękniejsze.
(właść. Aleksander Wirpsza) Urodzony 28 lutego 1946 roku w Krakowie. Poeta, prozaik, eseista, tłumacz i krytyk literacki. Współtwórca Nowej Fali. Jest redaktorem „Przeglądu Politycznego” i miesięcznika „Nowaja Polsza”. Laureat Nagrody Kościelskich (1986) oraz nagrody literackiej paryskiej Kultury (1999). Mieszka w Warszawie.
Esej Leszka Szarugi towarzyszący premierze książki Wniebowstąpienie Ziemi Zuzanny Ginczanki w wyborze Tadeusza Dąbrowskiego.
WięcejRecenzja Leszka Szarugi z książki Mój zielony osioł. Opowiadania, wiersze, słuchowiska Ilse Aichinger.
WięcejFragment posłowia Leszka Szarugi z książki Kolaże Herta Müller, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 18 kwietnia 2013 roku.
WięcejRecenzja Leszka Szarugi z książki Ten cały Brecht Bertolta Brechta.
WięcejRecenzja Leszka Szarugi z książki Nigdy samotniej i inne wiersze (1912–1955) Gottfrieda Benna.
WięcejGłos Leszka Szarugi w debacie „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”.
WięcejRecenzja Leszka Szarugi z tomu Nawrócenie Maxa Jacoba Piotra Matywieckiego.
WięcejEsej Adama Poprawy towarzyszący premierze książki zbierane, gubione (1960–2010) Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Jacka Hnidiuka z książki zbierane, gubione (1960–2010) Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Katarzyny Kuczyńskiej-Koschany z książki Zbierane, gubione Krystyny Miłobędzkiej.
Więcej